Opadł już nieco kurz, a wraz z nim emocje związane z sobotnią walką Macieja Sulęckiego o tytuł mistrza Świata federacji WBO w wadze średniej. Jak doskonale wiemy, Polak szansy nie wykorzystał, a amerykański rywal pokazał naszemu rodakowi, ile jeszcze przed nim pracy, aby wejść na poziom, na którym Sulęcki bardzo chciałby być. Walka z Demetriusem Andrade była pierwszą mistrzowską próbą Sulęckiego i wygląda na to, że - przynajmniej na jakiś czas - ostatnią.
Niepokonany na zawodowych ringach Amerykanin zabrał Maćka do szkoły i zrobił szybki sprawdzian, który Maciek niestety oblał. Idąc dalej nomenklaturą szkolną, Polak zapomniał odrobić lekcji i na tle perfekcyjnie przygotowanego "Boo Boo" wyglądał jak pierwszoklasista przy tablicy. Próbował, ale żadne z odpowiedzi Polaka na pytania zadane w ringu przez czarnoskórego nauczyciela nie były skuteczne i trafne. Nie do końca pomagał też człowiek, który stał tuż za Maćkiem, a mianowicie trener Piotr Wilczewski. Zarówno dla Maćka, jak i dla Piotra była to sroga lekcja, która pokazała, że na obecną chwilę dla obu progi, na których znaleźli się w sobotę, są za wysokie...
Zacznijmy od początku. Wydaje mi się, że Sulęcki po ogłoszeniu walki z Andrade i podpisaniu kontraktów uwierzył, że walka wygra się sama. Opowiadał, że doczekał się w końcu szansy, na jaką zasługuje, że wreszcie jest tam, gdzie jego miejsce itd. Nie ma wątpliwości, że wspólnie z Wilczewskim ciężko trenowali i Maciek ostatecznie złapał formę, ale na tym poziomie nie jest to jedyny wyznacznik i gwarant sukcesu. Oprócz ciężkiej pracy liczy się także talent, a talent pokazał Demetrius Andrade, nie Maciek. Na konferencjach prasowych Sulęcki mówił, że ma zamiar między linami dobrze się bawić i odebrać pas rywalowi, bo na niego nie zasługuje. 36 minut w ringu pokazało jednak coś zupełnie innego. Jedynym, który bawił się w ringu był przeciwnik. I bawił się świetnie, niejednokrotnie więc ośmieszając Polaka. "Striczu" padł na deski już po minucie walki i jak sam później opowiadał, zupełnie nie wiedział, skąd nadszedł cios. Sulęcki od pierwszego gongu został stłamszony i wyciągnięty na poziom, na którym nigdy nie był. I Polak się pogubił. Plany B, C, D i E okazały się fikcją, bo Maciej nie zrobił kompletnie nic, aby w jakikolwiek sposób spróbować zaskoczyć Andrade. Trener Wilczewski również wyglądał na zestresowanego, bo momentami nie wiedział co ma podpowiedzieć swojemu zawodnikowi. A koncert Amerykanina trwał w najlepsze. Oglądając walkę, miałem wrażenie, że "Boo Boo" nie chciał skończyć walki przed czasem, a systematycznie rozmontowywać Polaka i ośmieszać od początku do samego końca. Liczenie w inauguracyjnej rundzie plus dwanaście rund dominacji mogło dać tylko jeden, właściwy i sprawiedliwy wynik. 120-107 dla Andrade u wszystkich sędziów. Demetrius pokazał Maćkowi, że pas WBO jest jak najbardziej na właściwym miejscu.
31-letni pięściarz z Providence pozostaje niepokonany. Dzięki walce z Sulęckim dał się poznać większości kibiców w Polsce. Dał się poznać ze znakomitej strony, jako pięściarz niezwykle pewny swoich nieprzeciętnych umiejętności, ze stylem niewygodnym absolutnie dla każdego. Podejście do Amerykanina miało tylko dwóch rywali. Vanes Martirosyan i Jack Culcay, którzy urwali mu kilka rund, a wynik tych walk był niejednogłośny. Przypominam, że Jack Culcay to zawodnik, z którym jednogłośnie zwyciężył także Sulęcki, jednak Andrade spotkał się z nim w Niemczech, a Sulęcki w amerykańskim debiucie Niemca.
Co może teraz czekać Sulęckiego? Nie ma co ukrywać, że oddał ważną walkę bez walki. Plan taktyczny nie wypalił, a plan rezerwowy nie istniał. Może to za dużo powiedziane, ale w moim odczuciu zawiódł także trener Wilczewski. 40-letni szkoleniowiec chyba spanikował, rady w narożniku były strzelany jak z karabinu maszynowego, nie wszystko trafiało do Sulęckiego. Polak popełniał proste, szkolne błędy, a trener nie zwracał na nie uwagi. Wyglądało to tak, jakby wszyscy spanikowali. Szkoda, że stało się to w tak ważnym pojedynku. "Striczu" wypadł po tej walce ze ścisłego obiegu. Wygrana nad Andrade miała gwarantować Polakowi walkę z Saulem Alvarezem lub Gennady Golovkinem. Teraz o takim poziomie Polak może zapomnieć. Potrzebne będą 2-3 walki na odbudowanie. Najważniejsze, żeby Sulęcki kontynuował karierę na terenie USA. Jest kilku zawodników, z którymi mógłby powalczyć i wygrać. Brandon Adams, Luis Arias czy też trochę mocniejsi Sergey Derevyanchenko, Rob Brant czy David Lemieux.
Na koniec pytanie, a które odpowiedzi nie uzyskamy już nigdy. Czy Andrzej Gmitruk w narożniku dałby radę coś w tej maszynie zmienić? Nie ma co gdybać, ciężko cokolwiek powiedzieć w tej chwili. Wydaje się, że przygotowania Maćka poszły w całości zgodnie z planem. Zaszwankowały zwłaszcza komunikaty już w trakcie walki. Piotr Wilczewski nie udźwignął presji, co z pewnością nie zdarzyłoby się doświadczonemu Gmitrukowi. Inna kwestia, czy ten nokdaun z pierwszej rundy nie ustawił dalszej walki. Brakowało mi wprowadzeniu spokoju w narożniku, celnych rad i ewentualnie podjęcia ryzyka w odpowiednim momencie. Nie pomagał w tym jednak Andrade. Perfekcyjnie przygotowany, prezentujący znakomity, mistrzowski poziom "Boo Boo"...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz