czwartek, 12 lipca 2018

Waga ciężka pod batutą Eddiego Hearna...

Kiedy Tyson Fury sensacyjnie wygrywał w 2015 roku z Władimirem Kliczko, bokserski świat stanął na głowie. Koniec panowania ukraińskiego mistrza oznaczał jedno - w królewskiej kategorii znowu zrobi się ciekawie! Fury osobiście nie nadążył za swoim niewątpliwym sukcesem, co doprowadziło do tego, iż mistrzowskie pasy nie miały właścicieli. Waga ciężka znów stała się interesująca. Wakaty były szansą dla wielu, aby osiągnąć swój wymarzony cel. Największym wygranym takiego obrotu sprawy został nieoczekiwanie Charles Martin, który korzystając na kontuzji Vyacheslava Glazkova sięgnął po tytuł IBF. Nowozelandczyk Joseph Parker będąc minimalnie lepszym od Andy'ego Ruiza rozsiadł się natomiast na tronie WBO. Później do gry wskoczył Anthony Joshua i posprzątał zarówno po Martinie, jak i - ostatnio - po Parkerze. Tytuł WBC niezmiennie znajduje się w posiadaniu Deontaya Wildera. Joshua dzierży trzy pasy, "Bronze Bomber" ten jeden pozostały. I tu zaczynają się kłopoty...


Podopieczny Eddiego Hearna na tyle łatwo odprawiał kolejnych oponentów, że w wadze ciężkiej po prostu zaczęło wiać nudą. Szansą na rozbudzenie i przełamanie tej stagnacji miało być starcie unifikacyjne o panowanie absolutne, właśnie pomiędzy Anglikiem i Amerykaninem. Pomimo oskarowej gry aktorskiej Eddiego Hearna, każdy znający się na tym sporcie kibic doskonale wie, że to właśnie promotor "AJ'a" stanął na drodze do tej kasowej walki. Ktoś dość mocno wystraszył się tego pojedynku i z pewnością nie był to Deontay Wilder, ani nikt z jego obozu. Wina ewidentnie leży po stronie Brytyjczyka. Cokolwiek nie robiłby teraz Hearn, niewielu w tej chwili uwierzy mu następnym razem. Rolował on sztab Amerykanina mając już praktycznie zaklepaną walkę z Alexandrem Povetkinem. Potem tak zakręcił sprawą, aby to niby Wilder przestraszył się szansy. 
Sam Wilder wraz ze swoim doradcą Shelly Finkelem zaproponował rywalowi bardzo klarowne warunki i walkę na terenie Stanów Zjednoczonych. Później za dużo mniejsze pieniądze zgodził się na starcie na Wyspach Brytyjskich. Wszystko to rozbiło się o punkty kontraktu, niedopuszczalne w pojedynku dwóch mistrzów Świata. Negocjacje rozbudziły apetyty, ale kibice będą musieli obejść się smakiem...


Cała ta sytuacja doprowadziła do tego, że za plecami Joshuy i Wildera ustawiła się już całkiem spora kolejka pretendentów. Anglik posiadając pasy WBA, WBO i IBF nie będzie w stanie podejmować challengerów podsuniętych przez każdą z federacji. Cała grupa pięściarzy z drugiego rzędu też nie bardzo ma ochotę na walki między sobą. Sytuacja robi się patowa. 

Kto tworzy ten drugi rząd? Najbliżej są tacy zawodnicy jak Jarrell Miller, Alexander Povetkin, Dominic Breazeale, Kubrat Pulev, Joseph Parker, Dillian Whyte, Luis Ortiz i Adam Kownacki, a przecież wrócił też Tyson Fury, a w obwodzie miesza się Tony Bellew. 
Wygląda na to, że z tej grupy to Rosjanin dostanie szanse od Joshuy, a Wilder skrzyżuje rękawice z Breazeale'm. Mamy również prawie dogadaną walkę Parkera z Whyte'm, ale tu różnie może być. Dillian Whyte, a także Jarrell Miller to pięściarze, którzy robią więcej szumu, niż faktycznie walczą. "Big Baby" był już przecież dogadany z Kubratem Pulevem, jednak nie widziało mu się jechać na teren rywala i walkę odwołał. "Body Snatcher" sam zapowiadał już pojedynek z Luisem Ortizem, a później przerzucił się na Parkera. Chłopaki mocno kombinują. Niektórzy zamiast walczyć i eliminować konkurentów, wolą spokojnie przeczekać i liczyć na ten złoty strzał...




Powiem Wam szczerze - tak jak na początku lubiłem Anthony'ego Joshuę, tak teraz życzyłbym sobie, aby niespodziankę sprawił Povetkin. Głównie po to, by utrzeć nosa biznesmenowi, jakim niewątpliwie jest Eddie Hearn. Mimo wszystko z optymizmem trzeba patrzeć w przyszłość wagi ciężkiej. Do gry wrócił "Król Cyganów" Fury, co może zwiastować tylko jedno - emocje! Czego Wam i sobie życzę...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz