poniedziałek, 7 marca 2016

"Powroty i kradzieże" w Sosnowcu - podsumowanie gali...

Za nami kolejna gala na rodzimym podwórku. Już trzecia w bardzo krótkim odstępie. Tym razem boks zawitał do Sosnowca. Na gali, która odbyła się w piątek, 4 marca kibice mieli okazję obejrzeć 7 bardzo ciekawie zapowiadających się pojedynków. Czy w rzeczywistości gala dostarczyła tych emocji, których zabrakło tydzień wcześniej w Radomiu? Moim zdaniem było lepiej, ale głównie na fakt, iż w Sosnowcu główne role grały bardziej znane nazwiska. Krzysztof Włodarczyk - to on był "motorem napędowym" tego wydarzenia i to dla niego w głównej mierze pasjonaci szermierki na pięści zjawili się w piątkowy wieczór na Śląsku.



Pierwszy kibicom zaprezentował się chłopak, który - obok Przemysława Zyśka w Legionowie - zanotował niedawno jeden z najefektowniejszych debiutów w Polsce w ostatnim czasie. Paweł Stępień - bo o nim mowa - uznawany jest za bardzo perspektywicznego pięściarza. Po zaledwie jednej zawodowej walce przymierzany był do Pawła Głażewskiego. W Sosnowcu nie było nam dane oglądać jego warsztatu zbyt długo, bo po raz kolejny bardzo szybko, w otwierającym starciu zakończył swój pojedynek. Na razie obie walki - z Przemysławem Pikulikiem i Przemysławem Biniendą - trwały bardzo krótko, jednak Stępień zdążył pokazać się w nich z bardzo dobrej strony. Potrafi boksować i bardzo dynamicznie przechodzi do frontalnego ataku, który sieje postrach wśród dotychczasowych rywali. Młody Binienda trzykrotnie lądował na deskach, zanim został poddany przez narożnik. Walka z doświadczonym Pawłem Głażewskim byłaby z pewnością bardzo ciekawa i młody talent nie stałby na straconej pozycji. Paweł Stępień to na pewno największy wygrany piątkowej gali. Warto przyglądać się jego postępom.



Remigiusza Woza znamy z występu na Polsat Boxing Night w 2013 roku. Tam spotkał się z Dariuszem Sękiem w limicie wagi półciężkiej i wyraźnie przegrał przez nokaut. W piątek spotkał się z Mateuszem Zielińskim w umownym limicie do... 95 kilogramów. Zieliński, który trenuje w momencie, gdy jego dziecko pójdzie spać, naturalnie nie miał najmniejszych szans na zagrożenie bardziej renomowanemu rywalowi. Stoczył on w sumie 8 walk, z czego 6 przegrał. Wszystkie przed czasem, najpóźniej w drugiej rundzie. Wóz pokazał się z dobrej strony, ale kto na jego miejscu z takiej strony by się nie pokazał. Jedynym czym dysponuje Mateusz Zieliński to duże serce do walki. Szkoda, że musi takowe mieć, głównie z powodów finansowych...

Dla Konrada Dąbrowskiego walka w Sosnowcu miała pokazać miejsce w szeregu polskiej wagi superlekkiej. Stanąć miał naprzeciw rywala, który w ostatnich trzech pojedynkach konfrontował się z Polakami, kolejno Dawidem Kwiatkowskim, Michałem Leśniakiem i Damianem Wrzesińskim. Andrei Staliarchuk, pomimo mocno negatywnego rekordu posiada spore doświadczenie i umiejętności pozwalające na toczenie wyrównanych walk z teoretycznie lepszymi pięściarzami. Białorusin zremisował z Kwiatkowskim i Wrzesińskim, a z Leśniakiem przegrał niejednogłośnie na punkty. Wcześniej pokonał także Kwiatkowskiego i Dariusza Snarskiego, a wyraźnie przegrał tylko z Michałem Syrowatką. Walka z młodym Konradem Dąbrowskim zakontraktowana została tylko na 4 rundy. I niestety nastąpiła pierwsza kradzież tego wieczora. Można rzec, że ta mniejsza...
Dąbrowski wygrał pierwsze starcie, lecz w trzech kolejnych był lepszy od dużo młodszego Polaka. Po ostatnim gongu podniósł ręce w góre i był pewny swojej wygranej. Niestety, po raz kolejny okazało się, że Polska nie jest pod tym względem tolerancyjna. Jeden z sędziów wytypował remis (ostateczność!), zaś dwóch pozostałych totalnie abstrakcyjnie przyznało zwycięstwo w tej walce Dąbrowskiemu. Dodam, że ten chłopak nie ma w sobie kompletnie nic. Żadnego punktu zaczepienia. Ani agresji, ani siły, ani techniki... Wydaje mi się, że jego grupa promotorska może niedługo stracić do niego cierpliwość...

Była pierwsza kradzież. Czas na pierwszy powrót. Paweł "Harnaś" Kołodziej próbuje odbudować dobre relacje z Andrzejem Wasilewskim i Piotrem Wernerem i wrócić do łask grupy Sferis Knockout Promotions. Pomysł zmiany kategorii na ciężką odpadł. Kołodziej zostaje w kategorii cruiser z zamiarem walki o pasy. Pytanie jednak brzmi: "z czym do ludzi?" Przez obroną Pawła kilkukrotnie przedarł się dużo niższy Włodzimierz Letr. "Harnaś" w defensywie gubi się strasznie, w ogóle nie wykorzystuje znakomitych warunków fizycznych i w ringu wygląda na wystraszonego. Z tej mąki chleba nie będzie, a Kołodziej w wywiadzie po walce zaczął wypowiadać się o potencjalnej kontynuacji kariery w USA. Czy on naprawdę nie widzi, że jego kariera już dawno stanęła w miejscu? Stawiam tezę, że z Łukaszem Rusiewiczem - z którym miał pierwotnie walczyć, Harnaś by przegrał. Być może przed czasem...
Kilka słów należą się Włodkowi Letrowi - Człowieku! Apeluję! Skończ z boksem. Dla siebie, dla swojego zdrowia przede wszystkim. Oszczędź tego sobie, swojej rodzinie i kibicom. Włodek Letr lądował na deskach po każdym wyprowadzonym ciosie przez Pawła Kołodzieja. Ewidentnie ma problem neurologiczny, zaburzenia równowagi... Niech jego mentor Dariusz Snarski namówi go na jakieś inne zajęcie. W imieniu wszystkich kibiców - trochę proszę, a trochę żądam...



Pierwszy raz mogliśmy w telewizji obejrzeć Kamila Młodzińskiego. Walczący na przemian w Polsce i na Węgrzech 25-latek stoczył walkę z niepokonanym Ivanem Njegacem z Chorwacji. I cóż to był za pojedynek. Dawno nie widziałem takiego kabaretu w wykonaniu Polaka. (No, może poza Letrem chwilę wcześniej...). Katastrofalny boks, gwiazdorstwo, zero umiejętności i ewidentnie przegrana walka. Nie w Polsce. Dwóch sędziów widziało wygraną Młodzińskiego, co jest abstrakcją. Ambitny, lecz dość surowy technicznie Njegac skutecznie rozbijał Polaka i w końcówce walki już go totalnie zdominował. Wygrał przynajmniej 4 z 6 rund, co dałoby mu wygraną w stosunku 58-56. Sędziowie dali jednak wygraną Młodzińskiemu większością głosów. Kradzież. Gnój. Polskie sędziowanie.
Dodam tylko na koniec, że Kamil Młodziński prezentował jakiś totalny anty-boks, bo to nawet nie był boks amatorski, co podkreślał Andrzej Kostyra. Prezentował styl gimnazjalisty w walce "za garażami" na przerwie. I obrażał się jakby rywal uderzał go w szczepionkę. Bardzo słaby obrazek to był. Bardzo słaby. Chorwat był przerażony, gdy sędzia podniósł rękę Młodzińskiego do góry. Jego nie okradli nawet w Wielkiej Brytanii, gdzie dano mu wygraną nad niepokonanym Anglikiem. W Polsce to jednak nie przeszło. Panowie sędziowie - takimi zagrywkami demotywujecie! Powiem więcej - rujnujecie w tych chłopakach pasję. Rujnujecie im kariery!

Przed walką wieczoru kibicom zaprezentował się ten, który w ostatnim czasie zrobił w grupie Sferis Knockout Promotions największy postęp - Krzysztof Kopytek. Miał bardzo mocnego i niewygodnego przeciwnika, Stanislasa Salmona z Francji. Kopytek znakomicie zaczął. Był silniejszy, lokował celne ciosy, zdominował Francuza od początku walki, a w drugiej rundzie rzucił go na deski lewym sierpowym. Wydawało się, że walka może zakończyć się przed czasem, jednak w świetnym stylu wrócił do gry przeciwnik Polaka. Dwie kolejne rundy padły jego łupem i walka niebezpiecznie zaczęła się wyrównywać. "Kopyt" miał niespodziewane problemy kondycyjne i szala zaczęła się przechylać na korzyść Salmona. Krzysztof zachował jednak resztki sił i dwa ostatnie starcia wygrał, czym przechylił szalę na swoją korzyść. Punktacja sędziów - jak zwykle - mocno gospodarska. Dwukrotnie 79-72 i raz 78-73. Moim zdaniem było zdecydowanie bliżej remisu, osobiście punktował 77-74, chociaż na neutralnym terenie w grę mógł wchodzić jeden mały punkt. Brawo jednak dla Krzysztofa Kopytka, bo zdał najważniejszy w swojej karierze test.



No i walka wieczoru, czyli ten na którego wszyscy w Sosnowcu czekali. W hali rozbrzmiał "Thunderstruck", a w przejściu pojawił się "Diablo". Powrót po półtorarocznej przerwie do boksu i po 3,5-letniej przerwie do Polski. Ostatni raz boksował w kraju w 2012 roku we Wrocławiu w rewanżu z Francisco Palaciosem. "Diablo" musiał pokonać Valerego Brudova, aby powoli wspinać się z powrotem na szczyt. Krzysztof zaczął mocno skoncentrowany. Widać było, że nie chce się podpalać. W drugiej rundzie stało się natomiast coś niespotykanego. Nokaut! Ale jaki! "Diablo" znokautował twardego rywala ciosem prostym. Rosjanin co prawda wstał, ale jego narożnik rzucił ręcznik na znak poddania. Walka skończyła się zanim na dobre się rozpoczęła. Włodarczyk zanotował jubileuszowe, 50-te zwycięstwo w karierze i co najważniejsze, zrzucił rdze. Oby do przodu!



Kilka słów podsumowania:
7 walk - 2 powroty, 2 plusy, 2 minusy i jedna walka bez historii.
Włodarczyk wrócił i pokazał, że jest w stanie jeszcze wygrać z każdym. Kołodziej wrócił i pokazał, że każdy jest w stanie z nim wygrać.
Świetny Stępień i duży progres Kopytka. Bardzo słaby i bezpłciowy Dąbrowski i tragiczny, w ogóle nie rokujący Młodziński. Neutralny Wóz...
Kariery powinni już zakończyć przede wszystkim Włodek Letr i Valery Brudov...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz