Zacznę od tego, że jeszcze jakiś rok temu w życiu nie powiedziałbym, że w takim miejscu, jak Gliwice będzie można obejrzeć boks na dobrym poziomie. Że jedna z najlepszych gal tegorocznych odbędzie się właśnie tam, z walką wieczoru oscylującą do rangi polskiej walki roku...
Udało się, gala była dobrze zorganizowana, nazwiska były na przyzwoitym poziomie. W sumie nie ma się organizacyjnie do czego przyczepić. Najwięcej emocji oczywiście było pod koniec, ale do tego jeszcze dojdziemy. Kibice obejrzeli siedem dobrych pojedynków, ale że szkoda mi troszkę czasu, pierwsze trzy z nich złożę do kupy i powiem kilka zdań...
Z Markiem Matyją mam niemały problem. Człowiek niby wszystko robi dobrze, ale ciężko mi się ogląda jego boks. Wydaje mi się, że nie ma szansy, aby wyjść poza pewien poziom, który obecnie reprezentuje. Matyja nie generuje emocji, a to w boksie jest przepustką do większych pojedynków. On prezentuje dobry poziom, może być zapchajdziurą każdej gali, ale nigdy nie będzie kimś stanowiącym o jej widowiskowości. A szkoda...
Nie chciałbym tych samych słów powiedzieć o Przemku Zyśku, jednak coraz bardziej ten młody chłopak popada w Polsce w marazm. Jakość jego rywali nie jest wysoka, on na ich tle nie prezentuje się jakoś wyjątkowo, do tego nie dysponuje mocnym ciosem, wymęcza wygrane walki. Na pewno na plus jest fakt, że ten rok skończy z czterema stoczonymi pojedynkami, jednak w przyszłym powinien już dostawać ciekawsze nazwiska, a przynajmniej dodatnie rekordy.
Łukasz Różański - spośród wyżej wymienionych na pewno najmniej techniczny i najmniej "bokserski", ale z pewnością najbardziej widowiskowy. Nie bierze jeńców, nikt nie płaci mu za nadgodziny. Wchodzi do ringu, robi robotę, zamiata i schodzi. Nie mamy możliwości mu się przyjrzeć, bo w Częstochowie przeboksował dopiero 16-tą rundę w ponad 3-letniej zawodowej karierze. Ma już na koncie jednak m.in. Sosnowskiego czy Sprotta. Oby nie był to kolejny klocek pokroju Marcina Siwego.
Maciej Sulęcki - samozwańczy "król podwórka". Z jednej strony podziwiam go za mega ambicje i emanowanie pewnością swoich możliwości, a z drugiej często zachowuje się jakby "wyżej srał niż dupę miał". Jego rywal był niewiele wart, a "Striczu" wykonał swoje założenie o możliwie szybkim i efektownym zakończeniu pojedynku. I w sumie tyle o tym starciu można powiedzieć, więc skupie się na samym Maćku. Jakby tak się dobrze przyjrzeć, to jeszcze niewiele osiągnął, a wydaje mu się, że jest na galaktycznym poziomie. Owszem, pokonał Proksę, Centeno czy Culcaya, ale z Danielem Jacobsem przegrał walkę. Maciek często lubi podkreślić, że na neutralnym gruncie werdykt byłby dla niego. NIE! Nie byłby. Podobnie rzecz ma się z Billy Joe Saundersem. Anglik pewnie nie bardzo kojarzy Sulęckiego, ale Polak lubi powtarzać, że "Superb" się go boi. Po co? Ja rozumiem frustracje, długie przerwy, słabych rywali... Ale bez pokory daleko się nie zajedzie. A Maciek - co zauważam ostatnio często - tej pokory nie nabrał. Oby nie został niedługo sprowadzony na ziemię.
Ewa Piątkowska zaboksowała w Gliwicach bardzo dobrze, efektywnie, efektownie, praktycznie do jednej bramki z groźną - bądź, co bądź - przeciwniczką. O samym pojedynku też nie ma co wiele pisać, dlatego o Ewie (a raczej o Ewach): Widzicie różnicę w boksie Piątkowskiej w porównaniu do Brodnickiej? Niech ktoś mi serio wytłumaczy fenomen Brodnickiej! Nudny boks, ciągłe klincze, wrzaski przy zadawanych ciosach, kosmiczne pontony... Dla mnie bezsprzecznie królową polskiego boksu jest Piątkowska, głównie za styl boksowania. Jest spokojniejsza w ringu, na pewno silniejsza, lepiej porusza się na nogach no i bardziej przypomina pięściarkę a nie celebrytkę. Z niecierpliwością czekam na jej walkę z Cecillią Breakhus, skoro ostatnio taką możliwość dostała niedoszła rywalka Polki, Inna Sagaydakovskaya, a teraz tego zaszczytu dostąpi pokonana przez Ewę Aleksandra Lopes.
Spora lekcja czekała w Gliwicach na Pawła Stępnia. Lekcja życia, lekcja pokory, lekcja wytrwałości. Polak pierwszy raz musiał podnieść się z desek, aby wygrać walkę i zrobił to. Rywal był bardzo dobry, jak na ten etap kariery. Dmitry Sukhotsky to były dwukrotny pretendent do tytuły mistrza Świata, który jednak ostatnio przegrywa przed czasem. Spodziewałem się łatwiejszej przeprawy dla Pawła, jednak Rosjanin przegrał dopiero w przedostatniej rundzie. Stępień pokazał mimo wszystko, że ma papiery na boksera światowej klasy. Musi jednak więcej myśleć i słuchać narożnika, a mniej się podpalać na swój mocny cios. Na pewno życzyłbym sobie, aby wartość jego kolejnych przeciwników nie malała, bo Paweł jest jednym z nielicznych polskich pięściarzy młodego pokolenia, których powinno się prowadzić nieco mniej ostrożnie.
Walka wieczoru to prawdziwy huragan emocji. Z jednej strony Mariusz Wach, zwykle statyczny i małomówny, z drugiej Artur Szpilka, człowiek facebooka, twittera, zawsze głośno mówiący swoje zdanie. I tu przed walką mieliśmy zamianę ról. Mariusz straszył Artura, a Artur kumulował emocje. Osobiście przewidywałem wysokie zwycięstwo Szpilki, bo w Wachu nie widzę nic szczególnego, ale tym razem "Viking" zaskoczył mnie bardzo pozytywnie. Zadawał sporo ciosów, szedł do przodu, funkcjonował cios prosty, był po prostu aktywny między linami, co nie zdarzało mu się zbyt często. Szpilka jednak - wydaje mi się - kontrolował przebieg pojedynku. Był szybszy, bił chyba więcej ciosów, akcentował rundy, rzadko się podpalał. Pojedynek był wyrównany, lecz ze wskazaniem na "Szpilę". Dużo zmieniło się w dwóch ostatnich rundach, które Mariusz wygrał, dodatkowo zyskując punkt za nokdaun na Szpilce w ostatniej odsłonie. To mocno zbliżyło punktacje, jednak ostatecznie wygrał Artur Szpilka, co wydaje mi się słusznym rezultatem. Nie wygrałby jednak, gdyby jeszcze raz padł na deski. Sędziowie byli rozbieżni. Pan Małek sześć rund przyznał Wachowi, natomiast Pan Tuszyński tylko dwie. Najbliżej prawdy był Pan Moszumański punktując 95-94 dla Artura i z tą punktacją się zgadzam. Wygrana Szpilki była też na rękę promotorom. Na nim jeszcze coś zarobią, a Wach i tak niedługo przejdzie na emeryturę. Co jednak najbardziej istotne - nie sama walka, a jej zakończenie. Słowa psychologa i samego Artura, że jest już innym człowiekiem, że już się go nie da sprowokować można skwitować gromkim śmiechem. To dalej bardzo słaby psychicznie człowieczek, którego można psychicznie naruszyć w moment. Zachowanie niegodne sportowca, idola. Bez ogródek powiem, że zachowanie frajerskie, idiotyczne. I tak jak wiem, jak działa ten biznes i wiem, że Szpilka jest koniec pociągowym boksu na polskim podwórku, tak dla zasady dobitnie bym go ukarał, bo w tym sporcie powinni brać udział osoby okrzesane, stabilne emocjonalnie. A Szpilka taką osobą nie jest...
...i tak jak gala w Gliwicach to było naprawdę dobre wydarzenie, tak główna "gwiazda" wieczoru potrafiła w jeden moment cały pozytywny obraz spieprzyć. Szkoda.
Zdjęcia pochodzą ze strony SportoweFakty.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz