poniedziałek, 8 października 2018

"Sensacja" w Zakopanem - podsumowanie gali...

"Fajna to była gala. Taka nie za emocjonująca" - można byłoby rzec po sobotnim wieczorze w Nosalowym Dworze. Nie da się ukryć, że gale Knockout Boxing Night mają wypracowany schemat - chwytliwe nazwisko na walkę wieczoru, ze dwóch prospektów i jakaś tam reszta. I jeśli walka wieczoru jest długa i dobra, to galę można uznać za udaną. Jeśli jest odwrotnie, trzeba liczyć na prospektów i resztę. W Zakopanem walka wieczoru trwała bardzo krótko, ale prospekci nie zawiedli - jeden pozytywnie, drugi negatywnie. I głównie z tych dwóch powodów można uznać galę w Nosalowym Dworze za przyzwoitą.


Rozpoczął Maksim Hardzeika - 29-latek z Grodna od początku boksuje na polskim podwórku, w Zakopanem zaboksował po raz szósty, ale pierwszy raz z rywalem o dodatnim bilansie, więc progres jest. Bilans Igora Faniyana to 16 zwycięstw i 15 porażek. Nie jest to jednak leszcz z pierwszej łapanki. Ma na swoim rozkładzie chociażby Viktora Plotnykova, a dzielił ring także z takimi zawodnikami jak Sasha Yangoyan, Stanislav Skorokhod, Sergio Garcia czy Ahmed El Mousaoui. Tylko dwukrotnie przegrał przed czasem, a w sobotę mocno chwiał się po ciosach Hardzeiki. Białorusin pokazał dojrzały boks, nie podpalał się, bił seriami i pewnie wygrał na kartach punktowych. 

Kibice zgromadzeni w resorcie z pewnością oczekiwali debiutu na polskiej ziemi niedawnego amatora Damiana Kiwiora. Trenujący na co dzień w angielskim Wolverhampton pięściarz z Tarnowa miał za sobą świetny doping rodziny i znajomych, który poniósł go w ringu. Gkouram Mirzaev postawił twarde warunki, ale w ringu widoczna była przewaga szybkości i doświadczenia Kiwiora. Polak próbował zadawać mocne ciosy, jednak żaden z nich poważnie nie zagroził rywalowi. Tarnowianin dowiózł bezpieczne zwycięstwo do końca walki i mógł cieszyć się z czwartej zawodowej wygranej i udanego debiutu w Polsce. Widać po nim jednak jeszcze amatorski styl. Musi mocno pracować nad kondycją, bo w walkach na dłuższych dystansach może zabraknąć mu paliwa.

Fiodor Czerkaszyn to zdecydowanie odkrycie bieżącego roku na polskich ringach. Na walkę młodego Ukraińca z doświadczonym Bartkiem Grafką czekali wszyscy kibice. Grafka jest znany z tego, że potrafi być świetnym testerem dla młodych, a w jego rekordzie można znaleźć co najmniej kilka sprawionych niespodzianek. Tym razem niespodzianki nie było, bo Fiodor Czerkaszyn po raz kolejny pokazał się z kapitalnej strony. Pomimo zaledwie 22 lat ten chłopak dysponuje niezliczoną gamą ciosów i kombinacji, a w ringu emanuje od niego niesamowita dojrzałość i ringowa inteligencja. Fiodor myśli w ringu, wygląda jakby grał w szachy i przewidywał ruchy przeciwnika kilka posunięć do przodu. Wchodziła w sobotę także jego najgroźniejsza broń czyli popularna "wątróbka" - lewy na dół, pod prawy łokieć, ale Grafka nie dał się zastopować. Ostatecznie Czerkaszyn po raz pierwszy musiał w Polsce wysłuchać decyzji arbitrów punktowych, a Ci byli zdecydowani i jednomyślni. Ukrainiec to młoda, ale już sporych rozmiarów gwiazda grupy Andrzeja Wasilewskiego. Osobiście już czekam na jego kolejne starcia.


Niemiłą niespodziankę sprawił nam Fouad El Massoudi. Francuz o rekordzie 14-11, który przyjeżdża do Polski po serii trzech porażek i ogólnie sześciu przegranych w ostatnich siedmiu walkach, w końcu facet, który tylko raz - w 2012 roku - wygrał przed czasem, wchodzi na ring w Zakopanem i... nokautuje niepokonanego w 19 pojedynkach Patryka Szymańskiego. Powiem szczerze, że kiedy usłyszałem nazwisko rywala Patryka, burknąłem pod nosem, że ten chłopak powinien już poniżej jakiegoś poziomu nie schodzić, a schodzi. Myślałem "na co mu walka z takim przeciwnikiem?". Teraz mam odpowiedź. Taka walka jest po to, żeby przemyśleć sprawę boksowania - bo albo się ma jaja, albo się ich nie ma. I osobiście nie chciało mi się słuchać jak komentatorzy wypominali, że był to cios przedramieniem, że głową... Sorry, facetowi udało się w całej karierze tylko raz wygrać przez nokaut, więc nie mógł być to silny cios. Ile razy w trakcie walki zbiera się przypadkowe uderzenia przedramieniem, ile razy głową. A Patryk nie mógł przez cztery rundy dojść do siebie. Ewidentnie był źle przygotowany. Trener Gmitruk odradza mu dalsze boksowanie w momencie pierwszej wspólnej walki, czyli można powiedzieć, że wyciągnął ten wniosek na podstawie samych treningów. Coś w tym musi być. Być może Patryk jest zbyt delikatny na ten sport. W każdym razie przegrał po raz pierwszy. I żeby mnie źle nie zrozumieć. Każdy wielki mistrz prędzej czy później przegrywał. Tu nie jest kwestia przegranej walki, tylko podejścia do tego sportu. 


No i na deser została walka wieczoru, czyli Krzysztof "Diablo" Włodarczyk. Rywalem Polaka był Al Sands ze Stanów Zjednoczonych. Jeśli poważnie brać słowa Krzyśka o tytule mistrza Świata, Sands był rywalem na przetarcie. Niech będzie że przetarcie po Durodoli. "Diablo" skończył pojedynek w drugiej rundzie po lewym prostym, który... złamał nos Amerykaninowi. Ewidentna powtórka z Valery'ego Brudova - tam również lewy prosty i również druga runda. Walka bez historii - odbyła się. Co ciekawe, każdy z sędziów otwierające starcie zapisał na konto Sandsa. Czy Włodarczyk będzie jeszcze mistrzem Świata - tego nie wiem. Wydaje mi się, że sytuacja jest podobna do Tomka Adamka. Lepszy już nie będzie, młodszy już nie będzie. Jednak Ci młodsi będą lepsi od niego - taka jest prawda. 


Nie ma co podsumowywać. Wygranym wieczoru zdecydowanie Czerkaszyn. Krzysiek dłużej udzielał wywiadu niż walczył. Sensacyjna porażka Szymańskiego była punktem centralnym tej gali. Knockout Boxing Night 4 to już historia. Czekamy na więcej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz