wtorek, 27 marca 2018

"Odgrzewane kotlety" na polskich ringach czyli kto, z kim i który raz...

Już od jakiegoś czasu wspominałem na różnych bokserskich stronach, portalach, facebook'ach i tym podobnych o dziwnej przypadłości polskich promotorów, aby regularnie odgrzewać na polskich ringach stare, niejednokrotnie uschnięte już kotlety. Na świecie boksuje kilkadziesiąt tysięcy zawodowych pięściarzy, a my "korzystamy" z usług ciągle tych samych nazwisk. Powody są zwykle dwa:
1. Zawodnik przyjechał i przegrał, więc skoro przegrał z jednym naszym zawodnikiem, to niech przegra też z następnym.
2. Zawodnik przyjechał i wygrał, więc nie można tak tego zostawić i zemścić musi się inny nasz zawodnik.
Są oczywiście pięściarze, którzy bardzo mocno zżyli się z naszym krajem i regularnie dostarczają zwycięstw dopiero co zaczynającym kroczyć po szczeblach kariery Polakom, ale zwykle mamy do czynienia z dwoma wyżej wymienionymi sytuacjami. W 90% sprawdza się opcja pierwsza, gdyż - bądź co bądź - zwykle nie są to zawodnicy górnych lotów...


Rekordzistą w ilości występów zagranicznego pięściarza w Polsce jest chyba Felix Lora. Oczywiście, więcej występów mają takie gwiazdy jak Dzianis Makar czy Ruslan Rodzivich, ale ich być może coś z naszym krajem wiąże. Lora to pięściarz z Dominikany, który obecnie ma już więcej porażek niż zwycięstw, ale swego czasu potrafił napsuć sporo krwi. I psuł tą krew w Polsce - Krzysztofowi Cieślakowi i Krzysztofowi Szotowi. Lora zaczął od wygranej z Cieślakiem, dla którego była to pierwsza porażka na zawodowym ringu. Było to spore zaskoczenie, więc odwet za kolegę musiał wziąć Szot, który... tylko zremisował. Szotowi po dobrej i remisowej walce należał się rewanż. Rewanż, który nieoczekiwanie przegrał przed czasem. Tak być nie mogło. Odwetu nie mógł doczekać się Cieślak, jednak przegrał wyraźnie na punkty. Niesamowita sytuacja - gość z Dominikany przyjechał do Polski cztery razy i ani razu nie przegrał? Taktyka była prosta - odczekać kilka lat i znów go ściągnąć. Tak też się stało. Udało się dopiero w 2014 roku Michałowi Chudeckiemu, a jak już on dał radę, to skorzystali na tym później jeszcze Michał Syrowatka i Przemysław Runowski. Telenowela dobiegła końca. Nasze na wierzchu...



Lora to tylko przykład. Krótszych historii było jeszcze kilka, m.in. z Jose Antonio Villalobosem (dał bardzo dobrą walkę Patrykowi Szymańskiemu, więc była szansa na to, że na jego tle lepiej wypadnie Kamil Szeremeta i wypadł), Elmo Trayą (dał ciekawe 10 rund Przemkowi Runowskiemu, więc później chętnie znokautował go Michał Syrowatka) czy Alexandrem Kubichem (niepokonany przyjechał do Polski dla Michała Cieślaka i przegrał, więc szybko obił go jeszcze Mateusz Masternak, a następny w kolejce był już Nikodem Jeżewski...).


Najciekawsze historie dzieją się jednak w naszej królewskiej, ciężkiej kategorii. Śmieszne jest nadzwyczaj to, że przeplata się tam tylko kilka tych samych nazwisk. 
Prawie 30-letnią, bogatą karierę w Polsce skończył Oliver McCall. 48-letni Amerykanin przegrał walkę z Krzysztofem Zimnochem, lecz miał jeszcze na tyle mocne nazwisko, że postanowiono skonfrontować go z Marcinem Rekowskim. Ten nieoczekiwanie, po kontrowersjach sędziowskich przegrał z "Atomic Bullem", dlatego konieczny był rewanż. "Rex" pokonał rywala. Nasze na wierzchu. 


Swoją karierę trzema występami w Polsce zakończył także Gbenga Oluokun. Przyjechał i napsuł sporo krwi Mariuszowi Wachowi przegrywając ostatecznie na punkty. Rekowski dał radę zastopować Nigeryjczyka w piątej rundzie, ale to wciąż było mało. Swoje musiał dorzucić jeszcze Krzysztof Zimnoch, któremu wystarczyły dwie rundy. Polska górą!



Konstantin Airich to może nie jest najlepszy przykład, bo jest to człowiek, który jeździł wszędzie przegrywać swoje walki. W Polsce był dwukrotnie. Za pierwszym razem zastopował go Mariusz Wach, a za drugim Krzysztof Zimnoch. Co ciekawe, doszczętnie rozbity Niemiec do momentu przerwania walki był od Zimnocha po prostu lepszy.


Ciekawa sprawa jest z Nagy'm Aguilerą. Amerykanin, który swego czasu będąc jeszcze w momencie szczytowym swojej kariery uległ w USA Tomaszowi Adamkowi. W 2015 roku był już jednak cieniem samego siebie, dlatego był idealnym kandydatem do występu w Polsce. Przyjechał i wyraźnie przegrywał z Marcinem Rekowskim, jednak zdarzyło się coś nieoczekiwanego, gdyż w ostatniej rundzie trafił i zamroczył Polaka poddając go na sekundy przed końcem walki. Miał być rewanż, do którego ostatecznie nie doszło, ale w Polsce - Panie Aguilera - nie odchodzi się z tarczą. Nagy musiał wrócić, przegrał przed czasem z Sergeyem Verveyką i na tarczy mógł wrócić do USA. Nasze na wierzchu. Zawsze!


I teraz sytuacja odwrotna - Marcelo Luiz Nascimento. "Centuriao" zapowiadał się bardzo dobrze, póki walczył w rodzinnej Brazylii. Kiedy zaczął "zwiedzać świat", zaczęły się porażki. Nie tyle przegrane walki, co porażki w marnym stylu. Skoro przegrywa regularnie, niech przyjedzie też do Polski, nasi też potrzebują zwycięstw. Przyjechał dla Mariusza Wacha i... wygrał z nim walkę. Oczywiście sędziowie nie pozwolili mu na to, ale w ringu wygrał. Kiedy już miał za sobą serię 9 kolejnych porażek, przyjechał jeszcze raz, żeby Sergey Verveyko zmazał plamę po słabej walce Wacha. Nascimento miał jednak inne plany, obnażył naszego polskiego Ukraińca i znokautował. Była to pierwsza i zarazem ostatnia wygrana Brazylijczyka na wyjeździe, gdyż później wrócił do regularnego przegrywania. Dam sobie jednak uciąć mały palec u lewej ręki, że jeszcze wróci na polski ring. W końcu tu ostatnie zdanie zawsze należy do Polaków!



Do czego pije? Oczywiście do dwóch zbliżających się, mocno "krzykliwych" gal - kwietniowej Polsat Boxing Night w Częstochowie i majowej "Narodowej Gali Boksu" w Warszawie. W Częstochowie w walce wieczoru wystąpi Tomasz Adamek, który spotka się z Joeyem Abellem. Tym samym Abellem, który przegrał z Fury'm, Pulevem, Chrisem Arreolą, ale... wygrał przecież z Krzyśkiem Zimnochem. A w myśl zasady polskiej promotorki... No właśnie! Musi odpokutować, przegrać z "Góralem" i może wracać do siebie...


Na PGE Narodowym w pojedynku wieczoru wystąpi najczęściej chyba wymieniane w tym artykule nazwisko, czyli Mariusz Wach. Wach zmierzy się z... Erikiem Moliną, który... A no właśnie, który znokautował swego czasu Tomka Adamka. Brawo Mariusz za podjęcie wyzwania, trzeba się przecież zrewanżować za kolegę. Nie będę już wspominał, że przed Wachem i Moliną do ringu wejdzie Artur Szpilka i Izu Ugonoh odpowiednio z Dominickiem Guinnem i Fredem Kassim. Przypadkowo są to... niedawno przeciwnicy "Górala" z Gilowic...


Podsumowując... nie bierzcie tego artykułu nazbyt poważnie. Nie ma sensu. Psy szczekają, ale karawana jedzie dalej, wedle ustalonych zasad. A one są przecież najważniejsze...

1 komentarz:

  1. Swieta prawda, nawet GMITRUK dAŁ SIe W TO WCIANAC i trenuje dla kasy kelnera szminke

    OdpowiedzUsuń