Za nami siódma już edycja jednej z najciekawszych cyklicznych gal w Polsce - pięściarze kolejny raz zjechali 125 metrów w dół, aby w Kopalni Soli w Wieliczce dać dobre widowisko zgromadzonym kibicom. I udało się! Karta walk była stworzona z pomysłem, pojedynki na pierwszy rzut oka wyglądały na wyrównane i - co najważniejsze - praktycznie każdy z głównych aktorów tego wydarzenia dał dobrą walkę, co przełożyło się na ogólne wrażenie, które gala w Wieliczce pozostawiła po sobie bardzo, bardzo dobre.
Zaczynamy!
W przekazie telewizyjnym kibice w domach mieli okazję zobaczyć pięć pojedynków. Wcześniej odbyły się cztery walki.
Tomasz Turkowski udanie zadebiutował na zawodowym ringu nokautując Oskara Borkowskiego.
Krzysztof Kosela pokazał, że ma aspiracje i umie wykorzystać w ringu swoje gabaryty - już w pierwszej rundzie odprawił Igora Pylypenko.
Podobny, równie szybki występ dał Łukasz Różański, który dał się wyszumieć Sandorowi Baloghowi, po czym jedno z pierwszych uderzeń Polaka zakończyło walkę.
Siergiej Werwejko wreszcie pokazał się z dobrej strony i również znokautował przeciwnika, którym był niedawny rywal Alberta Sosnowskiego, Andras Csomor.
Po walce Werwejko przyznał, iż jest gotowy na pojedynek z Koselą. Niewątpliwie byłaby to ciekawa konfrontacja dwóch wysokich zawodników. W tej jednak chwili zdecydowanie wyżej stoją akcje Koseli i to on uchodziłby za faworyta takiej walki.
Zaczął się przekaz telewizyjny i... skończyły się nokauty.
Pierwsi do ringu weszli urodzony na Ukrainie, ale mieszkający w Polsce Mykola Vovk i jego rywal, młody pięściarz grupy Sferis Knockout Promotions, 21-letni Krzysztof Kopytek. Wszyscy spodziewali się wygranej Kopytka, a Vovk sprawił nie lada niespodziankę. "Kopyt" potwierdził, że nie jest jeszcze ukształtowanym pięściarzem, że popełnia masę błędów w obronie i że nie jest tym, za którego brali go promotorzy. Polak miał przewagę wzrostu i zasięgu, jednak w ogóle nie potrafił z tego skorzystać. Taktyka Vovka była prosta - wejście do półdystansu i bicie obszernych cepów, które nieoczekiwanie raz za razem dosięgały głowy Kopytka. Kiedy kibice czekali, aż Kopytek obudzi się i zacznie trzymać Ukraińca na dystans długim ciosem prostym, ten tego nie robił, całkowicie oddając inicjatywę rywalowi. Ukrainiec na dystansie ośmiu rund nie zmęczył się i zdominował niepokonanego wcześniej Polaka. Eksperci w studiu wyliczyli jedną - góra dwie rundy dla Krzyśka. Sędziowie byli jednak niejednomyślni. Jeden z nich - mający bardzo słaby dzień Piotr Kozłowski - wypunktował remis, próbując ratować Polaka. Dwóch pozostałych nie widziało już na to szansy i ostatecznie stosunkiem głosów dwa do remisu wygrał Mykola Vovk. Całkowicie zasłużenie. Po walce jeden z promotorów Kopytka, Tomasz Babiloński w ostrych słowach skomentował występ swojego podopiecznego. "Kopy" ma jednak dopiero 21 lat i cała kariera przed nim. Musi jednak wziąć się ostro do roboty, bo Vovk to nie był pięściarz z górnej półki.
Po Vovku i Kopytku do ringu weszli Jordan Kuliński i Andrzej Sołdra. Ten pojedynek zapowiadał się dużo ciekawiej niż pierwszy, chociaż rozgrywany był na dystansie sześciu rund. Kuliński pokazał, że jest dużym talentem, że ma szeroki repertuar ciosów i kombinacji, że jest mądrzejszy w ringu od Sołdry. Jordan lepiej wszedł w pojedynek i już w pierwszej rundzie wstrząsnął Sołdrą, pod którym ugięły się nogi. Kuliński nie podpalał się wiedząc o brakach kondycyjnych. W drugiej i trzeciej rundzie również dominował młodszy z pięściarzy. Sołdra do głosu zaczął dochodzić w drugiej połowie walki, kiedy posłuchał narożnika i zamiast bitki, zaczął punktować lewym prostym. Kuliński przeczekał jedną rundę i pod koniec znów zaatakował. Gdyby miał większą siłę pojedynczego ciosu, bez problemów znokautowałby rozbitego Sołdrę. Jordan zaskoczył Andrzeja również świetną umiejętnością zmieniania pozycji z normalnej na odwrotną, co raz za razem deprymowało Sołdrę. Kuliński wytrzymał trudy pojedynku i wyraźnie wygrał na kartach punktowych. Wygrał pięć z sześciu rund. Po tej walce pod dużym znakiem zapytania stoi kariera Andrzeja Sołdry. Była to trzecia porażka z rzędu.
Trzecim pojedynkiem było rewanżowe starcie Marka Matyi z Norbertem Dąbrowskim. Pierwsze starcie, w 2014 roku niejednogłośnie zwyciężył Matyja. W Wieliczce od początku jednak między linami dominował "Noras". Warto podkreślić, że pojedynek od początku do końca toczony był w dużym tempie, co dało się we znaki wracającemu po dłuższej przerwie Matyi. Dąbrowski nie miał ostatnio dobrej passy, bo wygrał tylko jedną z pięciu ostatnich walk, ale za każdym razem dawał twarde boje swoim rywalom. Za wszelką cenę chciał zrewanżować się Markowi Matyi i wrócić na ścieżkę zwycięstw. I zrobił to. W drugiej połowie walki inicjatywę przejął niepokonany Matyja, ale było to za mało na korzystny wynik. Ostatecznie drugi raz sędziowie byli niejednomyślni. Dwóch z nich widziało jednak wygraną Norberta Dąbrowskiego, co przełożyło się na drugą dużą niespodziankę podczas gali w Wieliczce i drugie stracone zero z rekordu. Wygraną Marka Matyi widział natomiast... sędzia Kozłowski, który wyjątkowo mijał się w piątek z rzeczywistością w swoich punktacjach.
Piotr Gudel był jedynym możliwym przeciwnikiem dla Kamila Łaszczyka w Polsce. Nikt jednak nie widział większych szans Gudla w tym starciu. Łaszczyk pokazał mu w ringu amerykańską szkołę boksu, której nauczył się bardzo dobrze, był zdecydowanie szybszy i wyprowadzał więcej celnych ciosów. Walka wyglądała jak sparing. Kamil kontrolował rywala od pierwszej do ostatniej sekundy pojedynku i nie pozwolił mu kompletnie na nic. "Szczurek" wygrał do wiwatu każdą z sześciu rund, ale... po co byłby w hali sędzia Kozłowski, który jednak wybrał jedną z trzyminutowych odsłon, którą przyznał Piotrkowi Gudlowi. Na zachętę. Po walce Łaszczyk przyznał w wywiadzie, że potrzebuje walczyć częściej, że zdecydowanie lepiej czuje się w ringu, kiedy regularnie na nim występuje. Same treningi przestają mu wystarczać. Ma chłopak rację, bo ostatnio jego kariera zdecydowanie wyhamowała, a jest przecież wysoko notowany w rankingu WBO. W studiu Tomasz Babiloński skrytykował jednak Łaszczyka za takie słowa i kazał zejść na ziemię. Wygląda na to, że Panowie nie dogadują się w sprawach finansowych. Kamil przyzwyczajony jest to wypłat w amerykańskiej walucie.
Wszyscy czekali na walkę wieczoru. W wadze ciężkiej Krzysztof Zimnoch z nowym trenerem w narożniku stanął do walki z silnym, lecz rozbitym już Marcinem Rekowskim. Od początku Panowie ruszyli ostro do wymiany ciosów. Wyglądało na to, że walka nie potrwa pełnego dystansu, na co też nikt w Wieliczce się nie nastawiał. Rekowski nie słynie z dużej odporności, natomiast Zimnoch nie dysponuje bardzo silnym ciosem, co z kolei skłaniało ku decyzji sędziowskiej. Ostatecznie Panowie postawili wszystko na jedną kartę i już od początku walki wymieniali się razami. Początek walki należał do Zimnocha, który lepiej akcentował końcówki starć. Później do głosu dochodził "Rex" i wyglądało, że pięściarze idą łeb w łeb. W połowie pojedynku można było śmiało punktować remis. W drugiej połowie walki lepiej wyglądał Zimnoch, który stopniowo zamykał prawe oko Rekowskiego. W siódmej rundzie Zimnoch mocno naruszył "Rexa". Pod Marcinem ugięły się nogi. Krzysiek doskoczył, ulokował jeszcze kilka ciosów i rozbrzmiał gong. Zimnoch miał Rekowskiego na widelcu, jednak nie próbował zakończyć walki przed czasem. Wręcz przeciwnie - ostatnią rundę ambicją wygrał Rekowski i musieliśmy poczekać na werdykt. Ostatecznie sędziowie zaproponowali mocno rozbieżne werdykty. Sędziowie Brózio i Kozłowski opowiedzieli się za Zimnochem w stosunku 78-74 i 78-75. Sędzia Gulc przyznał Zimnochowi tylko... dwie rundy wskazując stosunkiem głosów 78-74 na Marcina Rekowskiego. Prawdą jest, że równie dobrze mógłby w tej walce paść remis. Ostatecznie z wygranej cieszył się Zimnoch i to on będzie miał możliwość stoczenia rewanżowej walki z Mike'm Mollo. Swoją drogą - spory paradoks, że dwóch obiecujących do niedawna Polaków walczy ze sobą o możliwość walki z - nie oszukujmy się - emerytowanym Amerykaninem myjącym szyby w wieżowcach USA.
Pięć walk w przekazie telewizyjnym - bardzo dobre zestawienia, bardzo dobra dyspozycja większości pięściarzy i kilka niespodziewanych rezultatów. To złożyło się na bardzo dobry obraz gali w Wieliczce i niewątpliwy sukces Tomasza Babilońskiego, jako organizatora wydarzenia.
Można się doczepić do dyspozycji Krzysztofa Kopytka i Piotra Gudla, ale to tylko szczegóły. Gudel nie miał jak rozwinąć skrzydeł ze względu na formę i klasę rywala, natomiast "Kopyt" po prostu stanął w miejscu od kilku walk. Na duży plus postawa Norberta Dąbrowskiego, Mykoli Vovka i Jordana Kulińskiego. Również lepiej niż do niedawna zaprezentował się Krzysztof Zimnoch, co jest obiecujące.
Podsumowując - w ubiegły weekend mieliśmy wszyscy okazję oglądać jedną z najlepszych gal bokserskich w ostatnim czasie. I tym miłym akcentem można zakończyć sprawozdanie...
Zdjęcia pochodzą ze stron www.ringpolska.pl, www.boxingphotos.pl i Babilon Promotion.
walka wieczory slabiutka i to bardzo
OdpowiedzUsuńWitam,
UsuńNie było tak źle, jak mogło być. Panowie postawili na atak i dobrze się to oglądało ;)