poniedziałek, 27 lutego 2017

"Przełamanie" w Szczecinie - podsumowanie gali...

Od ostatniej gali boksu organizowanej w Polsce minęły ponad dwa miesiące. Pierwsza polska gala w tym roku jest już jednak za nami. Wygląda na to, że w tym roku będzie takich gal dużo, co bezpośrednio przełoży się na emocję polskich kibiców.


W ubiegły weekend oczy kibiców pięściarstwa w Polsce skierowane były na Szczecin z kilku powodów. Pierwszy i najbardziej oczywisty - gala boksu właśnie w tym mieście.
Drugi - dwa pojedynki korespondencyjne. Trzeci - spore emocje w walce wieczoru. 
Ale od początku...

Zaczęło się spokojnie. Galę otworzyli zawodnicy w kategorii super lekkiej. Rodowity Szczecinianin, Tomasz Król podejmował oficjalnie niepokonanego Kamila Młodzińskiego. Walka wyglądała tak, jak można było się spodziewać. Dużo ciosów, dużo wymian, ale także - a może i przede wszystkim - dużo chaosu. Dużo było przepychanek w klinczu, w którym chyba lepiej czuł się niesiony przez własną publiczność Król. Młodziński zerwał się pod koniec walki do odrabiania strat, być może sędziowie nawet mogli punktować dla niego dwa ostatnie starcia, ale losów walki nie odwrócił. Moja punktacja: 58-56 dla Króla. Podobną przewagę punktowali sędziowie Tuszyński i Molenda. Inną walkę widział tym razem Robert Gortat, który przyznał aktywniejszemu Królowi tylko dwie rundy. 
Kamil Młodziński przegrał trzecią walkę z rzędu. W rekordzie będzie to dla niego jednak pierwsza porażka. Każdy, kto jednak umie czytać boks doskonale wie, że dwie poprzednie walki, z Krzysztofem Szotem w Międzyzdrojach (oficjalnie remis) i Ivanem Njegacem w Sosnowcu (oficjalnie wygrana) również 26-latek z Rybnika przegrał. Tomasz Król odniósł najcenniejsze zwycięstwo w dotychczasowych startach, jednak większej kariery nie ma co mu wróżyć.



Błyskawiczne przedstawienie jednego aktora zaprezentował zgromadzonym kibicom Paweł Stępień. Toczący dopiero szóstą zawodową walkę pięściarz kategorii półciężkiej zmierzył się z niezłym niegdyś Artemem Redko. Zawodnik z Ukrainy z 29 pojedynków przegrał 5, z czego 2 przed czasem. Dotychczas zastopować Ukraińca zdołali tylko Maxim Vlasov (w szóstej rundzie) i Eduard Gutknecht (w trzeciej rundzie). Oczywiście można było mówić, że Redko wygrał tylko jedną z ostatnich sześciu walk, ale to pięściarz doświadczony i odpowiedni na szósty pojedynek dla Polaka. Stępień nie zamierzał jednak okazywać zbytniego szacunku rywalowi i już po chwili rzucił go na deski. Ukrainiec schował się za podwójną gardą, jednak silny Polak stłamsił go obszernymi ciosami i kompletnie zdominował, zmuszając ostatecznie sędziego do zakończenia nierównej walki. Boks Stępnia robi wrażenie, a on sam dokłada kolejne cenne nazwisko do swojego rekordu. Warto przyglądać się karierze tego chłopaka.


Po przerwie spowodowanej zbyt szybkim zakończeniem poprzedniej walki do ringu weszli Michał Syrowatka i Elmo Traya z Filipin. Azjata gościł już w naszym kraju przy okazji gali w Międzyzdrojach. Wówczas po dobrej walce uległ na punkty Przemysławowi Runowskiemu. Punktacja była wtedy zdecydowanie krzywdząca dla 21-latka. W ubiegły weekend spotkał się z Syrowatką przymierzanym do... Runowskiego. Walka rozpoczęła się dość zaskakująco, bo Michał szybko posłał aktywnego Trayę na deski. Kiedy wydawało się, że walka może zakończyć się podobnie szybko jak poprzednia, Filipińczyk dotrwał do końcowego gongu, a w kolejnej rundzie odgryzł się Polakowi. Losy pojedynku odwróciły się i to Syrowatka był wyraźnie zraniony. Teraz to on na miękkich nogach wrócił do narożnika, a po drodze błąd popełnił sędzia, który nie zdecydował się liczyć Michała po klęknięciu. W trzeciej odsłonie Syrowatka znów górą, a Elmo Traya znów na deskach. Po trzech szybkich rundach, narożnik Polaka radził mu więcej boksować, a mniej się bić. Walka się uspokoiła, Michał doszedł do siebie i skontrolował pojedynek. Walka zakończyła się w siódmej rundzie wobec powiększającej się dominacji Syrowatki. Elmo Traya pokazał, że lubi i potrafi się bić. Zagadką jest odporność na ciosy Polaka. W drugiej rundzie mógł przypomnieć się koszmar z walki z Rafałem Jackiewiczem. Michał później opanował sytuacje, pokazał bardzo dojrzały boks, pokazał także kilka nowości, m.in. dużą szybkość i ciekawe uniki po ciosach. Znikający punkt. Uderzenie i odskok. W korespondencyjnym pojedynku wypadł lepiej od Przemka Runowskiego. Walka dwóch Polaków to może być niedługo nie lada gratka.



Drugi występ w Polsce był już za Elmo Trayą. W następnej walce po raz drugi w naszym kraju wystąpił Jose Antonio Villalobos z Argentyny, który w Ergo Arenie w Gdańsku uległ po kontrowersyjnym werdykcie Patrykowi Szymańskiemu. Wówczas Villalobos całkowicie zaskoczył swoją postawą, był aktywny, wyprzedzał akcje Szymańskiego i obiektywnie - wypunktował go. W sobotę mieliśmy okazję oglądać innego pięściarza. Argentyńczyk przyjechał ładnie przegrać, nie podjął ani razu ryzyka, jeśli trafiał to nie ponowił akcji. Większość walki to klincz, spychanie do lin i ciosy na korpus Kamila. Polak pokazał to, do czego przyzwyczaił. Solidny boks, wywieranie pressingu na rywalu. Kamil prezentuje bardzo ciężki styl, jest zawsze dobrze przygotowany kondycyjnie i - mówiąc kolokwialnie - zajeżdża rywali nie dając im złapać oddechu. Na jego niekorzyść działa praktycznie tylko jedna sprawa, jeden minus. Kamil Szeremeta walczy bardzo efektywnie, ale za grosz efektownie. Już nie mówię o kwestii nokautów, których ma dwa w 15 pojedynkach, ale w jego walkach nie ma ognia, nie ma iskry, mało jest wymian, na które kibice czekają. Nie chciałem używać tego słowa, ale boks Szeremety jest po prostu nudny. To jest największy zarzut w jego stronę. Nie mniej walkę z groźnym Villalobosem wygrał bezdyskusyjnie. Rywalowi oddał tylko jedną z ośmiu rund. Walka z Szymańskim wskazana.



Walka wieczoru wzbudzała ogromne emocje. Pierwszy pojedynek Mike'a Mollo z Krzysztofem Zimnochem to kubeł zimnej wody na głowę polskiego pięściarza, jego trenera i promotora Tomasza Babilońskiego. Po walce poleciała głowa trenera CJ Husseina, a pięściarz z promotorem zrobili wszystko, bo jeszcze raz zaprosić "Bezlitosnego" Mike'a do Polski. Amerykanin wyglądał na lepiej przygotowanego niż do pierwszej walki. Zimnoch jednak zapowiadał rewanż, bo bez zmazania tej plamy nie mógłby ruszyć ze swoją karierą dalej. Polska była podzielona. Wielu Polaków kibicowała Mollo, aby raz na zawsze zakończył jałową karierę "wykreowanego" przez konflikt z Arturem Szpilką boksera. Reszta liczyła na udany rewanż Polaka. Walka zaczęła się spokojnie, jednak z przewagą Zimnocha. Po początkowym usztywnieniu Krzysiek uzyskiwał przewagę, co przypieczętował krótkim lewym kładąc Amerykanina na deski. Ciężko podnosił się Mike, a w jego oczach widać było otchłań. Uratował go gong, ale w kolejnej rundzie planowo miało być już po wszystkim. Mollo walczył na instynkcie. Minuta przerwy nie poprawiła znacząco jego stanu świadomości. I tu pojawia się pytanie. Dlaczego Zimnoch nie wykończył sprawy na półżywym Mollo? Odpowiedzi są dwie - z jednej strony każdy klasowy pięściarz nie dałby już chwili wytchnienia rywalowi, zasypał lawiną ciosów i walkę skończył. Polak tego nie zrobił. Z drugiej strony co by było, gdyby Krzysiek poszedł na całość i wyłapał tzw. "lucky punch", który odwróciłby sytuację? Można bronić Zimnocha. Wygrywał na punkty, miał naruszonego rywala, nie musiał go nokautować, aby wygrać. Ryzyko było duże. Ja jednak jestem zdania, że z takim nastawieniem, z taką bojaźnią nie ma czego szukać na głębszej wodzie. Jeśli nie będzie wykorzystywał takich sytuacji, sytuacja będzie wykorzystywała jego. Instynkt zabójcy w takich momentach to też ważny element alfabetu prawdziwego wojownika. Zimnoch tego nie ma. Ostatecznie pozwolił wrócić Mollo do gry i walka się wyrównała. Koniec nastąpił po szóstej rundzie. Kontuzja Mike'a Mollo. Wygrana Zimnocha przed czasem. 
Refleksja: Ok, Zimnoch pokazał się z dobrej strony boksersko. Wygrał zdecydowanie. Ale - na miłość boską - cieszył się, jakby zdobył jakiś prestiżowy tytuł, wraz ze swoim obozem, trenerem, promotorami. No święto boksu w Szczecinie. Przypominam tylko, że to był TYLKO Mike Mollo. Facet, który boks traktuje hobbystycznie, pracuje na wieżowcach w Stanach Zjednoczonych po 12 godzin dziennie. Dodatkowo to jest facet, który oficjalnie od kilku ładnych lat jest na EMERYTURZE. Nie można o tym zapominać. 




Kończąc wywód na temat tej gali warto powiedzieć kilka rzeczy. Zacznę tym razem od końca. Przede wszystkim szacunek dla Zimnocha i Mollo za postawę po walce. Było dużo złej krwi, dużo głupich tekstów, były niepotrzebne emocje na konferencjach i bójka na ważeniu. Po walce jednak wszystko odeszło na bok i to jest piękno tego sportu. 
Dobra postawa Zimnocha, ale opowiadanie po walce o "mistrzowskiej szansie" jest po prostu nie na miejscu. Trzeba mierzyć siły na zamiary. "Richard, this fight is for you, i love you..." - zabrzmiało nadwyraz pedalsko z ust Krzyśka. Wyszło żenująco. Przepraszam, tak to widzę.


Duże emocje w walce Michała Syrowatki, spore nudy w walce Kamila Szeremety, ogień Pawła Stępnia. O, właśnie tego czegoś, co ma Stępień brakuje Szeremecie.
O Królu i Młodzińskim nie będę mówił. Boks ponoć oddziela chłopców od mężczyzn. Dla mnie obaj to jeszcze chłopcy. 

Co jeszcze... W Szczecinie pokazała się także Sylwia Kusiak, nasza wicemistrzyni Europy w boksie olimpijskim z 2016 roku z Sofii. Prywatnie bardzo atrakcyjna kobieta. W Szczecinie stoczyła trzy rundy z mocną Białorusinką. Walka zakończyła się remisem, ale jej wynik nie był najważniejszy. Sylwia zaboksowała przed własną publicznością i było to dla niej na pewno spore przeżycie. 
Bezpośrednio przed przekazem telewizyjnym swoją walkę z Węgrem Laszlo Tothem wygrał bardzo szybko Łukasz Różański.


Zdjęcia pochodzą ze strony Babilon Promotion.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz