Tylko czy król Krzysztof Głowacki umarł? Nie umarł. To człowiek z takim sercem do tego co robi, że podniesie się szybciej, niż się Nam wszystkim wydaje.
Ok - kilka słów wyjaśnienia. Dlaczego dopiero teraz relacja? Otóż, byłem na zasłużonym urlopie. Dwa tygodnie poza granicami kraju, w bardzo urokliwym miejscu, niestety bez dostępu do telewizji i tym bardziej internetu. Na - mniej więcej - połowę moich wakacji przypadał termin gali Polsat Boxing Night. Na żywo nie udało mi się oglądać, jednak robiłem co mogłem i udało się dopaść do relacji tekstowej ze strony wRINGU.net, za co serdecznie chłopakom dziękuje.
Oczywiście po powrocie do rzeczywistości, kiedy wszystkie inne (stosunkowo ważniejsze) sprawy udało mi się poogarniać, obejrzałem całą galę raz jeszcze i spokojnie wyciągnąłem swoje wnioski. Nie powiem, że wcześniej nie docierały do mnie opinie ekspertów i podsumowania poszczególnych walk na różnych bokserskich portalach, ale chce powiedzieć coś od siebie. Od gali minęły prawie dwa tygodnie, ale myślę, że jest to odpowiedni moment na podsumowania na chłodno...
Zaczynamy.
Gala od początku awizowana była jako największe wydarzenie ze świata bokserskiego, które kiedykolwiek odbywało się w naszym kraju. Głównie ze względu na pasy - do rozdania w Ergo Arenie były bowiem aż trzy pasy. Najważniejszy - pas WBO w wadze cruiser należący do Krzysztofa Głowackiego oraz dwa wakujące trofea - pas WBC kobiet w limicie wagi super półśredniej i młodzieżowy WBC w tej samej wadze.
Na początek organizatorzy zaplanowali walkę, która miała za zadanie rozgrzać publiczność. Paweł Stępień i Norbert Dąbrowski spełnili oczekiwania. Obaj byli niesamowicie pewni siebie i tą pewność widać było w ringu, zwłaszcza u "Norasa". Dąbrowski lepiej rozpoczął walkę, Stępień rozkręcał się z rundy na rundę, jednak zdecydowanie za bardzo nastawił się na jedną akcję. Od połowy walki zarysowała się przewaga siły Stępnia, co mogło mieć odzwierciedlenie w punktacji sędziów. Ostatnie minuty to wielka ambicja z obu stron i wynik tego starcia był sprawą otwartą. Stępień to wschodząca gwiazda polskiego ringu i nawet z tego powodu sędziowie mogli być bardziej przychylni młodszemu z pięściarzy, przewaga jednak nie była zbyt wyraźna. Tym bardziej dziwi oficjalna punktacja - Eugeniusz Tuszyński i Leszek Jankowiak zdecydowanie za wysoko 79-73. Bardziej przychylałbym się do punktacji 77-75 zaproponowanej przez Pawła Kardyni.
Dąbrowski po porażkach ze Świerzbińskim, Matyją i Stępniem oraz remisie z Jordanem Kulińskim stał się "chłopcem do bicia" na polskim podwórku. Potrzeba mu dobrej walki na odbudowanie, bo jest dużo lepszy niż wskazuje na to jego rekord. Paweł Stępień musi wziąć się z Andrzejem Gmitrukiem do pracy. Za bardzo uwierzył w swój nokautujący cios, a tym sposobem nie wygra się każdej walki.
Po Dąbrowskim i Stępniu na ringu pojawili się Michał Cieślak i Rumun Giulian Ilie. Ilie jeszcze nie tak dawno był uznawany za jednego z największych twardzieli tego limitu. Wygrywał z Cristianem Dolzanellim, zadał pierwszą porażkę Salvatore Erittu, pokonał Nuri Seferiego. Przegrywał co prawda w Polsce z Dawidem Kosteckim i Pawłem Kołodziejem, ale nie dał sobie zrobić krzywdy. Pierwszym, który zdołał zastopować Rumuna był Rakhim Chakhiev, który zrobił to w ostatniej rundzie. Od tego czasu coś w Ilie pękło. W drugim starciu skończył go Dmitry Kudryashov, Denton Daley i... Michał Cieślak. Polak tym pojedynkiem przedłużył swoją serię wygranych przed czasem do siedmiu walk. Rumun już po pierwszej rundzie miał dużą ochotę pozostać na stołku, jednak ostatecznie wyszedł do drugiego starcia. Cieślak nie chciał przedłużać, trzykrotnie doprowadził do liczenia Giuliana Ilie, natomiast walkę zastopował narożnik Rumuna rzucając ręcznik. Dla Michała było to swego rodzaju przetarcie przed dużo większym wyzwaniem, które czekać go ma na kolejnej gali z cyklu PBN. Gala ta miała odbyć się w listopadzie, lecz niewykluczone, że zostanie przesunięta na początek 2017 roku. Wówczas Michał Cieślak ma dzielić ring z Ismailem Sillakhem z Ukrainy.
Po krótkiej przerwie do ringu weszli młodzieżowcy - Patryk Szymański i Jose Antonio Villalobos. Zdecydowanym faworytem starcia był niepokonany Polak, lecz ring pokazał coś innego. Polak wyglądał jakby całkowicie zatracił swój pomysł na pojedynek. Rywal okazał się bardzo szybki, do tego trudny do trafienia. W trzeciej rundzie rozgorzała prawdziwa wojna, w zwarciu na deski upadł Argentyńczyk i sędzia nieoczekiwanie (i chyba dość kontrowersyjnie) liczył Villalobosa. Trzeba przyznać, że runda 10-8 dla Polaka bardzo się mu przyda. Patryk potrzebował opanowania sytuacji. Kiedy boksował - prowadził pojedynek, kiedy wdawał się w bójkę - tracił przewagę. Walka okazała się bardzo wyrównana. Piąta dla Szymańskiego, szósta dla Vilallobosa, siódma znowu dla Patryka, zaś ósma dla jego rywala. Dwie ostatnie rundy spokojnie można było punktować dla aktywniejszego Jose Antonio Villalobosa i po ostatnim gongu kibice byli nieco skonsternowani. Końcówkę zaakcentował rywal, natomiast po czterech rundach minimalnie na kartach prowadził Patryk. Ostatecznie sędziowie byli niejednogłośni. Żaden nie wskazał remisu. Sedzina Olena Pobyvailo wskazała na Argentyńczyka, natomiast Przemysław Moszumański i Andreas Stenberg opowiedzieli się za Szymańskim. Po najtrudniejszej walce w karierze pas młodzieżowego mistrza Świata zdobywa Patryk Szymański. Polak pozostaje niepokonany, jednak musi wyciągnąć wnioski z tej walki. Dodatkowo otrzymujemy informacje, że od czwartego starcia Villalobos walczył z kontuzją więzadeł kolanowych. Po walce został odwieziony do szpitala.
W stawce czwartego pojedynku tej ciekawej gali znalazł się tytuł międzynarodowego mistrza Polski wagi ciężkiej. Jest to kolejny powrót na ring Alberta Sosnowskiego, który tym razem stawiał czoła Andrzejowi Wawrzykowi. Zdecydowana większość ekspertów była pewna wygranej Wawrzyka. Dla Andrzeja miała to być łatwa walka, która miała na celu jedynie dopisanie nazwiska Sosnowskiego do rekordu i utrzymanie aktywności przed kolejną galą, na której miał zmierzyć się z Mariuszem Wachem. O "Dragona" można było się bać. Coraz słabsza odporność na ciosy była widoczna już w poprzednich pojedynkach. Pojedynek przeszedł trochę bez echa, toczył się według ustalonego scenariusza. Walkę prowadził Wawrzyk, Albert próbował się odgryzać, jednak nie posiadał atutów. Sosnowski w jednej z początkowych rund dodatkowo rozciął łuk brwiowy, co jeszcze bardziej utrudniło mu toczenie równorzędnego boju z dysponującym dużo lepszym zasięgiem Wawrzykiem. Walka skończyła się w najlepszy możliwy sposób. "Dragon" pokazał sędziemu Jankowiakowi, że nie chce walczyć dalej ze względu na rozcięcie. Oficjalnie Andrzej Wawrzyk wygrał przez TKO w szóstej rundzie. Wilk syty i owca cała. Albertowi nie stała się większa krzywda, zaś Andrzej dopisał wygraną przed czasem do rekordu. Wawrzyk jednak nie zaimponował tak, jak chociażby w starciu z Marcinem Rekowskim. Nie wiem jak ma wyglądać jego przyszłość, ale w USA z rozpoznawalnymi rywalami raczej jest bez szans. Na polskim podwórku nie dojdzie natomiast do jego walki z Wachem, ani Ugonohem. A co u Alberta? To ambitny sportowiec. Należy mu się jubileuszowe, 50-te zwycięstwo na zawodowym ringu i zawieszenie rękawic na kołku. Trzeba przyznać, że osiągnął on w boksie więcej, niż się zapewne sam spodziewał.
Ewa Piątkowska i Ola Magdziak Lopes stoczyły bardzo ciekawy pojedynek. Mistrzynią Świata mogła jednak zostać tylko jedna z nich. Faworytką była "Tygrysica", jednak już początek walki pokazał, że nie będzie to łatwa przeprawa. Po czterech wyrównanych rundach sędziowie punktowali remis. Po tej czwartej rundzie podkręciła tempo Piątkowska, czego efektem było liczenie w rundzie szóstej. Ewa starała się boksować mądrze i zyskiwać w oczach sędziów. Po ósmej rundzie wiadomo było już, że Magdziak Lopes ratuje tylko wygrana przez nokaut. Na to się jednak nie zanosiło. "Tygrysica" dość spokojnie "dowiozła" przewagę do ostatniego gongu i była pewna wygranej. Sędziowie punktowali jednogłośnie 97-93 i dwukrotnie 96-93 dla Ewy, na której biodrach pięknie prezentował się pas mistrzyni Świata WBC.
Być może już w następnym pojedynku Piątkowska spotka się z Mikaelą Lauren, która zwakowała pas by spróbować swoich szans w wyższej kategorii.
Na walkę wieczoru musieliśmy chwilę poczekać, jednak w końcu na tunelach pojawili się główni bohaterowie gali w Gdańsku - Oleksandr Usyk i Krzysztof Głowacki. Na ringu zameldował się także Jimmy Lennon Jr oraz m.in. Vitali Kliczko. Pierwsza runda dla pretendenta. Druga dla mistrza. Walka zapowiadała się na niezwykle twardą, na wyniszczenie. Trzecia runda dla pretendenta, czwarta dla mistrza. Przewagą Usyka wydawała się zdecydowanie lepsza praca na nogach. Był szybszy, ruchliwszy od Krzyśka. Na korzyść Polaka działały ciosy. Jego uderzenia miały większy wydźwięk, jednak "Główka" za bardzo nastawił się na jedną akcję - firmowy lewy sierpowy, na co Usyk był uczulany w narożniku. Piąta runda w moim odczuciu dla Głowackiego, zaś szósta dla Ukraińca. Na półmetku, na mojej karcie widniał remis 57-57. Druga połowa walki miała należeć do Polaka, jednak "Główka" zatracił jeden ze swoich atutów. Stał się w ringu bardzo statyczny. Usyk skakał wokół Polaka i bił różnymi kombinacjami. Głowacki cały czas nastawiony był na siłę. Po mocnych ciosach zostawał w miejscu, co skutkowało szybkimi kontrami Oleksandra. Niestety w moim odczuciu runda siódma dla Usyka, ósma remisowa, natomiast dziewiąta dla mistrza z Polski. Co ciekawe, mający 100% nokautów Ukrainiec ani przez moment nie spróbował podtrzymać tej serii w walce z "Główką". Walczył bardzo zachowawczo, na dystans. Taktyka ta była przygotowana idealnie na Krzyśka, który lubi wdać się w bijatykę. Na ringu w Gdańsku czuł się nieswojo, bo takiej bitki nie dostał. Polakowi dodatkowo walkę utrudniało rozcięcie, które powstało na skutek zderzenia głowami w okolicach trzeciej rundy. Usyk zachował siły na końcówkę i niestety powiększył swoją przewagę. W jedenastej rundzie trafił serią pięciu ciosów - wszystkie czysto ulokowane na głowie "Główki" - Polak ani drgnął, ale sędziowie wiedzieli komu zapisać rundę. W ostatniej odsłonie Usyk padł na deski, jednak nie było to po ciosie. Głowacki gonił Ukraińca po ringu, jednak nic z tego nie wyszło. Kibice mogli mieć nadzieje, że wyrównane starcia sędziowie zapisywali na konto mistrza, jednak tym razem punktacja zaskoczyła "in minus". Adelaide Byrd dała mistrzowi z Polski tylko jedną rundę (ciekawe którą?). Ferenc Budai i Mickey Vann punktowali 117-111 dla Usyka (trzy rundy dla Polaka). Moja punktacja to 116-113 dla Oleksandra Usyka. Gratulacje dla nowego mistrza - tą walką pokazał, że może być nie do powstrzymania w tym limicie. Gratulacje dla obu pięściarzy przede wszystkim za czystą, dżentelmeńską walkę - w oczy rzucił się fakt, iż sędzia ringowy Robert Byrd był praktycznie bezrobotny.
Do pełnego sukcesu gali zabrakło zwycięstwa Krzysia Głowackiego, jednak warto się cieszyć z tego, co mamy. W Ergo Arenie zaprezentowali się pięściarze, z których będziemy mieli pożytek - Stępień, Cieślak i Szymański. Mamy nową mistrzynię Świata, Ewę Piątkowską. No i mamy Krzysztofa, który swoją ambicją i wolą walki mógłby obdzielić kolejnych trzech pięściarzy. On już ma cel - do przyszłorocznych wakacji chce odzyskać status mistrza Świata. I ja mu wierzę.
Gratulacje dla Andrzeja Wasilewskiego, Piotra Wernera i Tomasza Babilońskiego. Zaryzykowali, zrobili wydarzenie na światową skalę. Być może nie zarobią pieniędzy. Oby stracili ich jak najmniej...
Zdjęcia pochodzą ze stron ringpolska.pl, eurosport.onet.pl, galeria.trojmiasto.pl, przegladsportowy.pl.