Zaczął Przemek Opalach. O walce z Gruzinem Paatą Varduashvili nie ma co opowiadać, bo przeciwnik nie pokazał absolutnie nic przez pierwsze sześć minut, a do trzeciej rundy już nie wyszedł. To już drugi Gruzin, którego "Spartan" pokonał w dwie rundy. Powiem zatem o czymś innym. Mam ogromny szacunek dla Opalacha, bo wyciska on ze swojej kariery dużo więcej, niż pozwala na to logika. Ma bardzo dobry rekord i zdobył w swojej karierze już sporo ciekawych pasów. Tytuł IBF International zgarnął w 2013 roku, a od tego czasu mieli go na swoich biodrach tacy zawodnicy jak Tyron Zeuge, Stanislav Kashtanov, a obecnie posiada go John Ryder. Opalach ma także pas mistrza Świata federacji WBF, a także WBC Baltic, który przed nim należał do Maxima Vlasova. 30-latek z Olsztyna pokazuje, że może dużo zarówno przy negocjacyjnym stole, jak i w samym ringu. Może być mocnym punktem każdej średniej gali w Polsce. Jest też niezwykle ambitny, co przyznał w wywiadzie po walce. Chciał pokazać czego się nauczył, a rywale nie dają mu nawet rozwinąć skrzydeł.
Na ringu jako kolejny miał pojawić się Paweł Rumiński, który dotychczas spędził na ringu w dwóch występach łącznie pół minuty. W trzeciej walce miał spotkać się z Tomaszem Gromadzkim i był faworytem tej konfrontacji pomimo faktu, który wspomniałem w pierwszym zdaniu. Ambitny i agresywny Gromadzki sprawił kolejną niespodziankę i surowo sprowadził Legionistę na ziemię. Okazało się bowiem, że z Rumińskiego marny pięściarz, a jedyne czym może się pochwalić to spora ambicja. W tej walce była to jednak jedynie chęć wytrzymania do końca walki. Gromadzki nie zna innej taktyki, niż parcie do przodu i "zajechanie" rywala i wykonał to w 100%. Już w pierwszej rundzie niższy Gromadzki wygrał wymianę na środku ringu i pokazał, kto będzie w tym pojedynku dyktował warunki. Zapędzał Rumińskiego pod liny i zarzucał ciosami z obu rąk i każdej możliwej płaszczyzny. Zawodnik z Warszawy w okolicach trzeciej rundy był już wyczerpany, co jednoznacznie wskazuje, że nie przestawił się jeszcze z trybu amatorskiego na zawodowy. Niedoceniany Gromadzki wygrał każdą z sześciu rund, chociaż w ostatniej odsłonie obaj Panowie pokazali kibicom w Dzierżoniowie piękno tej dyscypliny sportu, kiedy słaniając się na nogach wyrzucali sierpy w stronę rywala. Wyglądało na to, że jeden celny cios może spowodować ciężki nokaut. Ostatecznie ciosy pruły powietrze i zawodnicy wysłuchali ocen sędziowskich. Zasłużenie wygrał Tomasz Gromadzki, który kontynuuje serię zaskakujących rezultatów. Ciekawe jakby wypadł na tle... Przemka Opalacha.
Wynik następnego pojedynku był dość prosty do przewidzenia. 43-letni Tomasz Gargula przegrał cztery ostatnie pojedynki i przegrał także z młodym i silnym Parzęczewskim. "Arab" chce chyba coś udowodnić sobie i promotorom, gdyż do każdej walki podchodzi z dużym animuszem. Gargula już w pierwszej rundzie znalazł się na deskach, jednak sędzie - moim zdaniem niesłusznie - uznał, że "Tomera" upadł w wyniku potknięcia. Robert nie miał zamiaru jednak walczyć z nim pełnego dystansu. W drugiej rundzie znów znalazł się na deskach starszy z pięściarzy. Od tej pory walka mogła się zakończyć w każdej chwili. Ostatecznie w trzeciej rundzie po dobrym i długim lewym prostym Parzęczewski rozbił Garguli nos, a w kolejnej rundzie złapał go serią ciosów przy linach i zmusił sędziego do zakończenia nierównej walki, a Gargulę... chyba do zakończenia kariery. Tomasz powinien dość intensywnie o tym pomyśleć. Przegrał piątą walkę z rzędu, z czego cztery przed czasem. "Arab" Parzęczewski wyrasta natomiast na jednego z liderów grupy Tymex Boxing. On dla odmiany piątą kolejną walkę wygrywa przez nokaut i w każdej pokazuje się z dobrej strony. Warto spróbować zwiększyć jakość rywali dla Roberta. To młody chłopak i musi się rozwijać. Radzę zwrócić uwagę na niego. To może być konkretny zawodnik, a ma dopiero 23 lata.
Walka Żeromińskiego z Mazurem była jedną z tych, w której najtrudniej było wskazać zwycięzcę przed pierwszym gongiem. Z jednej strony niepokonany i górujący wzrostem i zasięgiem rąk Tomasz Mazur, z drugiej szybszy i bardziej doświadczony Michał Żeromiński. Walka na papierze wyglądała na wyrównaną i tak samo się zaczęła. Na początku inicjatywę przejął Mazur i na siłę można było punktować dla niego dwie pierwsze starcia. Później dobre ciosy na korpus w wykonaniu "Żeromy" ustawiły niejako walkę. Do końca walki rundy szły już najprawdopodobniej dla Radomianina, którego mocno wspierała przyjezdna publiczność, ale Mazur miał także swoje momenty. Ostatnia runda to odwrót Tomka Mazura i ciągły napór Żeromińskiego. Tą rundą przypieczętował swój sukces w całej walce, jednak trzeba zaznaczyć, że była to trudna walka do punktowania. Ostatecznie pięściarz z Radomia wygrał i dopisał do rekordu dwunaste zwycięstwo, jednak całkowicie odpłynął sędzia Włodzimierz Kromka punktując 80-72 dla zwycięzcy. Zdecydowanie bliżej prawdy byli pozostali sędziowie punktując 77-75 i 78-74. Michał pokazał w tej walce, że także jest jednym z motorów napędowych grupy Tymex Boxing, jednak w odróżnieniu od Roberta Parzęczewskiego, on już na wyższy poziom swojego boksu raczej nigdy nie wskoczy.
Nadir Bakhshyieu to pięściarz, który w ostatnim występie sprawił nie lada niespodziankę punktując wyraźnie Konrada Dąbrowskiego. Tym razem miał zmierzyć się z Michałem Leśniakiem. Taktyka Białorusina jest podobna do taktyki Tomka Gromadzkiego - żelazna kondycja, pęd do przodu i zasypywanie rywala ciosami, bicie byle gdzie. Tym większe uznanie dla "Szczupaka", który potrafił wyeliminować atuty rywala walcząc pełne sześć rund na wstecznym. Na wstecznym boksuje się zdecydowanie gorzej - wiadomo. Leśniak jednak używał długiego lewego prostego, bił dużo na dół i nie popełnił błędu Dąbrowskiego - przygotował się kondycyjnie. Polak stopował zapędy Bakhshyieu i regularnie go punktował, co jednak nie robiło na rywalu większego wrażenia. Taktyka była ciągle ta sama - iść i bić. I podopieczny Darka Snarskiego to robił. Nie udało mu się jednak złamać Polaka i walkę wyraźnie przegrał. Ostatecznie wszyscy sędziowie wszystkie rundy przyznali "Szczupakowi", co nie dziwiło. Jedną mogli Białorusinowi dać, za ambicje. Podobnie jak w przypadku Opalacha i Parzęczewskiego, można spróbować nieco podnieść Leśniakowi poprzeczkę. Facet ma dużo ambicji i fajnie się go ogląda.
Co-main event gali w Dzierżoniowie - Adam Balski. Kolejny z liderów grupy Mariusza Grabowskiego i zarazem zawodnik, w którego promotor wierzy najbardziej. Rywalem Balskiego był Dariusz Skop boksujący na co dzień w Anglii. Adam od początku ustawił sobie Skopa i wyrzucał ciosy z pełną siłą. Zaczął bardzo agresywnie i kontynuował atak w każdej kolejnej rundzie. Dariusz Skop wisiał na skraju nokautu, jednak tylko sobie znanym sposobem stał jeszcze na nogach. W drugiej połowie walki pojedynek był tak jednostronny, że Balski wręcz biegał po ringu za uciekającym Skopem i bił go mocny gdy tylko do niego dopadł. Rywal ograniczał się do klinczu, nie myślał już o wygranej, a o dotrwaniu do końca boju. Dosłownie w każdej rundzie na sam koniec było blisko nokautu, ale Skopa raz za razem ratował gong. W ostatniej, ósmej rundzie Skop wreszcie padł na deski i wydawało się, że odpuści. Wstał jednak i ostatecznie dotrwał do ostatniego gongu. Oprócz desek Dariusz Skop został także dwukrotnie ukarany odjętym punktem za trzymanie Balskiego. Sędziowie nie mieli żadnych problemów z werdyktem. Adam Balski wygrał wszystkie rundy, dodatkowo rywalowi odjęto aż trzy punkty co równa się z wynikiem 80-69. Kto nie chciałby zobaczyć walki Balski - Parzęczewski? To byłoby świetne widowisko, ale póki Panowie mają wspólnego promotora można o tym zapomnieć. Balski to materiał na Pana Pięściarza. Ciekawe, czy wykorzysta potencjał.
Ostatnia walka gali i nazwisko, na które wszyscy czekają - Mateusz Masternak wraca na ring po kolejnej rocznej przerwie. Ostatnio "Master" stracił zbyt dużo czasu, ale zapowiedział, że teraz szybko wróci na ring, a do końca roku chce stoczyć jeszcze przynajmniej dwie walki. Pojedynek z Alexandrem Kubichem wyglądał dokładnie tak jak walka Rosjanina z Michałem Cieślakiem. Rywal niepozornych rozmiarów boksuje lepiej niż wygląda. Ciężko go trafić, jest niski, dodatkowo obniża jeszcze pozycję i zmienia ją na mańkuta. W piątej rundzie Kubich postanowił zaryzykować i rzucił się na zaskoczonego Masternaka od gongu. Polak przetrwał nawałnicę, a w kolejnych odsłonach całkowicie kontrolował poczynania w ringu. Walka nie była miła dla oka, dużo była klinczy, sporo pracy miał sędzia, ale tylko i wyłącznie ze względu na boks Kubicha. Po dziesięciu rundach wygraną numer 38 dopisał do rekordu Mateusz. Wygrał wszystkie rundy, jednak sędzia Bubak dwie z nich zapisał na konto Rosjanina. "Master" zdecydowanie korzystniej wypadł w walce z Erikiem Fieldsem niż w ubiegłą sobotę, ale boksuje się tak, jak przeciwnik pozwala. Widać u Mateusza te długie absencje, dlatego jeśli będzie walczył częściej, będzie to wyglądało lepiej i wrócą też nokauty, z których był znany przed pierwszą zawodową porażką z Grigory Drozdem.
Podsumowując - gala jak najbardziej na plus. Dużo emocji w walkach Gromadzkiego z Rumińskim czy Żeromińskiego z Mazurem. Bardzo dobre walki Parzęczewskiego i Balskiego. Swoje zrobili też Opalach, Leśniak i Masternak. Moim zdaniem wygranych tej gali jest trzech - Gromaszki, Parzęczewski i Żeromiński. Na minus można zapisać dyspozycje Skopa, Rumińskiego i Kubicha, a także kompromitacje Varduashvilego. Mariusz Grabowski ma pomysł na siebie i na swoją grupę promotorską i ten pomysł jest bardzo dobry. Ma swoich pięściarzy, a galę uatrakcyjnia występami gwiazd - był Jonak, był Wach, teraz jest Masternak. To wszystko ze sobą współgra i można otwarcie powiedzieć, że współpraca Panów Grabowskiego i Gmitruka idzie w dobrą stronę, a grupę Tymex Boxing Promotions można zaliczyć do bardzo przyzwoitych.
"Noc Prawdy" przechodzi do historii. Prawda jest taka, że kibice w Dzierżoniowie zobaczyli kawał dobrego widowiska w sobotni wieczór.
Zdjęcia pochodzą ze strony www.bokser.org
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz