Wiele pisania nie będzie. Ogółem na gali odbyło się 7 walk, z czego o czterech nie będzie za wiele do powiedzenia, poza tym, że się odbyły. Udane debiuty zaliczyli Paulina Raszewska, która nie bez problemów i niejednogłośnie wypunktowała Bojanę Libiszewską oraz Piotr Budziszewski, który nie miał kłopotu z szybkim nokautem na Sławomirze Latopolskim, który legitymuje się teraz rekordem 0-18, z czego 17 razy przegrywał przed czasem, z reguły w pierwszych minutach.
Odbyła się także walka w wadze średniej pomiędzy Danielem Przewieślikiem, a Mateuszem Samajem. Wygrał ten pierwszy przez nokaut w drugiej rundzie.
Jedną z największych, o ile nie największą gwiazdą gali w Żyrardowie był Norbert Dąbrowski, który jednak nie dał kibicom okazji do dłuższego przyglądania się swoim poczynaniom. Już w pierwszej minucie pierwszej rundy naruszył rywala, a w drugiej rozprawił się z Michałem Graszkiem. Warto w tym miejscu dodać, że to własnie Michał Graszek jest tym pięściarzem, który jako jedyny nie potrafił znokautować Sławomira Latopolskiego. "Noras" wrócił po świetnej, lecz przegranej walce z Eleiderem Alvarezem. Widać zdecydowaną poprawę w pewności siebie zawodnika z Warszawy. Z niecierpliwością czekam na większe wyzwania dla Norberta...
Kolejna walka i znowu wyraźna przewaga faworyta. Tym razem faworytem był niedawny amator, a teraz już zawodowiec, Kamil Gardzielik. Jego przeciwnik miał być inny, jednak w ostatniej chwili wypadł z rozpiski. Na macie stawił się niejaki Kasjan Inglot, który nie potrafił przeciwstawić się faworyzowanemu Gardzielikowi. Widać było braki zarówno w wyszkoleniu technicznym, jak i kondycji. Siłą woli wytrwał do trzeciej odsłony, ale więcej ugrać się już nie udało. Kolejna walka bez echa i emocji. W dalszym ciągu mało też wiemy o Gardzieliku. Czekamy na lepszą walkę, być może już na dłuższym niż 4 rundy dystansie...
Przedostatni akcent piątkowej gali był chyba tym, na który najbardziej czekali kibice. Ja na pewno. Anonsowana "walka o wszystko" pomiędzy Jordanem Kulińskim, a Piotrem Podłuckim. Obaj bardzo pewni siebie, obaj niepokonani, obaj zdecydowani na ostre wymiany i wojnę. I ta walka nieco ożywiła publiczność. Rozpoczęła się od świetnej rundy, bardzo zażartej i wyrównanej. Zapowiadało się na twardy orzech do zgryzienia dla sędziów. W drugiej rundzie przewagę zyskał mniejszy, ale szybszy Kuliński, który zdołał zapewnić sobie dodatkowy punkt przewagi rzucając Podłuckiego na deski. Podłucki nie był jednak ani zamroczony, ani nie cofnął się na moment, a wręcz przeciwnie. Walka trwała na całego, jednak cały czas z optyczną przewagą Jordana. Podłucki mimo lepszych warunków mało używał ciosów prostych, co było wodą na młyn dla Kulińskiego, który punktował z dystansu. Wyższy Podłucki nastawiał się chyba na urwanie głowy rywalowi, jednak nic takiego nie miało miejsca. Tak jak się spodziewano, pod koniec walki tempo spadło. Zarówno Kuliński, jak i Podłucki to nie tytani kondycji. Kuliński wygrywał na punkty i nie potrzebował odrabiać strat, natomiast Podłucki nie zaryzykował. Ostatecznie sędziowie opowiedzieli się za pięściarzem z grupy Fight Events. Kuliński wygrał na kartach 78-73, 78-73, 78-74 i zgarnął leżące w puli 10 tysięcy złotych. Piotr Podłucki stracił nie tylko zero w rekordzie, ale i nie zarobił ani grosza...
Walką wieczoru był występ Sergeya Verveyki. Promotorzy chyba widzieli w Ukraińcu kogoś więcej niż faktycznie jest i po pięciu przeciętnych występach z zawodnikami o ujemnych bilansach rzucili go na głęboką wodę - walkę wieczoru z Marcelo Luizem Nascimento, który nie tak dawno w Kędzierzynie-Koźlu wypunktował Mariusza Wacha, z czego później został okradziony. Nie do końca wiem, na co liczyli promotorzy Verveyki, ale grubo się przeliczyli. Mierzący 195cm wzrostu 28-latek nie poradził sobie chyba przede wszystkim z narzuconą mu presją. Wygrał co prawda pierwszą rundę, ale od drugiej odsłony można było mówić o początku smutnego końca. Dyskotekowy styl boksowania Brazylijczyka okazał się niezwykle trudny dla Wacha i teraz zdecydowanie zbyt trudny dla Verveyki. Cepy ciągnięte z centrum Warszawy dochodziły raz po raz głowy Ukraińca w Żyrardowie. Każda kolejna runda była istną męczarnią dla zdecydowanie zbyt szybko zmęczonego Ukraińca. Brazylijczyk to doświadczony pięściarz i dokładnie widział, co się święci. Jeszcze bardziej podkręcał tempo i wsadzał kolejne weselne "luje" na głowę nie istniejącego już w ringu Sergeya. W trzeciej rundzie Verveyko był liczony, a sędzia Dariusz Zwoliński próbował ratować sytuacje upominając Brazylijczyka za ciosy w tył głowy i zabierając mu punkt. W kolejnych rundach sytuacja się nie zmieniała. Koniec nastąpił w piątym starciu po kolejnym ataku Nascimento. Verveyko sygnalizował, że nie ma ochoty dalej walczyć odwracając się tyłem do rywala. Wszystkie latające w powietrzu cepy znajdywały drogę do szczęki Ukraińca. Zawodnik Fight Events nie wiedział co się dzieje, gdzie się znajduje i jak się nazywa. Sędzia przerwał jatkę. Jakie wnioski? Ano takie, że Verveyko to żaden prospekt. Nie chcę kopać leżącego, ale on bardziej wygląda na prawnika, lekarza czy nauczyciela, niż na pięściarza. Zero nóg, zero budowy ciała, zero mięśni, zero odporności, zero serca do walki, zero techniki... Niestety. W tej walce wyglądał tak, że krzywdę byłby w stanie wyrządzić mu nawet Włodek Letr. Nascimento sam był zaskoczony, że poszło gładko i przyjemnie. Pocieszające jest to, że Polska na pewno będzie się Brazylijczykowi dobrze kojarzyć. Bo to właśnie tu odniósł pierwsze wyjazdowe zwycięstwo w karierze. Pierwsze w Europie. Przegrywał w Wielkiej Brytanii, w Niemczech, we Francji, w Serbii, w Monako, w Australii, w Rosji i na Ukrainie. Wygrał w Polsce. A jakby uczciwie ocenić walkę w Kędzierzynie-Koźlu, zrobił to w Polsce dwukrotnie.
Myślę, że Marcelo Luiz Nascimento zawalczy jeszcze w Polsce. Sergey Verveyko był w Polsce uznawany za spory talent, był w rankingach TOP10 najlepszych ciężkich w naszym kraju. Journeyman z Ameryki Południowej wybił mu boks z głowy. Będzie teraz niezłym nazwiskiem na kolejną mniejszą galę w Polsce. Może z Marcinem Siwym? Może z Krzysztofem Koselą? A może z kimś mocniejszym? Czemu nie..
Dla mnie ta gala to przede wszystkim pojedynek Kuliński - Podłucki. Ta walka mnie nie zawiodła i to chyba jedyny plus tego widowiska. Grupa Fight Events dopiero stawia pierwsze kroki. Uczą się. Oby w przyszłości było lepiej. W każdym aspekcie...
Zdjęcia pochodzą ze stron ringpolska.pl, polsatsport.pl, wloclawek.info i iturek.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz