środa, 1 czerwca 2016

"Twarde boje" w Szczecinie - podsumowanie gali...

Kolejne bokserskie wydarzenie w Polsce przeszło do historii.
Pierwszy i najszybszy wniosek, jaki przyszedł mi na myśl oglądając galę w Szczecinie - moim zdaniem najlepsza od jakiegoś czasu (nie licząc oczywiście Polsat Boxing Night), głównie ze względu na jakość walk Zagraniczni rywale naszych - pomimo tego, że niektórzy na ostatnią chwilę - przyjechali się bić, walczyć i zostawić na macie serce. Z pewnością zasłużyli na swoje wypłaty.
Ale do sedna...


Zaczęło się, tak jak miało. Bardzo nijaki pięściarz, jakim niewątpliwie jest Tomasz Król musiał wziąć rewanż na Jacku Wyleżole i wziął. Widocznie Królowi porażka w Amfiteatrze w Międzyzdrojach leżała na żołądku Nikt raczej nie spodziewał się powtórki z rozrywki i młody Szczecinianin w swoim mieście wziął rewanż. Po walce cieszył się, jakby wygrał jakiś eliminator, co było nieco śmieszne ze względu na fakt, iż nie pokazał się wcale z jakieś bardzo dobrej strony. W swojej piątej walce po raz drugi musiał rewanżować się swojemu rywalowi. Najpierw był remis z mającym ujemny bilans Marcinem Ficnerem, a teraz odpowiedź na porażkę z Wyleżołem. Mocno promowany Tomasz Król stoczył piątą kolejną walkę z przysłowiowymi "ogórkami", a tylko trzy z nich zdołał wygrać. Dla mnie to żaden materiał na przyzwoitego pięściarza w przyszłości, ale nie odbieram mu nadziei. Co do Jacka Wyleżoła - zaprezentował się tak, jak umie. Pokazał tyle, na ile go stać. To solidny rzemieślnik, który pewnego poziomu nie przeskoczy, ale jemu samemu chyba średnio na tym w ogóle zależy...


Drugi w Szczecinie pokazał się Jordan Kuliński. Odważnie prowadzony niedawny amator miał początkowo spotkać się z Mattiasem Goetzem, który miał na rozkładzie już trzech Polaków, ale Niemiec postawił olać sprawę. W jego miejsce sprowadzono Andrejsa Pokumeiko z Łotwy, który o walce dowiedział się z kilkudniowym wyprzedzeniem. I z początku na takiego właśnie wyglądał. Pierwsza runda wyraźnie dla Polaka, druga również i... stop. Jordan postanowił odpocząć, a Łotysz zwietrzył swoją szansę przechodząc do ataku. Kuliński szukał rozwiązania na siłę, jednak rywal umiejętnie bronił się za podwójną gardą. Z rundy na rundę Polakowi coraz bardziej brakowało tlenu, co widać było już we wcześniejszej walce z Norbertem Dąbrowskim. Ostatecznie Jordan wrócił do boksowania i zaakcentował końcówkę walki. Dwóch sędziów punktowało dla Kulińskiego, trzeci - pan Tuszyński - widział remis. Remis to trochę za dużo powiedziane, ale u Kulińskiego widać, że problem nie znika. Wciąż rozpoczyna dobrze, a później zaczyna brakować mu sił. Po walce Polak stwierdził, że dokuczały mu barki, które musi "naprawić". Prawdopodobnie Kuliński będzie musiał je zoperować. W każdym razie na tle rywala "na telefon", którego powinien znokautować, zaprezentował się bardzo przeciętnie.

Kolejny na ringu pojawić się miał Paweł Stępień, więc kibice w szczecińskiej hali oczekiwali w końc fajerwerków i nokautu. Jeden z najlepszych pięściarzy młodego pokolenia w Polsce dysponuje bardzo dużą siłą, co w połączeniu z ringową inteligencją sprawia, że kolejni rywale padają jak muchy. Tu również zmienił się rywal .Fabian Raab podobnie jak Mattias Goetz postanowił nie przyjeżdżać do Szczecina. Na ringu w jego miejsce zameldował się Vasyl Kondor z Ukrainy. I tej wycieczki z pewnością do najprzyjemniejszych nie zaliczy. Stępień już w otwierającym starciu rozpuścił ręce i piekielnie mocno trafiał swojego przeciwnika. Ukrainiec jednak stał i miał ochotę walczyć dalej. Z rundy na rundę Kondor zbierał coraz więcej, ale na matę paść nie chciał. 35-latek zabrał Stępnia na głębszą wodę - Polak nigdy nie walczył więcej niż dwie rundy. W Szczecinie niewiarygodnie obijał przeciwnika, ale podpalał się mocno przez co nie wychodziło mu to, o co prosił w narożniku Andrzej Gmitruk. Po czwartej i piątej rundzie Vasyl Kondor szedł do narożnika na miękkich nogach, ale poddać się nie zamierzał. Stępień natomiast bardzo chciał kontynuować serię nokautów i dopiął swego na 30 sekund przed końcem walki. Trafił serią Kondora, Ukrainiec zachwiał się i wtedy otrzymał jeszcze jeden cios .Upadł, a z narożnika pofrunął ręcznik na znak poddania.
Paweł mógł się podobać. Dysponuje siłą, dysponuje fajną pracą nóg, a jego wielkim atutem jest Andrzej Gmitruk w narożniku. Ta praca może przynieść efekty. Ogromne brawa dla Ukaińca - wielkie serce do walki...



Szlaki przetarli młodzi, na ringu pojawił się Krzysztof Zimnoch. Była to dla niego pierwsza walka od czasu sensacyjnej porażki z Mike'm Mollo. Zimnoch niestety popełniał te same błędy, co w pojedynku z Amerykaninem i Konstantin "Cyrk objazdowy" Airich trafiał swoimi cepami ponad gardą Krzyśka. Zimnoch opanował sytuację, jednak widać u niego jakąś ringową bojaźń, a także małą odporność. Kiedy dużo mniejszy Airich trafiał, pod Polakiem uginały się nogi i odskakiwała głowa. Gdyby Niemiec dysponował mocniejszym ciosem, śmiało mógłby znokautować Krzyśka. Zimnoch w końcu sam ucelował pełniącego rolę journeymana Niemca i zakończył walkę w czwartej rundzie, jednak nie zaprezentował się dobrze. Co ciekawe, sędzia Paweł Kardyni dwie z trzech przeboksowanych rund zapisał na konto Airicha. Zimnoch teraz zrobi sobie przerwę od boksu i weźmie ślub. Mam nadzieję, że odpoczynek dobrze mu zrobi. Po powrocie ma zamiar zrewanżować się Mike'owi Mollo, jednak jeśli nic nie zmieni w swoim boksie, walka może zakończyć się podobnie jak pierwsza. Mam wrażenie, że Krzysiek trenując w Londynie pod okiem C.J. Husseina nie tyle nie powiększa swojego bokserskiego warsztatu, a cofa się w rozwoju. A szkoda...


Między linami kolejny miał zaprezentować się Michał Cieślak, co świadczyło o jednym - będą grzmoty! Niepokonany, lecz kompletnie anonimowy Alexander Kubich miał być tylko workiem treningowym dla świetnie rozwijającego się Polaka, ale prawda okazała się zupełnie inna. Fakt, Michał prowadził walkę i wygrywał rundy, ale nie było tak łatwo i przyjemnie, jak można było sobie wyobrażać. Rosjanin zdołał nawet rozbić nos Cieślaka i rozciąć mu czoło. Mocno zalany krwią walczył Cieślak, jednak - jak zawsze - bił mocno i precyzyjnie. Cóż z tego, skoro Kubich umiejętnie trzymał się blisko Michała, żeby ograniczyć mu ruchy. Rosjanin przegrywał walkę, ale pokazał się z zaskakująco dobrej strony. Dał Cieślakowi aż 9 rund. To więcej niż czterej ostatni rywale Michała - Jarno Rosberg, Shawn Cox, Hamza Wandera i Francisco Palacios - razem wzięci. A gdyby nie kontuzja łuku brwiowego, pewnie wytrzymałby do końca walki. Michał pokazał się z bardzo dobrej strony, do czego nas kibiców już przyzwyczaił. Ta walka pokazała jednak, że nie zawsze będzie kolorowo. Pokazała też, że Michał ma nad czym pracować. Kubich zabrał Michała do szkoły, jeśli chodzi o taktykę walki. Stosował sprytne sztuczki, z którymi Cieślak niekoniecznie dobrze sobie radził. Ostatecznie wszystko skończyło się dobrze, ale to było ostrzeżenie dla Michała. I on o tym doskonale wie. Wydaje mi się, że Cieślakowi potrzebna jest przerwa. W przeciągu ostatnich 12 miesięcy stoczył aż sześć pojedynków. Na pewno jest zmęczony, musi odpocząć od boksu i poczuć na nowo jego głód.


W walce wieczoru zobaczyliśmy tego, który w dalszym ciągu elektryzuje kibiców. Krzysztof Włodarczyk, bo o nim mowa, miał za zadanie rozpocząć drugą "pięćdziesiątkę" zwycięstw w swojej karierze. Krzysztof Głowacki przed walką powiedział w studiu, że jest spokojny o "Diablo", bo jest on w dobrej kondycji psychicznej. Wszyscy dobrze wiemy, że ta psychika jest u Włodarczyka dużo ważniejsza niż aspekty stricte bokserskie. Jak zapowiadał "Główka", tak pokazał się w ringu Włodarczyk. Od początku zaczął boksować aktywnie, do przodu, co wcześniej zdarzało mu się niezwykle rzadko. "Diablo" zawsze długo się rozkręcał i często musiał odrabiać straty punktowe lub ratować się nokautem. W Szczecinie Kai Kurzawa trafił na bardzo dobrą wersję Włodarczyka. Pierwsza runda była jeszcze rozpoznawcza, jednak już w drugiej Krzysiek zmusił Niemca do liczenia. W trzeciej jeszcze podkręcił tempo, a w czwartej Kurzawa znów uklęknął na kolano i dał się wyliczyć. Włodarczyk zrobił kolejny krok ku powrocie na szczyty kategorii cruiser, a na jego biodrach zawisł pas IBF InterContinental. Ma to być klucz do walki o pełnoprawny pas IBF obecnie należący do Denisa Lebedeva. Ponoć istnieje prawdopodobna opcja, że Rosjanin zwakuje ten pas, a zawalczą o niego Włodarczyk i Murat Gassiev. "Diablo" zafundował Kurzawie pierwszą porażkę od ośmiu lat i pokazał swoje inne oblicze. Aktywne boksowanie od początku. To musi cieszyć.




Podsumowując, gala stała na lepszym poziomie, niż można byłoby się tego spodziewać. Zorganizowani w ostatnim momencie Pokumeiko z Łotwy i Kondor z Ukrainy zasłużyli na wypłatę z bonusem. Kubich z Rosji zaskoczył Michała Cieślaka i wszystkich na sali. Szkoda, że dłużej nie mógł poboksować Włodarczyk...
Gala zdecydowanie na plus!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz