piątek, 14 kwietnia 2017

"Era Mastera" - nadchodzi czas Mateusza Masternaka...

Pięściarz, którego ciężko sklasyfikować. Zdecydowanie zbyt dobry, by nazywać go średniakiem, ale trochę jednak brakuje mu do tych najlepszych. Jego kariera wygląda jak pasmo przypadków. Świetnie prezentujący się w Polsce, minimalnie przegrywający za granicą. Zawodnik, którego oszukiwano, z którego drwiono, w którego nie wierzono we własnym kraju. Pięściarz ponadprzeciętnie inteligentny, któremu brakuje tylko jednego - konkretnego nazwiska w rekordzie. Mateusz "Master" Masternak.


Długo zbierałem się do napisania tekstu o Mateuszu. To Wrocławianin, podobnie jak ja. To pięściarz, którego podziwiałem od początku kariery. Wierzyłem w niego, bo w ringu istotnie siał spustoszenie. Był "Masterem". Dlaczego jego kariera powędrowała tak, a nie inaczej? Dlaczego nie wierzono w niego w Polsce, skoro rekordy hodowano takim pięściarzom jak Paweł Kołodziej czy Damian Jonak? Tego nie wiemy. Jestem jednak w stanie zaryzykować tezę, że gdyby objęto go odpowiednią opieką, mógłby być mistrzem Świata. Ma papiery na świetnego zawodnika i takim jest. Brakuje tylko tej kropki nad "i".


Zacznijmy od tego, że Mateusz wygrał pierwszych 30 pojedynków. To kapitalny wynik, bo dzisiaj mistrzów Świata z takim rekordem możemy policzyć na palcach jednej ręki. "Master" zadebiutował w Polsce, ale już trzy następne walki stoczył za oceanem. Już w 11 zawodowym występie sięgnął po pas młodzieżowego mistrza Świata federacji WBC nokautując Alexa Mogylevskiy'ego. Cztery miesiące później zdobył mało znaczący tytuł TWBA wygrywając także przez nokaut z Laszlo Hubertem. W 2009 roku wystąpił na pierwszej gali z cyklu Polsat Boxing Night wygrywając z Łukaszej Janikiem. Warto tu dodać, że Mateusz był przed tym pojedynkiem skazywany na porażkę przez wszystkich ekspertów, a spokojnie poradził sobie z "Lucky Lookiem" wygrywając przed czasem w 5 rundzie. Wydawać by się mogło, że to było tak dawno, bo rzadko kto pamięta z tamtej gali Mateusza. Kiedy jednak przypomnimy sobie walkę Gołota - Adamek to uświadomić sobie można, że to było przecież to samo wydarzenie. Na tej samej gali Damian Jonak remisował z Mariuszem Cendrowskim, Dawid Kostecki wypunktował Grzegorza Soszyńskiego, Krzysztof Cieślak wygrał z Maciejem Zeganem, a Krzysztof Szot zadał pierwszą porażkę Łukaszowi Maćcowi. Na tym samym ringu Artur Szpilka miał zmierzyć się z Wojciechem Bartnikiem, lecz został zatrzymany przez policję. Gdy to wszystko sobie człowiek przypomni, dojdzie do wniosku że to przecież ledwie kilka lat temu. Mateusz własnie tym występem zapewnił sobie większą uwagę w Polsce. To był spektakularny sukces, bo właśnie wtedy kibice i eksperci zaczęli zastanawiać się "kto to jest ten Mateusz i skąd on ma tyle siły?"


W kolejnych występach Masternak bronił tytułu WBC Youth przeciwko Jamesonowi Bosticiowi, Faisalowi Ibner Arramiemu, a także zadał pierwszą porażkę niezłemu wówczas Levanowi Jomardashvilemu. Absolutnie wszystko wchodziło przed czasem. Mateusz był wtedy chyba jedynym zawodnikiem w Polsce, który nokautował z luzu, nie podpalał się, cierpliwie boksował i czekał, a nokaut przychodził niemal sam. W następnej walce nie udało się zastopować Ismaila Abdoula, ale Belg jest niemal synonimem odporności skały. Przegrał 37 razy, z czego przed czasem tylko raz, w dodatku w kontrowersyjnych okolicznościach. Kiedy wydawało się, że drzwi do wielkiej kariery są dla Mateusza otwarte, nieoczekiwanie polscy promotorzy "sprzedali" go do Niemiec. "Master" podpisał kontrakt z prężną grupą Sauerland Event, co mogło przełożyć się na wielkie sukcesy, ale nie musiało...


I niestety stało się tak, jak przewidywałem. W niemieckiej stajni było zbyt wielu konkretnych pięściarzy, zbyt mało trenerów, zbyt dużo Niemców. Mateusz zszedł na drugi plan i był niejako zapchajdziurą na podrzędnych galach. Mateusz po pięciu występach pod banderą SE w 2012 roku zdobył co prawda tytuł Mistrza Europy, ale był to chyba totalny przypadek, że wystawiono Mateusza do walki o wakat z Finem, Juho Haapoją, któremu Polak nie oddał ani jednej rundy. 


I najdziwniejsze w tym wszystkim jest to, że w momencie największego sportowego sukcesu zaczęły się problemy. Mateusz walczył coraz rzadziej, a jak już to najczęściej nie w Niemczech a w Danii. Właśnie w Danii Masternak znokautował jeszcze Shawna Corbina i to własnie było jego jubileuszowe, 30-te zwycięstwo. "Master" był pewny swoich umiejętności, ale niepewni byli jego promotorzy. Wycieczka do Rosji na obronę pasa przeciwko Grigory Drozdowi to pomysł najgorszy z możliwych. Do dzisiaj nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego Sauerland nie był w stanie zorganizować tego pojedynku w Niemczech. Mateusz pojechał po wygraną, ale wrócił niestety na tarczy. Walczył tam sam, przeciwko całej Rosji. Poległ w 11 rundzie, chociaż prezentował się dzielnie, pomimo kontuzji łuku brwiowego, której nabawił się już na samym początku walki. W tym pojedynku nic nie układało się po myśli Mateusza. A szkoda. Drozd zdobył później tytuł mistrza Świata wyraźnie punktując Krzysztofa Włodarczyka, co jeszcze mocniej pokazuje, że Mateusz był w owym czasie w znakomitej formie. 



Porażka mocno utrudniła karierę Mateusza w Niemczech. Polak coraz głośniej mówił, że jest niezadowolony ze sposobu prowadzenia kariery przez braci Sauerland. Był sukcesywnie pomijany przy obsadzie najlepszych gal, a ciągle wysyłany na gale, w której miał pełnić rolę zapchajdziury. Miał jednak kontrakt i to go wiązało. Musiał zacisnąć zęby, trenować i liczyć na zwrot akcji. Po porażce z Rosjaninem stoczył w krótkim odstępie czasu dwie walki na galach w Danii, po czym dostał szanse pojedynku o tymczasowy pas mistrza Świata federacji WBA. W ringu miał spotkać się z Youri Kalengą. Gala w Monako. Lepszej szansy mogło już nie być. Mateusz musiał to wykorzystać. Niestety, z przykrością trzeba powiedzieć, że występ w Monte Carlo był najsłabszym w karierze Masternaka. Mateusz był szybszy, dużo lepszy technicznie od Kalengi, ale kompletnie nie umiał tego pokazać w ringu. Dał sobie narzucić styl osiłka, jakim jest Francuz i ostatecznie walkę przegrał niejednogłośnie na punkty. Los "Mastera" mógł jeszcze naprawić sędzia Paweł Kardyni, ale on punktował minimalnie na korzyść Kalengi czym pokazał, że absolutnie nie był stronniczy. A mógł być. Być może jego ówczesna punktacja nakierowałaby karierę Mateusza na zupełnie inną, lepszą stronę. 



Mateusz w 2014 roku stoczył jeszcze dwa pojedynki. W pierwszym, na przetarcie szybko znokautował Bena Nsafoaha, natomiast pod koniec roku musiał pojechać do Francji na walkę z podstarzałym Jeanem Markiem Mormeckiem. Już tam widać było próbę oszukania Polaka. Mateusz był zdecydowanie lepszy od Mormecka. Można nawet powiedzieć, że była to jedna z lepszych walk Polaka w ostatnim czasie. Dwóch sędziów prawidłowo punktowało wysoką przewagę Polaka, ale trzeci - zupełnie odbiegając od rzeczywistości - wskazał na remis. Wygrana we Francji to jeden z większych sukcesów Mateusza. 



Później była walka (chociaż to słowo powinno się w tym przypadku wziąć w cudzysłów) z Rubenem Angelem Mino w Niemczech. To starcie w dość karykaturalny sposób pokazuje karierę Mateusza w niemieckiej grupie. Mino, o głowę niższy od Mateusza, wyglądający jak tatuś Muminka wytrzymał 4 minuty i kiedy było już po wszystkim, szeroko się uśmiechnął. Przeżył. To sukces. 
Co jednak nie udało się we Francji, zostało zrobione w RPA. W tym momencie przyznam się osobiście, że większego złodziejstwa - bo inaczej tego nazwać się nie da - w życiu nie widziałem. To co zrobił Masternak z Johnnym Mullerem na jego terenie to był matrix. Polak wygrał 9 z 10 rund, do tego dwukrotnie posyłając rywala na deski. Moja punktacja wówczas: 99-89. W ostateczności 98-90. Gdy ogłoszono, że decyzja jest niejednomyślna, Mateusz obrócił się z niedowierzaniem do swojego narożnika. Chyba wiedział już, co się właśnie wydarzyło. Dwóch sędziów przyznało zwycięstwo Mullerowi. Kradzież roku. Dla mnie kradzież XXI wieku. Ale nie w RPA. Tam jeszcze po walce mówiono, że to słuszny werdykt, bo Muller pomimo desek był po prostu lepszy. Niewiarygodna historia. Wtedy Polaka było mi najbardziej szkoda, bo okazało się ile tak naprawdę warte są lata treningów, wyrzeczeń i miesiące przygotować w pocie czoła. 



Po tej porażce blisko było doprowadzenia do remisu. Chciał tego sam Masternak. Miał w sobie taką złość, że za drugim razem nie zostawiłby sędziom wolności decyzji. Można się czepiać, że Polak mógł zakończyć wtedy walkę przed czasem i nie byłoby całej tej historii, ale łatwo mówi się z przed telewizora. Nie zrobił tego, ale wygrał bezdyskusyjnie. Z drugiej strony, można jednak powiedzieć, że coś u Mateusza się zacięło. Zanikł instynkt zabójcy, który charakteryzował go na początku kariery. Zakończenia przed czasem co jakiś czas się pojawiały, ale brakowało nokautów "z przytupem", do jakich przyzwyczaił swoich wiernych kibiców. 

Pod koniec 2015 roku nadeszła jeszcze jedna szansa. Pojawiła się propozycja walki o pas EBU, który był już w posiadaniu "Mastera". Mateusz propozycje przyjął, chociaż znowu musiał jechać na teren rywala. Pojechał do Anglii i na wielkiej O2 Arena dał świetną walkę z Tony'm Bellew. Kim obecnie w boksie jest Tony Bellew wie każdy. A raptem 16 miesięcy temu pokonał on Masternaka w stosunku 115-112 i 115-113, czyli jedną, maksymalnie dwoma rundami. Na wyjeździe, co można interpretować w taki sposób, że na neutralnym terenie to ręka Wrocławianina mogła powędrować w górę. Po raz kolejny Masternak został pokrzywdzony. Po raz kolejny zabrakło tak blisko. Czwarta porażka w karierze i czwarta "na styku". 



Dokładnie rok temu Mateusz wrócił do boksowania w Polsce. Po pięciu latach tułaczki "Master" wystąpił na gali w Tauron Arenie, na kolejnej edycji Polsat Boxing Night w bardzo dobrym stylu punktując niezłego Erika Fieldsa. Jak się okazało, był to ostatni odcinek współpracy Mateusza Masternaka z grupą Sauerland Event. Była ponoć mowa o przedłużeniu kontraktu i chciał tego promotor, ale wizja prowadzenia kariery Polaka była nieco odmienna od tego, co wyobrażał sobie pięściarz. Niemcy chcieli, aby Mateusz był zawodnikiem na telefon, żeby jeździł na takie wyjazdy jak ten do RPA (Muller) czy Francji (Mormeck). Polak na szczęście nie zgodził się na takie warunki i został wolnym zawodnikiem. Porozumiał się z grupą Tymex Boxing Promotions i jej szefem, Mariuszem Grabowskim. Nie jest to kontrakt, ale luźna współpraca z korzyścią dla obu stron.
W ostatniej swojej walce, w marcu tego roku w Dzierżoniowie Mateusz w walce wieczoru na gali Tymexu wypunktował twardego Alexandra Kubicha. 



To nie koniec "Mastera". W czerwcu ma być on jedną z głównych atrakcji kolejnej edycji Polsat Boxing Night. W Ergo Arenie w Gdańsku spotka się ze świetnym na amatorstwie Ismaylem Sillakhem. Będzie to walka z gatunku tych, które trzeba wygrać, by zawalczyć o lepszą przyszłość. Wygrać najlepiej przez nokaut. Efektowny. Sillakh przegrywał trzykrotnie, za każdym razem przed czasem i z Mateuszem nie może być inaczej. Tak to widzę. 
Mateusz ma dopiero 30 lat. Słowo klucz: DOPIERO. Jest niezwykle doświadczony, jak na swój wiek. Stoczył w ringu 42 pojedynki, z czego 38 wygrał. Walczył już prawie wszędzie i widział prawie wszystko. Wie, czego chce i wie na co go stać. Twardo stąpa po ziemii. Wrócił do współpracy z Andrzejem Gmitrukiem i widać, że miedzy pięściarzem i trenerem znowu jest chemia. To oznacza tylko to, że planowana już dawno temu "Era Mastera" może dopiero nadejść...


Zdjęcia pochodzą ze stron Tymex Boxing Promotions, Super Express, ringpolska.pl, bokser.org, polsatsport.pl.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz