poniedziałek, 21 czerwca 2021

"Od zera do bohatera" - kariera Alexandra Povetkina...

Kilka dni temu świat obiegła informacja, że piękną karierę zdecydował się zakończyć jeden z najjaśniejszych punktów na światowej mapie wagi ciężkiej w boksie ostatniej dekady, mianowicie Rosjanin Alexader Povetkin. Wspaniały zawodnik, wręcz rosyjska ikona tego sportu, wzór do naśladowania w ringu i poza nim, obraz prawdziwego sportowca. Zdecydowałem się napisać ten tekst, bo bardzo szanowałem tego pięściarza i uważam, że należy mu się za fakt, iż w każdej swojej walce zawsze dawał z siebie maksimum. Mam przynajmniej kilka ciekawych wspomnieć z tym zawodnikiem, które chciałbym tu opisać.

Zaczniemy jednak od kilku danych statystycznych. Povetkin urodził się w 1979 roku, a boks zaczął trenować już w wieku 13 lat. Jest wielokrotnym laureatem mistrzostw Rosji na każdym szczeblu wiekowym. W początkowej fazie kariery uprawiał również z sukcesami kick-boxing. Za początek jego kariery amatorskiej uważa się rok 2000, kiedy to zdecydował się, że postawi na boks. Sukcesy przyszły bardzo szybko. Dwukrotnie (w 2002 i 2004 roku) zdobył tytuł mistrza Europy, natomiast w 2003 roku dorzucił do tego tytuł mistrza Świata. Zwieńczeniem jego kariery amatorskiej były Igrzyska Olimpijskie w Atenach w 2004 roku, gdzie Povetkin zdobył złoty medal przez turniej przechodząc jak burza i dodatkowo nie musząc walczyć w finale (walkower ze względu na kontuzje rywala). Dwukrotnie w karierze amatorskiej bił się z Polakami - w 1998 roku na swoich pierwszych mistrzostwach świata pokonał Wojciecha Bartnika, natomiast w 2003 roku również na światowym czempionacie odprawił Grzegorza Kiełsę. Karierę amatorską zakończył zaraz po Igrzyskach w Atenach z bilansem 125 zwycięstw i 7 porażek. 

Na zawodowych ringach zadebiutował w czerwcu 2005 roku na gali w Niemczech. Wystąpił na tej samej gali co chociażby Marco Huck czy Sinan Samil Sam, a dokładnie tego samego dnia, tyle że w Stanach Zjednoczonych m.in. Kevin McBride zastopował Mike'a Tysona kończąc jego piękną karierę. Povetkin kilka dni temu swoją karierę zakończył w wieku 42 lat z bilansem 40 walk - 36 wygranych, trzech porażek i jednego remisu. Przez ostatnie 10 lat walczył już tylko na najwyższym światowym poziomie z rywalami z najwyższej półki. W pamięć zapadło kilka epizodów z udziałem Rosjanina:

W 2007 roku po stosunkowo łatwym odprawieniu Larry'ego Donalda Povetkin stanął do pierwszego eliminatora do tytułu IBF w wadze ciężkiej. Rosjanin znokautował twardego Chrisa Byrda w 11 rundzie, po czym w ostatecznym eliminatorze miał się zmierzyć z Eddie'm Chambersem. Amerykanin legitymował się wówczas rekordem 30-0, jednak Povetkin bardzo dobrze rozpracował mniejszego i szybszego rywala wytrącając mu argumenty z rąk. Wygrał na punkty, jednak walki o pas IBF... nigdy się nie doczekał.

W 2011 roku doczekał się za to walki o pas WBA Regular z Ruslanem Chagaevem z Uzbekistanu. Rosjanin dominował w ringu, nie zdołał jednak rzucić rywala na deski. Ostatecznie wygrał na punkty i mógł mianować się mistrzem Świata, chociaż pełnoprawny tytuł należał wówczas do Wladimira Kliczko. 

W lutym 2012 roku miało miejsce dziwne zestawienie. Niepokonany, duży i twardy Sasha Povetkin skrzyżował rękawice z... Marco Huckiem, niepokonanym od 15 pojedynków mistrzem Świata kategorii cruiser. Dla Hucka była to jednorazowa wycieczka do wagi ciężkiej, a dla Povetkina... bardzo ciężka walka. Rosjanin przez cały pojedynek nie mógł dostosować się do gabarytów i sprytu Niemca i pierwszy raz musiał drżeć o werdykt sędziowski. Panowie na krzesełkach opowiedzieli się jednak za Rosjaninem w stosunku dwa do remisu. Povetkin pozostał niepokonany, natomiast Huck wrócił do swojej kategorii wagowej. 

Rok 2013 był przełomowy dla Povetkina. W październiku miał w końcu spotkać się z Wladimirem Kliczko w wielkim boju o trzy z czterech pasów największych federacji. Chcąc pozostać w rytmie Rosjanin zakontraktował kilka miesięcy wcześniej walkę na przetarcie - padło na Andrzeja Wawrzyka. Polak jechał do Rosji z nadziejami, wszak był wtedy również niepokonany. Dla Polaka był to jednak poziom, na którym nigdy wcześniej (i później) się nie znalazł. Povetkin szybko naruszył Wawrzyka, a już w trzeciej rundzie kibice mogli rozejść się do domów. Povetkin wydawał się być bardzo mocny, jednak kompletnie mógł sobie poradzić w pojedynku z wyższym Ukraińcem. Kliczko stosując swoje chwyty umęczył Rosjanina, kilkukrotnie rzucając go na deski, ostatecznie pokonując na punkty. Cudu na stadionie olimpijskim w Moskwie nie było. Povetkin musiał przełknąć pierwszą zawodową porażkę. 

Pierwszym pojedynkiem po porażce z Kliczko była dla Povetkina walka z Manuelem Charrem. Piszę o niej dlatego, że był to jeden z najlepszych nokautów w wykonaniu Rosjanina w całej karierze. Charr próbował prowokować rywala, odpowiadać na jego ciosy, ale w siódmej rundzie Povetkin wystrzelił serią 4-5 ciosów, z których wszystkie doszły celu, a ostatni nokautujący dotarł do szczęki Charra kiedy ten już padał na deski. Piekielnie ciężki nokaut. 

W 2015 roku Povetkin jeszcze raz spotkał się z Polakiem. Tym razem był to Mariusz Wach, który podobnie jak Povetkin jedyną dotychczasową porażkę poniósł z rąk Wladimira Kliczko. Tego pojedynku akurat bardzo szkoda, bo w mojej opinii to nie był dzień Sashy Povetkina, jednak Wach nie potrafił wykorzystać słabszej postawy rywala. W ostatniej rundzie Polak został nawet poddany, co wiązało się z pierwszą w karierze porażką przed czasem słynącego z granitowej szczęki Vikinga.

W 2018 roku na stadionie w Cardiff Povetkin zapoczątkował tournee po Wielkiej Brytanii - stoczył tam łącznie trzy kolejne pojedynki. Zaczął od Davida Price'a i nieoczekiwanie w trzeciej rundzie Rosjanin znalazł się na deskach. Później jednak to on dominował, co skończyło się dla Brytyjczyka bardzo źle. Kolejny raz seria ciosów i ostatni, który dobił już znokautowanego przeciwnika. Kolejny bardzo ciężki nokaut. 

To jednak walka o trzy mistrzowskie pasy z Anthony'm Joshuą była tą, na którą czekali kibice z całego świata. Zapamiętałem ją dlatego, bo w mojej opinii Povetkin był pierwszym po Kliczce, który pokazał światu, że Joshuę można pokonać. Rosjanin świetnie zaczął pojedynek, znakomicie odgryzał się po atakach Brytyjczyka i można stwierdzić, iż kontrolował pojedynek. Niestety nie wytrzymał tempa, poległ przed czasem w siódmej rundzie zostawiając po sobie jednak bardzo dobre wrażenie. 

Ostatnie dwa boje w karierze Sashy Povetkina łączą się z osobą Dilliana Whyte'a. Pierwsze starcie to znów Wielka Brytania i zdecydowany faworyt w osobie gospodarza. Whyte to wielki chłop ze zwierzęcą siłą, o czym Povetkin przekonał się już na początku walki lądując dwukrotnie na deskach. Pokazał jednak, że on też ma czym uderzyć, kapitalny podbródkowy ułożył Brytyjczyka do snu, a Alexander Povetkin sprawił sporą niespodziankę. Był to bardzo poważny kandydat do tytułu nokautu roku 2020. W marcu bieżącego roku doszło do rewanżu i tym razem było już tak, jak spodziewali się kibice. Okrutnie silny Whyte zastopował Povetkina skłaniając samego zainteresowanego do decyzji o zawieszeniu rękawic na kołku.

piątek, 28 maja 2021

"Last Dance" Artura Szpilki w Rzeszowie?

Już w ten weekend ciekawe wydarzenie pięściarskie, jakim niewątpliwie jest starcia Artura Szpilki z Łukaszem Różańskim w Rzeszowie. Długo analizowałem tę walkę i cały czas nie mogę dojść do tego, jak zakończy się ten pojedynek. Na przeciw siebie stanie dwóch facetów, z których każdy ma inne atuty. Czy zadecyduje siła ciosu, nieustępliwość, doświadczenie czy może dyspozycja dnia? Czy walka będzie ciekawą, zażartą wojną na ciosy czy może będzie nudną partią szachów? Czy zakończy się pojedynczym, czystym, silnym ciosem czy może o werdykcie zadecydują sędziowie? Tego oczywiście dowiemy się w niedziele, natomiast teraz chciałbym Wam nieco rozpisać ten pojedynek na czynniki pierwsze...

Według mnie podstawowym tematem nad którym musimy się skupić, aby być bliżej przewidzenia wyniku tej walki to to, jaki Artur Szpilka wejdzie w Rzeszowie do ringu. Czy będzie to Artur z walk z Tomkiem Adamkiem, Deontayem Wilderem czy chociażby Mike'm Mollo czy jednak między linami zamelduje się Artur z potyczek z Adamem Kownackim, Dereckiem Chisorą czy Serhiyem Radchenko. Osobiście uważam, że porażka "Szpili" może zamknąć mu drzwi do większego boksu nawet na polskich galach. Byłaby to dla niego już piąta przegrana. To troche za dużo...

Jaki do ringu wejdzie Różański? Tego możemy się spodziewać. To solidny rzemieślnik, który już więcej się raczej nie nauczy. Posiada jednak odpowiednią determinacje, wolę walki, widać że lubi to co robi. Posiada dość mocny cios, jednak dotychczas bił się praktycznie z samymi kelnerami, pomijając Izu Ugonoha i Alberta Sosnowskiego dawno po primie. Zakładam, że Artur mógł już więcej zapomnieć, niż Łukasz zdążył się nauczyć i obecnie umie. Praca nóg, technika, umiejętność składania kombinacji - te aspekty przemawiają zdecydowanie za Szpilką. Do tego doświadczenie z walk z bardzo dobrymi rywalami. Jeśli "Szpila" podejdzie do tego pojedynku poważnie i będzie trzymał się założeń taktycznych, powinien spokojnie obskoczyć Różańskiego. Jeśli zaś wrócą demony, zacznie się pajacerka, opuszczanie rąk i wymiana ciosów na zasadzie "Kto kogo" Artur znajdzie się na deskach. Ten pojedynek bardzo przypomina mi starcia Szpilki z Adamem Kownackim z 2017 roku. Wówczas też większość stawiała na Artura, a sam zainteresowany ewidentnie lekceważył pociesznego misia, za jakiego uważał "Babyface'a". Jak to się skończyło każdy pamięta. Tu może być bardzo podobnie, jeśli Artur Szpilka nie wyjdzie z odpowiednio nastawioną głową do ringu w Rzeszowie.

Według ekspertów faworytem jest "Szpila", ale ja osobiście absolutnie nie skreślałbym Różańskiego. Wręcz dla mnie jest nawet trochę faworytem tego starcia. Dlaczego? Mam wrażanie, że Arturowi boks się już chyba znudził. Swoje zrobiły też być może ciosy, jakie zebrał na głowę w całej karierze. Coraz więcej udziela się na galach walk na gołe pięści, pojawia się na wydarzeniach w stylu freak itd. W przypadku porażki na pewno znajdzie zatrudnienie, albo w Gromdzie, albo w FAME MMA, bo czy w KSW to już niekoniecznie...


Byłoby jednak trochę szkoda odpuścić, gdyż Arturowi po ostatnich niepowodzeniach jak gwiazda z niego spadła federacja WBC, która utworzyła nową kategorie wagową bridger, umieszczając Szpilkę wysoko w swoim rankingu. Jeśli Artur miałby jeszcze o cokolwiek w zawodowym boksie zawalczyć, to właśnie jest ten moment. Wygrana z Łukaszem Różańskim sprawi, że będzie bardzo blisko walki o pas w nowym limicie, albo chociaż eliminatora. Przegrana przekreśli wszystko...

Rzeszów. To też ma znaczenie. Walka odbędzie się przy udziale publiczności w mieście rodzinnym Łukasza Różańskiego. Publiczność będzie wspierać swojego faworyta i tu nie ma się co dziwić. A jak na to wszystko zareaguje Szpilka? Psychika nie jest jego największym atutem, nie ma tu czego ukrywać. Wydaje mi się, że jeśli Łukasz Różański odpowiednio wejdzie w tą walkę, będzie w stanie wbić może nie ostatni gwóźdź, ale małą szpilkę do pięściarskiej trumny zawodnika z Wieliczki...

środa, 19 maja 2021

Joshua, Fury, Arabia Saudyjska... Co z tą walką?

 Kilkadziesiąt godzin temu świat obiegła oficjalna informacja, jakoby w końcu doszło do porozumienia w kwestii walki o wszystkie mistrzowskie pasy w królewskiej kategorii. Anthony Joshua ma się zmierzyć z Tysonem Furym i tak oto mielibyśmy poznać króla wszechwag. Czy aby na pewno dojdzie jednak do tej walki? Wygląda na to, że osoby postronne zrobią wszystko, aby stanąć na przeszkodzie temu wydarzeniu. I o dziwo może im się to udać...

14 sierpnia 2021 roku - to miała być ta data. Arabia Saudyjska - to miało być to miejsce. Wszystko przyklepane, kontrakty podpisane, praktycznie można było rozpoczynać kampanie promocyjną ten znakomicie zapowiadający się pojedynek. Nie minęła jednak nawet doba, a już pojawiają się pierwsze znaki zapytania i nieprzewidywane okoliczności...

Joshua to posiadacz pasów IBF, WBO i WBA, "Król Cyganów" to pogromca Deontaya Wildera, któremu zabrał pas WBC, a więc ostatni do kompletu. Na szali wszystkie cztery pasy w wadze ciężkiej. Od kiedy w zawodowym boksie liczą się cztery federacje i wszystkie uznają się nawzajem, w wadze ciężkiej nie uświadczyliśmy takiej sytuacji. Obecnie posiadaczem czterech mistrzowskich pasów jest Teofimo Lopez, a jeszcze niedawno podobnej sztuki dokonał Terrence Crawford. Na horyzoncie jest walka Jose Carlosa Ramireza z Joshem Taylorem, ale to wszystko w niższych kategoriach wagowych. 


Do pojedynku Anthony'ego Joshuy z Tysonem Furym ma dojść w sierpniu w Arabii Saudyjskiej. Informację te podał jeden z zainteresowanych po rozmowie z księciem Khalidem Abdulazizem Al Saudem, sekretarzem obrony Arabii Saudyjskiej. W grę wchodzą oczywiście niebotyczne pieniądze. Obaj pięściarze mają podzielić się zyskiem w stosunku 50%-50% (mówi się o ponad 140 milionach dolarów). Panowie dogadali się także w kwestii walki rewanżowej i podziału wówczas w stosunku 60%-40% na korzyść zwycięzcy pierwszego pojedynku. W sumie logiczne i sprawiedliwe. Arabia Saudyjska to też miejsce wyjątkowe. Warto przypomnieć, że dwie najbardziej znane potyczki bokserskie w wadze ciężkiej odbywały się w krajach arabskich - "Rumble in the Jungle" w Republice Kongo i "Thrilla in Manila" na Filipinach. W obu wygrywał Muhammad Ali, odpowiednio z George'm Foremanem i Joe Frazierem i oba te starcia zostały uznane za walkę roku. 

Czy jednak do tego pojedynku faktycznie dojdzie? Jeszcze niedawno wydawało mi się, że obozy obu pięściarzy zbierają się do negocjacji jak pies do jeża. Z jednej strony chcą, z drugiej się trochę boją. W prasie krzyczeli głośno, natomiast przy stole forowali zaporowe żądania. Jednak niedawno okazało się, że ekipy dwóch Brytyjczyków doszły do porozumienia. Była lokalizacja, była data, były pieniądze i kontrakty. I nagle pojawił się on - Deontay Wilder przypomniał sobie, że miał w kontrakcie trzeci pojedynek z Tysonem Furym i sąd arbitrażowy przyklasnął Amerykaninowi nakazując "Królowi Cyganów" kolejny pojedynek z Wilderem, który ma się odbyć do... 15 września 2021 roku, czyli miesiąc po ustalonej walce z Joshuą. Przyznam, że gdy to usłyszałem, znając temperament Fury'ego, spodziewałem się, że wyjdzie do Joshuy w sierpniu, a miesiąc później uciszy jeszcze Wildera, jednak nie jest to takie łatwe, jak się wydaje. "Bronze Bomber" ma jakiś niecny plan, bo już zapowiedział, że żadnego zadośćuczynienia w postaci pieniędzy nie przyjmie. On chce walki z Fury'm. I teraz opcje są dwie - albo naprawdę ufa w swoje możliwości i wierzy, że pokona Anglika w ich trzeciej walce sam ustawiając się do intratnego pojedynku z Joshuą, albo bierze pod uwagę fakt, iż walka z wygranym z w/w walki, absolutnym i bezdyskusyjnym posiadaczem czterech pasów z góry ustawi go na bardzo słabej pozycji wyjściowej, jeśli chodzi o finanse. Bo jeśli nie wiadomo o co chodzi, to wiadomo o co chodzi, prawda?

W tej całej historii wyłania nam się jednak jeszcze jedna persona, o której większość zapomniała. No bo jeśli w drugiej połowie roku Fury miałby się zmierzyć z Wilderem, Joshua przecież nie będzie siedzieć i czekać na wynik tej walki. Jest mistrzem trzech federacji i też ma swoje zobowiązania. A takim w pierwszej kolejności będzie na pewno starcie z Oleksandrem Usykiem. I kiedy cały pięściarski świat westchnie i zrozumie, że pojedynek Fury'ego z Wilderem jedynie odsunie wielkie widowisko w czasie, to właśnie ten genialny i niedoceniany w wadze ciężkiej Ukrainiec mógłby sprawić niemałego psikusa, pokonać Joshuę i ustawić się w tej drabince na "pole position"...

Tu każdy scenariusz jest jeszcze możliwy, sytuacja jest bardzo dynamiczna i jeszcze nic nie wiemy na pewno. Jedno jest pewne - walki o wszystkie mistrzowskie pasy w wadze ciężkiej jesteśmy już bardzo blisko...


poniedziałek, 19 kwietnia 2021

Nie jest kolorowo, czyli przegląd polskiej sceny bokserskiej...

 Nie ma "miodu". Jest lipa. Ten artykuł nie będzie jakoś mocno szczegółowy, za to konkretny. Patrząc na polską scenę szermierki na pięści, wydaje się, że jesteśmy w odwrocie. Wpadliśmy w marazm. Nie ma mistrzów, nie ma pretendentów, praktycznie nie ma kandydatów. Wygląda to tak, że boksujemy sobie dla siebie, dla zabawy, dla rekordów i dla pieniążków. Ale nie dla tytułów. Tytuły nie są dla nas, nigdy jakoś szczególnie nie były i w najbliższej przyszłości raczej nie będą. To smutne, ale prawdziwe wnioski...

Na początku trzeba byłoby się zastanowić, gdzie leży przyczyna takiego stanu rzeczy. Wiadomo - ryba zawsze psuje się od głowy. Związek? Nie ma co o tym wspominać. Szkolenie młodzieży - nie chciałem, aby się zrymowało - leży...

Przyjrzyjmy się konkretom. A jak konkrety to nazwiska... Rzućmy okiem na TOP polskiego boksu w ostatnim czasie. Kownacki, Głowacki, Sulęcki, Cieślak... Każdy z nich marzył o szczycie i się o niego przynajmniej otarł. Niestety obecnie każdy z nich wylizuje rany po porażkach i nie ma za bardzo planu na powstanie z popiołów. Adam Kownacki to była nasza największa nadzieja w wadze ciężkiej. Żeby nie powiedzieć jedyna. Praktycznie wszystko jawiło się w jasnych barwach. Był niepokonany, trenował i walczył za oceanem, pod dużym promotorem. Niestety, wpadka zaliczona w pojedynku z Robertem Heleniusem plus pandemia koronawirusa wstrzymały, wyhamowały i wręcz postawiły karierę pięściarza z Łomży na zakręcie. Obecnie mija 13 miesięcy od ostatniej walki, a "Babyface" szykuje się do ciągle przekładanego, obiecanego rewanżu. Sam natomiast powtarza, że powoli bokserski biznes zaczyna go obrzydzać, traci do tego miłość, natomiast jeśli w potencjalnym rewanżu nie pokona Fina, raczej nie będzie miał po co dalej pojawiać się na ringu. Szkoda, zważywszy na fakt, iż jeszcze nie tak dawno bardzo mocno przymierzany był do starcia z Deontayem Wilderem o pas WBC. Podobnie ma się rzecz z Maciejem Sulęckim. W 2014 roku po niespodziewanym nokaucie na Grzegorzu Proksie wypłynął na amerykańskie wody i pięknie tam reprezentował nasz kraj. Udało się zastopować Hugo Centeno, wypunktować Jacka Culcaya, nawet bardzo fajnie wypaść w starciu z Danielem Jacobsem. Później przyszła niestety słabsza walka z Gabrielem Rosado i fatalna z Demetriusem Andrade. Ostatni pojedynek zaliczył w sierpniu ubiegłego roku, a obecnie ma zaklepaną walkę z niepokonanym Jaime Munguią. Tylko wygląda na to, że Maciek wziął tą walkę raczej ze względu na finanse. On sam nie jest przekonany, że może pokonać Meksykanina, a to jest gwóźdź do trumny "Stricza". teraz niby bierze się za robotę, ale ten pojedynek widzę niestety w czarnych barwach, a nie chciałbym, aby dalsza kariera Maćka wyglądała tak, że będzie przedskoczkiem dla młodych i silnych lotników. A tak niestety mi się to rysuje. Krzysztof Głowacki to dwukrotny mistrz Świata i on już swoje w boksie zrobił. To fakt i to też odróżnia go od reszty wymienionych nazwisk. Niestety nie dość, że ambitny pięściarz z Wałcza walczy bardzo nieregularnie, to w dodatku obecnie jest w złej serii dwóch porażek z rzędu. I jeśli tą pierwszą z Mairisem Briedisem moglibyśmy zrzucić na garb absurdów w stolicy Łotwy, tak ostatni występ przeciwko Lawrence'owi Okolie był mówiąc dosadnie bardzo słaby. I jeśli patrząc w metrykę, "Główka" ma jeszcze przed sobą kilka lat boksowania, tak wygląda na to, że lepszy niż przed pięcioma laty już na pewno nie będzie i pewnego poziomu już nie przeskoczy. Owszem, może jeszcze dawać fajne, wyrównane walki z lokalnymi faworytami, ale ciężko mu będzie zbliżyć się ponownie do poziomu mistrzowskiego. Ponadto, stał się niezwykle elektryczny, co może go dyskwalifikować w potencjalnych dużych pojedynkach. Deski zaliczone w walce z Marco Huckiem wyglądały identycznie jak te, które zafundował mu niedawno Okolie. Polak ma bardzo mocne nogi i wstaje na nie dość równo, ale sędziowie nie będą już puszczać go do dalszej konfrontacji, bo głowa coraz bardziej odmawiać będzie współpracy. Ostatni na tej pierwszej liście jest Michał Cieślak. Każdy przyzwyczaił się do mówienia, że to młody talent. Talent może i tak, ale już nie taki młody, jak mogłoby się wydawać. Jest ledwie dwa lata młodszy od Głowackiego. Na pewno jest silny i fizycznie i psychicznie, co udowodnił wyjazdem do Kinszasy i walką z Ilungą Makabu, ale ta porażka na pewno zostawiła ślad. Myślę, że z wymienionej czwórki ma on największą szansę na powrót na szczyty, ale ciężko mi powiedzieć, czy stanie się to w niedalekiej przyszłości. W moim odczuciu, powinien spróbować nieco przybrać masy i spróbować zaatakować kategorię bridger, gdzie jeszcze nie wszystko się unormowało. Tam miałby zdecydowanie większą możliwość zaistnienia, biorąc pod uwagę fakt, iż właśnie w tej kategorii o pasek WBC International powalczą Artur Szpilka i Łukasz Różański. Nie ma co jednak ukrywać, że żaden z nich kariery już nie zrobi. Ta walka dla Artura może wyglądać podobnie jak wcześniejsza z Kownackim. W swoim stylu zlekceważy rywala, poczuje ciosy, opuści ręce i przegra przed czasem. Nie zmienia to jednak faktu, iż 35-letni Łukasz Różański nie przeskoczy kolejnego pułapu, gdzie o jakiekolwiek wyższe cele będzie trzeba się pofatygować za granicę i walczyć z dużo lepszym przeciwnikiem.

W drugiej linii również jest kilka nazwisk - Włodarczyk, Masternak, Szeremeta, Parzęczewski. Pierwszych dwóch to już starzy wyjadacze zawodowych ringów. "Diablo" to były mistrz Świata, który jednak bije się już ponad 20 lat. Szczyt jego kariery przypadł na lata 2010-2013, gdzie wygrywał bardzo twarde wyjazdowe walki chociażby z Dannym Greenem czy Rakhimem Chakhievem. Później przyszła porażka z Grigory Drozdem, po której już się nie podniósł. Występ w turnieju WBSS i szybka przegrana z Muratem Gassievem pogłębiła kryzys i choć obecnie jest w serii pięciu wygranych z rzędu, tak jakość jego rywali poszła mocno w dół i na tym poziomie Krzysztof już raczej pozostanie. Obecnie od początku roku dodatkowo ogląda świat zza krat, co w wieku 40 lat nie napawa już optymizmem przed dalszymi wyzwaniami. Skończy się pewnie tak, że dojdzie do jego walki z Arturem Szpilką, jeśli ten przegra z Różańskim. Innym typem zawodnika jest z pewnością Mateusz Masternak. To niesamowicie inteligentny pięściarz i w ringu i poza nim. Ma za sobą niemal 50 zawodowych walk, ale w żadnej z nich nie dał sobie zrobić krzywdy. Dwie z pięciu porażek są mocno naciągane, jedna z nich wręcz skandaliczna. W ścisłym topie utrzymuje się nieprzerwanie od ponad 10 lat, jednak nigdy nie był blisko sięgnięcia po pas. Obawiam się, że idąca nowa fala młodych zawodników jednoznacznie wykluczy "Mastera" z takiej szansy i ten zakończy karierę nie dostając nawet szansy takiej walki. A szkoda, bo to był (jest) materiał na mistrza Świata. Kamil Szeremeta nigdy do mnie za bardzo nie przemawiał. Oczywiście jest to bardzo twardo stąpający po ziemi zawodnik, z chłodną głową, metodyczny, ale ma pewne braki, których nie będzie w stanie naprawić, a które są niezbędne na najwyższym poziomie światowym. Te braki pokazał niedawno Gennady Golovkin, który absolutnie nie bał się ciosów Polaka, a gdy uznał za stosowne skończyć już zabawę, zrobił to bez mrugnięcia okiem. Poziom europejski jest jak najbardziej w zasięgu Polaka, co wcześniej pokazał dzierżąc pas EBU, ale takie nazwiska jak Golovkin i spółka to zdecydowanie za wysokie progi dla Kamila, a tylko wygrywając z zawodnikami pokroju Kazacha można myśleć o pasie mistrza Świata. Do niedwna myślałem, że to Robert Parzęczewski może znikąd pojawić się na piedestale, ale niestety to też jednak nie to. Znakomicie ułożony pięściarz, który w ringu dokładnie wiedział co chce zrobić, a później to robił. Niestety, ostatnia walka z Sherzodem Khusanovem pokazała, że rekord i ambicje nic nie znaczą, a trzeba także umieć przyjąć cios i odpowiedzieć. Kilka lat temu "Arab" miał propozycje walki z Sergeyem Kovalevem, ale teraz widać, że dzieliła ich przepaść. Robert jest jeszcze młody, wróci i będzie dawać ciekawe pojedynki, ale śmiem wątpić, że na najwyższym poziomie. Tam będzie mu się wspiąć bardzo, bardzo trudno.

Kto zatem rokuje? Gdzie mamy rezerwy?

Na pewno najjaśniejszym punktem jest Fiodor Czerkaszyn, ale ciężko mi powiedzieć, czy z jego sukcesu cieszyłbym się tak samo mocno, jak z sukcesu innego rodaka. Wszak Fiodor kiedyś jasno stwierdził, że Polsce zawdzięcza bardzo dużo, ale jest Ukraińcem i to dla Ukriany chce zdobywać tytuły. W jego przypadku na tytuły jest spora szansa, ale traktuje go jak Ukraińca, dlatego się na nim nie skupiam. Mam cztery inne kandydatury. Łaszczyk, Stępień, Wrzesiński i Bednarek. Mam wrażenie, że na miejscu Kamila Łaszczyka na boks mógłbym obrazić się już sto razy. Facet był wielkim talentem, ale jego kariera ciągle idzie mocno pod górę. Swój największy sukces, pokonanie Daniela Diaza odniósł w 2014 roku w wieku 23 lat. Dziś ma 30, dalej jest niepokonany, ale w dalszym ciągu nigdzie nie widnieje. Kilka lat temu był numerem 2 w rankingu WBO i był bliski title-shota. Dzisiaj platforma Boxrec klasyfikuje go jako 36 pięściarza w Polsce, a w swojej wadze zajmuje 154 miejsce. Jego kariera miała ruszyć po związaniu się kontraktem z Mateuszem Borkiem, ale po pierwszym dobrym zestawieniu z Aleksandrem Yegorovem, w następnej dostał kolejny raz Piotra Gudela i... może się odechcieć. W dalszym ciągu jest to jednak bardzo dobrej jakości pięściarz, któremu potrzeba tylko systematycznych walk i solidnych rywali. Paweł Stępień to również niepokonany zawodnik kategorii półciężkiej dysponujący silnym ciosem i dobrą pracą nóg. Często niestety ma problemy z kontuzjami, ale już pokazał się w ringu z bardzo dobrej strony. Wygrywał z takimi zawodnikami jak Norbert Dąbrowski, Marek Matyja, Dayron Lester czy Dmitry Sukhotsky. Ociera się o rankingi światowe. Trzeba jednak podać mu rękę i podobnie jak z Łaszczykiem, odpowiednio podnosić poprzeczkę poprzez kolejnych rywali. Przyznam się szczerze, że jednym z moich faworytów jest Damian Wrzesiński. Być może nie jest to diament w skali chociażby Łaszczyka, ale on wyjątkowo dobitnie pokazuje, że ciężką pracą, systematycznymi walkami i podnoszeniem poprzeczki można zajść bardzo wysoko i wycisnąć ze swojej kariery więcej, niż by się mogło wydawać. W tej chwili jego kariera prowadzona jest moim zdaniem wzorcowo. W pandemicznym 2020 roku wchodził do ringu trzy razy i już zdążył zawalczyć w 2021. Oczywiście duża w tym zasługa promotora, ale Wrzesiński pokazuje swoją postawą, że należy mu się szacunek, zaczyna walczyć w main eventach swoich gal, zaliczył spory progres. Jedyna porażka w jego rekordzie to wyjazd do Belgii. Obecnie walczy tylko w Polsce, ciekawy jestem jak teraz zaprezentowałby się za granicą z jakimś solidnym rywalem. Ostatnie nazwisko w dzisiejszym artykule to Kamil Bednarek. 25 lat, na zawodowych ringach od 2019 roku, 7 pojedynków wygranych, cztery przed czasem. Świetnie się go ogląda, bardzo dużo widzi w ringu, potrafi ustawić sobie rywala dokładnie tak, jak chce. Świetna praca nóg, mocne ciosy z różnych płaszczyzn, ciekawe kombinacje, talent. Warto obserwować tego chłopaka, bo może to on być tym, który za kilka lat dostanie swoją szanse i ją wykorzysta...

Wniosek z tego artykułu jest taki, że zapadliśmy w bokserską śpiączkę, ale trzeba brać życie takie jakie jest. Talenty na miarę Gołoty, Adamka czy Darka Michalczewskiego minęły...

środa, 17 marca 2021

Dlaczego Głowacki nie wygra z Okolie'm?

Tytuł trochę sensacyjny? Być może. Być może także poleci hejt, że nie wierze w Polaka, rodaka... To nie tak. Ja jestem bardzo dużym fanem umiejętności Krzysztofa Głowackiego, wręcz uważam go za jednego z najbardziej "pewnych" pięściarzy na polskim podwórku. Co to znaczy "pewnych"? Mianowicie chodzi o to, że jest dla mnie jednym z nielicznych zawodników, o których nie boje się w kontekście sprawienia niemiłej niespodzianki. Jeszcze jaśniej - nie wyobrażam sobie bardzo słabego występu "Główki", przeciwko komu by nie walczył...

Paradoksalnie największym atutem Głowackiego jest... głowa. Chłodna głowa. Zimna kalkulacja, uosobienie spokoju, perfekcyjnej taktyki i jej realizacji między linami. Nie znam go osobiście, ale patrząc na niego i niejako wchodząc mu w umysł widzę, że on w swojej głowie ma już rozrysowany szczegółowy scenariusz każdego pojedynku. Dlaczego więc uważam, że nie wygra z Lawrence'm Okolie'm? Na to składa się kilka czynników...

Przede wszystkim zacznę od doświadczeń ringowych. Krzysiek ma już 35 lat, jego rywal 29. Oczywiście można powiedzieć, że to przewaga Krzyśka, ale ja tak nie uważam. Krzysiek boksuje na zawodowstwie od 2008 roku, to już szmat czasu. Do tego Krzysiek jest po bolesnej porażce. Nie ma co już drążyć tematu, czy słusznej, czy sprawiedliwej itd. Ma w rekordzie przegraną przed czasem z Mairisem Briedisem i tu nie ma co dyskutować. Przegrana ciężka, bolesna, do tego przegrana stosunkowo szybka, poniesiona na terenie rywala. Dlaczego o tym mówie? Bo to siedzi w głowie. "Pojechałem do niego, przegrałem, nie obronił mnie sędzia, publika była przeciwko mnie itp. itd." Teraz też jedzie do jaskini lwa, też nie jest faworytem i nawet jeśli Głowackiemu taka sytuacja ze względu na mniejszą presje teoretycznie pasuje, to nie wierze, że wspomnienia z Rygi nie siedzą mu w głowie. Na przeciwko niego stanie pięściarz niepokonany. To też dodatkowy składnik, wszak każdy wie, że z zawodnikami nie znającymi goryczy porażki boksuje się trudniej. Ich myślenie jest proste - "Wychodziłem, wszystko wygrywałem, dlaczego teraz miałoby być inaczej?" Do tego Okolie boksuje na znanej sobie arenie. Jeszcze trzy miesiące temu zapoznał się z tym miejscem i ma tylko pozytywne wspomnienia. Nokaut na zastępującym Głowackiego Nikodemie Jeżewskim był jednym z najszybszych i pewnie najłatwiejszych w całej karierze Anglika. Szybciej kończył tylko pierwsze cztery występy na zawodowych ringach. 

Warunki fizyczne - tutaj jest przepaść. Lawrence Okolie to w mojej opinii przyszły bardzo dobry ciężki. Ma ku temu wszelkie predyspozycje. 196cm wzrostu, ponad dwa metry zasięgu, długie ręce, szerokie ramiona, szybkość, mobilność. Głowacki przy nim wygląda na zawodnika kategorii średniej, jest dużo niższy, dysponuje dużo mniejszym zasięgiem. Nie ustępuje pewnie siłą ciosu, ale wiemy, że Krzysiek to nie jest typ zawodnika, który nokautuje jednym ciosem. On musi najpierw skruszyć lód, by później odpowiednią kombinacją posłać rywala na deski. Co innego Okolie. Co prawda w rekordzie Brytyjczyka nie ma ani jednego czystego KO, ale oglądając jego występy widać, że po jego pojedynczych ciosach rywale padali jak muchy, a sędziowie nie mieli zazwyczaj wątpliwości, że to koniec pojedynku. 

Chciałbym jeszcze nawiązać do jakże ważnej kwestii, jaką jest współpraca Głowackiego z trenerem Fiodorem Łapinem. Zawodnik ufa trenerowi bezgranicznie, jednak w grupie Krzyśka nastąpił już pewien rozłam. Łapin najprawdopodobniej rozstanie się z grupą Knockout Promotions, nie wiadomo jaki będzie to miało wpływ na relacje zawodnik-trener. Być może będzie to ostatnia walka Krzyśka z Łapinem w narożniku. Takie sytuacje na pewno siedzą gdzieś z tyłu głowy. Przed taką walką głowa musi być wolna od jakichkolwiek problemów, a wątpię, czy u Krzyśka taka właśnie aktualnie jest. Kolejnym aspektem jest długość absencji. Krzysiek jest w długim treningu, przedartym przez przejście koronawirusa. Walka z Okolie'm miała się odbyć w grudniu, ale ostatecznie do Londynu wybrał się Nikodem Jeżewski. Stąd spora przerwa w startach Polaka. "Główka" nie walczył od czerwca 2019, kiedy to przegrał z Briedisem. W tym czasie Anglik pokonał kolejno Angela Gudino oraz niepokonanych wcześniej Yvesa Ngabu i wspomnianego Jeżewskiego, wszystkich przed czasem, nie przegrywając praktycznie żadnej rundy. W międzyczasie zdobył pas EBU. Polak w tym czasie tylko trenował, odpoczywał i chorował...

Do tej walki dojdzie 20 marca 2021 roku na Wembley Arena. Jest to gala stworzona pod Lawrence'a Okolie'ego. Pierwszy pojedynek o pas, we własnym mieście, walka wieczoru, platforma DAZN, telewizja Sky, rywal po porażce, po długiej przerwie, po koronawirusie, starszy... Sytuacja wręcz idealna, żeby z przytupem wkroczyć na salony wagi cruiser, zdobyć upragniony tytuł, przenieść się do kategorii ciężkiej i zarabiać jeszcze większe pieniądze. 

Pozostaje jednak tzw. "ALE", które trzeba wziąć pod uwagę za każdym razem. Presja, dyspozycja dnia, szczęśliwy cios i wiele, wiele innych czynników. Krzysiek mówi, że jemu pozycja underdoga zdecydowanie pasuje. Być może tak jest. Był zdecydowanym faworytem w pojedynku z Sergeyem Radchenko i przywitał się niespodziewanie z deskami. Za to z Marco Huckiem był skazany na pożarcie i poradził sobie. No właśnie... Marco Huck. Kibice mają w zwyczaju wracać do przeszłości, jednak ja bym tej walki w ogóle nie brał pod uwagę. Tam była sytuacja bardzo adekwatna do tej teraźniejszej, tylko wówczas to na korzyść Krzyśka działały szczegóły, przede wszystkim debiut Hucka w USA. No i i walka ta miała miejsce 6 lat temu, Krzysiek był wówczas w takim wieku, w jakim dzisiaj jest Okolie. 

Kończąc wątek, oczywiście będę sercem za Głowackim, chciałbym aby utarł nosa i Okolie'mu i Hearnowi. Chciałbym, żeby wrócił na tron i dopadł jeszcze Briedisa, ale mam wrażenie, że może już niestety nie dać rady tego zrobić. Nie chce być złym prorokiem, ale boje się, że Brytyjczyk przejedzie się po "Główce" i będzie kontynuował swoją serię wygranych przed czasem... Obym się mylił.

wtorek, 9 lutego 2021

"Przypadkowi" mistrzowie wagi ciężkiej... od 1905 roku do czasów współczesnych.

Kilka dni temu w wieku 67 lat zmarł w Las Vegas były mistrz Świata wagi ciężkiej Leon Spinks. Jego historia jest niezwykle ciekawa, a on sam na stałe zapisał się w historii boksu. Mistrzostwo Świata zdobył już w ósmej zawodowej walce pokonując po 15 wyczerpujących rundach i niejednogłośniej decyzji sędziowskiej samego... Muhammada Ali. Kilka miesięcy później doszło do rewanżu i w nim już wyraźnie triumfował "The Greatest". Takich sytuacji moi drodzy było więcej, a niektórzy mistrzowie dzierżyli swój najcenniejszy pas przez zupełny przypadek. Przeanalizowałem historię wagi ciężkiej w boksie zawodowym i wytypowałem 11 pięściarzy, którzy znaleźli się w odpowiednim miejscu i w odpowiednim czasie i do końca swojego życia mogą (mogli) mówić o sobie MISTRZ ŚWIATA WAGI CIĘŻKIEJ...



Zaczniemy od przeszłości i stopniowo będziemy sobie wracać do czasów współczesnych. Poznajcie tych "szczęśliwców":

Marvin Hart

"The Fightin' Kentuckian" urodził się w 1876 roku, a w grudniu 1899 roku zadebiutował na zawodowym ringu. Mierzył 182cm wzrostu, więc można sobie wyobrazić, jak wówczas wyglądała waga ciężka. Amerykanin słynął z silnego ciosu. Pierwsze 14 walk zakończył przed czasem, ale poziom jego rywali nie powalał. Później przyszła pierwsza porażka z rywalem o rekordzie 8-11-2. Powiem więcej - porażka przed czasem w pierwszej rundzie. W 1902 roku w pierwszej poważnej walce zmierzył się z niejakim Jackiem Rootem i przegrał gładko na punkty po drodze lądując na deskach. W 10 kolejnych 10 pojedynkach poniósł jeszcze dwie porażki i trzykrotnie zremisował, więc nie był to nikt wybitny. Nieoczekiwanie w 1905 Marvin dostał szanse walki o wakujący tytuł mistrza Świata wagi ciężkiej. Wtedy nie było jeszcze podziału na federacje. Mistrz był mistrzem. Rywalem Harta miał być... Jack Root (rekord 46-2-3). Walka toczyła się pod dyktando faworyta, a Marvin Hart po drodze zapoznal się z deskami. Nieoczekiwanie w 12 rundzie to on rzucił Roota na deski, a sędzia James Jeffries błyskawicznie zakończył walkę niejako "prezentując" tytuł w ręce Marvina Harta. Można było się spodziewać, że "Fightin' Kentuckian" stracił swój tytuł już w kolejnej walce przegrywając z niejakim Tommy'm Burnsem. Po tym pojedynku Hart walczył jeszcze przez 5 lat, stoczył 12 pojedynków, z czego wygrał... zaledwie cztery.


Max Baer

Płynnie przesuwamy się o niemal 30 lat do przodu, a tam swoją karierę prowadził Max Baer o pseudonimie "Livermore Larupper". Pięściarz z Kalifornii dużo lepiej nadawał się do wagi ciężkiej niż poprzednik. Mierzył niemal 190cm wzrostu i dysponował zasięgiem na poziomie 206cm. Zadebiutował w 1929 roku i z początku wygrywał często nawet w pierwszej rundzie. Później przeplatał wygrane z porażkami, a zdarzyła się mu nawet seria pięciu przegranych w dziewięciu kolejnych pojedynkach. Wszystko zmieniło się w 1933 roku, kiedy to po kilku wygranych Baer dostał szanse walki z wielkim wówczas Maxem Schmellingiem z Niemiec. Baer znokautował faworyzowanego rywala w 10 rundzie, czym zyskał status pretendenta do pasa należącego do Primo Carnery. Co ciekawe, wygrana nad Schmellingiem została uznana za najlepszą walkę 1933 roku przez Ring Magazine. W mistrzowskiej walce naturalnym faworytem był "Włoski olbrzym". Baer walczył jednak jak w transie, raz po raz rzucając Carnerę na deski. Trzy razy w pierwszej rundzie, dwukrotnie w drugiej, kolejny raz w trzeciej itd. Ostatecznie Max Baer został mistrzem Świata federacji NBA i NYSAC wygrywając z Carnerą przed czasem w 11 rundzie. W oficjalnych statystykach Włoch lądował na deskach aż... 10 razy. Niemal dokładnie rok później podszedł do pierwszej obrony tytułu, a w rolę pretendenta wcielił się niejaki Jim Braddock mający na koncie aż 25 porażek. Jak się pewnie domyślacie, "Livermore Larupper" przegrał wyraźnie na punkty i na tym skończył się jego mistrzowski sen. Baer kontynuował karierę jeszcze przez 6 lat, ale później już nie zbliżył się do dawnej formy.


Jim Braddock

Pogromca Maxa Baera, rekord 50-25-7. Forma życia w tym jednym momencie, a być może wykorzystanie słabszej dyspozycji Baera. Jego akurat mistrzowska szansa spotkała na sam koniec kariery. Wcześniej jak wynika ze statystyk co trzecią swoją walkę przegrywał, co prawda tylko raz przed czasem, ale przegrywał. W 1935 roku zdobył upragniony pas wygrywając ze wspomnianym wyżej Maxem Baerem, po czym... przepadł na dwa lata. W tym czasie swoją karierę mocno rozwijał młody jeszcze Joe Louis. W czasie wspomnianych dwóch lat pokonał m.in. Maxa Baera czy Bolesława Chrzanowskiego walczącego pod pseudonimem "Young Stanley Ketchel". Kiedy Braddock wrócił do boksu, zestawiono go właśnie z Louisem, legitymującym się wówczas rekordem 31-1. Braddock nieoczekiwanie rzucił Louisa na deski już na samym początku walki, ale później pojedynek całkowicie zdominował przyszły dominator deklasując Braddocka i stopując w ósmej rundzie. Później Jim Braddock jeszcze tylko raz pojawił się w ringu i w 1938 roku zakończył karierę. 


Ingemar Johansson

Przesuwamy się o 25 lat do współczesności, a tam iście ciekawie jawi się nam sylwetka Ingemara Johanssona. Reprezentant Szwecji urodzony w 1932 roku, na zawodowstwie zadebiutował 20 lat później. Nie wyróżniał się niczym szczególnym, głównie z uwagi na fakt, iż całą swoją karierę prowadził tylko w swojej ojczyźnie. Okazjonalnie walczył w Danii, Niemczech czy Włoszech. Pozostawał jednak niepokonany, a do tego udało mu się zdobyć pas EBU - był mistrzem Europy przy wzroście lekko ponad 180cm i podobnie słabym zasięgu. W 1959 roku doczekał się jednakowoż debiutu na amerykańskiej ziemi, a do tego od razu miał spotkać się z Floydem Pattersonem i walczyć o pas mistrza Świata. Amerykanin dzierżył tytuł od trzech lat. Wygrał 35 z 36 pojedynków i był naturalnym faworytem konfrontacji ze Szwedem. Co stało się w ringu ustawionego na Yankee Stadium tego nie sposób wyjaśnić. Patterson spokojnie punktował swojego rywala w pierwszych dwóch rundach, po czym... nadział się na prawy krzyżowy i runął ciężko na deski. Podniósł się, odwrócił tyłem, zainkasował kolejne ciosy i znów musiał podnosić się z kolan. W samej trzeciej rundzie Johansson tak zdominował Floyda Pattersona, że ten aż... siedmiokrotnie leżał na macie ringu. Za siódmym razem w obawie o zdrowie faworyta potyczkę zakończył sędzia ringowy. Sensacja stała się faktem. W 1960 roku, dokładnie rok po pierwszej walce doszło do rewanżu. Tu już nie było niespodzianki i Amerykanin wygrał przez klasyczny nokaut w 5 rundzie. Rok później Panowie spotkali się po raz trzeci i znów górą był Patterson. "Ingo" wrócił do Szwecji, wygrał jeszcze cztery walki i zakończył karierę w wieku 31 lat. Johansson w USA stoczył trzy pojedynki - wszystkie z Floydem Pattersonem.


James Douglas

Historia znana na całym świecie. "Buster" po dziś dzień uznawany jest za sprawce największej sensacji w historii wagi ciężkiej, a być może całego zawodowego boksu w historii. W 1990 roku zadał pierwszą porażkę samemu Mike'owi Tysonowi wygrywając w Tokio Dome przez nokaut w 10 rundzie. Przed tym pojedynkiem Douglas przegrywał chociażby z Jesse Fergusonem czy Tony'm Tuckerem, ale na swoim rozkładzie miał np. Olivera McCalla czy Trevora Berbicka. Tego samego Berbicka, który stracił pas na rzecz Mike'a Tysona. "Buster" Douglas legitymował się słabszym rekordem niż przynajmniej ośmiu wcześniejszych rywali "Iron" Mike'a. Tyson miał się po prostu przejechać po Douglasie i iść swoją drogą dalej. Niestety, Japonia nie okazała się dla niego szczęśliwa. Tyson przegrał i zaczęły się jego wielkie kłopoty, życiowe i sportowe. A Douglas mógł świętować, chociaż był w głębokiej żałobie. Kilkanaście dni przed walką zmarła mu matka i do tej walki miało w ogóle nie dojść. Ostatecznie doszło, "Buster" sprawił kolosalną sensacje i był mistrzem Świata federacji WBC, WBA i IBF. Jeszcze w tym samym roku w pierwszej obronie Douglas przegrał szybciutko z Evanderem Holyfieldem. Po tej walce "Buster" zakończył karierę, ale wrócił po sześciu latach, stoczył 9 walk, z czego jedną - z Lou Savarese - przegrał...


Michael Bentt

Urodzony w Londynie reprezentant Stanów Zjednoczonych to również ciekawy przypadek pięściarza, który został mistrzem Świata wagi ciężkiej. Urodzony w 1964 roku, jego debiut na zawodowych ringach przypadł stosunkowo późno, bo w 1989 roku. Debiut i... porażka przez nokaut w pierwszej rundzie. Później 10 wygranych z rzędu, ale najlepszy z rywali legitymował się rekordem 14-10. Ledwie 46 rund stoczonych na zawodowstwie i... walka o pas WBO z Tommy'm Morrisonem. "The Duke'a" kibicom boksu przedstawiać nie trzeba. I co może się wydarzyć w ringu, kiedy wchodzą Morrison i Bentt z rekordem 10-1. Otóż wydarzyć - jak zawsze - mogło się wszystko i na nieszczęście dla Tommy'ego, właśnie się wydarzyło. Morrison już w pierwszych sekundach wstrząsnął Benttem, a ten pod ciosami bardziej doświadczonego rywala chwiał się jak chorągiewka na wietrze. W pewnym momencie, przy linach, wdał się z "Duke'm" w heroiczną wymianę na wyniszczenie. Trafił, zniszczył. Sensacja. Morrison ciężko wstawał, ale jeszcze dwukrotnie lądował na deskach, po czym zlitował się nad nim sędzia. Pięć miesięcy później Bentt przystąpił do pierwszej obrony mistrzowskiego pasa mierząc się z Herbie Hide'm. Przegrał przez nokaut w siódmej rundzie po drodze będąc wyraźnie słabszym w każdej kolejnej odsłonie. Pojedynek z Hide'm był ostatnim w karierze Bentta. Stoczył 13 pojedynków, z czego wygrał 11. Nikt nie pamięta jego nazwiska, ale zapisał się w historii złotymi zgłoskami.


Siarhei Liakhovich

Przenosimy się do czasów współczesnych, a przynajmniej bardziej znanych większości z Was. Białorusin o pseudonimie "White Wolf" rozpoczął zawodowe starty w 1998 roku od 16 wygranych z rzędu. Zapowiadał się na bardzo dobrego ciężkiego i za takiego można go było uznawać. Liakhovich na swoją mistrzowską szansę czekał do 2006 roku. Był oficjalnym pretendentem do pasa WBO należącego do Amerykanina Lamona Brewstera. Tego samego Brewstera, który rok wcześniej w 50 sekund zdemolował naszego Andrzeja Gołotę. Walka w Wolfstein Center trwała pełny dystans 12 rund. Białorusin w siódmej rundzie był liczony, ale ostatecznie zasłużenie pokonał rywala i zdobył upragniony tytuł. Liakhovich jest w tym zestawieniu głównie z uwagi na fakt, w jakich okolicznościach pas WBO stracił. Siedem miesięcy później w pierwszej obronie spokojnie prowadził walkę z Shannonem Briggsem. W ostatniej rundzie myślał już chyba o prysznicu, ale rozluźnił się za szybko. Dosłownie o sekundę. Amerykanin trafił Białorusina i zastopował go na... jedną sekundę przed ostatnim gongiem ostatnim ciosem wyrzucając go z ringu na stoliki sędziowskie. "White Wolf" przed ostatnią odsłoną prowadził u wszystkich sędziów punktowych i gdyby tylko dotrwał do końca, utrzymałby pas przy sobie. Tak się jednak nie stało. Liakhovich w dalszym ciągu kontynuuje karierę, ale już marnym skutkiem. Od przegranej z Briggsem stoczył 11 walk, z czego przegrał aż siedem. Obecnie ma 45 lat, więc pewnie lada chwila na dobre pożegna się z ringami.


Shannon Briggs

Mistrzem w ostatniej sekundzie został Shannon "The Cannon" Briggs, lepiej znany później jako "Let's Go Champ". Urodzony w 1971 roku Amerykanin to wyjątkowo barwna postać boksu. Ponad połowę ze swoich wszystkich pojedynków potrafił rozstrzygnąć w pierwszej rundzie (38 wygranych przez nokaut w 1 rundzie). Pierwszej mistrzowskiej próby doczekał się w 1998 roku, ale poległ przed czasem z Lennoxem Lewisem. Na kolejną szansę musiał poczekać ponad 8 lat. Rzucił wszystko na jedną kartę i w ostatniej sekundzie dosłownie wyrwał pas WBO z rąk Siarheia Liakhovicha. Nic jednak z tego, skoro w kolejnym starciu oddał go niemal bez walki na rzecz Sultana Ibragimova. Co ciekawe, po tej walce Briggs zrobił sobie kilka lat przerwy, po czym wrócił, wygrał trzy raz w pierwszej rundzie i dostał kolejną szansę. Tym razem od Vitaliya Kliczki. "Cannon" przegrał, ale nie dał się znokautować. Podczas tego pojedynku stracił jednak więcej zdrowia niż w całej dotychczasowej karierze. Od walki z Ukraińcem pozostaje niepokonany, długo domagał się walki z drugim z braci Kliczko, a od 2016 roku pozostaje nieaktywny. Zważywszy, że w tym roku skończy 50 lat, lepiej żeby już się nie pojawiał...


Bermane Stiverne

Doszliśmy już do czasów współczesnych. Bermane Stiverne urodzony w 1978 roku na wyspie Haiti to jeden z większych szczęśliwców, jeśli chodzi o pasy mistrzowskie. W 2013 roku przystąpił do walki o pas WBC Silver z Chrisem Arreolą. Arreola nie był już w najwyższej formie, za to "B-Ware" był chyba w jej szczytowym punkcie. Obaj Panowie trafili idealnie w czasie, gdyż właśnie rok wcześniej ostatnią zawodową walkę stoczył dotychczasowy mistrz Vitaliy Kliczko. Stiverne wypunktował wyraźnie Arreolę i mógł liczyć na walkę o wakat po Ukraińcu. Ku zdziwieniu wielu obserwatorów, do walki o wakujący pas WBC wyznaczeni zostali Stiverne i... Arreola. Tym razem Haitańczyk zastopował Amerykanina i sięgnął po tytuł. W styczniu 2015 roku miał przystąpić do pierwszej obrony, a w rolę pretendenta wcielił się wyśmiewany za rzekoy łatwy dobór rywali Deontay Wilder. Była to pierwsza walka, której "Bronze Bomber" nie zakończył przed czasem, ale praktycznie do jednej bramki wypunktował ociężałego Stiverne'a. "B-Ware" nacieszył się swoim pasem ledwie pół roku i był to jeden z najsłabszych mistrzów Świata wagi ciężkiej w historii. Od tego czasu podopieczny Dona Kinga walczy już tylko okazjonalnie, a słowo "walczy" to już spore nadużycie. Ostatnie pojedynki przegrał przed czasem prezentując żenującą formę, m.in. przegrał rewanż z Wilderem już w pierwszej rundzie. Czas na ostateczny koniec kariery...


Charles Martin

Jeśli mówi się, że Bermane Stiverne miał dużo szczęścia, to nie wiem jak wytłumaczyć historię Charlesa Martina. Pod koniec 2015 roku świat stanął na głowie, kiedy to niespodziewanej porażki z Tysonem Fury'm doznał wieloletni dominator Wladimir Kliczko. Fury zdobył wówczas pasy WBO, WBA i IBF. Nie zdążył się jednak nacieszyć swoim triumfem, a ostatnia z federacji nakazała mu obowiązkową obronę z Vyacheslavem Glazkovem, rodakiem Kliczki. Mało medialny i słaby marketingowo Ukrainiec został przez sztab Anglika uznany jako strata czasu, więc federacja IBF pozbawiła Fury'ego tego tytułu. Pas pozostał wakujący, a Glazkov miał o niego zaboksować z najwyżej rozstawionym rywalem. Wybór padł na Charlesa Martina, który przystępując do walki z Glazkovem, nie był faworytem. Pech jednak chciał, że Glazkov podczas mistrzowskiej potyczki doznał kontuzji kolana już na początku pojedynku i w trzeciej rundzie nie był już zdolny do kontynuowania starcia. Mistrzem mianowano Charlesa Martina. Okoliczności wręcz kosmiczne, bo jeszcze kilka miesięcy wcześniej nie był on nawet blisko mistrzowskiej szansy. Stare porzekadło mówi jednak, że limit szczęścia i pecha musi się kiedyś wyrównać, a Martina ręka sprawiedliwości dosięgła bardzo szybko. Do pierwszej obrony tytułu wytypowano... Anthony'ego Joshuę, późniejszego dominatora wagi ciężkiej na lata, panującego po dziś dzień. "Prince" Martin podszedł do walki na dużym luzie, ale była to tylko zasłona strachu, gdyż już w drugiej rundzie leżał na deskach niezdolny do kontynuowania walki. Mistrzostwo przeszło na Brytyjczyka, a Charles Martin przejdzie do historii jako najkrócej panujący mistrz, gdyż od zdobycia pasa do jego utraty minęły zaledwie dwa miesiące i trzy tygodnie. 35-letni dzisiaj Martin próbuje jeszcze wrócić na właściwe tory, ale idzie mu to dość ciężko.


Andy Ruiz Jr. 

Wydawać by się mogło, że Meksykanina nie powinno być w tym zestawieniu, bo pokonał wielkiego arcymistrza, ale to właśnie on kompletuje i dopełnia "11-tkę" z nieco innych względów. To również szczęśliwiec. Do walki o pasy WBA, WBO i IBF z Anthony'm Joshuą wskoczył na zastępstwo za złapanego na stosowaniu środków dopingujących Jarrella Millera. Walkę wziął z bardzo niewielkim wyprzedzeniem, nie był w optymalnej formie i miał być tylko przecinkiem w pisaniu wielkiej historii niepokonanego przecież Joshuy. To co jednak wydarzyło się w 2019 roku w Madison Square Garden w Nowym Jorku porównywane było do Tokyo Dome i wygranej Jamesa "Bustera" Douglasa nad Mike'm Tysonem. Joshua był tego dnia nie swój, zauważyli to już nawet komentatorzy telewizyjni. Był to dla niego również debiut na amerykańskiej ziemi i jedyny dotychczasowy tam pojedynek. Anglik był ociężały, nie wyprowadzał swoich kombinacji, był elektryczny, reagował na każdy cios mniejszego, ale jakże ambitnego Meksykanina. I w końcu wdał się w wymianę, padł na deski i zaczął się prawdziwy spektakl Ruiza. Najpierw dwa razy podnosił się z desek w trzeciej, a później również dwukrotnie w siódmej rundzie. Walka została zastopowana przez sędziego ze względu na brak odpowiedzi Joshuy na pytanie, czy chce dalej walczyć. Wzrok Anglik miał mętny, on sam nie wiedział czy jest w stanie dalej bić się z czołgiem, jakim w tej walce był Andy Ruiz. Poddał się. Dlaczego więc Ruiza uznałem za "przypadkowego" mistrza? Bo nie był on zupełnie przygotowany na sukces. Zachłysnął się, zaczął się bawić, przestał trenować, szastał pieniędzmi, imprezował. Do rewanżu z Joshuą wniósł na ring niemal 130 kilogramów i wszystkie pasy musiał oddać jeszcze przed końcem 2019 roku. Od tego czasu nie pojawił się między linami, rozstał się ze swoim sztabem trenerskim, skupił się na dostatnim życiu i nie wiadomo czy jeszcze wróci na poziom, który reprezentował...



Tak kończą się historie 11 pięściarzy, którzy złapali Pana Boga za nogi w odpowiednim momencie, ale nie potrafili zrobić z tego pożytku na dłuższą metę. Jest wśród nich jednak wyraźny podział. Niemal połowa z nich osiągnęła niemały sukces wygrywając walki, w których skazani byli na istne pożarcie. Absolutnie nikt nie spodziewał się, że Max Baer pokona Primo Carnerę, Ingemar Johansson zniszczy Floyda Pattersona, James Douglas rozprawi się z Mike'm Tysonem, Michael Bentt zastopuje Tommy'ego Morrisona, a Andy Ruiz Anthony'ego Joshuę. Wszystkie te przypadki zostały zakończone przed czasem. Inni mieli natomiast szczęście, że odnaleźli się w idealnym momencie, jak Jim Braddock, Shannon Briggs, Bermane Stiverne czy Charles Martin. Pozostali może i zasłużenie zdobyli pasy, ale po frajersku je stracili - Marvin Hart, Siarhei Liakhovich. Każda historia jest inna, ale łączy je wspólny mianownik. Oni mogą (mogli) do końca życia mówić, że byli na samym szczycie światowej wagi ciężkiej. Krótko, bo krótko, ale byli. Świat będzie o nich pamiętał...

sobota, 16 stycznia 2021

Ranking "RED CORNER" / heavyweight / styczeń '21

 To będzie pierwszy post na blogu w 2021 roku i od razu skompletujemy najświeższy ranking "RED CORNER" w wadze ciężkiej na dzień dzisiejszy. Takiego zestawienia nie było dawno. Rzuciłem okiem wstecz i ogarnąłem, że pierwszy ranking opublikowałem w maju 2016, później był maj 2017, a ostatni raz to czerwiec 2018. Od ostatniej aktualizacji mija więc ponad dwa i pół roku. Czołówka jest podobna, ale dalsze miejsca to już zupełnie nowości. W ogóle rzuca mi się w oczy jeden wniosek. Waga ciężka poszła mocno do przodu, pojawiło się mnóstwo bardzo ciekawych pięściarzy. Warto wspomnieć, że w rankingu TOP20 w latach 2016-2018 pojawiały się takie nazwiska jak Manuel Charr, Adrian Granat, Lucas Browne, Amir Mansour oraz Polacy - Artur Szpilka, Mariusz Wach czy Adam Kownacki. Na dzień dzisiejszy Szpilka przechodzi poważny kryzys, sam nie wie w jakim limicie wagowym walczyć, a nawet jaką wybrać dyscyplinę. Wach daje dobre walki z faworytami, ale jego licznik porażek wciąż dość mocno bije, a Kownacki jeszcze niedawno uznawany za kandydata do walki o tytuł, nieoczekiwanie przegrał przed czasem z Robertem Heleniusem. Do rzeczy, oto najnowszy ranking wagi ciężkiej wg "RED CORENR":

#1

Tyson Fury

30-0-1 (21 KO)

(+6) Stary, nowy lider zestawienia. Obecnie zdecydowana większość ekspertów uważa, że to "Gypsy King" jest królem wagi ciężkiej i trudno się z tymi opiniami nie zgodzić. W ostatnim rankingu Fury był tuż po wygranej nad Seferem Seferim. Od tego czasu Anglik stoczył pięć pojedynków, w tym dwukrotnie zmierzył się z Deontayem Wilderem. W lecie ma dojść do walki o bezapelacyjne mistrzostwo z Anhony'm Joshuą i wtedy wszystko już będzie jasne.

#2

Anthony Joshua

24-1 (22 KO)

(-1) Dużo zmieniło się od ostatniego rankingu. "AJ" zdążył sensacyjnie przegrać z Andy'm Ruizem przed czasem, a później odzyskać swoje trofea rewanżując się "Destroyerowi". W ostatnim występie zastopował także Kubrata Puleva. Jeszcze niedawno mówiło sie o jego walce z Deontayem Wilderem, jednak teraz wszyscy czekają na ogłoszenie jego walki z Tysonem Fury'm.

#3

Deontay Wilder

42-1-1 (41 KO)

(-1) Kilka lat temu wydawało się, że "Bronze Bomber" jest niezniszczalny, ale jednak i ten mur runął. Amerykanin najpierw po świetnej walce zremisował z Tysonem Fury'm, po czym w rewanżu musiał uznać wyższość Anglika po poddaniu przez narożnik. W międzyczasie Wilder dwukrotnie pokonał przed czasem twardego Luisa Ortiza. Obecnie Deontay dąży do kolejnej walki z Fury'm, ale wygląda na to, że nic z tego nie wyjdzie. 

#4

Alexander Povetkin

36-2-1 (25 KO)

(+1) Jeden z nielicznych awansów w stosunku do rankingu z 2018 roku. 41-letni już Rosjanin w dalszym ciągu należy do ścisłego topu wagi ciężkiej, co potwierdził niedawno w kapitalnym stylu nokautując faworyzowanego Dilliana Whyte'a. Na początku 2021 roku miało dojść do rewanżu z Brytyjczykiem, ale na przeszkodzie stanął koronawirus. "Russian Vityaz" myślał już nad zakończeniem kariery, ale być może da sobie jeszcze jedną szanse zawalczenia o mistrzostwo świata.

#5

Dillian Whyte

27-2 (18 KO)

(+1) "The Body Snatcher" od długiego czasu posiadał prawa pretendenta do walki o światowy czempionat federacji WBC. Mówiło się o jego pojedynku z Deontayem Wilderem, a później z Tysonem Fury'm, jednak nieoczekiwana porażka z Sashą Povetkinem nieco zastopowała dobrze rozwijającą się karierę. Teraz Dillian będzie musiał pokonać Rosjanina w rewanżu i liczyć na pojedynek z kimś z wielkiej trójki.

#6

Oleksandr Usyk

18-0 (13 KO)

(N) Oleksandr Usyk to zawodnik, którego w dalszym ciągu ciężko w wadze ciężkiej odpowiednio sklasyfikować. Stoczył w królewskiej kategorii dopiero dwa pojedynki, z czego jeden naprawdę konkretny, kiedy to pokonał po bardzo ciężkiej i nieoczekiwanie wyrównanej walce Derecka Chisorę. Jest oficjalnym pretendentem z ramienia WBO, a więc powinien zmierzyć się z Anthony'm Joshuą, ale na swoją szansę będzie musiał chyba jeszcze trochę poczekać.

#7

Kubrat Pulev

28-2 (14 KO)

(P) Powrót do rankingu po nieobecności ze względu na mniejszą aktywność. Bułgar to w dalszym ciągu bardzo solidna firma w wadze ciężkiej. Obecnie jest po porażce z "AJ'em" w walce o trzy mistrzowskie pasy. Wygląda na to, że jest to pięściarz, któremu będzie bardzo trudno wbić się do ścisłej czołówki, ale będzie mógł toczyć dobre boje z takimi zawodnikami jak Povetkin, Whyte czy Ruiz.

#8

Michael Hunter

19-1-1 (13 KO)

(N) Podobnie jak Usyk, tak Amerykanin przeszedł do wagi ciężkiej z kategorii cruiser. Co ciekawe, jedyna porażka na jego koncie to właśnie efekt walki z Ukraińcem jeszcze w niższym limicie. W swoim dorobku ma wygrane m.in. nad Martinem Bakole czy Sergeyem Kuzminem, a także remis po dobrej walce z Alexandrem Povetinem. W 2021 roku być może dojdzie do ich rewanżowego starcia.

#9

Joseph Parker

27-2 (21 KO)

(-6) W ostatnim zestawieniu to właśnie Nowozelandczyk zajmował najniższe miejsce na podium. Był wówczas mistrzem Świata, ale przegrał kolejno z Anthony'm Joshuą i Dillianem Whyte'm. W ostatnim czasie zrobił co prawda trzy "czasówki", ale z zawodnikami z drugiej ligi. Na początek roku jest planowana jego bratobójcza walka z niepokonanym Juniorem Fa, która pokaże na ile jeszcze stać Parkera.

#10

Andy Ruiz Jr

33-2 (22 KO)

(P) W ostatnim rankingu go nie było, gdyż po porażce z Josephem Parkerem zrobił sobie 1,5-roczną przerwę. Później wrócił, poobijał kilku emerytów, wskoczył na zastępstwo na walkę z Joshuą i... znokautował go. Jest autorem jednej z największych sensacji w dziejach wagi ciężkiej. W rewanżu stracił pasy, ale pokazał, że kiedy solidnie przepracuje obóz, będzie w stanie ograć każdego.

#11

Filip Hrgović

12-0 (10 KO)

(N) W moim odczuciu najbardziej konkretny pięściarz nowej fali wagi ciężkiej. 28 lat, świetne warunki fizyczne, duża siła i głowa na karku. Hrgović to poważny kandydat do mistrzostwa Świata jeśli nie w tym, to na pewno w kolejnym roku. 

#12

Joe Joyce

12-0 (11 KO)

(N) Do wagi ciężkiej wszedł jako wicemistrz Olimpijski i przez dłuższy czas był nieco w cieniu, jednak w ostatnim swoim występie pokonał przed czasem obiecującego Daniela Dubois, czym zyskał wiele szacunku. W planach jest jego walka z Dereckiem Chisorą. Mówi się też o jego walce z Oleksandrem Usykiem, która miałaby być rewanżem za pojedynek w lidze WSB.

#13

Luis Ortiz

32-2 (27 KO)

(-9) Chyba największy spadek spośród w dalszym ciągu nominowanych zawodników. W 2018 roku miał miejsce tuż za podium, był niepokonanym, siejącym postrach "King-Kongiem". Od tego czasu stoczył dwie bardzo dobre walki z Deontayem Wilderem, które prowadził na punkty, a skończył na deskach. 

#14

Dereck Chisora

32-10 (23 KO)

(N) To dziwne, ale "Del Boy"debiutuje w rankingu wagi ciężkiej. W latach 2016-2018 poniósł jednak aż cztery porażki, z Pulevem, Agitem Kabayelem i dwukrotnie z Whyte'm. Od tego czasu jednak wygrał przekonująco trzy pojedynki, a w ostatnim postawił wysoko poprzeczkę Oleksandrowi Usykowi. Pomimo aż 10-ciu porażek w rekordzie, pozostaje w szerokiej czołówce wagi ciężkiej.

#15

Daniel Dubois

15-1 (14 KO)

(N) Młodziutki i niezwykle silny prospekt wagi ciężkiej. Urodzony w 1999 roku "Dynamite" to największa nadzieja Anglii na kontynuacje panowania w wadze ciężkiej. Charakteryzuje go duża dynamika, szybkość i potężna siła ciosu. W ostatnim występie jednak doznał porażki z Joe Joyce'm, jednak dobry występ przekreśliła kontuzja oka. Materiał na mistrza w przyszłości.

--------------------------------------------------------

#16

Efe Ajagba

14-0 (11 KO)

(N) Nigeryjski koszmar dla rywali. Efe Ajagba posiada wszystko, czego potrzeba kompletny pięściarz wagi ciężkiej. Jest wysoki, bardzo silny, dynamiczny, bije z obu rąk równie mocno. Warunkami fizycznymi łudząco przypomina Deontaya Wildera, a jego zasięg rąk jest porównywalny z Tysonem Fury'm. Jeśli nabierze ogłady, będzie nie do ruszenia.

#17

Hughie Fury

25-3 (14 KO)

(-3) Na ławkę rezerwowych spada kuzyn lidera czyli Hughie Fury. Jest to pięściarz, którego ciężko sklasyfikować. Niby ma wszystko, a nie do końca przekonuje do siebie występami w ringu. Przegrał wszystkie najważniejsze pojedynki, z Parkerem, Pulevem i Povetkinem. W ostatnim występie obskoczył Mariusza Wacha, ale w dalszym ciągu nie ma na swoim rozkładzie żadnego nazwiska z topu.

#18

Tony Yoka

9-0 (7 KO)

(N) Na obecną chwilę jest to nadal aktualny mistrz Olimpijski w wadze super ciężkiej i na tym jedzie w dalszym ciągu. Jest odpowiedzialny za wpadkę dopingową, a na swoim rozkładzie ma na razie choćby Dave'a Allena, Alexandra Dimitrenko czy Johanna Duhaupasa. Wszystkich wymienionych pokonał przed czasem. W kuluarach głośno mówi się o jego rewanżu za finał IO z Joe Joyce'm, jednak wydaje się, że do tej walki nigdy nie dojdzie.

#19

Zhilei Zhang 

22-0 (18 KO)

(N) Nowy w rankingu, a jednak już mocno doświadczony Chińczyk. Niepokonany w 22 pojedynkach, dysponujący świetnymi warunkami fizycznymi. Wygląda na to, że jeszcze nie spełnił pokładanych w nim wielkich nadziei. Posiada ogromną siłą rażenia, dokładnie 50% swoich walk kończył już w pierwszej rundzie. Brakuje mu wyzwań i solidnych nazwisk w rekordzie.

#20

Frank Sanchez

17-0 (13 KO)

(N) Reprezentant Kuby to bardzo solidny zawodnik, który ma być w przyszłości mistrzem Świata królewskiej kategorii. Przynajmniej tak o nim mówią eksperci. Na obecną chwilę niepokonany, ale bez znaczących osiągnięć. Jest już wysoko w rankingach federacji, być może niedługo doczeka się silnego rywala.


Przy okazji rankingu w 2018 roku pisałem, że tworzy się solidna grupa młodych stażem pięściarzy, która już wkrótce może znaleźć się w rankingu. Wymieniłem wtedy 5 nazwisk, z czego aż 4 aktualnie jest w zestawieniu - Daniel Dubois, Joe Joyce, Filip Hrgović i Tony Yoka. Spośród wymienionych brakuje tylko Nathana Gormana, ale kto wie jak potoczyłaby się jego kariera, gdyby nie wpadł na Daniela Dubois. 

Dla niektórych niespodzianką może być brak Adama Kownackiego, ale powtarzam - jest to mój subiektywny ranking i w moim odczuciu "Babyface" jest obecnie poza pierwszą 20-tką, dlatego w rankingu nie został uwzględniony. Polak niedługo podejdzie do rewanżu z Robertem Heleniusem i dopiero wówczas - w zależności od rezultatu - będziemy mogli dyskutować o jego dalszej przyszłości.