czwartek, 30 stycznia 2020

Misja Kinshasa.

Zupełnie nie wiem od czego mam zacząć, a o tej walce i całej jej otoczce można przecież mówić bez końca. Wszystko to od początku wygląda jak scenariusz na dobry film - nie wiadomo tylko czy byłaby to komedia, horror czy science fiction. Zacznijmy od początku. Misja Kinshasa to przede wszystkim polska szansa na pas mistrza Świata kategorii cruiser federacji WBC. Walka Michała Cieślaka z Ilungą Makabu o wakat. Walka, która - ciężko mi stwierdzić dlaczego - odbędzie się w Demokratycznej Republice Kongo. W sumie odpowiedź może być prosta - przecież Makabu jest z Kongo, pojedynek odbędzie się na jego terenie. Wszystko fajnie, ale jest to starcie na najwyższym możliwym poziomie, poziomie mistrzowskim, a federację WBC uznaje się za jedną z najbardziej profesjonalnych. Dlaczego zezwoliła na walkę o pas mistrzowski w kraju trzeciego (bA! Ósmego!) świata? Tego nie wie nikt...


Nad tym pojedynkiem od początku wisiały jakieś ciemne chmury. Zaczęło się od tego, że z Makabu walczyć miał... Krzysztof Włodarczyk. Ten zrezygnował jednak z szansy odzyskania zielonego pasa i oddał taką możliwość Michałowi Cieślakowi. Druga sprawa - data. Kiedy już ustalony został skład tej walki, pojawiła się data 18.01. Później przesunięto pojedynek o tydzień, a później... jeszcze o tydzień. Mówi się o tym, że ekipa Makabu od początku wiedziała o dacie 31.01, a urządzono sobie festiwal dat, aby pomieszać szyki w przygotowaniach Radomianina. Kiedy wydawało się, że wszystko zostało już dopięte na ostatni guzik, do akcji wkroczył Don King, promotor Afrykanina, który próbował odwołać walkę twierdząc, że negocjacje odbywały się za jego plecami... Kino.


Ok, można by to uznać za dziwny zbieg niesprzyjających okoliczności. Później pojawiły się jednak kolejne problemy - z kontraktem, z zabezpieczeniem finansowym polskiej ekipy, z biletami lotniczymi itd. Ostatecznie Cieślak wraz z promotorami Wasilewskim i Babilońskim oraz swoim sztabem wyruszyli do Kongo, a tam... kolejne kłopoty. Najśmieszniejszym jest fakt, że pojedynek ma odbyć się jutro, a nasza ekipa jeszcze nie wie... gdzie. Kabaret trwa w najlepsze. W nocy afrykańscy tubylcy okradli sejf w pokoju Tomasza Babilońskiego, Michał Cieślak pokazową walkę z cieniem rozgrywa... na chodniku, a cała polska ekipa po Kinshasie porusza się w obecności uzbrojonych ludzi. I ciężko stwierdzić, czy Ci ludzie są do Polaków nastawieni pozytywnie, czy najchętniej by ich rozstrzelali... 


Na twitterze A.Wasilewskiego raz po raz pojawiają się kolejne absurdalne filmy, na których Polacy barykadują drzwi w pokoju hotelowym czy chodzą po mieście w towarzystwie tubylców z długą bronią. Zarejestrowano także wyjątkową nieprzychylność lokalnej społeczności. W dniu dzisiejszym powinno odbyć się oficjalne ważenie. Czy się odbędzie - pewnie nikt o tym nie wie. A jeśli się odbędzie to gdzie? Też na chodniku? Cały ten wyjazd i ta walka to absurd, za który federacja WBC i Mauricio Suleiman powinien się wstydzić. Tak duża organizacja powinna zachować swoje standardy i nie zezwalać na duże pojedynki w takim zaścianku jak Kongo. 

Co ciekawe, sam Makabu w całej swojej karierze tylko dwukrotnie walczył w swojej ojczyźnie. Zdecydowaną większość pojedynków stoczył w RPA - dużo bardziej cywilizowanym kraju. Te dwa przypadki walki w Kinshasie to za każdym razem Grand Hotel, w którym zatrzymał się Michał i polska ekipa. W przypadku tej walki miał być rzekomo stadion, ale nie zdziwię się, jeśli walka odbędzie się właśnie w hotelu Grand. 

Nie ma co ukrywać - w całej Afryce ta walka to niemal święto, a w Kongo sprawa narodowa. Tam nikt nie przewiduje kłopotów, o wygranej Polaka nikt tam nie mówi. Wszystko przyszykowane jest pod Makabu. Do tego stopnia, że na konferencji oprócz zielonego pasa WBC, zaprezentowany został zielony pas... ABU - Africa Boxing Union, który również znajdzie się w stawce walki. Ktoś słyszał wcześniej o takiej federacji? Komuś wydaje się, że miałby powędrować na biodra białego człowieka? Ja osobiście wątpię. Tam myślą, że Cieślak przyjechał, ładnie przegra i spokojnie odjedzie do siebie. Nie zdają sobie sprawy, że Michał jest na tą walkę nabuzowany jak byk na czerwoną płachtę, że świetnie przepracował okres przygotowawczy, że jest gotowy na duże wyzwanie, że jest gotowy na bitkę z ich lokalnym bohaterem, że jest gotowy na wygraną, na zostanie zawodowym mistrzem Świata wagi cruiser. 


I właśnie to wszystko - mam nadzieję - pokaże wszystkim czarnoskórym oficjelom i kibicom na ringu w Kinshasie. Że zrobi z tej walki kolejną "Rumble in the jungle". Że w miejscowej dżungli okaże się jeszcze sprytniejszym wężem od ich najsprytniejszego węża... I wówczas zaczną się schody. Ciężko mi sobie wyobrazić, że miejscowi organizatorzy na czele z personą non grata republiki Kongo, Ilungą Luloyo, który sporo zainwestował w to starcie, po ewentualnej porażce Makabu, poklepią Polaka po plecach, oddadzą pas i wypuszczą do domu. Tak nie będzie, moi drodzy. I mam nadzieje, że polska ekipa ma tego świadomość. Że jeśli Michał będzie się okazywał w ringu lepszy, zaczną dziać się cuda. Że doświadczony sędzia Michael Griffin również będzie przeciwko Cieślakowi. To wszystko jest jasne, jak miejscowe słońce. I tak, jak życzę Michałowi wygranej i upragnionego pasa, tak uważam, że po takiej wygranej (np. przed czasem) mogą dziać się niecodzienne sceny. Kongijczycy nie oddadzą pasa ot tak. Oby tylko wypuścili całą polską ekipę ze swojego zaścianka całych i zdrowych...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz