poniedziałek, 25 stycznia 2016

Deontay Wilder - przekonuje, czy jeszcze nie?


Cały polski pięściarski świat urządził sobie ostatnio wyścig w poklepywaniu po plecach Artura Szpilkę po pamiętnej walce w Barclay's Center. Zgoda, zawalczył dobrze, jednak przegrał. Przegrał bezdyskusyjnie, mocniej i dosadniej się już nie dało. Jego pogromcą okazał się mistrz świata federacji WBC, Deontay Wilder. To dalej ten sam gość, który "walczy tylko z kelnerami"?

Osobiście o "Bronze Bomberze" usłyszałem w 2012 roku, przy okazji jego walki z anonimowym Jessie'm Oltmansem. Czarnoskóry wieżowiec legitymował się wówczas rekordem 21-0, wszystkie walki rozstrzygnął przed czasem. Co więcej - trzynastokrotnie kończył rywala w pierwszym starciu, a łącznie do zgromadzenia wszystkich tych zwycięstw potrzebował 35 rund. Fenomen. Jednak ciągle miał więcej hejterów, niż sprzymierzeńców. Dlaczego?


Oltmans także padł w pierwszej rundzie, następnie Kertson Manswell, Audley Harrison czy Siergiej Liachowicz. Po drodze Wilder zabrał zera z rekordów Damona McCreary'ego i Kelvina Price'a. Dalej jednak był bardziej obiektem drwin, niż prospektem z prawdziwego zdarzenia. Po Liachowiczu rekord wynosił 28-0, dalej wszystko przez nokaut. Rywale pod jego ciosami padali tak szybko i tak spektakularnie, że nie wiadomo było, czy to on jest tak dobry, czy oni tacy słabi...


Głos hejterów grzmiał: "Pierwszy konkretny pięściarz sprowadzi go na ziemię" lub "Nie starczy mu kondycji na walkę na pełnym dystansie". Ja widziałem w nim spory potencjał, bo jak słabi by nie byli Ci jego przeciwnicy, trzeba umieć uderzyć w takim momencie i z taką siłą, żeby nie mieli ochoty wstać. To przecież sztuka, odbierać w ten sposób wszystkim swoim oponentom nadzieję na nawiązanie walki.


Miały przyjść pojedynki z lepszymi rywalami - mit o "Brązowym Bombardzierze" miał upaść. Najpierw jednak upadł Malik Scott, legitymujący się rekordem 36-1-1. To upadnięcie zajęło mu dokładnie 96 sekund. Po odprawieniu kolejnego rywala Deontay otrzymał szansę walki o pas mistrzowski z Bermane Stiverne'm. Dla Haitańczyka miała to być pierwsza obrona pasa i - jak zapowiadał - łatwa i przyjemna robota. Stiverne to prawdziwy ciężki, szybko nie padnie. "Jeśli przetrzyma do 6 rundy to wygra", zapowiadali znawcy.

No i udała mu się ta sztuka - przetrwał do 6 rundy, później do 8, 10 i 12. Wytrwał do końca. I to powinien być dla niego sukces - do tej pory jest jedynym, który wytrzymał cały dystans z nowym mistrzem świata. Nie tak jednak miało być, jak zapowiadał on i hejterzy Wildera. Jeden z sędziów dał dwie rundy Stiverne'owi, drugi jedną, a trzeci zapisał wszystkie starcia na korzyść nowego czempiona.

[...] and the NEW! Usłyszeliśmy w styczniu 2015 roku w MGM Grand w Las Vegas.


W 2015 roku nie było już tak łatwo - Eric Molina padł w dziewiątej rundzie, Johann Duhaupas w jedenastej.

I nadszedł rok 2016 i trzecia dobrowolna obrona mistrzowskiego pasa - rywalem... Artur Szpilka.

I w tym przypadku mieliśmy usłyszeć słynne "and the NEW", lecz rzeczywistość okazała się bardzo bolesna - dosłownie i w przenośni. Każdy doskonale wie, jak skończyła się pierwsza próba Artura.


Nie usłyszeliśmy "and the NEW". Słowa dotrzymał Deontay Wilder, usłyszeliśmy "and STILL undefeated". Już trzydziesty szósty raz...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz