wtorek, 23 maja 2017

"Zgodnie z planem" w Poznaniu - podsumowanie gali...

Minęło kilka dni, więc wypada napisać słów kilka o gali w Poznaniu. Gala Poznań Boxing Night zakończyła się zgodnie z planem - tak właśnie miała się zakończyć. Nie było żadnej niespodzianki. Jedni zaboksowali lepiej, inni gorzej, kilku zaskoczyło, nikt jednak nie zaliczył wpadki. Zgodnie z planem - te słowa najcelniej odzwierciedlają to, co oglądaliśmy w sobotni wieczór w stolicy Wielkopolski.


Zaczęło się od pojedynku Oleksandra Stretsky'ego. Pojedynek to może jednak za dużo powiedziane. To był punktowany sparing, który mógł zakończyć się absolutnie w każdej sekundzie walki. Andrei Abramenka - pomimo nie najgorszego rekordu - zawalczył jak amator. Ukrainiec mieszkający i trenujący w Poznaniu na co dzień pokazał jednak, że lewą rękę ma bardzo silną i potrafi z niej skutecznie korzystać. Pierwsze dwa ciosy na tułów to dwa liczenia Białorusina. Walka zakończyła się trzecim celnym ciosem w korpus, w rundzie drugiej. Nikt wcześniej tak szybko i tak mocno nie zbił Abramenki. Patryk Szymański i Przemysław Runowski, z którymi wcześniej przegrywał Abramenka, męczyli się z nim aż do szóstej odsłony. Stretsky to doświadczony amator, który szybko przestawił się na boks zawodowy. Warto inwestować w urodzonego na Ukrainie pięściarza, który - jak sam potwierdził - chce reprezentować Polskę.


Walka Kamila Gardzielika z Przemysławem Gorgoniem zapowiadała się ciekawie głównie ze względu na fakt, iż obaj pozostawali niepokonani. Wiadomo jednak było, że to Gardzielik dysponuje większym doświadczeniem z czasów amatorskich, co stawiało go w roli dużego faworyta. Gorgoń jednak zaskoczył rywala w pierwszej rundzie, kiedy to odważnie ruszył do przodu i położył Kamila na deskach. Rundę wygrał 10-8 i jasne było, że faworyt musi teraz odrabiać straty. Gardzielik rozruszał się, dostosował do rywala i punktował minuta po minucie. Lepiej wytrzymał też trudy walki kondycyjnie i z każdą chwilą zyskiwał coraz większą przewagę. Ostatecznie po czterech rundach w stosunku 38-37 wygrał Kamil Gardzielik, który już zapowiedział, że walki czterorundowe nie są dla niego i chce zwiększyć ilość rund. Kamil wolno się rozkręca, dlatego korzystniej będzie mu walczyć na dłuższych dystansach. Gdyby Gorgoń miał trochę więcej doświadczenia, spokojnie mógłby wygrać walkę. Wystarczyło zaakcentować jeszcze jedną rundę...


Wymarzony prezent na 24-te urodziny sprawił sobie Przemysław Zyśk. Rywalem Przemka był Tomasz Gołuch, który po 10 pojedynkach stoczonych na wyjazdach wreszcie zadebiutował w swoim rodzinnym kraju. Nie był to udany debiut, gdyż nie miał kompletnie nic do powiedzenia przeciwko Zyśkowi. "Zysio" górował warunkami fizycznymi i już w pierwszej rundzie widać było, iż ta walka nie potrwa pełnego dystansu. W drugiej odsłonie Przemek zapędził Gołucha pod liny i tam dokończył dzieła zniszczenia. Nie ma co jednak popadać w hurra optymizm, gdyż Gołuch wygrał dotychczas tylko cztery walki, a żaden z pokonanych przez niego rywali nie miał wygranej ani jednej zawodowej walki, kolejno 0-23, 0-25, 0-38 i 0-5.


Paweł Wierzbicki to wielokrotny mistrz Polski w wadze super ciężkiej i reprezentant naszego kraju w zawodach WSB. W Poznaniu debiutował na zawodowym ringu i zrobił to bardzo szybko i efektownie. Paweł Sowik, który w ostatnich dniach wskoczył do rozpiski wyraźnie nie był w treningu. Już w pierwszej rundzie Wierzbicki naruszył rywala, rzucił na deski dobrą akcją z wykorzystaniem ciosów podbródkowych, a w drugiej walka dobiegła końca. Wierzbicki zaliczył dobry debiut, wygrał walkę przed czasem ale nic więcej nie można o nim napisać. Z pewnością będziemy się mu przyglądać, bo to kolejne ciekawe nazwisko na naszych ringach.


Bardzo dobrze zapowiadało się starcie Przemka Runowskiego z Alainem Chervetem ze Szwajcarii. Obaj pięściarze niepokonani, Runowski w czternastu pojedynach, Chervet w piętnastu. Pierwsza runda bardzo dobra dla rywala. Szwajcar zaskoczył Polaka aktywnością, był ruchliwy, zadawał dużo ciosów prostych i runda mogła być spokojnie zapisana na jego konto. Druga runda zaczęła się podobnie, ale w końcu trafił Runowski i pojedynek się odwrócił. Za chwilę rywal wylądował na deskach, a Polak zaczął trafiać prawym sierpowym nad lewą ręką, co zaskutkowało drugim liczeniem. Pod koniec rundy wyraźnie oszołomiony Chervet tylko się bronił, ale cios Runowskiego jeszcze raz dosięgnął jego szczęki, a sędzia zdecydował się zakończył pojedynek. "Kosiarz" wygrał po raz 15-ty i - co ważne - wygrał przez nokaut, co może go odblokuje. 23-latek coraz lepiej radzi sobie w ringu. Promotorzy powinni pomyśleć o jego walce z jakimś rozpoznawalnym nazwiskiem. Przemek już jest gotowy. To być może najlepszy polski pięściarz młodego pokolenia.


Patryk Szymański bardzo chciał zmazać plamę, jaka pozostała po jego walce z Jose Villalobosem. Wówczas na gali Polsat Boxing Night Polak niejednogłośnie pokonał Argentyńczyka, chociaż nie brakowało opinii, że powinien tą walkę przegrać. W Poznaniu zmierzył się w ringu z Rafałem Jackiewiczem, co zawsze zwiastuje emocje. Jackiewicz był - jak zawsze - bardzo pewny siebie, jednak Szymański spokojnie podchodził do pojedynku mówiąc tylko, że nie ma innej opcji, niż jego wygrana. Walkę ustawił początek pierwszej rundy, kiedy to dość niespodziewanie Jackiewicz wylądował na deskach po celnym prawym prostym. W kolejnych rundach Szymański wykorzystywał długi zasięg i trzymał "Wojownika" na dystans. Od trzeciej odsłony do walki wrócił Jackiewicz, który kilkukrotnie wykorzystał błędy młodszego rywala. W połowie walki wydawało się, że pojedynek się wyrównał. W siódmej rundzie znów do głosu doszedł były mistrz Europy i karcił Szymańskiego za każdy błąd. Co ciekawe, to 40-letni Jackiewicz lepiej wyglądał kondycyjnie, ale w ostatnich rundach młody prospekt punktował go długimi ciosami prostymi, dzięki czemu wygrał je i całą walkę. Osobiście punktowałem bardzo nieznacznie 96-93. Sędziowie Moszumański i Zwoliński trochę zbyt wysoko 98-91, a Paweł Kardyni bardzo blisko 95-94. Wszyscy zgodnie na korzyść Patryka Szymańskiego, który w dalszym ciągu pozostaje niepokonany. Rafał Jackiewicz przegrał po raz siedemnasty. "Wojownik" wziął sobie za punkt honoru, że dobije do 50 wygranych walk, ale ciągle brakuje mu dwóch. Przegrał ostatnie trzy.



Czas na walkę wieczoru. Do ringu - co ciekawe - pierwszy wszedł Polak. Walka toczy się o dużą stawkę. Wygrany będzie oficjalnym pretendentem do pasa IBF i weźmie udział w lukratywnym turnieju World Boxing Super Series, w stawce którego leżą ogromne pieniądze. Faworytem był Włodarczyk, chociaż w sumie sam nie wiem dlaczego. Pierwsze dwie rundy bardzo wyrównane. W ringu nie działo się nic szczególnego. Do przodu szedł "Diablo", a Gevor się cofał, przez co zapisałem obie dla Włodarczyka. Trzecia runda to już jednak przewaga Niemca. "Diablo" bije rzadko, a Gevor wszystkie ciosy zbiera na gardę. Sam jednak zaczyna mocno odpowiadać. Niemiec podobnie rozegrał czwartą rundę. Skutecznie bronił się przed ciosami Polaka, a sam zaakcentował jej końcówkę. Warto podkreślić, iż Niemiec świetnie pracuje na nogach, dobrze schodzi z linii ciosów Krzyśka. Piąta runda wyrównana, natomiast w szóstej znów lepszy Gevor. Niestety, Polakowi zapisuje rundy, które równie dobrze można zapisać Noelowi. Gevor wygrywa swoje rundy wyraźniej od Włodarczyka. W połowie walki punktacja wydaje się bardzo zbliżona. Siódma i ósma runda to bardzo dobry boks Gevora i to dla niego były te rundy. Krzysztof wygląda na pasywnego, człapie po ringu za ruchliwym Niemcem, nie trafił go ani jednym naprawdę czystym ciosem. Gevor zaczyna zyskiwać przewagę. "Diablo" zaczął lepiej boksować w dziesiątej rundzie. Musiał jednak wygrać dwie ostatnie, bardzo ważne rundy. Wie to on, trener Łapin i promotor Wasilewski. Rundy mistrzowskie jednak wyrównane, nawet z minimalnym wskazaniem na Niemca. W moim odczuciu Włodarczyk w najlepszej opcji zasłużył na remis 114-114. Obiektywnie wskazałbym jednak na Niemca w tym pojedynku. Sędziów było trzech - Polak, Niemiec i Holender i każdy wiedział, że to ten ostatni zadecyduje o werdykcie. Pan Brózio wskazał na Krzyśka, sędzia z Niemiec na Noela Gevora. Sędzia z Holandii jednym punktem w stosunku 115-114 opowiedział się za "Diablo" i to ręka Polaka powędrowała do góry. Krzysiek nie celebrował wygranej. Doskonale wiedział, iż zawiódł, nie pokazał dobrego boksu, nie wygrał walki. Zaskoczył mnie jednak Gevor i jego narożnik. Bardzo spokojnie przyjęli werdykt, jakby zdawali sobie sprawę, że w Polsce odbędzie się "czary-mary" i walki tej nie wygrają. I nie wygrali. Po walce złożyli ponoć protest, ale nie jest on zbyt poważny. Gevor przegrał po raz pierwszy, natomiast Krzysiek Włodarczyk zyskał walkę o pas IBF i szansę na start w WBSS. Każdy jednak zdaje sobie sprawę, że w takiej formie niczego konkretnego poza naszym krajem nie zdziała. 




Gala mimo wszystko na plus. Dobre występy Stretsky'ego, Runowskiego i Szymańskiego. Nokauty w wykonaniu Wierzbickiego i Zyśka. Słabiej Gardzielik i przede wszystkim Włodarczyk. Wszystkie wyniki można było przewidzieć. Zaskoczył jedynie Runowski nokautując Alaina Cherveta. "Diablo" musi sobie pewne sprawy przemyśleć. Promotorzy w niego inwestują, pewnie po raz ostatni. Każda najbliższa porażka Krzyśka skieruje go już tylko ku przygodzie w wadze ciężkiej, a stamtąd już blisko do końca kariery. Z Muratem Gassievem na pewno faworytem nie będzie.

Zdjęcia pochodzą ze strony Knockout Promotions / fb.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz