wtorek, 21 listopada 2017

"Krew, pot i łzy" w Częstochowie - podsumowanie gali...

Z wielką przyjemnością będę pisał to podsumowanie. Z kilku względów. Po pierwsze, gala "Noc Wojowników" śmiało może kandydować do miana NAJLEPSZEJ GALI BOKSU ZORGANIZOWANEJ W POLSCE W 2017 ROKU. Takie jest moje osobiste zdanie, z czym nie wszyscy muszą się zgodzić. Karta walk może nie wyglądała jakoś nadzwyczajnie, ale zawodnicy zostali zestawieni ze sobą niemal idealnie. Pojedynki obfitowały w dramaturgie, były wyrównane, pięściarze zostawili na macie ringu wiele krwi, wiele potu i ogromną ilość serca. Były kontuzje, były rozcięcia, były nokauty, były rewanże, były emocje. Było więc to, co kibice zgromadzeni w hali i przed telewizorami lubią najbardziej. Były duże nazwiska i byli prospekci. Było pięknie...


Gala rozpoczęła się od walki Damiana Wrzesińskiego z Markiem Laskowskim. Dla tego drugiego - na co dzień mieszkającego i trenującego w Szkocji - był to debiut przed polską publicznością. Nie będzie on jednak wspominał tego zdarzenia zbyt pozytywnie, gdyż walka zakończyła się, zanim na dobre się rozpoczęła. Laskowski przegrał pierwszą rundę, a w drugiej, z powodu głębokiego rozcięcia pojedynek został zastopowany i uznany za nieodbyty. 

Następnie do ringu weszli Mateusz Rzadkosz i Tomasz Gromadzki. Obaj niepokonani, obaj legitymujący się identycznym rekordem pięciu zwycięstw i jednego remisu w walce przeciwko sobie w 2016 roku w Radomiu. Pojedynek rozpoczął się od dobrych ataków niższego, ale agresywniejszego Gromadzkiego. Widać było jednak, że to Rzadkosz jest lepiej ułożony boksersko i z upływem rund walka toczyła się coraz bardziej pod jego dyktando. 24-latek z Krakowa przetrzymał napór "Zadymy", zaczął wyboksowywać rywala, aż w końcu zastopował go po świetnej serii kilkunastu uderzeń zakończonej celnym ciosem pod lewy łokieć. Gromadzki zgiął się w pół i nie był w stanie wstać przed upływem 10 sekund. Rzadkosz pokazał, że warto w niego inwestować. Gromadzki to nieco ograniczony pięściarz, ale z wielkim hartem ducha i wolą walki, który zawsze zostawia w ringu wielkie serce. Młodszy z zawodników powinien spróbować nieco większego wyzwania. Starszy może być uzupełnieniem każdej gali w Polsce...


Kiedy po wcześniejszym remisie Mateusz Rzadkosz zdołał przechylić szalę rywalizacji na swoją korzyść, tak Michał Leśniak po wcześniejszej wygranej nad Kamilem Młodzińskim w Częstochowie tylko zremisował rewanżową walkę. Panowie pierwszy raz spotkali się pod koniec września w Łomiankach, gdzie minimalnie lepszy okazał się "Szczupak". Rewanż pod Jasną Górą zakontraktowany został na 10 rund, a w stawce znalazł się pas mistrza Polski kategorii super lekkiej. Nie urywam, że w Młodzińskim nie widzę pięściarza nawet średniego formatu i zdecydowanie stawiałem na Leśniaka, ale... muszę przyznać się do błędu. Po raz pierwszy widziałem w Kamilu boksera z krwi i kości. Pozostawił na ringu wiele zdrowia, dał więcej niż mógł i - w mojej osobistej opinii - wypunktował "Szczupaka" w stosunku 96-94. Sędziowie nie byli jednomyślni. Każdy z trzech arbitrów widział walkę nieco inaczej, co skutkowało ogłoszonym remisem. Zawodnicy zgodnie mówili, że wygrali pojedynek, jednak u Młodzińskiego widać było większy żal za werdykt. Tak, to on powinien zostać mistrzem Polski. Nie został, co sprowadza się do jednego - powinniśmy zobaczyć ich trzecią konfrontacje. Obaj jednak zasłużyli na ogromne brawa. Dla obu był to pierwszy występ na dystansie 10 rund i obaj ten dystans wytrzymali dając wspaniałe emocje. Dla mnie to osobiście walka sobotniego wieczoru. Co ciekawe, dla "Camilo" była to szósta z rzędu walka zakończona niejednogłośną decyzją i jednocześnie piąta z rzędu bez zwycięstwa.


Po tej świetnej konfrontacji kibice obejrzeli swojego chłopaka. Do ringu z Tanzańczykiem, Saidem Mbelwą wszedł Robert Parzęczewski. Ulubieniec lokalnej publiczności i młodzieżowy mistrz Świata federacji WBO zaprezentował się bardzo dobrze, boksując aktywnie i rozbijając chowającego się za szczelną podwójną gardą rywala z Afryki. W trzeciej rundzie w końcu trafił Mbelwę, a ten przewrócił się na matę. Parzęczewski nie dał już rywalowi wrócić do gry, rzucał go na deski jeszcze dwukrotnie, a sędzia zakończył nierówną walkę. Dla "Araba" był to powrót na ring po koszmarnym rozcięciu, którego nabawił się w Łomiankach w walce przeciwko Tomasowi Adamkowi. Said Mbelwa nie naruszył jednak kontuzji Polaka i tym samym Robert zakończył 2017 rok z bilansem czterech okazałych zwycięstw i pasem młodzieżowego mistrza. Postawa Tanzańczyka jest jedynym minusem, do którego można byłoby się na tej gali doczepić, jednak rozumiem postawę promotorów chcących chronić Roberta Parzęczewskiego przed pogłębiającą się kontuzją, a jednocześnie dając mu występ przed częstochowską publicznością. 24-latek bardzo dobrze czuje się w hali przy ul.Żużlowej. Spośród 19-tu zawodowych występów, aż sześciokrotnie bił się w swoim rodzinnym mieście. W przyszłym roku chciałbym zobaczyć Roberta w jakieś większej walce. Być może warto zakontraktować rewanż z jedynym pogromcą, Jessy'm Luxembourgerem z Francji?


Bardzo ciekawie na papierze zapowiadała się przed walką konfrontacja niepokonanego Łukasza Wierzbickiego z walecznym Michałem Żeromińskim. I taka z pewnością była. Wierzbicki w czerwcu stosunkowo łatwo poradził sobie z Robertem Tlatlikiem, natomiast w sobotę w Częstochowie natrafił na twardą przeszkodę. Łukasz próbował boksować, jednak inny pomysł na tą walkę miał "Żeroma", który szedł uparcie do przodu, skracał dystans i bił faworyzowanego rywala z każdej płaszczyzny. Początkowo przewagę uzyskał Wierzbicki, później jednak sytuacja diametralnie się odmieniła i rundy na swoje konto zapisywał Żeromiński. Sytuacja ta utrzymywała się aż do 10 rundy, kiedy to znów lepiej zaprezentował się Wierzbicki. Po walce wydawało się, że wygrał Radomianin. On sam był o tym przekonany, podobnego zdania było sporo ekspertów. Ostatecznie dwóch sędziów widziało minimalną wygraną Łukasza i to jego ręka powędrowała w górę. Szkoda Michała, bo włożył w tą walkę całe serce i był pięściarzem lepszym. Niestety jednak potwierdziło się to, o czym wiadomo jest od dawna. Promotorom korzystniej inwestować w zawodnika niepokonanego, niż w mającego już w rekordzie porażki solidnego rzemieślnika. Po walce Michał udzielił emocjonalnego wywiadu, w którym mówi, że przez trzy miesiące poświęcił całą swoją rodzinę dla treningów, po czym się go okrada z marzeń. Ciężko się z nim nie zgodzić. W zupełnie innym tonie wypowiadał się Wierzbicki, który zdziwiony był, że... nie wygrał jednogłośnie. Rewanż wskazany, jednak "Żeroma" nie jest na chwilę obecną chętny na takie rozwiązanie.


Pierwszą walkę wieczoru było starcie perspektywicznego Adama Balskiego z Amerykaninem, Demetriousem Banksem. Z reguły reprezentanci USA, którzy przyjeżdżają do Polski nie prezentują zbyt wysokiego poziomu. Banks nie był z pierwszej łapanki, ale też nie przyjechał wygrać. Co prawda w pierwszej rundzie trafił Polaka łamiąc mu szczękę, ale przegrał wszystkie osiem rund z kontuzjowanym Balskim, w dodatku raz lądując na deskach. Przegrał do jednej bramki. Adam Balski nie zaprezentował się nadzwyczajnie, ale można go usprawiedliwić kontuzją z pierwszej rundy. Moim zdaniem jednak duże zamieszanie, które się wokół tego zawodnika wytworzyło, spekulacje dotyczące tego, czy będzie w przyszłości mistrzem Świata robią Polakowi nieco pod górkę. Warto dać mu więcej luzu, dać mu boksować i się rozwijać, dać mu spokojną głowę i nie narzucać niepotrzebnej, dodatkowej presji. Chłopak ma talent, ma dobre warunki, zmienił trenera i wszystko idzie w dobrą stronę. Gdzie ta przygoda będzie miała swój finał - zobaczymy...


Nazwisko Adamek to od wielu lat wabik na kibiców. Gdzie pojawia się "Góral", tak są też kibice boksu. A znanego ze swojego podejścia do Kościoła Adamka, pod Jasną Górą wspierało jeszcze więcej sympatyków. Jego pojedynek z Fredem Kassim nie zapowiadał się zbyt emocjonująco do czasu oficjalnego ważenia. Tam pięściarz z Kamerunu zaskoczył wszystkich swoją wagą i sylwetką. Nieaktywny od 15 miesięcy "Big Fred" wyrzeźbił się i wniósł na wagę niecałe 93 kilogramy. Dla porównania, w ostatniej walce z Jarrellem Millerem ważył ponad 106. To zapowiadało wysoką formę czarnoskórego pięściarza. Nie często zdarza się też, aby na przeciwko Tomka stawał niższy od niego rywal. To dopiero druga taka sytuacja podczas jego trwającej 8 lat przygodzie z wagą ciężką. Pierwszym takim przypadkiem był Eddie Chambers. Walka z Kassim była na swój sposób dramatyczna. Najpierw rozcięcie u Adamka, później rozcięcie u Kassiego. Wyrównana walka z niewielką przewagą Polaka. Ostatecznie wygrana w stosunku 96-94, 96-94 i 97-93 co może odzwierciedlać przebieg pojedynku. I to kolejna walka, po której ciężko stwierdzić, na co jeszcze stać 41-letniego "Górala" z Gilowic. On sam podkreśla, że chciałby jeszcze dużej walki przed zakończeniem kariery, ale pamiętam jak mówił, że nie chce kończyć kariery porażką. Czyli co? Wyjazd na dużą walkę, porażka i pożegnanie w Polsce? Osobiście doradzałbym już Adamkowi emeryturę..



Podsumowanie gali może być tylko jedno. Moim zdaniem pojedynkami takimi jak starcie Żeromińskiego z Wierzbickim czy Leśniaka z Młodzińskim, dramaturgią, rozcięciami, sączącą się krwią, nokautami i przede wszystkim emocjami, które towarzyszyły kibicom w Częstochowie można by obdzielić kilka innych, wcześniejszych gal. Bo jak porównywać w ogóle wydarzenie z ubiegłej soboty do ostatniej cyklicznej gali w Wieliczce? Nijak. Tu duże brawa dla Mateusza Borka i przede wszystkim Mariusza Grabowskiego, który coraz mocniej zaznacza swoją obecność w polskim boksie. Ta gala pokazała, że ma bardzo ciekawych zawodników w swojej stajni, którzy pokazali się z bardzo dobrej strony - Żeromiński, Balski, Parzęczewski, Rzadkosz, Leśniak, Wrzesiński to solidni zawodnicy, a Mariusz Grabowski raz za razem pokazuje jak zrobić coś dużego, z niczego...


Gratulacje!

Zdjęcia pochodzą ze stron ringpolska.pl, polsatsport.pl i Onet Sport.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz