niedziela, 21 lutego 2016

"Mocny cios" w Legionowie - podsumowanie gali...

Za Nami gala "Power Punch" w Legionowie. "Mocny cios". Faktycznie. Głównie dla głównego bohatera wieczoru, który otrzymał niejeden mocny cios i dla którego niewątpliwie cały wieczór był jednym, wielkim mocnym ciosem. Ale po kolei...

20.02.2016 - Babilon Promotions, gala boksu w Legionowie...



Co na plus... Zdecydowanie debiutanci... 
Co na minus... Niestety trochę więcej...

Zaczęło się od pierwszego debiutanta, Siergieja Werwejki, który zrobił wszystko to, co do niego należało. Nie ma się co rozpisywać - debiut zaliczony, ale za rywala miał człowieka, którego znokautowałaby połowa ludzi czytających ten wpis, wliczając kobiety i dzieci...

Druga walka to dosyć spory paradoks... Bardzo rzadko zdarza się, żeby balon pękł zanim zaczęło się go pompować. Tak niestety jest w przypadku Artura Nawrockiego, który w bardzo mizernym stylu przegrał z szerzej nieznanym Mateuszem Gątkiem. Swoją drogą - gratulacje dla Mateusza...

Przekaz telewizyjny zaczął się występem jednego z największych wygranych tej gali - Przemysław Zyśk zaliczył bardzo udany debiut nokautując niepokonanego wcześniej Kamila Wybrańca. Wiadomo, był faworytem, miał obycie ringowe, miał karierę amatorską, ale... naprawdę na zawodowstwie zameldował się z mocnym przytupem. Jego poczynania ringowe zrobiły na mnie chyba największe wrażenie. Chłopak ma dobre warunki, pokazał, że jest silny, potrafił składać ciekawe kombinacje i trafiał z każdej płaszczyzny. Dosłownie porozbijał swojego przeciwnika i zmusił narożnik do poddania. Przemek ma przed sobą bardzo ciekawą przyszłość i jego promotorzy mogą mieć z niego jeszcze wiele pociechy. Kibice również, a może i przede wszystkim. Bardzo duży plus tego wieczoru.




Kolejna walka, kolejny debiutant i kolejny nokaut. Podobnie jak Przemek, ze sporym przytupem z zawodowymi ringami przywitał się też Jordan Kuliński, który zastopował Niemca, Denisa Kronemanna. Osobiście bardziej podobał mi się boks Zyśka, jednak Kuliński również pokazał się z bardzo dobrej strony. Przede wszystkim umiejętnie skracał ring, szybko przechodził do półdystansu i tam lokował soczyste ciosy. Ciekawa była także zmiana pozycji. Kuliński nominalnie jest mańkutem, lecz większą część pojedynku z Kronemannem przeboksował z lewą ręką z przodu. Kolejny plus gali w Legionowie i nowy "diament" grupy Fight Events.

Po dwóch plusach w postaci Zyśka i Kulińskiego przyszedł i minus. Bardzo duży. Andrzej Sołdra - człowiek, który żyje w wyimaginowanym świecie. Świecie, który został mu po walce z Dawidem Kosteckim. Wczorajszego wieczoru nie dało się patrzeć na jego starcie z Sebastianem Skrzypczyńskim. Ciągłe klincze, ciągłe ściąganie głowy niższego przeciwnika, brak jakiejkolwiek przemyślanej strategii boksu w wykonaniu tego zawodnika. Sześć rund, który oglądało się bardzo słabo. Na rywala z ujemnym bilansem, jakim jest Skrzypczyński to wystarczyło, jednak na anonsowany pojedynek z Maciejem Miszkiniem zdecydowanie będzie to zbyt mało. Rozumiem, że był to powrót po kontuzji, ale z drugiej strony totalnie nie rozumiem tłumaczenia się "Legionowem" - fatum! Faktycznie fatum! Najpierw zremisował tam z Bartłomiejem Grafką dwukrotnie leżąc na deskach, później fatalnie przegrał z nieznanym Ukraińcem, natomiast wczoraj dramatycznie zaprezentował się na tle polskiego journeymana. Panowie promotorzy - używanie wyrazów "Sołdra" i "Legionowo" w jednym zdaniu nie jest i nie będzie udanym zabiegiem marketingowym...

Dla Kamila Szeremety wczorajszy wieczór był chyba jednym z najlepszych w karierze. Nie dość, że wygrał z niepokonanym rywalem, to jeszcze dopisano mu do rekordu drugi nokaut. Kamil nie znokautował jednak Artema Karpeca. Ukrainiec poddał się na skutek kontuzji łuku brwiowego, co nie umniejsza sukcesowi Szeremety. Polak zaprezentował wyjątkowo efektywny boks, czym maksymalnie ograniczył poczynania rywala między linami. Karpec był w ringu bezradny, a Kamil błyszczał na jego tle. Polak na gali w Legionowie miał za sobą bardzo wielu kibiców, a po wygranej nad niepokonanym Karpecem otwierają się przed nim możliwości - rewanż z Rafałem Jackiewiczem bądź walka z Wielkiej Brytanii, być może o któryś z interkontynentalnych pasów. Wielkie gratulacje dla Kamila Szeremety.




Walka wieczoru - cóż tu powiedzieć, by maksymalnie nie przekreślić Krzysztofa Zimnocha? Hasło gali "Power Punch" idealnie wpisuje się w jego pojedynek z Mike'm Mollo. Przed walką wiadomo było, iż Amerykanin sparował tylko kilka rund, że będzie groźny tylko na początku walki, że będzie polował na silny cios do momentu, w którym odetnie mu się dopływ tlenu... I zrobił to! Do wczoraj niepokonany prospekt polskiej kategorii ciężkiej przegrał z człowiekiem, który nie walczył od trzech lat, który przyjechał do Polski spróbować swojego szczęścia. Aż wreszcie z zawodnikiem, który miał po tym pojedynku kończyć karierę... 
Polak stracił możliwość stoczenia dużej walki w Wielkiej Brytanii z Davidem Haye'm, a kategorycznie zakończyły się dywagacje dotyczące organizacji jego starcia z Arturem Szpilką. Stracił wszystko. Co by jednak nie mówić - najwięksi przegrywali nie raz, a znanych jest przecież mnóstwo przykładów, że pierwsza porażka jest jak kubeł zimnej wody i właśnie po niej pięściarze wracają mocniejsi. Niech tak będzie też z Krzyśkiem Zimnochem...
Po walce swoje odzwierciedlenie miały wymowne słowa C.J. Husseina - trenera Zimnocha, który zapowiadał, żeby w trakcie walki wieczoru nie iść po herbatę, bo Mike Mollo nie doczeka się gongu kończącego pierwszą rundę... No i nie doczekał się. Bo w sumie na co miał czekać?




Kończąc ten wpis pozwolę sobie jeszcze na kilka zdań podsumowania..
Podczas tej gali nieco skompromitowali się Eugeniusz Tuszyński i Maciej Miszkiń. Pierwszy z Panów wytypował 59-55 dla Sebastiana Skrzypczyńskiego w walce z Andrzejem Sołdrą, a drugi dodał, że w tym pojedynku "soczyste" ciosy zadawał tylko Skrzypczyński. Po pierwsze, w tej walce nie było nic soczystego, ale jaki pojedynek trzeba było oglądać i jak nie darzyć sympatią Andrzeja, żeby coś takiego zrobić...
Ciekawy zestaw spodenek sprezentował Tomasz Babiloński swoim zawodnikom - czterech pięściarzy wystąpiło w identycznym stroju, a walka Szeremeta - Karpec to było apogeum - te same buty, te same spodenki i te same rękawice dwóch rywali w ringu.
Andrzej Kostyra - bardzo mi przykro, że nie mamy w Polsce osób, które mogłyby podmienić tego Pana na stanowisku komentatora bokserskich walk. Cytując samego zainteresowanego: "Butelka wódki i kilka piwek do popicia to za mało, żeby tego słuchać..."
I na koniec sprawa, która przelała czarę goryczy - hymny! Wiem, że nie jestem odosobniony w swojej opinii. Panie Tomaszu Babiloński, dlaczego Wy to ludziom robicie? Dlaczego wystawiacie Bogu ducha winną Panią do odśpiewania pieśni, której nie udało się odśpiewać jeszcze nikomu chociażby przyzwoicie? Dlaczego nie puścić tego z taśmy? Chcieliście zdemotywować Mike'a Mollo? A później Krzysztofa Zimnocha? Po co?
Tomaszu Babiloński, jest dużo do poprawy! Nie idźcie tą drogą...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz