Zwykle się tak nie emocjonuje po walkach, a werdykty przyjmuje z pokorą, wiedząc iż ten sport to biznes, a rezultaty walk często niewiele mają wspólnego z ich przebiegiem. Teraz jednak mamy do czynienia ze zwykłą kradzieżą! Wiem, że to nie pierwszy i zapewne nie ostatni raz, ale ta jest szczególnie bolesna. Głównie dlatego, że zdecydowana większość ekspertów dokładnie taki scenariusz przewidywała. Dodatkowo - w grę wchodziły dwa pasy mistrzowskie i zero w rekordzie prawdziwego czempiona. Wszystko to zostało sprzedane za pieniądze...
Zacznijmy od początku - do rewanżowej walki Saula Alvareza z Gennady Golovkinem miało dojść już w maju. Wówczas "Canelo" został złapany na stosowaniu niedozwolonych środków i ukarany... 6-miesięczną dyskwalifikacją. Skandal numer jeden. Zwykły "śmiertelnik" otrzymałby za to przynajmniej czterokrotnie dłuższą karę. Ale "Canelo" ma ludzi, którzy wszystko są w stanie załatwić przy zielonych stolikach na całym świecie. Ale co ja mówię o rewanżu. Zacznijmy jeszcze wcześniej - od ich pierwszej walki. Wypunktowany remis! I to pamiętne 118-110 dla Meksykanina na karcie Adelaide Byrd. Za to powinna być "dożywotka" i soczysta grzywna. A stanęło na: "Pani Byrd miała zły dzień." Koniec. Kropka. Rezultat remisowy poszedł w świat, podczas gdy nikt (powtarzam: NIKT) z ponad 30 ekspertów nie wypunktowało nic lepszego dla "Canelo" niż remis. Większość - oczywiście słusznie - miała na swoich kartach wygraną Kazacha.
Do rewanżu doszło w ubiegłą sobotę. I tu zaczął się cyrk. Nigdy wcześniej nie widziałem w boksie tak jawnego lekceważenia mistrza Świata, którym jest Golovkin. Od kiedy to na podest i wagę posiadacz pasów wchodzi pierwszy, a pretendent drugi? Od kiedy to mistrz Świata wnosi swoje pasy do pustego ringu, a dopiero później na matę wyprowadzany jest pretendent? Nigdy tak nie było. Skandal numer dwa. To był przepiękny pokaz "dominacji" finansowej i personalnej. Brakowało tylko transparentu z napisem "Na punkty i tak nie wygrasz, GGG!", bo dokładnie taki komunikat czuć było w powietrzu. Gennady to prawdziwy walczak i przy okazji dżentelmen. Nie krzyczał, robił swoje. Jest też oczywiście mądry. Wziął walkę, chociaż doskonale wiedział co będzie grane. W ringu ratował go nokaut, na co pewnie liczył. W Las Vegas nie mógł liczyć na przychylność dosłownie nikogo. I tu warto przytoczyć dzisiejsze słowa Abela Sancheza: "W Vegas na punkty nie wygramy na pewno".
No i trzecia sprawa - sama walka rewanżowa. Naturalnie wygrana "GGG". Tu nie ma w ogóle o czym gadać. Wygrana była może nie wysoka, ale spokojna. Ja osobiście punktowałem 116-112. Bardzo dużo ekspertów miało na swoich kartach jeszcze 115-113. Do zaakceptowania byłby nawet remis - na siłę. I podobnie jak przy okazji pierwszej walki, wśród ponad 30 ekspertów znalazło się raptem dwóch, którzy opowiedzieli się za Meksykaninem. Jedenastu wskazało na remis, a dziewiętnastu oglądało walkę, w której dominował mistrz. Słowo - klucz: MISTRZ. Bo to właśnie Golovkin jest mistrzem Świata. Osobiście nie lubię podkreślać tych niepisanych zasad w stylu "mistrza trzeba zdominować" albo "wyrównane rundy punktuje się dla mistrza", ale zazwyczaj tak właśnie pracują sędziowie. Niech mi więc ktoś powie, jak to w takim razie wygląda? Saul zdominował Kazacha? Absolutnie. Golovkin uruchomił swój niszczycielski lewy prosty i punktował rywala dość znacząco. Oczywiście "Canelo" miał swoje momenty, wygrał kilka rund, ale bez przesady. W mojej ocenie przynajmniej trzy rundy były wyrównane. Na kartach sędziów te właśnie rundy zapisane zostały na konto Meksykanina. Niepisane zasady nie były więc w tym przypadku respektowane. Skandal numer trzy.
Pierwsza walka zakończyła się remisem, więc w rewanżu musiał już paść jakiś konkretny wynik. Dlaczego? W sumie nie wiem, zaakceptowałbym drugi remis. Ale tu już musiało być czyjeś zwycięstwo. I było. Wydrukowane. Wystarczy spojrzeć na karty punktowe. Rundy zdominowane przez Golovkina dwóch sędziów punktuje dla Alvareza. Osoba Dave'a Morettiego w składzie sędziowskim jest znakomitym ruchem na odwrócenie uwagi sztabu pięściarza z Karagandy. W końcu to właśnie on jako jedyny wypunktował w pierwszym pojedynku wygraną Gennady Golovkina. W drugiej walce cudownie widział przewagę Alvareza w identycznym stosunku. No i rzućmy okiem na same karty. Runda numer 7. Najlepsza runda Golovkina. Tylko wspomniany Moretti przyznaje ją Kazachowi. Glenn Feldman i Steve Weisfeld punktują dla "Canelo". No i runda ostatnia, dwunasta. Przed ostatnim starciem na kartach sędziów widnieje jeden rezultat: 105-104 dla Meksykanina. U wszystkich sędziów. Ostatnią rundę mocno zaczyna Golovkin, kontroluje ją. Lokuje swój lewy jab, spycha rywala. Aplikuje mocne ciosy. Wygrywa rundę. Ale gdyby przyznać ją Golovkinowi, na kartach wszystkich sędziów byłby remis 114-114. Żeby walka zakończyła się remisem, wystarczyłoby, aby dwóch arbitrów przyznali ostatnia rundę Kazachowi. Ostatecznie rundę "GGG" daje... jeden sędzia. Niejednogłośnie wygrywa więc Saul Alvarez. Skandal numer X. Przypadek? Nie sądzę...
To mój ostatni tekst zestawieniu "Canelo" Alvareza z Gennady Golovkinem. Dla mnie to kradzież i trzeba nazywać rzeczy po imieniu. Oscar De La Hoya śmieje się prawdziwemu mistrzowi w twarz. Wygrał biznes. Wygrały pieniądze. Alvarez to "gwiazda" PPV i jego przegrana byłaby na niekorzyść wielu osobistością pociągającym za sznurki. Poza tym jest sporo młodszy od "GGG", Kazach zaraz przejdzie na emeryturę i wszyscy zapomną o sprawie. Żałuje, że tak właśnie wygląda od kulis mój ukochany sport, ale trzeba się już do tego przyzwyczaić... Dla mnie to Gennady Golovkin wygrał obie walki z Meksykaninem, dla mnie jest od niego lepszym pięściarzem.
Jeszcze dwa zdania apropo ich potencjalnej trzeciej walki. Jest sens dopełniać trylogię? Moim zdaniem absolutnie NIE. "Canelo" to twardziej, Golovkin jest coraz starszy. Wygrana przez nokaut będzie bardzo trudna do wykonania, a na punkty... jak to na punkty... w Las Vegas z Alvarezem już się po prostu nie da...
Ale Floyd dał radę na punkty
OdpowiedzUsuń