wtorek, 15 maja 2018

"Czasówki" w Wałczu - podsumowanie gali...

Wypowiedzieli się już niemal wszyscy, więc zostałem tylko ja. Kurz opadł, można wypowiedzieć swoje kilka zdań. Za Nami debiut nowego projektu - Knockout Boxing Night - edycja 1. Na wstępie powiem, że trochę śmieszne są już te "Boxing Najty". Naprawdę nie dało się wymyślić czegoś INNEGO? Nieważne...
Projekt oczywiście Pana Andrzeja Wasilewskiego, więc zawodnicy Pana Andrzeja Wasilewskiego. Mam wrażenie, że po kilku tłustych latach, zaczynają się właśnie dla ów Pana lata chude, co ma odzwierciedlenie właśnie w kolejnym "Boxing Najcie". Ale żeby nie być - po raz kolejny - typowym hejterem, powiem że gala obroniła się przede wszystkim nokautami. Bo gdybyśmy znów widzieli nudne widowiska na pełnym dystansie, wygrywane przez rodzimego zawodnika zazwyczaj w stosunku 80-72 czy 60-54, przełączyłbym na inny kanał. 


Do rzeczy. Czasówki to coś, co kibice lubią chyba najbardziej. Jeszcze lepiej jak zdarzają się po świetnej bitce, wyrównanej walce. Do Wałcza niestety nie przyjechał żaden solidny pięściarz, który miałby chociażby szanse na sprawienie niespodzianki i zaskoczenie któregoś z Polaków. Tym razem z egzotyki mieliśmy do obejrzenia Białorusina, który wygrał dwa razy w ostatnich 10 występach, Gruzina, który wygrał trzy razy w ostatnich 17 występach i... Santandera Silgado. 

Ale po kolei. W pierwszej kolejności do ringu wychodziły jakieś młode "wilczki" grupy Knockout czyli Dmytro Bereznii i Maxim Hardzeika, odpowiednio z Ukrainy i Białorusi. Swoje walki wygrali, podobnie jak nieodgadniony diament, czyli Konrad Dąbrowski. Swój pojedynek z mocno już porozbijanym Krzysztofem Rogowskim wygrał także Timur Kuzakhmedov. Koniec komunikatu.

Następnie w ringu pojawił się Przemysław Runowski, który niewątpliwie dużym talentem jest, ale nie potrafi tego pokazać między linami. To jest przykład zawodnika, któremu wychodzi na treningach i sparingach, a nie potrafi tego przełożyć na walkę. Jego starcie z Sergeyem Gulyakevichem do najładniejszych nie należało. Przemek męczył się z zawodnikiem, z którym spocić się nie powinien. Przed walkami otwarcie zapowiada nokauty, a później nie ma to odzwierciedlenia w ringu. Gulyakevich to mocno rozbity zawodnik i tutaj powinno się zakończyć jego karierę. Tymczasem Runowski wygrał bardzo niewyraźnie. Koniec końców przez dyskwalifikacje, ale to mu tym bardziej chluby nie przynosi. Jeden z sędziów po siedmiu rundach punktował 67-65. Runowski przymierzany jest do Michała Syrowatki, ale jak się spojrzy na ostatnie występy "Kosiarza" to być może w takim starciu będzie zmuszony zastąpić zero w rekordzie jedynką. Kubeł zimnej wody na głowę tego zdolnego pięściarza.


Świetnie pokazał się natomiast nowy nabytek grupy i podopieczny trenera Łapina, jego imiennik urodzony na Ukrainie, Fiodor Cherkashyn. Obchodzący w styczniu 22 urodziny chłopak znakomitym ciosem na wątrobę zastopował doświadczonego Daniela Urbańskiego już w pierwszej odsłonie. Co ciekawe, dla Polaka była to już 24-ta porażka, jednak nikt nigdy nie skończył go szybciej. Mamy do czynienia z dużym talentem, któremu trzeba systematycznie podnosić poprzeczkę. Mam jednocześnie nadzieje, że promotorzy nie będą chcieli wcisnąć Cherkashyna pod klosz, jak robili to niegdyś z Jonakiem czy Wawrzykiem, bo szkoda czasu na hodowanie rekordów. Warto przyglądać się temu pięściarzowi. To chyba największy plus gali w Wałczu.


Markowi Matyi trafił się wspomniany na początku Gruzin. Georgi Beroshvili to facet, który w przeciągu 6 lat zawodowej kariery stoczył 57 pojedynków. Łatwo wyliczyć, że wchodził do ringu praktycznie co miesiąc. Mamy połowę maja, a był to jego już piąty tegoroczny występ. Ma na koncie 24 porażki. Tą 24-tą zafundował mu Matyja, który tym samym wrócił po remisowej walce z Darkiem Sękiem. Nie będę się już pytał, jaki jest sens ściągania takich pięściarzy do takich miast jak Wałcz, to sprawa (a raczej problem) organizatorów. Szkoda mi Marka Matyi bo to naprawdę kawał zawodnika, a przychodzi mu się kompromitować w takich przedstawieniach. Tak, proszę Państwa. To jest również kompromitacja pięściarza, kiedy to promotorzy podsuwają mu rywala z łapanki. Oznaka braku szacunku. Dla Marka dobry byłby rewanż z Sękiem, albo inna ciekawa walka z Polakiem dla uratowania kariery, bo jak tak to ma teraz wyglądać, to pora to chyba kończyć. A byłaby to wielka szkoda, wszak Matyja jest w bardzo dobrym wieku dla pięściarza i jeszcze - oby - sporo przed nim...

Paweł Stępień to kolejny wygrany show organizowanego w Wałczu. Od początku wiedzieliśmy, że mamy do czynienia z zawodnikiem klasowym, ale Paweł (w przeciwieństwie np. do Przemka Runowskiego) za każdym razem to udowadnia. Widać u niego głód boksu, ogromną - nawet przerośniętą - ambicje, a także dużą pracę wykonaną na treningach z Andrzejem Gmitrukiem. W pojedynku z Michałem Ludwiczakiem pokazał trzecie z rzędu klasyczne KO, co nie zdarza się często. Od początku kontrolował walkę, a w czwartej rundzie wyprowadził soczysty cios na wątrobę. Nie było co zbierać. Stępień ma wystąpić na gali w Rzeszowie już za kilka tygodni, więc rywal na pewno nie będzie mocny, ale warto zastanowić się już, czy nie podnieść poprzeczki dla Pawła. Przydałoby się w jego rekordzie jakieś chociażby rozpoznawalne nazwisko. On już jest gotów.


Jak Wałcz to musiał być przecież Krzysztof Głowacki. To dla niego wypełniła się hala. Wałcz to małe miasto, Krzysiek jest tam ikoną i takie było pewnie założenie organizatorów. Ściągniętego Santandera Silgado zapowiadano jako byłego pretendenta do mistrzowskiego tytułu, jednak każdy kto chociażby minimalnie zna się na boksie, wiedział, że to kurtuazyjne gadki. Głowackiego przed siłą Kolumbijczyka przestrzegał jeszcze Krzysio Włodarczyk, a ten przyjezdny z daleka Pan wytrzymał stojąc na nogach dokładnie 111 sekund. Z pozoru niegroźny cios "Główki" okazał się nie do ogarnięcia dla Silgado i walka wieczoru skończyła się, zanim się zaczęła. Krzysiek opowiadał, że wróciła mu siła ciosu, że jest zadowolony, ale widać było niesmak, bo tak naprawdę sam nie dowiedział się niczego o swojej formie przez tak krótki czas. W Wałczu się jednak pokazał, zaliczył jubileuszową, 30-tą wygraną i może optymistycznie patrzeć w przyszłość. Duży pojedynek ma nadejść, ale czy tak się stanie? Tego nie wie nikt...


Na koniec pytanie. Być może retoryczne. Jak to jest, że Pan Andrzej Wasilewski, facet, który nie tak dawno miał w garści cały polski boks, dyktował trendy, wyznaczał granice i organizował całkiem niezłe widowiska, tak drastycznie spadł z piedestału? Czy teraz grupa Knockout i ich "Boxing Najty" to będzie cyrk objazdowy po rodzinnych miejscowościach prospektów? Tak teraz ściąga się kibiców na boks? Przypominam, że niepokonany prospekt Przemek Runowski pochodzi z Damnicy. Jest to wieś położona koło Słupska, posiadająca niewiele ponad 5 tysięcy mieszkańców. Tam też odbędzie się gala boksu, podczas której w walce wieczoru wystąpi "Kosiarz"? 
Pozostawię to wszystko bez odpowiedz i do zastanowienia. Na koniec zapytam jeszcze inaczej. Jak to jest, że wyśmiewany przez wszystkich Marcin Najman zapełnia Stadion Narodowy, kontraktuje duże nazwiska? Czy to nie wstyd dla takiej grupy jak Knockout Boxing Promotion?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz