piątek, 6 marca 2020

Dwumetrowy "Nightmare" na drodze Kownackiego.

Zaczynając od samego początku - Roberta Heleniusa pierwszy raz w akcji widziałem w 2009 roku, kiedy to dzielił ring z Tarasem Bidenko. Była to jubileuszowa 10-ta walka zawodowa reprezentanta Finlandii. W moim odczuciu nie był faworytem starcia z Bidenko i zastopowanie walki po trzeciej rundzie nieco mnie zaskoczyło. Moim zdaniem to właśnie wtedy tak naprawdę rozpoczęła się kariera Roberta Heleniusa. Był to dopiero drugi rok kariery dwumetrowego Fina, a już niedługo później bił się on o tytuł mistrza Europy w wadze ciężkiej, który to z łatwością wywalczył rzucając na deski swojego oponenta w trzeciej, czwartej, piątej i szóstej rundzie przed zastopowaniem pojedynku. 
Wówczas nazwisko Helenius było już wymieniane w gronie przyszłych potencjalnych kandydatów do tytułów mistrzowskich. Panowali wówczas bracia Kliczko, Vitaliy i Wladimir, a Robert Helenius pasował do nich... warunkami fizycznymi. 


Ale powróćmy na początek kariery Fina. Helenius na amatorskich ringach stoczył ponad 140 pojedynków, z czego 105 zakończył zwycięstwem. W 2006 roku wywalczył srebrny medal mistrzostw Europy amatorów, w pokonanym polu zostawiając chociażby Kubrata Puleva. W finale uległ Rosjaninowi Islamowi Timurzievowi. Jego marzeniem był występ na Igrzyskach Olimpijskich w Pekinie, ale nie zdołał przejść eliminacji, więc zrezygnował z dalszej kariery amatorskiej i przeszedł na kontrakt zawodowy, podpisując go z grupą Sauerland Event. 

Początki kariery dzielił między Finlandie, Szwecje i Niemcy. Był aktywnym zawodnikiem, walczył nawet 5 razy do roku. Po wywalczeniu pasa EBU poprzeczka jeśli chodzi o jakość jego rywali poszła mocno w górę. Fin nokautował kolejno Atille Levina, Samuela Petera i Siarheia Liakhovicha. W 2011 roku spotkał się z Dereckiem Chisorą na gali w Helsinkach i między linami był wyraźnie słabszy od Anglika, jednak dwóch sędziów wskazało na niego, co spotkało się z dużymi kontrowersjami. Jedynym arbitrem, który poprawnie wówczas wytypował zwycięstwo Chisory był... Leszek Jankowiak.


Po kontrowersyjnej wygranej nad Chisorą niepokonany Robert Helenius był naturalnym kandydatem do walk z którymś z braci Kliczko, jednak ostatecznie nigdy do takiej konfrontacji nie doszło. Helenius bardzo dobrze sprawdzał się za to, jako etatowy sparingpartner. Jak sam mówi, trenował z każdym z największych pięściarzy świata i w każdym możliwym miejscu. Sparował z Władimirem Kliczko, Davidem Haye'm, Aleksandrem Povetkinem, Tysonem Furym, Anthonym Joshuą czy... Arturem Szpilką. 

W 2016 roku Helenius bardzo nieoczekiwanie przegrał przed czasem z twardym, lecz nie wybitnym Johannem Duhaupasem i jego kariera wyraźnie wystopowała. Trzy kolejne walki zakończył co prawda przed czasem, ale poziom rywali wyraźnie się obniżył. W 2017 roku podjął kolejne duże wyzwanie i znów nie podołał. Na stadionie w walijskim Cardiff uległ wyraźnie na punkty Dillianowi Whyte'owi. Później było jeszcze słabiej - na przetarcie Helenius spotkał się z niejakim Yury'm Bychotsovem, Białorusinem z ujemnym rekordem. W ringu widzieliśmy jednak bardzo wyrównany pojedynek. Fin ostatecznie wygrał dzięki niejednogłośnej decyzji, ale nie brakowało głosów, że powinien tą walkę przegrać. W rewanżu wygrał jednogłośnie, ale minimalnie na punkty. Kiedy jednak eksperci postawili już na nim krzyżyk, ten miesiąc później na gali w Niemczech zastopował Erkana Tepera. 


W ubiegłym roku spotkał się z Geraldem Washingtonem. Do ósmej rundy toczył z Amerykaninem bardzo wyrównany pojedynek, ale w tej własnie rundzie przegrał przez czyste KO. Był to debiut Fina na amerykańskim ringu. Dla Washingtona walka z Heleniusem była powrotem po... porażce z Adamem Kownackim. Teraz to właśnie Kownacki będzie oponentem Heleniusa i jeśli wierzyć w statystyki, powinna być to dla Polaka bardzo łatwa walka. 


Ale wcale nie musi tak być. Fin jest od Polaka dużo wyższy, ma większy zasięg rąk i odpowiednie doświadczenie, żeby sprawić Polakowi problemy. Dysponuje także mocnym ciosem, 18 pojedynków kończył przed czasem. Jest już jednak nieco rozbity i z pewnością to "Babyface" będzie zdecydowanym faworytem tego starcia. Przestrzegam jednak, żeby nie dopisywać już Kownackiemu kolejnej wygranej. Przypominam, że Adam miał łatwo załatwić jeszcze mocniej rozbitego Chrisa Arreolę, a skończyło się wyrównanym pojedynkiem rozegranym na pełnym dystansie...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz