Witam wszystkich serdecznie po dłuższej przerwie. Na początek kilka zdań wstępu. Mianowicie chciałbym podziękować wszystkim tym, którzy pochlebnie wypowiedzieli się o moim blogu. Dostałem sporo fajnych opinii, sporo słów otuchy i wsparcia. Odezwały się do mnie osoby, które chętnie czytały moje "wypociny", co było bardzo miłe. Postanowiłem dać sobie jeszcze szanse w tym bardzo wąskim światku bokserskich blogów i "dziennikarzyn". Co skłoniło mnie do powrotu? Powiem szczerze, że kilka aspektów. Pierwszy z nich jest banalnie prosty - stęskniłem się. Kiedy zawieszałem "działalność" rozpoczynaliśmy pandemię, zmroziło sport, w tym boks także. Niewiele działo się na sportowo, niewiele było newsów i przez to niewiele możliwości do wywodów i analiz. Z perspektywy myślę sobie, że to był idealny czas, by zrobić sobie tą przerwę, bo i tak nie było za bardzo o czym pisać. Druga sprawa jest taka, że dostałem sporo głosów wsparcia. Mówiliście, że może nie komentujecie, ale czytacie i doceniacie moje starania, moje analizy, mój cięty język i lekkie pióro. Trzeci temat - jest zatłaczająca ilość stron na facebooku, które ślepo kopiują bokserskie świeżynki i na tym zbijają lajki. Ale porządnego bloga bokserskiego, w którym oprócz suchych informacji można także wyczytać opinii autora po prostu nie ma. Takiego bloga, na którym poruszane będzie szerokie spektrum informacji od boksu polskiego, po zagraniczny, od zamierzchłego po współczesny, od analiz poszczególnych walk, do podsumowań gal, od rankingów po sylwetki najbardziej charakterystycznych pięściarzy. Nie ma. Przeanalizowałem sobie to wszystko, przestudiowałem jeszcze raz swoje teksty od początku istnienia bloga i doszedłem do wnisoku, który pchnął mnie do przodu, mianowicie początkujący laik czytając moje artykuły będzie w stanie nieco bardziej przyswoić ten sport. I ostatnia kwestia - od około miesiąca zacząłem sobie znowu zapisywać - najpierw w głowie, w później w notesie - ciekawe tematy na teksty. Kiedy utworzyła się już tych wpisów dwucyfrowa ilość, powiedziałem sobie, że trzeba to zacząć realizować. Liczę, że będziecie czytać i pokażecie mi, że jesteście. Pozdrawiam
Ale nawiązując do tematu dzisiejszego artykułu. Jesteśmy po niespodziewanej, można powiedzieć dość szokującej nawet porażce Roberta Parzęczewskiego w rodzinnej Częstochowie. Był to dla "Araba" dziewiąty pojedynek pod Jasną Górą. Pierwszy przegrany. Katem Roberta okazał się 40-letni Sherzod Khusanov. Porażka mocna, konkretne KO, potężny pojedynczy cios. Taka przegrana bardzo boli, ale jeszcze bardziej boli dlatego, że ona tak naprawdę nie miała prawa się wydarzyć. Parzęczwewski przygotowywał się pod Kanadyjczyka, Ryana Forda, w mojej opinii dużo groźniejszego rywala. Na papierze Khusanov nie miał najmniejszych szans na zwycięstwo. Po pierwsze, ma już 40 lat. Po drugie, nie boksował ostatnie dwa lata. Po trzecie, w ostatniej walce przegrał z Damianem Jonakiem w lżejszej dywizji. Po czwarte, tylko dziewięciokrotnie wygrywał przed czasem. No i do tego dość gładko przegrał pierwszą rundę. Wychodzi więc na to, że "Arab" popełnił jeden błąd, a Uzbek wykonał jedną świetną akcję. Kumulacja tych dwóch zdarzeń sprawiła, iż mieliśmy sensacje, a Polak długo nie mógł zebrać się z maty ringu.
Porażka porażką. Robert jest młody, ambitny, poradzi sobie z nią i pójdzie dalej po swoje. Chciałbym jednak zwrócić uwagę na coś innego. Na niesamowitą presję, jaka od pewnego czasu nieustannie tworzyła się nad Polakiem. Mniej więcej od 2017 roku, mianowicie od walki z Tomasem Adamkiem zaczęto wystawiać Parzęczewskiego pod niebiosa, wyrokując już jego wielkie sukcesy na arenie międzynarodowej. Przypomnę, że facet miał wówczas ledwie 24 lata. Media otwarcie zaczęły tworzyć teorie nie "czy", ale "kiedy" Parzęczewski zostanie mistrzem świata. Totalnie bez sensu zaczęto pompować za mały balon zbyt dużą ilością powietrza. "Arab" dźwigał presję w sposób fenomenalny, nokautując kolejnych rywali i jeszcze bardziej podkręcając śrubkę. Od wspomnianej walki z Czechem wygrał siedem razy z rzędu przed czasem. Szybko ubił m.in. Jacksona Juniora, Dariusza Sęka czy Dmitry Chudinova. Co dla mnie kompletnie niedorzeczne, media starały mu się zmienić pseudonim na "Mr.KO". Taki nieprzemyślany manewr miał bardzo słabe skutki. Bo jak miał się niby Robert czuć z takim pseudonimem, gdyby powiedzmy nagle zaczął wygrywać tylko na punkty? Tak się właśnie stało, od wielkiej euforii Mateusza Borka, który uroczyście nadał mu tą ksywkę, Parzęczewski wygrywał już tylko na punkty, z Patrickiem Mendy'm i Sladanem Janjaninem. I w tej chwili facet ma 25 wygranych, z czego 16 przez nokaut. Daje mu to średnią ok. 60% "czasówek". "Mr.KO"? No ludzie, ogarnijmy się. Królem nokautu można nazwać Deontaya Wildera, wcześniej Mike'a Tysona, a nie Roberta Parzęczewskiego.
I teraz sprawa wygląda tak, że Robert przegrał walkę, którą spokojnie powinien wygrać. I co? I media ucichły. Ci sami dziennikarze, którzy jeszcze niedawno szykowali Polaka do walk z Sergeyem Kovalevem czy Callumem Smithem, nagle złapali się za głowy i nie wiedzą, co mają powiedzieć. Bo balon pękł z hukiem. Nie ma Kovaleva, nie ma Smitha, droga do jakichkolwiek pasów się oddaliła, oddalił się nawet 40-letni Uzbek po dwóch latach bokserskiej absencji. A to wszystko przez presję i brak spokojnego rytmu gry. A mam wrażenie, że od pewnego czasu zaczęło dziać się źle właśnie przez zaburzenie spokojnego rytmu pracy, który Roberta charakteryzował. W ostatnich - tych wygranych - walkach Parzęczewski prezentował się już słabo. Owszem, Patrick Mendy to bardzo niewygodny zawodnik, ale występ Roberta przeciwko Janjaninowi był bardzo chaotyczny i niekonsekwentny. Co więcej, chwile po trudnej walce z Mendy'm, tego nokautuje Czerkaszyn, a chwile po słabej walce z Janjaninem, tego bardzo szybko ubija Tryc. To małe znaki, które wskazywały na obniżkę formy "Araba".
I na koniec pozwolę sobie powtórzyć i przeanalizować słowa Mateusza Borka po walce z Częstochowie. To był ciężki nokaut i po takich ciężko się wraca. Powroty są różne. Artur Szpilka po Wilderze już nie wrócił na właściwe tory, Grzegorz Proksa podobnie wyglądał po Golovkinie, kariery po takich ciosach pokończyli chociażby Andrzej Wawrzyk czy Paweł Kołodziej. Bardzo lubię i szanuję "Araba" i mam ogromną nadzieje, że pozbiera się szybko, wróci do swojego pierwotnego rytmu, uporządkuje głowę i - rzucając najbardziej znienawidzonym przeze mnie sloganem - wróci silniejszy. Silniejszy psychicznie przede wszystkim, silniejszy taktycznie i bardziej rozważny. Jeszcze mocniej znający swoje wartości i jeszcze mocniej stąpający twardo po ziemi. Robert ma dopiero 26 lat, jest młody, ma swoje wielkie ambicje i przede wszystkim umiejętności na odpowiednim poziomie, aby osiągnąć w boksie to, co sobie założył. Przede wszystkim nie potrzebuje złych doradców i presji otoczenia, która w ostatnim czasie go najwidoczniej przytłoczyła. Mam również nadzieje, że poziom jego rywali teraz drastycznie nie spadnie, bo Robert nie ma po czym toczyć walk na przetarcie. On nie stoczył 12-rundowej walki na wyniszczenie, tylko wyłapał cios, który zdarzał się w karierach największym mistrzom...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz