poniedziałek, 23 października 2017

"Tragikomedia" w Wieliczce - podsumowanie gali...

Za nami pełen sportowych emocji weekend, który zdominowany został tym razem jednak przez MMA ze względu na galę UFC w Gdańsku i KSW w Dublinie. Kibiców skupiających się stricte na boksie zainteresowała na pewno cykliczna gala w Wieliczce. Odbywające się od lat wydarzenie 125 metrów pod ziemią tym razem wyszło jednak bardzo źle. Chyba nikt nie ma wątpliwości, że była to chyba najsłabsza gala z cyklu "Underground", a także - moim osobistym zdaniem - jedna z najsłabszych w Polsce ogólnie w ostatnim czasie. 


Przekaz telewizyjny otworzył aspirujący do miana prospekta Kamil Gardzielik. Urodzony w Turku 25-letni zawodnik w Wieliczce wyszedł do ringu już po raz piąty w tym roku i wykonał swoje niezbyt trudne zadania tak, jak trzeba. Wypunktował na dystansie sześciu rund niejakiego Leopolda Krzeszewskiego, o którym nikt wcześniej nie słyszał i - zapewne - nikt później nie usłyszy. Kamil to dobrze rozwijający się pięściarz, jednak brakuje mu polotu, siły i chłodnej głowy. W ringu walczy zachowawczo nawet w momentach, w których powinien wręcz pójść za ciosem. Nie podejmuje on jednak ryzyka, przez co jego pojedynki nie budzą większych emocji.


Po ostatnim gongu, zgaśnięciu świateł i zakończeniu gali na ustach wszystkich jest jedno nazwisko - Laszlo Fekete. Rywal Sergeya Verveyki pokazał w trwającym 65 sekund pojedynku tylko jedno - totalną kompromitacje Tomasza Babilońskiego, który musiałby się niezwykle natrudzić, aby znaleźć kogoś jeszcze słabszego. Styl pijanej małpy i nokaut po leniwym lewym prostym to w sumie wszystko, co można powiedzieć o tej walce. Brawo Verveyko. Brawo Babiloński. Kabaret, żenada i absolutna kompromitacja.


Jednym z bardziej pozytywnych momentów na tej słabo się już na karcie zapowiadającej gali miał być występ Dariusza Sęka i jego przeciwnika, Francisa Cheki. Doświadczony pięściarz z Tanzanii, który nie tak dawno wypunktował twardego i dobrze znanego w Polsce Gearda Ajetovicia, tym razem przyjechał zarobić pieniądze. W pierwszej rundzie mogło być już po walce, w drugiej nic się nie zmieniło, a w trzeciej Tanzańczyk otrzymał niesamowicie silny cios w tył głowy, po którym zataczał się po macie ringu, jakby przed chwilą "walnął" butelkę wódki. Był oczywiście zdolny do kontynuowania walki, ale... nie chciał. Sędzia ogłosił wygraną Sęka przez nokaut, czym Darek wrócił na właściwe tory i odbił się po trzech kolejnych występach bez wygranej. Występ Francisa to następna kompromitacja promotora tej gali, Tomasza Babilońskiego. Brawo Panie Tomku.


Bardzo interesował mnie występ Marka Jędrzejewskiego, który boksuje zgoła inaczej, niż te bardziej "polskie" gwiazdy. Dla 28-latka był to debiut przed polską publicznością, bo wszystkie dotychczasowe występy toczył w Niemczech. Jego rywal, Gruzin Abuladze nie należał do najsilniejszych. Wystarczy spojrzeć w jego rekord i już wiadomy był wynik walki. Jeśli bił się ze słabymi rodakami w Gruzji - wygrywał, jeśli jechał na wyjazd - przegrywał przed czasem. I to sprawdziło się w Wieliczce. Jędrzejewski był silniejszy, przestawiał sobie rywala, lokował dużo ciosów, posyłał Abuladze na deski, a w szóstym starciu zastopował. Zanotował tym samym dwunastą wygraną, jedenastą przed czasem i pozostaje niepokonany. Ciekawy jestem, czy będzie gościł częściej na polskich galach, czy wraca tam, gdzie mu dobrze, czyli do Niemiec. W każdym razie jeden z nielicznych plusów sobotniego wydarzenia. 


W walce wieczoru kibice czekali na nokaut, bo przecież między linami zameldować miał się Michał Cieślak. Radomianin po 10-miesięcznej przerwie postanowił wrócić z dodatkowymi kilogramami i zadebiutować w dywizji ciężkiej. Cieślak na ważeniu zanotował prawie 102 kilogramy i był cięższy od swojego przeciwnika, doświadczonego Ivivy Bacurina. Chorwat, który dzielił ring z takimi nazwiskami jak Carlos Takam, Dillian Whyte, Tony Bellew, Murat Gassiev czy Dmitry Kudryashov i z większością z nich przegrywał przez nokaut, tym razem wytrzymał do ostatniego gongu. Nie był jednak lepszy, niż zwykle. To Michał - moim zdaniem - zaprezentował się słabiej. Być może te dodatkowe 12 kilogramów zrobiły różnice, a być może długa przerwa. W każdym razie Michał stracił wiele swoich atutów i osobiście uważam, że błędem będzie kontynuowanie kariery w królewskiej kategorii. Michał ma idealne warunki do wagi cruiser i w tym przedziale wagowym powinien walczyć. W walce z Bacurinem dobrze ustawiał rywala lewym prostym, ale rzadko dokładał prawą rękę i prawie w ogóle nie składał kombinacji. To nie był ten zawodnik, który imponował chociażby w walkach z Palaciosem czy Kubichem. Pomijając boks, Cieślak wyglądał jakby nieco pogubił się w życiu. Zawsze uważałem go za ułożonego i mocno stąpającego po ziemii, ale w ostatnim czasie bardziej widzę w nim młodego Artura Szpilkę niż pięściarza myślącego o sukcesie. Obym się mylił, ale rywal bardziej zorientowany na wygranie, niż na przetrwanie może zrobić Michałowi kuku, a za dużo balonów nie mamy, aby pozwolić sobie na przebicie następnego.


Ehh, co tu podsumowywać. Laszlo Fekete i długo długo nic. Potem Francis Cheka. Obaj Panowie wygrali zawody w kompromitacji sezonu. Na podium - nie wiem czy nie na najwyższym - w tej zaszczytnej konkurencji dołożyłbym Pana Babilońskiego, który coraz częściej publicznie się kompromituje. Bo jak można nazwać otwartą krytykę Fiodora Łapina po tym co zobaczyliśmy w Wieliczce? Panie Tomku, karton Snickersów dla Pana...


Zdjęcia pochodzą z profilu Babilon Promotion /fb.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz