Rosjanin urodził się w 1985 roku. Łatwo więc policzyć, że ma już 33 lata, co jest już wiekiem stosunkowo dojrzałym. Można rzec, że najlepszy okres swojej kariery powinien mieć już za sobą, podczas gdy jego kariera jeszcze zbytnio nie ruszyła. Owszem, jest mistrzem Świata, pozostaje niepokonany i nokautuje swoich przeciwników, ale z jego talentem powinien być wymieniany w gronie najlepszych pięściarzy bez podziału na kategorie wagowe, a tak na pewno nie jest...
Beterbiev długo walczył w boksie amatorskim. Jego marzeniem pozostawał olimpijski medal, jednak miał wyjątkowego pecha. Pierwsze sukcesy w boksie zaczął odnosić stosunkowo późno, bo w wieku 21 lat. W 2006 roku został amatorskim mistrzem Europy, a rok później dołożył do tego wicemistrzostwo Świata. W kwalifikacjach do tego turnieju pokonał swojego sławniejszego rodaka, Sergeya Kovaleva.
W 2008 roku po raz pierwszy wystartował w Igrzyskach Olimpijskich. Poleciał do Pekinu z wielkimi nadziejami, ale te prysły już w ćwierćfinale, kiedy to dość kontrowersyjnie uległ późniejszemu zwycięzcy, reprezentantowi - o dziwo - gospodarzy, Zhang Xiopingowi.
Rok później został mistrzem Świata amatorów, a rok później dołożył do tego drugie złoto w mistrzostwach Starego Kontynentu.
W 2011 roku w mistrzostwach Świata już tak dobrze nie było. Beterbiev przegrał z Oleksandrem Usykiem i nie znalazł się w strefie medalowej.
Najważniejszym celem były jednak Igrzyska Olimpijskie, dla których po wydarzeniach z Pekinu zdecydował się poczekać z przejściem na zawodowstwo.
Igrzyska w Londynie po raz kolejny Rosjaninowi się nie udały i podobnie jak w Pekinie, przepadł już w ćwierćfinale, kolejny raz ulegając późniejszemu złotemu medaliście. Tym razem był to znów Oleksandr Usyk.
Po Olimpiadzie w Londynie Artur Beterbiev zrobił sobie rok przerwy. W tym czasie podpisał kontrakt zawodowy i związał się z promotorem Yvonem Michelem. Przeprowadził się także do Kanady by tam stworzyć sobie lepsze warunki do treningu. Przez pierwsze pół roku stoczył cztery walki, wszystkie szybko wygrywając przed czasem.
W drugiej połowie 2014 roku, mając jedynie rekord 5-0 zmierzył się z byłym mistrzem Świata, Tavorisem Cloudem z USA i to miał być dla niego duży test. Egzamin zdał śpiewająco i już w drugiej rundzie rozprawił się z rywalem.
Po tej wygranej wszyscy już wiedzieli, że Beterbiev będzie w wadze półciężkiej bardzo groźnym rywalem dla każdego, a w niedalekiej przyszłości może tę kategorię zdominować. Nikt się nie spodziewał jednak, że kariera Rosjanina zamiast ruszyć z kopyta, praktycznie stanie w miejscu.
Od wygranej z Cloudem niedługo miną 4 lata, a w tym czasie Artur wychodził do ringu tylko sześć razy. W następnym roku jeszcze jakoś to wyglądało. Beterbiev bił kolejno Jeffa Page'a, Gabriela Campillo i Alexandra Johnsona. Nie byli to natomiast rywale o poziomie chociażby zbliżonym do Rosjanina. Co więcej, Page zdołał nawet posadzić Beterbieva na deski. To był czas, w którym nasilił się konflikt Rosjanina z promotorem, co skutkowało dużo mniejszą aktywnością między linami i stratą jakże cennego dla 33-latka czasu.
Walka z Johnsonem odbyła się niemal dokładnie trzy lata temu. Wniosek jest zatem prosty - Artur Beterbiev w ostatnich trzech latach wszedł do ringu trzy razy. Średnio toczy jedną walkę na rok, co w przypadku zawodnika mającego ledwie kilkanaście pojedynków jest liczbą zdecydowanie zbyt małą. Wiele do życzenia pozostawia także jakość wystawianych przeciwko Rosjaninowi przeciwników. W 2016 roku mierzył się z Ezequielem Osvaldo Maderną i Isidro Ranonim Prieto. Obaj legitymowali się całkiem przyzwoitymi rekordami, jednak w rzeczywistości ugrali odpowiednio cztery i jedną rundę.
Beterbiev mając stoczonych tylko 10 walk przymierzany był do walki o mistrzowski pas z Andre Wardem, jednak na przeszkodzie stanął konflikt na linii promotorskiej obu pięściarzy. Później federacja IBF zdecydowała, że Rosjanin zmierzy się z Enrico Koellingiem w eliminatorze do Warda, a ten spotka się w unifikacji z innym Rosjaninem, Sergeyem Kovalevem. Kiedy nieoczekiwanie Ward po dwóch pojedynkach z "Krusherem" przeszedł na emeryturę, w stawce starcia Beterbieva z Koellingiem znalazł się wakujący po Amerykaninie pas IBF. Tak wyglądała cała historia. Artur po kolejnej niemal rocznej przerwie od ostatniego występu dostaje "w prezencie" tytuł mistrza Świata wagi półciężkiej. Walka ta miała miejsce siedem miesięcy temu. Od tego czasu o Beterbievie znowu było cicho.
Kiedyś bardzo chciałem zobaczyć walkę Beterbieva z Kovalevem czy właśnie Wardem. Teraz wydaje mi się, że Artur taką walkę by przegrał. Jest co prawda mistrzem, ale podczas jego przerw mocno odbudował się Kovalev, "urodził" się i wypromował Dmitry Bivol. Kariera niepokonanego i niezwykle utalentowanego Rosjanina stanęła w martwym punkcie i próżno szukać jakiś symptomów poprawy. Wygląda na to, że Beterbiev spóźni się ze zdobyciem tego, co sobie zakładał przechodząc na kontrakt zawodowy...