piątek, 22 lipca 2016

Łukasz Rusiewicz - pięściarz ze stali...

Nie jest medialny. Nie mówi się o nim tak często jak o Krzysztofie Głowackim, Krzysztofie Włodarczyku czy Mateuszu Masternaku. Łukasz Rusiewicz - bo o nim będzie mowa w tym artykule - to zawodnik z cienia, jednak imponuje wielką ambicją, sercem do walki i - przede wszystkim - odpornością oraz twardością.
Jego kariera mogła potoczyć się zgoła inaczej. Był mistrzem Polski młodzików i brązowym medalistą mistrzostw Polski amatorów. Kiedy jego nazwisko mogło coś znaczyć na międzynarodowych turniejach, grupa w której trenował rozpadła się. Miał dwa wyjścia - zawieszenie rękawic na kołku lub przejście na bardzo ryzykowne zawodowstwo. Wybrał drugą opcję. 
Początki na zawodowym ringu były dobre - jak podkreśla - tylko z powodu znalezienia sponsora  na pierwszych kilka walk. Łukasz wygrał pięć pierwszych pojedynków i w tym momencie umowa ze sponsorem wygasła. Młody zawodnik znów stanął przed trudną decyzją - koniec kariery lub wyjazdy na teren trudnych rywali. I znów podjął rękawice...


Rusiewicz to pięściarz, któremu zawsze było pod górkę. On jednak potrafił ulepić coś z niczego. Bez praktycznie żadnego wsparcia wyrósł na twardego journeymana i jednego z najlepszych sparingpartnerów w swojej wadze. Do dzisiaj Polak jest uznawany za jednego z najlepszych testerów w wadze junior ciężkiej. W jego rekordzie znajduje się tyle dużych nazwisk, że możnaby nimi obdzielić sporą grupę pięściarzy.

Wyjazdy zaczęły się od Czech. To tam przegrał pierwszy pojedynek, z niepokonanym wówczas Romanem Kracikiem i tytuł mistrza tego kraju. Następny wyjazd to Szwajcaria i Nuri Seferi, późniejszy świetny zawodnik kategorii cruiser. Rusiewicz przegrał jednogłośnie, lecz minimalnie. Jeden z sędziów punktował wówczas 76-77. Po dwuletniej przerwie Łukasz znów pojechał do Czech i jeszcze raz spotkał się między linami z Kracikiem. Czech legitymował się wówczas rekordem 23-1, ale z Łukaszem wygrał po niejednogłośnej decyzji sędziów. Następne dwie walki stoczył w Niemczech. Tam spotkał się z niepokonanym Alexandrem Frenkelem i Enadem Liciną. Pojedynek z Frenkelem był jednym z 2-3, o których Rusiewicz mówi, że rzeczywiście był dużo słabszy od przeciwnika. Przegrał wówczas pięć z sześciu rund. Enad Licina był natomiast pierwszym pogromcą Polaka przed czasem. "Rusek" nie padł jednak na deski. Walka została zastopowana na stojąco. 

Łukasz wrócił po roku przerwy i znowu szykował się do wyjazdu. Tym razem celem był Luksemburg i walka z Jean-Cloude'm Bikoi. Rusiewicz wcale nie przyzwyczaił się do porażek i wypunktował miejscowego faworyta na jego terenie. Następnie przyszła propozycja walki z byłym mistrzem Świata, Herbie Hide'm. Polak przyjął walkę na kilkadziesiąt godzin przed pierwszym gongiem. Pięściarz, który na 50 pojedynków przegrał tylko cztery nie potrafił zastopować Łukasza. Znów porażka na punkty. 
W 2009 roku po ponad czteroletniej przerwie Rusiewicz miał możliwość zaboksowania przed polską publicznością. Stoczył sześć rund z obecnym mistrzem Świata WBO, Krzysztofem Głowackim, a także z Wojciechem Bartnikiem. Wszystkie rundy według sędziów przegrał, lecz ani razu nie dał sobie zrobić krzywdy. 

W 2010 roku "Rusek" dwukrotnie jechał do Niemiec, by sprostać jednemu z najsilniej bijących pięściarzy w swoim limicie, Rosjaninowi Rakhimowi Chakhievowi. Polak znów przegrał najpierw sześć, a następnie osiem rund, lecz znakomita obrona nie pozwalała rywalowi na przedostanie się do głowy. Chakhiev spośród swoich pierwszych jedenastu pojedynków tylko dwa razy nie zdołał zastopować przeciwnika. W obu przypadkach był nim Łukasz Rusiewicz. W międzyczasie pięściarz ze Starogardu Gdańskiego wystąpił w Polsce na gali w Skarżysku-Kamiennej i nieoczekiwanie sam znokautował niepokonanego wcześniej przeciwnika. Polak raz za razem pokazywał, że jest dużo wart, lecz brak promotora doskwierała mu na tyle, że musiał godzić się z rolą "zawodnika na telefon". Do dzisiaj Łukasz mówi, że jego kariera potoczyłaby się zupełnie inaczej, gdyby miał takie zaplecze jak pięściarze wymienieni w pierwszym zdaniu tego artykułu. 


Polak przegrywał także z liczącymi się w świecie Olą Afolabim we Wrocławiu i Troyem Rossem we Frankfurcie. Nie dawał się jednak przewrócić. Lata 2012-2013 to seria ośmiu występów na polskiej ziemii. Zaczęło się od trzech wygranych przed czasem z anonimowymi rywalami. Później przyszedł czas na Izu Ugonoha, Łukasza Zygmunta, Łukasza Janika i Michała Cieślaka. Z Ugonohem przegrał w stosunku 56-58, podobnie z Zygmuntem. Gorzej poszło mu z doświadczonym Janikiem i wielce utalentowanym Cieślakiem. W żadnym wypadku nie był jednak nawet naruszony. Defensywa ponad wszystko. Tym bardziej sensacyjnie zakończyła się walka z początkującym na zawodowstwie Tarasem Oleksiyenko. Ukrainiec mocno trafił Polaka, a sędzia bardzo szybko wkroczył między pięściarzy stopując walkę. Chyba nie znał Łukasza. "Rusek" spokojnie przetrwałby kryzys i zacząłby odpowiadać, lecz sędzia pozbawił go szans. To druga porażka Polaka przed czasem. Rusiewicz był tak zrozpaczony decyzją z Niemiec, że po trzech wygranych walkach w Polsce pojechał jeszcze raz spotkać się z Oleksiyenko. Ukrainiec legitymował się wówczas rekordem 6-0. "Rusek" pozbawił go jednak zera w rekordzie ciężkim nokautem w piątej rundzie czym zmazał plamę i wstrzymał karierę rywala na półtora roku.


W 2015 roku Łukasz wyjechał walczyć na Ukrainę, do Niemiec i do Francji. Przegrał z Iago Kiladze, Noelem Gevorem i Arsenem Goulamirianem, dwóm ostatnim urywając nawet kilka rund. Na początku bieżącego roku natomiast zaliczył trzecią w karierze przegraną przez nokaut. Nie był to oczywiście klasyczny nokaut, lecz techniczny. Sędzia zakończył pojedynek w Wielkiej Brytanii z Craigiem Kennedym ze względu na rozcięcie nad lewym okiem Rusiewicza. W maju natomiast na gali organizowanej przez Mariusza Grabowskiego i Tymex Boxing Night spotkał się w ringu z mającym 100% nokautów Adamem Balskim. Balski potwierdził swoją siłą rzucając Łukasza na deski, ale "Rusek" potwierdził odporność wstając i kontynuując wymiany z silniejszym rywalem. Ostatecznie zatrzymał serię nokautów Balskiego.


Łukasz Rusiewicz obecnie ma 34 lata i 46 stoczonych pojedynków. Jego rekord od jakiegoś czasu jest bardziej ujemny niż dodatni, ale zupełnie nie przeszkadza mu to. Rywale na całym świecie z szacunkiem wypowiadają się o Polaku i często zapraszają go na wspólne sparingu. Był sparingpartnerem Rakhima Chakhieva, Yoana Pablo Hernandeza, Marco Hucka, Krzysztofa Włodarczyka, Mateusza Masternaka czy... Władimira Kliczko. Wieloletni czempion królewskiej kategorii zaprosił Polaka na sparingi przed walką z Jeanem Marciem Mormeckiem. 
"Rusek" walczył w wielu krajach - dziesięciokrotnie w Niemczech, czterokrotnie w Czechach, a także w Szwajcarii, Irlandii, Luksemburgu, Finlandii, Francji, na Ukrainie i w Wielkiej Brytanii. 
Przegrał 24 pojedynki, z czego tylko 3 przed czasem. Wygrał 22 walki. Sam nokautował trzynastokrotie. 
Przeboksował 222 rundy.


Każdy doskonale wie, jak traktowani są na świecie journeymani. Oni nie przyjeżdżają, żeby wygrywać. Są traktowani z góry. Mają ładnie się zaprezentować, przegrać i wrócić do domu. Ciężko stwierdzić w ilu wyjazdowych pojedynkach Łukasz Rusiewicz był lepszy od swojego rywala. Ciężko też wyrokować, jak potoczyłaby się jego kariera, gdyby miał zapewnioną opiekę promotora i stworzone warunki do treningów. Pewne jest jedno - Łukasz to twardziel, co udowodnił już wielokrotnie. Szacunek.

1 komentarz: