"Let's Go Champ!" - od kiedy słyszymy ten tekst, przed oczami staje Nam obraz twarzy Shannona Briggsa. Ten zawodnik to swoisty fenomen z kilku powodów. Pięściarz starej szkoły, który jako jedyny obecnie łączy stare czasy z nowymi. Łączy czasy, kiedy waga ciężka była najlepsza w historii z czasami dominacji jednego zawodnika. 44-latek z wielką siłą przekonań, perswazji i... ciosu. To w końcu zawodnik, który wykrzyczał sobie szansę...
Zacznijmy od początku, a początek jego kariery to rok 1992, kiedy to po raz pierwszy usłyszał o nim świat boksu. Wówczas Briggs zwyciężył w amatorskich mistrzostwach Stanów Zjednoczonych. Rok wcześniej był blisko jeszcze większego sukcesu, ale uległ w finale Igrzysk Panamerykańskich Felixowi Savonowi z Kuby.
Po amatorskim sukcesie bardzo szybko zapragnął zrobić karierę zawodową. Miał ku temu predyspozycje - był silny, duży, odważny...
Karierę zawodową rozpoczął w 1992 roku. W pierwszych latach zawodowej kariery boksował co dwa tygodnie. Nie był zmęczony, gdyż rywale odbijali się od niego jak od ściany. Pierwszy zawodowy rok zakończył z dwunastoma zwycięstwami. Tylko jeden rywal nie dał się złamać - przegrał na punkty. Briggs z furią atakował przeciwników od pierwszych sekund, czego efektem było 10 nokautów w pierwszej rundzie. Średnio Shannon spędzał w ringu zaledwie... 90 sekund.
Wygrał pierwszych 25 pojedynków, lecz w marcu 1996 roku na drodze stanął mu niepokonany Darroll Wilson. Briggs pierwszy raz napotkał opór, pierwszy raz upadł na deski i pierwszy raz przegrał. Przed czasem. Po tej porażce pauzował pół roku i była to dla niego najdłuższa dotychczas przerwa od boksu.
W listopadzie 1997 roku po kolejnych pięciu wygranych przed czasem stanął przed dużą szansą. Musiał dzielić ring z legendarnym George'm Foremanem. 48-letni wówczas "Big George" miał za sobą powrót do boksu, zdobycie tytułu mistrza Świata, i serię zwycięstw z niepokonanymi wcześniej Michaelem Moorerem, Axelem Schulzem, Crawfordem Grimsleyem i Lou Savarese. Wówczas na jego drodze stanął Shannon Briggs, który pokonał wielkiego mistrza niejednogłośną decyzją sędziów i zakończył piękną karierę Foremana. Do dzisiaj ta wygrana jest najcenniejszą w karierze "Cannona".
Po wygranej nad Foremanem Briggs szybko dostał szansę walki o upragnione mistrzostwo Świata - cztery miesiące później spotkał się w New Jersey z Lennoxem Lewisem, lecz przegrał przed czasem w piątej rundzie. Briggs powrócił po tej porażce wygraną nad Marcusem Rhode i remisem nad niezwykle twardym Fransem Bothą. W tej walce Amerykaninowi zdecydowanie brakowało kondycji - ledwie dotrwał do końca pojedynku. W 2000 roku stało się jednak coś nieprawdopodobnego - Briggs wyszedł do walki na przetarcie z niejakim Sedreckiem Fieldsem legitymującym się rekordem 9-9 i... przegrał z nim na punkty.
Ta walka to największa zadra na rekordzie "Cannona" - coś, co nie miało prawa się wydarzyć, a jednak się stało.
Shannon wrócił pół roku później i kontynuował nokauty w pierwszym starciu - widać było, że to właśnie sprawia mu przyjemność. Kolejnych czterech przeciwników kończyło walki przed upływem pierwszego starcia, a później znów przydarzyła się porażka. Tym razem pogromcą okazał się Jameel McCline. Wyglądało na to, że pięściarz, który postawi opór i nie przewróci się w pierwszej rundzie ma dużą szansę na wygraną z Shannonem Briggsem.
"Cannon" pauzował prawie rok. Wrócił jeszcze silniejszy i rozpoczął szybki marsz na szczyty wagi ciężkiej. Odtąd wszystkie pojedynki wygrywał przez nokaut, bo zdał sobie sprawę, że tylko w taki sposób jest w stanie pokonać rywali. Między 2003 a 2006 rokiem wygrywał pewnie kolejne pojedynki. W 2005 roku znokautował byłego mistrza Świata, Raya Mercera, następnie Dicky Ryana i Chrisa Kovala. Wreszcie sam dostąpił zaszczytu walki o światowy czempionat.
W listopadzie 2006 roku w stanie Arizona stanął naprzeciwko Siergeya Liakhovicha, mistrza Świata WBO.
Ten pojedynek na zawsze pozostanie jednym z najdziwniejszych w historii. Białorusin prowadził na kartach punktowych z Briggsem aż do 11 rundy. Przed ostatnim starciem dwóch sędziów punktowało 106-103, a trzeci 105-104 - wszyscy na korzyść Liakhovicha. Wiadomym było, że jedyną szansą Briggsa pozostaje nokaut. Ostatnia runda zaczęła się spokojnie, gdyż obaj pięściarze nie mieli już kompletnie sił. Pierwsza połowa pojedynku wyglądała bardzo statycznie - obaj zawodnicy wymienili "pchnięcia" na środku ringu niejako czekając na zbawienny gong. Briggs ledwo chodził, jednak miał jeszcze siłę w rękach. Na minutę przed końcem walki zaczął przełamywać mistrza. 30 sekund przed gongiem posłał obrońce tytułu na deski. Białorusin wstał i kontynuował walkę. Czasu było coraz mniej. Briggs wyrzucił jeszcze dwa ciosy, a Liakhovich oparł się bezwładnie na linach i... wypadł na stolik sędziowski na sekundę przed końcem pojedynku. Udało się! Shannon Briggs mistrzem Świata!
"Cannon" oddał pas już w pierwszej jego obronie. Amerykanin nie postawił oporu Sultanowi Ibragimovowi z Rosji i przegrał wyraźnie na punkty. Briggs załamał się po raz pierwszy i przerwał karierę na dwa i pół roku. Wrócił, bo miał jeszcze coś do zrobienia w tym sporcie...
Amerykanin w bardzo krótkim odstępie czasu wygrał cztery walki - wszystkie przez nokaut w pierwszej rundzie. W pierwszej z nich - z Marcusem McGee - został jednak złapany na stosowaniu dopingu. Walka została uznana za nieodbytą.
Pięć miesięcy później znów szczęście uśmiechnęło się do Briggsa - znów miał szanse zaatakować tron królewskiej dywizji. Tym razem musiał "tylko" pokonać Vitaliya Kliczko. Amerykanin odgrażał się w swoim stylu, jednak w ringu był całkowicie bezradny. Ta walka kosztowała go zdecydowanie najwięcej zdrowia. Komentatorzy dziwili się, dlaczego "Cannon" nie podda się ratując sobie kilka lat życia. Nie zrobił tego. Był twardzielem, jakich mało. Kliczko nie znokautował Briggsa, ale wygrał wszystkie rundy lokując na twarzy Shannona niezliczoną ilość ciosów. Statystyki po walce pokazywały obraz pojedynku. Ukrainiec wyprowadził aż 727 ciosów, z czego ponad 300 doszło do celu. Briggs zebrał na twarz aż 172 ciosy uznawane za mocne i 131 ciosów prostych. Sam trafił Vitaliya łącznie tylko 73 razy.
Po tej walce Shannon Briggs zdecydował się na zakończenie kariery po raz drugi. Ciosy Kliczki były tak ciężkie, że zrobiły trwałe spustoszenie na twarzy i głowie Amerykanina. Lekarze odradzali kontynuowanie kariery.
Trzy i pół roku później wrócił! Był kwiecień 2014. W ciągu siedmiu miesięcy stoczył sześć wygranych walk. Pięć razy skończyło się jak zwykle, w pierwszej rundzie. Raz musiał walczyć przez pełny dystans. Brazylijczyk Raphael Zumbano Love okazał się twardy i nie dał się wyliczyć.
Trzeba przyznać, że poziom ostatnich rywali Briggsa nie rzucał na kolana, ale Amerykanin jasno domagał się walki o mistrzostwo Świata. W tamtym czasie na tronie zasiadał drugi z braci Kliczko - Władimir. To on stał się celem "Cannona". Amerykanin wręcz nękał potencjalnego rywala, nachodził go na sali treningowej, na konferencjach, a nawet... w restauracji. Do dziś nikt nie jest w stanie powiedzieć, czy te spotkania były ustawiane, czy Briggs faktycznie wierzył, że koniec końców spotkają się w ringu...
Kiedy Kliczko sensacyjnie stracił swoje pasy w walce z Tysonem Fury'm, przestał być atrakcyjny dla "Cannona" Briggsa. 44-latek przerzucił się na nowego czempiona, a później na Brytyjczyka, Davida Haye'a wyzywając obu od tchórzy. Haye nawet zaproponował rozwiązanie. Briggs miał zawalczyć na jego gali w Wielkiej Brytanii i w przypadku zwycięstwa Panowie mieli spotkać się między linami. Briggs spełnił żądania, w hali O2 Arena w Londynie w dwie minuty zdemolował Ezequiela Emilio Zarate, ale "Hayemaker" wycofał się z wcześniejszych zapowiedzi. Do walki nigdy nie doszło.
Briggs w 2016 roku pojawił się w ringu tylko raz. Wygrał z wspomnianym Zarate i zaliczył 60 zwycięstwo w karierze. Wyglądało na to, że "Let's Go Champ!" krzyczane na prawo i lewo nie okaże się wystarczające i Briggs będzie zmuszony na faktyczne zakończenie kariery.
Nic bardziej mylnego. Sytuacja w wadze ciężkiej ułożyła się w perfekcyjny dla Shannona sposób. Tyson Fury zwakował pasy. Władimir Kliczko uparł się na walkę z Anthony'm Joshuą o pas WBA, następnie zgłosił kontuzję. Szansę na pas WBA dostał najwyżej rozstawiony Lucas Browne i... Shannon Briggs!
W pierwszym kwartale 2017 roku 46-letni wówczas "Cannon" zaatakuje po raz wtóry swoje wymarzone trofeum. "Big Daddy" Browne jest niepokonany, ale poziomem znacznie jednak odbiega od Kliczki, Fury'ego czy Haye'a. Jest do pokonania. Briggs jest o tym wręcz przekonany. Być może znokautuje rywala "po swojemu" czyli już w otwierającym starciu? Tego być może dowiemy się już w 2017 roku...
Kariera - fenomen.
25 lat na zawodowych ringach.
67 pojedynków.
60 zwycięstw.
53 przed czasem.
37 w pierwszej rundzie...
4 walki o mistrzostwo Świata.
...a i tak najbardziej znany jest ze słynnego "Let's Go Champ!".
Shannon Briggs ma na siebie pomysł. Ten pomysł doprowadził go po raz kolejny do wielkiej szansy.
Czego możemy być pewni? Będzie to spore wydarzenie. Ewentualna wygrana nad Browne'm może wywrócić wagę ciężką po raz kolejny do góry nogami. Fenomen!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz