Pierwszym wygranym 2018 roku jest niewątpliwie nowa gwiazda brytyjskich ringów, Callum Smith. Najmłodszy z pięściarskiego rodzeństwa święci największe sukcesy, a zdecydowanie nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. 29-latek z Liverpoolu pozostaje niepokonany w 25 występach, a na rozkładzie ma już konkretne nazwiska. W ubiegłym roku dołożył wygrane nad Nieky Holzkenem i przede wszystkim George Grovesem, co poskutkowało wygranym turniejem z cyklu WBSS w wadze super średniej. Trofeum imienia Muhammada Alego to wielkie wyróżnienie, ale "Mundo" w turnieju zyskał dużo więcej. Najpierw pas WBC Diamond, a po walce z Grovesem jeszcze tytuł mistrza Świata federacji WBA. W tym momencie portal Boxrec klasyfikuje go już w TOP10 rankingu P4P bez podziału na limity wagowe. Anglik ma świetne warunki fizyczne i nie wykluczam, że niedługo będzie chciał zmienić kategorię i pójść po nowe wyzwania do wagi półciężkiej. W obecnej kategorii ma jednak jeszcze przynajmniej jedno duże wyzwanie. Liczę na to, że w 2019 roku w unifikacyjnym boju sprawdzi się z równie wysokim i równie mocnym Gilberto Ramirezem.
Kolejny Brytyjczyk, któremu w 2018 roku świat obrócił się do góry nogami to Josh Warrington. Sam osobiście przyznam się, że nie doceniałem tego zawodnika, bo wydawał mi się zbyt drobny, a do tego walczył tylko na swoim terenie. 9 z 10 ostatnich pojedynków stoczył w swoim rodzinnym Leeds na First Direct Arena. Anglik po tytuł IBF sięgnął również w Leeds, ale pokonał mocnego Lee Selby'ego w jego piątej obronie. Tuż przed Świętami Bożego Narodzenia wybrał się jednak do Manchesteru i tam wypunktował świetnego przecież Carla Framptona prezentując świetny boks, świetne przygotowanie i znakomitą szybkość. 29-letni "Leeds Warrior" odprawił już dwóch swoich rodaków, a na drodze stoi jeszcze jeden. W następnej walce Warrington ma się spotkać z Kidem Galahadem i jeśli tą przeszkodę przejdzie, wówczas zostanie mu podbicie amerykańskiego ringu i walki z takimi zawodnikami jak Gary Russel Jr, Oscar Valdez, Leo Santa Cruz czy Guillermo Ringondeaux. Rok 2019 zapowiada się w tym limicie pasjonująco.
Dla mnie osobiście Jaime Munguia to największe odkrycie 2018 roku. Bo dokładnie 12 miesięcy temu Meksykanin był uważany co najwyżej za prospekta jednego z wielu. Dziś 23-latek z Tijuany to diament czystej wody. Młody pięściarz imponuje przede wszystkim intensywnością walk, aktywnością. Od początku 2016 roku wchodził do ringu aż 19 razy, a już za dwa tygodnie rozpocznie kolejny aktywny rok walką z niepokonanym Takeshim Inoue. Rok 2018 był dla Munguii szczególny. Najpierw nieoczekiwanie znokautował mistrza Świata Sadama Alego wskakując do walki jako zastępstwo, a następnie w pierwszej obronie wypunktował solidnego Liama Smitha, by rok zakończyć nokautem na Brandonie Cooku. Z pozycji młodego chłopaka awansował na jedną z wschodzących gwiazd światowego boksu. A pomyśleć, że mogło to się zupełnie inaczej skończyć, bo Munguia chciał walczyć z Gennady Golovkinem 5 maja, jednak nie został dopuszczony do tej walki przez komisję stanową i ostatecznie z "GGG" spotkał się Vanes Martirosyan. Munguia już tydzień później sięgnął po pas WBO w niższym limicie wagowym, a kto wie, czy Golovkin nie zastopowałby tej świetnej kariery. Meksykanin jest bardzo ambitny. Jego życzeniem jest walka ze swoim bardziej znanym rodakiem Saulem Alvarezem, ale do tego musi jeszcze udowodnić swoją wartość. W kategorii super półśredniej ma wielu zawodników, na tle których jest w stanie to zrobić.
Jednym z nich jest na pewno Jarrett Hurd - kolejny w zestawieniu na największych wygranych mijającego roku. "Swift" w dotychczasowej karierze pokazuje bardzo wysokie umiejętności, ale ma też sporo szczęścia. Swój pas federacji IBF zdobył już w 2017 roku wygrywając pojedynek o wakujący tytuł z Tony'm Harrisonem, po czym obronił go w starciu z Austinem Troutem. Prawdziwe wyzwanie przyszło jednak w ubiegłym roku. W kwietniu zmierzył się z uważanym za najlepszego w tym limicie Erislandy'm Larą. Walka była bardzo wyrównana, a o końcowym zwycięstwie Hurda zadecydowała ostatnia runda, podczas której Lara znalazł się na deskach po krótkim lewym sierpowym na 35 sekund przed końcem walki. Ten jeden punkt zadecydował wówczas o niejednogłośnej wygranej "Swifta" i unifikacji pasów na jego korzyść. W grudniu znokautował jeszcze Jasona Welborna na potwierdzenie słów, że był to dla niego wyjątkowy rok. Amerykanin boksuje w tej samej kategorii wagowej co Jaime Munguia i ich walka byłaby na pewno kapitalna, ale wydaje się, że Hurd spotka się teraz z obowiązkowym pretendentem Julianem Williamsem, a następnie w rewanżu z Tony'm Harrisonem, który pod koniec ubiegłego roku nieoczekiwanie odebrał tytuł Jermellowi Charlo. Dla Jarretta Hurda walka z rodakiem byłaby okazją do zdobycia kolejnego tytułu. Wówczas zostałby już tylko ten należący do Munguii.
Ostatnim pięściarzem, którego chciałem tu wymienić jest reprezentant USA Regis Prograis. Tu podobnie jak w przypadku Josha Warringtona gwiazda rozbłysła stosunkowo niedawno. Utalentowany Amerykanin nie był znany szerokiej publiczności do czasu walki o tymczasowe mistrzostwo Świata federacji WBC w wadze super lekkiej. Rywalem Amerykanina był niedawny podwójny mistrz Świata i uczestnik walki o wszystkie cztery mistrzowskie tytuły, Julius Indongo. Pięściarz z Namibii przegrał wówczas walkę z Terence'm Crawfordem w trzeciej rundzie, ale niespodziewanie w następnej walce uległ jeszcze szybciej właśnie Regisowi Prograis. 30-letni "Rougarou" wysłał sygnał, że może się liczyć w stawce i w lipcu dostał eliminator do udziału w turnieju WBSS, który świetnie wykorzystał nokautując w ósmej rundzie niepokonanego wcześniej Juana Jose Velasco zdobywając pas WBC Diamond. W ćwierćfinale turnieju sam wybrał sobie najbardziej doświadczonego Terry'ego Flanagana i wypunktował go bardzo wysoko potwierdzając niejako status wschodzącej gwiazdy tego sportu. Rok 2019 będzie dla niego przełomowy, gdyż najpierw w pojedynku półfinałowym spotka się z posiadaczem pasa WBA, Kirilem Relikhem, a po ewentualnej wygranej, w finale turnieju im. Muhammada Alego z jednym z dwóch młodych i silnych pięściarzy - Joshem Taylorem lub Ivanem Baranchykiem. To może być jego rok.
Swoją listę zakończyłem na pięciu nazwiskach, ale takich obiecujących w 2018 roku było przecież jeszcze wielu. Wspomnę tylko chociażby o Eleiderze Alvarezie, który dość nieoczekiwanie znokautował Sergeya Kovaleva czyOleksandrze Gvozdyku, który odebrał długo trzymany tytuł Adonisowi Stevensonowi. Z bardzo dobrej strony pokazali się także tacy zawodnicy jak Mourice Hooker, Alberto Machado, Luis Nery czy wspomniany już tutaj Josh Taylor.
Oby w przyszłym roku też było o kim pisać w samych superlatywach...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz