niedziela, 28 lutego 2016

"Bez emocji" w Radomiu - podsumowanie gali...

Emocji - tego przede wszystkim zabrakło na sobotniej gali grupy Tymex Boxing Promotions...
Nie zmienia to jednak faktu, że w moim odczuciu Mariusz Grabowski zrobił coś z niczego - z pewnością nie jest to twór na podobieństwo grupy promotorskiej Dariusza Snarskiego. Już w tej chwili widowiska Pana Grabowskiego mogą konkurować z wydarzeniami dwóch - bądź co bądź - "większych" i bardziej rozpoznawalnych graczy na ciasnym promotorskim rynku - Andrzeja Wasilewskiego i Tomasza Babilońskiego. 



W walkach bez udziału telewizji zaprezentowali się kibicom kolejno brat sławniejszego, lecz młodszego Przemysława Runowskiego, Mariusz, młodziutki Patryk Boruta, najefektowniejszy z nich wszystkich Adam Balski i jedyny ciężki z wczorajszych pięściarzy - Marcin Siwy.
Zdecydowanie najbardziej proponuje przyjrzeć się Adamowi Balskiemu - widać, że chłopak ma swoje wysokie aspiracje. Mieszkający w Wielkiej Brytanii pięściarz chce iść drogą Artura Szpilki i nikt mi nie powie, że jest to zła droga. Na razie Balski idzie od nokautu do nokautu i w ringu prezentuje się bardziej niż przyzwoicie. Warto zwrócić uwagę na tego zawodnika, bo wydaje mi się, że w niedługim czasie może stać się on jednym z "koni pociągowych" tej stajni. Z drugiej strony po raz kolejny wyjątkowo przeciętnie zaprezentował się najbardziej znany z wyżej wymienionej czwórki, Marcin Siwy, który nie potrafił przełamać zawodnika mającego pięć razy więcej porażek niż zwycięstw. Jak na pięściarza przymierzanego niedawno do wyjazdowej walki z Solomonem Haumono, występ dość mizerny.



Przechodząc do głównej karty walk - na początku pokazali Nam się Mateusz Rzadkosz i Tomasz Gromadzki. Powiem szczerze - na moje amatorskie bokserskie oko - bardziej "perspektywiczny" Rzadkosz nie zrobił w tej walce absolutnie nic, aby zostać uznanym za zwycięzce tego pojedynku. Agresywniej - co oczywiście nie oznacza, że skuteczniej - atakował Gromadzki. Z pewnością pięściarzem bardziej ułożonym, z bogatszym warsztatem bokserskim jest młodszy Rzadkosz, ale werdykt jest absolutnie adekwatny do postawy obu rywali w ringu. Mam nadzieje, że dla Mateusza wczorajszy remis będzie odpowiednią mobilizacją do dalszej, ciężkiej pracy na treningach...

Druga walka była tą, na którą - nie ukrywam - czekałem najbardziej. Pojedynek Damiana Wrzesińskiego z Michałem Leśniakiem to było to na co czekałem. I nieco się rozczarowałem - głównie z powodu mojego wcześniejszego faworyta. Stawiałem na Leśniaka. Walkę - słusznie - wygrał jednak sporo niższy Wrzesiński, który pokazał większą wolę walki, chęć wygranej oraz celniejsze i silniejsze ciosy. Damian pokazał, że pomimo wpadki z Andeiem Staliarchukiem, warto na niego stawiać i będzie w przyszłości dawał ciekawe pojedynki z bardziej wymagającymi rywalami.

Trzecie walka w przekazie telewizyjnym, trzecia wygrana Oleksandy Sidorenko w zawodowej karierze i... trzecia bez nokautu. Nie ma się jednak co czepiać, kobiety nie muszą mieć kowadła w rękawicy. Sasha wypunktowała agresywnie walczącą rywalkę swobodnie, choć nie ustrzegła się błędów. Sidorenko zaskoczyła przede wszystkim brakiem kondycji. Walka zakontraktowana była tylko na sześć dwuminutowych rund, jednak trudy pojedynku zdecydowanie lepiej zniosła Monica Gentili. Ostatnia runda z pewnością powinna zostać zapisana na korzyść Włoszki, co nie zmienia faktu, że walkę jednogłośnie wygrała Oleksandra. W kuluarach mówi się już o potencjalnym pojedynku Sidorenko z Ewą Brodnicką i Ewą Piątkowską. Sytuacja w boksie kobiet na polskich ringach robi się coraz ciekawsza...



Przed walką wieczoru w ringu pojawił się jedyny Radomianin - Michał Żeromiński. Trzeba przyznać, że zaboksował poprawnie, lecz show skradł mu jego rywal - Marcin Cybulski oraz - po walce - Mateusz Masternak. Powiem szczerze, że odczucia miałem podobne do "Mastera" - Cybulski włożył w tę walkę całe swoje serce i po wyczerpujących dziesięciu rundach oddychał rękawami, których nie miał. Pomimo szybkiego tempa walki, dał z siebie absolutnie wszystko i za to należy mu się ogromny szacunek. Marcin walczył nie tylko o wygraną nad Żeromińskim, ale też o lepszą przyszłość - Mariusz Grabowski zapowiedział, że od tego pojedynku zależy to, czy podpisze z Cybulskim zawodowy kontrakt. Panie Mariuszu - apeluję do Pana - warto mieć w grupie człowieka od zadań specjalnych, prawdziwego walczaka i zawodnika, który pomimo przeciwności losu walczy sercem - wszystkie te warunki spełnia Marcin Cybulski, warto w niego zainwestować.
Michał Żeromiński oczywiścię wygrał tę walkę, pokazał kilka ciekawych ruchów, lecz kilka razy dawał się zaskoczyć rywalowi. Sędziowie wypunktowali wszystkie rundy dla faworyta gospodarzy, jednak przebieg walki nie odzwierciedla punktacji...

Wreszcie to, co kibice lubią najbardziej - walka wieczoru i największe emocje z nią związane... I na tym zdaniu powinienem skończyć swój tekst. Nie omieszkam napisać jednak kilku zdań. Nie mam pretensji do Rafała Jackiewicza, absolutnie. Zrobił swoje, wygrał, próbował toczyć walkę bokserską. W pewnym momencie stwierdził, że może lepiej spróbować zrobić z tego kabaret. Też nie wyszło. Kompletnie nic nie miało prawa wyjść tego wieczoru przy takim zawodniku jak Stilyan Kostov. Zawodnik z Bułgarii stoczył walkę, której nie dało się oglądać. Ciężko to opisać, bo coś takiego zdarza się niezwykle rzadko. Kostov przez pół godziny był schowany za podwójną gardą, praktycznie nie wyprowadzał ciosów, a uderzenia Jackiewicz zbierał na blok. Emocji nie stwierdzono. Co ciekawe, Kostov sam prosił Mariusza Grabowskiego o szansę na występ w Polsce - twierdził, że da dobry pojedynek. Dał jednak tragikomedię...


Powiem krótko - bardzo, bardzo gratuluję Mariuszowi Grabowskiemu - robi bardzo ciekawe wydarzenia bokserskie, nie ma się absolutnie czego wstydzić. Widać, że doskonale wie, jak te wydarzenia tworzyć i przy tym wydaje się być zwyczajnym, sympatycznym człowiekiem. Wczorajsza gala nie wyszła tylko pod jednym względem - być może najważniejszym - zabrakło emocji, czyli soli tego sportu. Wierze jednak, że każda następna gala bokserska pod szyldem Tymex Boxing Promotions będzie za każdym razem lepsza...

czwartek, 25 lutego 2016

Ciągnie "Dragona" do ringu...

Za około dwa tygodnie obchodził będzie 37-me urodziny, natomiast 11 dni później wejdzie ponownie do ringu. Albert Sosnowski - bo o nim mowa - to jeden z tych pięściarzy, którzy nie mogą pogodzić się z przemijającą młodością i biegnącym nieuchronnie czasem. Od pamiętnej walki z Witalijem Kliczką minie niedługo już 6 lat, podczas których "Dragon" stoczył ledwie osiem pojedynków. Bilans nie należy do najlepszych - trzy wygrane, cztery porażki i jeden remis...




Bracia Kliczko znani są ze swojej siły i z faktu/mitu, że każdy pięściarz po walce z nimi nie wraca na ring już taki sam. Z pewnością tak było w przypadku Alberta. Polak dał całkiem dobrą walkę Ukraińcowi, jednak później nie prezentował już dawnej formy. Wygrywał z journeymanami Paulem Butlinem i Maurice'm Harrisem oraz na gali w Legionowie z Włodzimierzem Letrem. Zanotował niechlubny remis z Hastingsem Rasanim, legitymującym się ówcześnie rekordem 22-61-4, przecinając rywalowi "passę" aż 18-tu porażek z rzędu. Warto w tym miejscu dodać, że pięściarz ten po walce z Sosnowskim przegrał jeszcze siedmiokrotnie i zakończył karierę...

Przejdźmy do porażek - "Dragon" 10 miesięcy po walce z Kliczko przegrał także z Alexandrem Dimitrenko przez ciężki nokaut w dwunastej rundzie. Takie ciosy na pewno nie pozostają obojętne na organizm coraz starszego boksera. Następnie w 2012 roku - być może niesłusznie - z Kevinem Johnsonem w turnieju Prizefighter, rok później w tym samym turnieju już w pierwszej walce z jedynie przyzwoitym Martinem Roganem i 10 miesięcy temu z Marcinem Rekowskim, również przez nokaut na gali w Lublinie. Szczególnie pamiętna jest porażka z Roganem, kiedy podczas walki Albert był paskudnie obijany, a czarę goryczy przelała sytuacja, kiedy po jednym z niecelnych ciosów wypadł poza liny ringu... Już wtedy wypadało zastanowić się nad końcem kariery.



Wiadomym jest, że każdy pięściarz chciałby zakończyć karierę wygraną walką. Nie ma nic fajnego w żegnaniu się z kibicami leżąc na deskach. Albert mówił niedawno, że ma w sobie jeszcze głód walki oraz pomysły na to, jak rozegrać ostatnie chwile bokserskiej kariery. Była ponoć szansa, że pojawi się nawet na gali Polsat Boxing Night, jednak nic z tym planów nie wyszło. "Dragon" zdążył nawet w jednym z wywiadów wspomnieć, że chciałby pozostać aktywny do 40-tego roku życia...
Zdążyłby w takim razie wystąpić jeszcze na niejednej gali pod szyldem Polsatu. Sosnowski nie ma nic przeciwko walkom polsko-polskim, wymienił nawet konkretne nazwiska pięściarzy, z którymi chciałby się zmierzyć - "Tomasz Adamek, Mariusz Wach, Andrzej Wawrzyk czy Krzysztof Zimnoch - czuje się na siłach, by wejść do ringu z którymś z nich..."

Ostatecznie boksujący od 1998 roku Albert Sosnowski dał się namówić na walkę w Żyrardowie i to tam zobaczymy go, być może po raz ostatni. "Dostałem ciekawą propozycję i postanowiłem z niej skorzystać. Chcę ponownie wejść do ringu, by zobaczyć na co mnie stać...". Anonsowany na przeciwnika "Dragona" jest reprezentant Węgier, Andras Csomor.

Co ciekawe, Albert wcale nie wyklucza, że po spodziewanym zwycięstwie nad najbliższym przeciwnikiem, nie wyjdzie ponownie między liny. "Jeżeli zobaczę jakiś zalążek do tego, aby jeszcze spróbować kolejnych wyzwań, na pewno podejmę rękawice..."



Pięściarzowi takiemu jak Albert Sosnowski, który stoczył w ringu 57 starć, przeboksował między linami prawie 300 rund i ponad połowę swoim przeciwników znokautował należy się ogromny szacunek. 
"Dragon" w ostatnim czasie aktywnie udziela się w nowej dla siebie roli - bokserskiego trenera, a cały czas - z powodzeniem - pracuje przecież jako komentator walk bokserskich. 
Panie Albercie, wszyscy życzymy wygranej, ładnego zakończenia bardzo owocnej pięściarskiej kariery i samych sukcesów na etapie kariery dziennikarskiej. Wieku i organizmu się nie oszuka - w studio prezentuje się Pan już wyraźnie korzystniej, niż na ringu...

niedziela, 21 lutego 2016

"Mocny cios" w Legionowie - podsumowanie gali...

Za Nami gala "Power Punch" w Legionowie. "Mocny cios". Faktycznie. Głównie dla głównego bohatera wieczoru, który otrzymał niejeden mocny cios i dla którego niewątpliwie cały wieczór był jednym, wielkim mocnym ciosem. Ale po kolei...

20.02.2016 - Babilon Promotions, gala boksu w Legionowie...



Co na plus... Zdecydowanie debiutanci... 
Co na minus... Niestety trochę więcej...

Zaczęło się od pierwszego debiutanta, Siergieja Werwejki, który zrobił wszystko to, co do niego należało. Nie ma się co rozpisywać - debiut zaliczony, ale za rywala miał człowieka, którego znokautowałaby połowa ludzi czytających ten wpis, wliczając kobiety i dzieci...

Druga walka to dosyć spory paradoks... Bardzo rzadko zdarza się, żeby balon pękł zanim zaczęło się go pompować. Tak niestety jest w przypadku Artura Nawrockiego, który w bardzo mizernym stylu przegrał z szerzej nieznanym Mateuszem Gątkiem. Swoją drogą - gratulacje dla Mateusza...

Przekaz telewizyjny zaczął się występem jednego z największych wygranych tej gali - Przemysław Zyśk zaliczył bardzo udany debiut nokautując niepokonanego wcześniej Kamila Wybrańca. Wiadomo, był faworytem, miał obycie ringowe, miał karierę amatorską, ale... naprawdę na zawodowstwie zameldował się z mocnym przytupem. Jego poczynania ringowe zrobiły na mnie chyba największe wrażenie. Chłopak ma dobre warunki, pokazał, że jest silny, potrafił składać ciekawe kombinacje i trafiał z każdej płaszczyzny. Dosłownie porozbijał swojego przeciwnika i zmusił narożnik do poddania. Przemek ma przed sobą bardzo ciekawą przyszłość i jego promotorzy mogą mieć z niego jeszcze wiele pociechy. Kibice również, a może i przede wszystkim. Bardzo duży plus tego wieczoru.




Kolejna walka, kolejny debiutant i kolejny nokaut. Podobnie jak Przemek, ze sporym przytupem z zawodowymi ringami przywitał się też Jordan Kuliński, który zastopował Niemca, Denisa Kronemanna. Osobiście bardziej podobał mi się boks Zyśka, jednak Kuliński również pokazał się z bardzo dobrej strony. Przede wszystkim umiejętnie skracał ring, szybko przechodził do półdystansu i tam lokował soczyste ciosy. Ciekawa była także zmiana pozycji. Kuliński nominalnie jest mańkutem, lecz większą część pojedynku z Kronemannem przeboksował z lewą ręką z przodu. Kolejny plus gali w Legionowie i nowy "diament" grupy Fight Events.

Po dwóch plusach w postaci Zyśka i Kulińskiego przyszedł i minus. Bardzo duży. Andrzej Sołdra - człowiek, który żyje w wyimaginowanym świecie. Świecie, który został mu po walce z Dawidem Kosteckim. Wczorajszego wieczoru nie dało się patrzeć na jego starcie z Sebastianem Skrzypczyńskim. Ciągłe klincze, ciągłe ściąganie głowy niższego przeciwnika, brak jakiejkolwiek przemyślanej strategii boksu w wykonaniu tego zawodnika. Sześć rund, który oglądało się bardzo słabo. Na rywala z ujemnym bilansem, jakim jest Skrzypczyński to wystarczyło, jednak na anonsowany pojedynek z Maciejem Miszkiniem zdecydowanie będzie to zbyt mało. Rozumiem, że był to powrót po kontuzji, ale z drugiej strony totalnie nie rozumiem tłumaczenia się "Legionowem" - fatum! Faktycznie fatum! Najpierw zremisował tam z Bartłomiejem Grafką dwukrotnie leżąc na deskach, później fatalnie przegrał z nieznanym Ukraińcem, natomiast wczoraj dramatycznie zaprezentował się na tle polskiego journeymana. Panowie promotorzy - używanie wyrazów "Sołdra" i "Legionowo" w jednym zdaniu nie jest i nie będzie udanym zabiegiem marketingowym...

Dla Kamila Szeremety wczorajszy wieczór był chyba jednym z najlepszych w karierze. Nie dość, że wygrał z niepokonanym rywalem, to jeszcze dopisano mu do rekordu drugi nokaut. Kamil nie znokautował jednak Artema Karpeca. Ukrainiec poddał się na skutek kontuzji łuku brwiowego, co nie umniejsza sukcesowi Szeremety. Polak zaprezentował wyjątkowo efektywny boks, czym maksymalnie ograniczył poczynania rywala między linami. Karpec był w ringu bezradny, a Kamil błyszczał na jego tle. Polak na gali w Legionowie miał za sobą bardzo wielu kibiców, a po wygranej nad niepokonanym Karpecem otwierają się przed nim możliwości - rewanż z Rafałem Jackiewiczem bądź walka z Wielkiej Brytanii, być może o któryś z interkontynentalnych pasów. Wielkie gratulacje dla Kamila Szeremety.




Walka wieczoru - cóż tu powiedzieć, by maksymalnie nie przekreślić Krzysztofa Zimnocha? Hasło gali "Power Punch" idealnie wpisuje się w jego pojedynek z Mike'm Mollo. Przed walką wiadomo było, iż Amerykanin sparował tylko kilka rund, że będzie groźny tylko na początku walki, że będzie polował na silny cios do momentu, w którym odetnie mu się dopływ tlenu... I zrobił to! Do wczoraj niepokonany prospekt polskiej kategorii ciężkiej przegrał z człowiekiem, który nie walczył od trzech lat, który przyjechał do Polski spróbować swojego szczęścia. Aż wreszcie z zawodnikiem, który miał po tym pojedynku kończyć karierę... 
Polak stracił możliwość stoczenia dużej walki w Wielkiej Brytanii z Davidem Haye'm, a kategorycznie zakończyły się dywagacje dotyczące organizacji jego starcia z Arturem Szpilką. Stracił wszystko. Co by jednak nie mówić - najwięksi przegrywali nie raz, a znanych jest przecież mnóstwo przykładów, że pierwsza porażka jest jak kubeł zimnej wody i właśnie po niej pięściarze wracają mocniejsi. Niech tak będzie też z Krzyśkiem Zimnochem...
Po walce swoje odzwierciedlenie miały wymowne słowa C.J. Husseina - trenera Zimnocha, który zapowiadał, żeby w trakcie walki wieczoru nie iść po herbatę, bo Mike Mollo nie doczeka się gongu kończącego pierwszą rundę... No i nie doczekał się. Bo w sumie na co miał czekać?




Kończąc ten wpis pozwolę sobie jeszcze na kilka zdań podsumowania..
Podczas tej gali nieco skompromitowali się Eugeniusz Tuszyński i Maciej Miszkiń. Pierwszy z Panów wytypował 59-55 dla Sebastiana Skrzypczyńskiego w walce z Andrzejem Sołdrą, a drugi dodał, że w tym pojedynku "soczyste" ciosy zadawał tylko Skrzypczyński. Po pierwsze, w tej walce nie było nic soczystego, ale jaki pojedynek trzeba było oglądać i jak nie darzyć sympatią Andrzeja, żeby coś takiego zrobić...
Ciekawy zestaw spodenek sprezentował Tomasz Babiloński swoim zawodnikom - czterech pięściarzy wystąpiło w identycznym stroju, a walka Szeremeta - Karpec to było apogeum - te same buty, te same spodenki i te same rękawice dwóch rywali w ringu.
Andrzej Kostyra - bardzo mi przykro, że nie mamy w Polsce osób, które mogłyby podmienić tego Pana na stanowisku komentatora bokserskich walk. Cytując samego zainteresowanego: "Butelka wódki i kilka piwek do popicia to za mało, żeby tego słuchać..."
I na koniec sprawa, która przelała czarę goryczy - hymny! Wiem, że nie jestem odosobniony w swojej opinii. Panie Tomaszu Babiloński, dlaczego Wy to ludziom robicie? Dlaczego wystawiacie Bogu ducha winną Panią do odśpiewania pieśni, której nie udało się odśpiewać jeszcze nikomu chociażby przyzwoicie? Dlaczego nie puścić tego z taśmy? Chcieliście zdemotywować Mike'a Mollo? A później Krzysztofa Zimnocha? Po co?
Tomaszu Babiloński, jest dużo do poprawy! Nie idźcie tą drogą...

środa, 17 lutego 2016

Krzysztof Zimnoch - czas weryfikacji...

Już w najbliższą sobotę w Legionowie, w walce wieczoru zaprezentuje się Krzysztof Zimnoch. Białostoczanin sporo zaryzykował kontraktując na rywala Mike'a Mollo. Na pierwszy rzut oka jest to rywal z kategorii "niewiele można wygrać, a sporo można stracić"...

Mike Mollo to w ostatnich latach pięściarz na telefon. To fakt. Drugi fakt jest taki, że telefon dzwonił tylko z Polski. Najpierw po 3-letnim rozbracie z ringiem na walkę namówił go Artur Szpilka, natomiast teraz, po następnych kilku latach Amerykanin przyleci do Polski skrzyżować rękawice z Krzysztofem Zimnochem. Dziwny zbieg okoliczności? Chyba nie... To doskonale przemyślana strategia...


Mike Mollo szczyt swojej kariery ma już dawno za sobą. Ba! Miał ją dawno za sobą już w pojedynkach ze "Szpilą". Dlaczego więc weryfikacja? 
Nie ma się co oszukiwać, że którykolwiek z wcześniejszych rywali Krzyśka był w stanie mu zagrozić. Z ostatnich pięciu rywali największe na to szansę miał chyba... Damian Trzciński. Nic nie ujmując "Turbo" - chłopak nie kalkuluje - albo strzeli, albo zostanie ustrzelony.
Raczej nikt nie spodziewał się, że problemy sprawi Zimnochowi Oliver McCall. Z drugiej strony - również nikt nie liczył na nokaut ze strony Białostoczanina. Walka toczyła się i zakończyła tak, jak każdy przewidywał. Następny był Mateusz Malujda - chłopak bardzo ograniczony technicznie. Sukcesem było to, iż wytrzymał pełny dystans, co nie zmienia faktu, że dla Krzyśka był to punktowany sparing. Wiele nadziei wiązano z Arturem Binkowskim. Zła krew, oryginalne wypowiedzi, wybuchowy charakter, duża złość i niechęć w ringu. Krzysztof wypunktował rywala, jednak jak sam stwierdził, zaboksował źle i wystawiłby sobie "jedynkę" w skali szkolnej za ten występ. Później była kontuzja, rehabilitacja i... Gbenga Oluokun. Rehabilitacja Zimnocha była tak samo ciekawa, jak ten pojedynek...

Wróćmy do Mike'a Mollo. I on sam, i jego trenerzy, i Krzysiek Zimnoch i wszyscy interesujący się boksem doskonale wiedzą na co w Legionowie stać będzie Amerykanina. Na mniej niż w walce z Arturem Szpilką. W tamtych walkach scenariusz był podobny - pierwsze kilka rund agresji Mollo, deski Polaka, aż wreszcie wyczerpanie tlenu i nokaut.
Mollo w pierwszych 3-4 rundach może być niesamowicie groźny - posiada dużą siłę, agresywny styl i wcale nie zdziwię się, gdy rzuci na matę także Zimnocha. Koniec końców - albo wykończy Polaka, albo sam przegra w późniejszych rundach. 

Mike ma jednak jeden, bardzo duży atut. Ogromna wiara w sukces i jeszcze większe serce do walki.
36-latek trenuje tak, jakby miał spotkać się Godzillą. Nigdy nie odpuszcza. Przed walką z Arturem Szpilką po raz pierwszy w życiu zobaczyć na swoim brzuchu kaloryfer. On na pewno nie wyjdzie tylko po wypłatę, ale po walce ta wypłata z pewnością będzie mu się należała. 

Co ma dać Krzysztofowi Zimnochowi walka z Mike'm Mollo? Przede wszystkim ma podsycić atmosferę między nim, a Arturem Szpilką. Niegdyś walka Szpilka - Zimnoch elektryzowała całą bokserską Polskę. A teraz? Szpilka walczy w Stanach o mistrzostwo świata, a Zimnoch "sparuje" z rehabilitantem i Gbengą Oluokunem. Ta subtelna różnica pokazuje, że jeden z nich poszedł w świat, a drugi utknął i ciężko mu ruszyć do przodu. Efektowna walka z Mollo ma dodać Krzyśkowi pewności siebie i jeszcze mocniej uwierzyć w swój sukces. 
Treningi w Wielkiej Brytanii, pod okiem C.J. Husseina, z Dereckiem Chisorą jako sparingpartnerem muszą zaprocentować. Krzysztof przecież nie ukrywa, że jego celem są pojedynki o najwyższą stawkę...
Ja wierze, że mu się uda!

wtorek, 9 lutego 2016

Ranking P4P po odejściu Floyda Mayweathera Jr...

"Wróci czy nie wróci?" - to pytanie zadaje sobie każdy kibic szermierki na pięści. Legendarny już Floyd miał tyle samo sympatyków, co przeciwników. Na mnie osobiście jego styl walki nie robił wrażenia, mało miał wspólnego z klasyczną definicją boksu, ale że boks na przestrzeni lat zmieniał się coraz bardziej, szacunek do poczynań Mayweathera mam i powinien mieć każdy.
"Money" oficjalnie zakończył karierę z rekordem 49-0 i tego się trzyma. Trzymajmy się tego też my - kibice. Jak zatem przedstawia się "spadek" po Amerykaninie? Jak wygląda teraz klasyfikacja najlepszych pięściarzy bez podziału na limity wagowe?
Swój ranking ma "The Ring", swój ma ESPN, swoje wyliczenia prowadzi BoxRec i każdy kibic indywidualnie. 
W tym poście przedstawię ranking P4P "in the RED CORNER" na luty 2016:

1. Gennady Golovkin

Pięściarz kompletny i absolutny dominator swojej kategorii wagowej. Posiadacz tytułów IBF, WBA, WBC i IBO wagi średniej. 33-letni "GGG" niedługo obchodzić będzie dziesięciolecie występów na zawodowych ringach, stoczył 34 pojedynki, żadnego nie przegrał, tylko trzech rywali wytrzymało do końcowego gongu, lecz głównie dlatego, że były to walki kontraktowane na 8 rund. Tytułu mistrzowskiego broni z powodzeniem od 15 pojedynków.

Rekord: 34-0-0 (31 KO)

2. Sergey Kovalev

Kolejny zawodnik siejący spustoszenie w swoim limicie. Półciężki, który swoją siłą niszczy każdego, kogo postawią mu w ringu. Posiadacz pasów IBF, WBA i WBO. 29 wygranych walk, podobnie jak "GGG" pozwolił dotrwać go końca walki tylko trzem rywalom. Pierwszego pasa broni od ośmiu walk. Uparcie dąży do walki z Adonisem Stevensonem, który posiada pas brakujący w kolekcji "Krushera".

Rekord: 29-0-1 (26 KO)

3. Terence Crawford

28-letni dominator wagi superlekkiej. Wierny federacji WBO - tytuł mistrzowski w wadze lekkiej bez problemu zamienił na ten sam pas w wyższej kategorii. Dotychczas nie znalazł pogromcy, czy chociażby przeciwnika, z którym miałby jakikolwiek problem. Swoim stylem z łatwością rozgryza rywala, dostosowuje taktykę i niszczy. Niesamowicie unikany zawodnik. Nie ma tak wysokiego procentu nokautów jak poprzednicy, ale oglądanie jego boksu to poezja.

Rekord: 27-0-0 (19 KO)

4. Roman Gonzalez

"Chocolatito" w wielu rankingach zajmuje czołową pozycję głównie ze względu na wspaniały, nienaganny rekord. Był mistrzem świata w trzech kategoriach wagowych, a pierwszy tytuł zdobył w wieku zaledwie 21 lat. Dziś ma 28 i "pozamiatał" wszystkie najniższe limity wagowe. W poszukiwaniu odpowiednich rywali podwyższa swoją wagę i deklasuje kolejnych oponentów. Jest bliski osiągnięcia rekordu a'la Floyd Mayweather. Wspaniały technik.

Rekord: 44-0-0 (38 KO)

5. Saul Alvarez

Niedoceniany ze względu na walkę z Floydem, do której musiał zbijać bardzo dużo wagi. Porażka w tamtym pojedynku nie zniechęciła jednak "Canelo" do dalszych treningów i pomimo ledwie 25 lat, stoczył w ringu 48 pojedynków. Zawodową karierę rozpoczął w wieku 15 lat, zaś 6 lat później zdeklasował Matthew Hattona odbierając mu pas WBC, który stracił dopiero po walce z Mayweatherem. W ostatnim pojedynku pokonał Miguela Cotto i zdobył tytuł w następnej kategorii. Świat swoi przed nim otworem, jest jeszcze bardzo młody.

Rekord: 46-1-1 (32 KO)

6. Tyson Fury

27-latek mierzący aż 206 cm wzrostu przebojem wdarł się do czołówki rankingu P4P. Wystarczyła ku temu wygrana nad wieloletnim czempionem wszechwag, Wladimirem Kliczko. Fury to bardzo barwna postać w świecie boksu, swoim zachowaniem i wypowiedziami dodaje kolorytu tej dyscyplinie. Anglik gwarantuje emocje i takich postaci Nam trzeba. Tyson przebąkuje o zakończeniu pięściarskiej kariery, ale wcześniej zobaczymy go jeszcze w rewanżu z Ukraińcem. Podobnie jak Mayweather, Fury ma tyle samo sympatyków, co przeciwników. Większość kibiców nie dawała mu żadnych szans w walce z Kliczko, jednak Fury udowodnił, że nie rzuca słów na wiatr. W jego wykonaniu możliwe jest dosłownie wszystko.

Rekord: 25-0-0 (18 KO)

7. Andre Ward

Geniusz szermierki na pięści. Gdyby nie kilka złych decyzji oraz konflikt z promotorem, Andre byłby już na samym szczycie tego rankingu. Problemy, z jakimi musiał się uporać wewnątrz grupy, z którą się związał kosztowały go kilka zmarnowanych lat wspaniałej kariery. Od 2011 roku pojawił się między linami raptem trzykrotnie. Był mistrzem kategorii superśredniej, jednak na stałe przeniósł się do wagi półciężkiej i na drugą połowę roku planowana jest jego walka z Sergeyem Kovalevem, która zapowiada się na pasjonujące widowisko. "S.O.G." to jeden z najlepszych technicznie pięściarzy dzisiejszych czasów.

Rekord: 28-0-0 (15 KO)

8. Guillermo Rigondeaux

Następny po Wardzie znakomity technicznie pięściarz. Wywodzący się z kubańskiej szkoły boksu "El Chacal" kapitalnie potrafi "zaczarować" rywala w ringu i "ukąsić" w najbardziej odpowiednim dla siebie momencie. Upokorzył będącego w czołówce rankingu P4P, Nonito Donaire'a. Jego problemem jest defensywna taktyka, przez co największe telewizje nie chcą pokazywać jego walk. Mówi się, że jest ogromnym zagrożeniem, jednak nie generuje pieniędzy, przez co bardzo trudno namówić rywali na pojedynek z nim. Geniusz taktyki i techniki.

Rekord: 16-0-0 (10 KO)

9. Danny Garcia

Były mistrz WBA i WBC kategorii superlekkiej i obecny czempion WBC wagi półśredniej. Nie jest może bardzo efektowny, ale za to niesamowicie efektywny. Potrafi dostosować się do każdego stylu i przede wszystkim w każdym z tych stylów czuje się dobrze. Potrafi wygrywać rundy. Pomimo dopiero 27 lat, posiada bogate doświadczenie. Pokonał wszystkich, z którymi przyszło mu walczyć.

Rekord: 32-0-0 (18 KO)

10. Wladimir Kliczko

Jedna z większych postaci światowego boksu na przełomie ostatnich 15 lat. Mistrz WBO w latach 2000-2002, a od 2006 roku zebrał pasy WBO, WBA, IBF i IBO wagi cięzkiej, których nieprzerwanie bronił 20-krotnie. Dopiero ubiegłoroczna walka z Tysonem Furym pokazała, że wielki mistrz ma już 39 lat. Ukrainiec przystąpi jeszcze do rewanżu z Anglikiem, lecz w przypadku drugiej przegranej, może zakończyć niesamowicie bogatą karierę. Przez ostatnie 15 lat bił się z najlepszymi na świecie. Sam był najlepszy.

Rekord: 64-4-0 (53 KO)

11. Manny Pacquiao

Kolejny po Wladimirze Kliczko pięściarz, który najlepsze lata ma już zdecydowanie za sobą. Pierwszy tytuł zdobył w 1998 roku w wieku 20 lat, a przez następne lata zdobywał światowe trofea w sześciu kategoriach wagowych. Przez ostatnią dekadę był obok Floyda Mayweathera liderem światowych rankingów P4P. W ubiegłym roku przegrał "walkę stulecia" właśnie z "Moneyem", jednak w kwietniu wróci na swój ostatni pojedynek i stanie przed szansą zakończenia kariery na szczycie, bowiem w stawce trzeciej walki z Timothy Bradleyem będzie pas WBO wagi półśredniej.
Wielka mądrość w ringu i wielkie serce do walki. 

Rekord: 57-6-2 (38 KO)

12. Keith Thurman

Melodia przyszłości. Od 2013 roku mistrz federacji WBA kategorii półśredniej. Słynący z piekielnie silnego ciosu, ale także i umiejętności walki na dystans. "One Time" przymierzany był już do wielkich nazwisk. To on miał być ostatnim rywalem Floyda Mayweathera, jednak stanowił zbyt duże ryzyko. Jego kariera dopiero będzie nabierała rozpędu, już niedługo może unifikować pasy w swojej wadze, a jego pozycja w rankingu P4P może iść tylko w górę. Przyszły niekwestionowany mistrz świata. 

Rekord: 26-0-0 (22 KO)

13. Timothy Bradley

To on będzie ostatnim rywalem Manny'ego Pacquiao. Będzie to dopełnienie trylogii ich wspólnych pojedynków. Bradley raz pokonał Pacquiao, raz z nim przegrał. Charakteryzuje go wielkie serce do walki, duża odporność na ciosy i bajeczna technika. Nie imponuje warunkami fizycznymi, ale potrafi zrobić użytek z innych walorów. Mistrz WBO i WBC wagi lekkiej i półśredniej. Znakomita sylwetka.

Rekord: 33-1-1 (13 KO)

14. Takashi Uchiyama

Niedoceniany pięściarz ze względu na fakt, iż bije się tylko w swoim rodzinnym kraju, w Japonii. "KO Dynamite" dysponuje jednak niesamowitą siłą, którą łamie kolejnych rywali. Mistrz świata federacji WBA wagi superpiórkowej od 2010 roku. Tytułu bronił dotychczas dwunastokrotnie, z czego tylko jeden rywal wytrzymał bombardowanie i przegrał na punkty. Wielki talent, wielka siła. Z niecierpliwością oczekujemy jego walk unifikacyjnych z innymi mistrzami. 

Rekord: 24-0-1 (20 KO)

15. Erislandy Lara

Kolejny znakomity Kubańczyk. Klasa sama w sobie. Aktualny mistrz świata wagi superpółśredniej. Ma na koncie dwie porażki, jednak śmiało można powiedzieć, że w obydwu przypadkach został okradziony ze zwycięstw. Nikogo nie unika, za to wielu unika jego. Z każdego pojedynku potrafi zrobić prawdziwy spektakl. Świetny technicznie.

Rekord: 22-2-2 (13 KO)

16. Deontay Wilder

Mistrz świata WBC wagi ciężkiej, w dalszym ciągu niedoceniany przez ekspertów i rywali. Charakteryzuje się ogromną siłą, znokautował 35 rywali, zaś tylko jeden ustał jego ciosy. Stoczył 36 pojedynków, lecz spędził między linami zaledwie 99 rund, co dobitnie ukazuje jego wyższość nad rywalami. Połowę swoich rywali stopował w otwierającym starciu. Jest ekspresyjny. Jego potencjalna walka z Tysonem Furym będzie wielkim wydarzeniem.

Rekord: 36-0-0 (35 KO)

17. Kell Brook

Pomimo bardzo dużego doświadczenia, długo walczył o nic. Walkę o światowy czempionat dostał dopiero w 32 próbie. Świetny technik, który ma siłę by nokautować oraz radość, by upokarzać. Nie dojdzie w najbliższym czasie jego walka z Amirem Khanem, jednak jest jeszcze kilku rywali, z którymi "The Special One" może stworzyć znakomite widowisko. 

Rekord: 35-0-0 (24 KO)

18. Adonis Stevenson

Pięściarz, który swój mistrzowski tytuł zdobył w 76 sekund. Niewielu dawało mu szansę na wygraną z Chadem Dawsonem, a ten go po prostu zrównał z ziemią. Pas WBC obronił sześciokrotnie, a obecnie przygotowuje się do siódmej obrony - rewanżu z Andrzejem Fonfarą. Co chwilę pojawiają się spekulacje dotyczące jego walki o 4 pasy z Sergeyem Kovalevem, jednak póki co do tej walki jest dalej niż bliżej. Ogromna siła ciosu. Rywale często przegrywali walkę z nim już w szatni.

Rekord: 27-1-0 (22 KO)

19. Denis Lebedev

Pierwszy przedstawiciel bardzo mocno obsadzonej wagi cruiser. Swój tytuł dzierży najdłużej z obecnych mistrzów, od 2011 roku. W rzeczywistości nie powinien mieć w rekordzie porażki - w walce z Huckiem jawnie go oszukano, natomiast pojedynek z Jonesem powinien być uznany jako nieodbyty. Walczy w Rosji. Blisko jest jego unifikacyjnej walki z mistrzem IBF, Victorem Ramirezem. Dysponuje bardzo dużą siłą, jednak potrafi także walczyć technicznie i wygrywać rundy. 

Rekord: 28-2-0 (21 KO)

20. Carl Frampton

Według Boxrec, najlepszy zawodnik wagi superkoguciej. Na pewno jeden z najlepszych, obok Guillermo Rigondeaux i Scotta Quigga. Właśnie ze swoim rodakiem stoczy pod koniec lutego walkę o dwa mistrzowskie pasy i wtedy wyjaśni się, który jest lepszy. bardzo mizerne warunki fizyczne 28-latka nie przeszkadzały mu do tej pory na odprawienie wszystkich możliwych rywali. Prawdziwy test czeka go 27 lutego. Bardzo duże serce do walki, nigdy nie odpuszcza.

Rekord: 21-0-0 (14 KO)

Nie załapali się do rankingu (kolejność przypadkowa): Leo Santa Cruz, Amir Khan, Alexander Povetkin, Daniel Jacobs, Viktor Postol, Miguel Cotto, Arthur Abraham, Grigory Drozd, Nonito Donaire, Naoya Inoue.


poniedziałek, 8 lutego 2016

Kolejka chętnych do Charlesa Martina.

Boks zaczął trenować w wieku 22 lat. Na zawodowstwie zadebiutował pod koniec 2012 roku. Dziś ma 29 lat i jest "najbardziej przypadkowym mistrzem świata wagi ciężkiej". O kim mowa? Chodzi oczywiście o Charlesa Martina, czempiona federacji IBF.

Do niedawno postać całkowicie anonimowa, a przede wszystkim niesprawdzona. Owszem, był w gronie potencjalnych kandydatów do dużych walk, jednak głównie za sprawą świetnych warunków fizycznych (196cm wzrostu, 203cm zasięgu, regularnie ponad 110kg wagi) i odwrotnej pozycji. Mańkut ze Stanów Zjednoczonych większość pojedynków zakończył przed czasem, jednak próżno szukać na jego rozkładzie znanych nazwisk. 

W 2013 roku zaliczył remis z przeciwnikiem o rekordzie 6-12-6. Później zniechęcił do walki polskiego "Tanka", Joeya Dawejko, który nie wyszedł do 4 rundy. Warto jednak dodać, że Joey miał niezwykle ciężkie zadanie ze względu na braki w warunkach fizycznych - był niższy od Martina o 20cm. "Prince" Martin pokonał także trzech niepokonanych rywali - Vincenta Thompsona, Glendy Hernandeza i Alexandra Floresa - ale żaden z nich nie jest nawet na przyzwoitym poziomie sportowym. Pierwsze znane nazwisko w rekordzie Amerykanina to Kertson Manswell, jednak przystępował do tej walki po pięciu kolejnych porażkach. Po Martinie zanotował kolejne trzy i zakończył bokserską karierę (?) z rekordem 24-12. 

Martin wygrywał kolejne walki - z Raphaelem Zumbano Love'm, Tomem Dallasem i Vicente Sandezem - i piął się w rankingach poszczególnych federacji. Posiadał pas WBO NABO, co predysponowało go bardziej do walki o pas tej federacji. Na jego szczęście, nastąpił nieoczekiwany zbieg wydarzeń...

1. Tyson Fury pokonał Władimira Kliczko i odebrał mu pasy WBA, WBO i IBF.
2. Tyson Fury nie chciał podejść do obowiązkowej obrony pasa IBF z Wiaczesławem Glazkovem, co poskutkowało odebraniem mu tego pasa.
3. O wakujący pas IBF powalczyć miał oficjalny pretendent - Glazkov i kolejny, najwyżej rozstawiony zawodnik - Martin.
4. Charles Martin odwołał swoją walkę z Dominikiem Breazeale'm i przystąpił do walki o pas IBF.
5. Wiaczesławowi Glazkovowi odnowiła się kontuzja kolana.
6. Charles Martin mistrzem świata!!!

Czy to nie szczęśliwy zbieg okoliczności? Teraz na biodrach niezweryfikowanego ciężkiego o mało atletycznej sylwetce wisi pas mistrzowski federacji IBF i... już ustawia się spora kolejka chętnych do odebrania mu tego trofeum. Dla większości ekspertów, kto by to nie był, będzie faworytem w walce mistrzowskiej. To wielka szansa.

Pierwszy swoją szansę zwietrzył Dereck Chisora, który zaczął prowokować nowego mistrza już chwilę po wygranej walce. Drugi był Artur Szpilka, który chciałby po porażce z Wilderem zostać na mistrzowskim poziomie. W kontekście starcia z Amerykaninem wymieniano także nazwiska Chrisa Arreoli i Bermane Stiverne'a. Bardzo chętnie "Prince'a" sprawdziłby także mało aktywny ostatnio Kubrat Pulev. Do walki z Martinem palił się także wracający David Haye, który w konfrontacji z nowym mistrzem byłby zdecydowanym faworytem. Aż wreszcie dwóch młodych, silnych i perspektywicznych pięściarzy, Anthony Joshua i Joseph Parker snują plany o wspólnym pojedynku będącym eliminatorem do pasa IBF. 

Opcji jest wiele, ale wcale nie muszą wydarzyć się szybko. Nowy czempion dostał od federacji 12 miesięcy czasu na obowiązkową obronę. W międzyczasie może bronić swojego pasa z dobrowolnie wybranym rywalem lub spróbować namówić pozostałych dwóch mistrzów do unifikacji. 

Sprawa wygląda na tyle komicznie, że Charles "Prince" Martin, 29-letni mistrz świata... wciąż czekać będzie na prawdziwy test między linami ringu. Teraz - tak jak mówił Artur Szpilka - jest ok. dwudziestu pięściarzy, którzy w każdej chwili mogą sięgnąć po najwyższy laur...

środa, 3 lutego 2016

Co dalej z Mariuszem Wachem?

202 centymetry wzrostu, 208 centymetrów zasięgu ramion i... to chyba wszystko. Jeszcze niedawno Mariusz Wach, polski ciężki wymieniany był jednym tchem wśród najlepszych pięściarzy królewskiej kategorii. Do 2012 roku można było o nim mówić "prospekt". W sumie przed pamiętną walką z Władimirem Kliczko można było o nim powiedzieć wszystko, bo... nie było można o nim powiedzieć nic konkretnego. Dzięki promotorowi Mariuszowi Kołodziejowi walki w Polsce mógł przeplatać z pojedynkami w Stanach Zjednoczonych. To właśnie za oceanem "Viking" nokautował rywali pokroju Jasona Gaverna czy Kevina McBride'a, czym zyskał sobie miano silnego. Patrząc na Polaka można było w ciemno powiedzieć, że bije piekielnie mocno. Nie był jednak sprawdzony w walkach na nieco wyższym poziomie. Wszak Gavern, McBride, Fields czy wcześniej Hammer to był bardzo średni poziom. Wiadomym było, że Wach jest od nich po prostu lepszy. Pytanie brzmiało: jak bardzo?

Na listopad 2012 roku przypadł termin wielkiej walki z Władimirem Kliczko - hegemonem ówczesnej wagi ciężkiej. W stawce walki znajdowały się trzy mistrzowskie pasy. Mariusz miał zarobić ogromne jak na Polskę pieniądze i przede wszystkim zweryfikować się w walce na tym najwyższym poziomie. Jak większość, i ja przewidywałem, że zabraknie kilku starć na poziomie między Gavernem, a Kliczko. Mariusz Wach przed walką z Kliczko i po niej to niestety dwóch różnych pięściarzy. "Viking" był niezwykle spięty, zadał jeden (!) silny cios niestety zbierając ich nieprawdopodobną ilość. Stawiam tezę, że było to najdłuższe 36 minut w jego życiu.

Zyskał duże uznanie przede wszystkim za niespotykaną odporność na ciosy. Wytrzymał bombardowanie. Po walce kibiców spotkała kolejna nieprzyjemna informacja - dopingowa wpadka Wacha. Dwa lata trwał rozbrat Mariusza z ringiem. Niby trenował, ale nie trenował. Tłumaczył się, jednocześnie zapewniając o niewinności. Mocno plątał się w zeznaniach, często zachowując się jak przedszkolak mówiący kwestię "Proszę Pani, ale to on zaczął...".

W końcu wrócił. Rękę wyciągnął do niego Mariusz Grabowski, widząc obopólną korzyść z występów "Vikinga" na swoich galach. Wach wystąpił w Dzierżoniowie, Radomiu, Lubinie i Ostrowcu Świętokrzyskim. Nie sposób nie napisać, że Wach spotkał się na tych czterech galach z czterema journeymanami - wypunktował Kurtagicia i Oluokuna, znokautował Walkera i Airicha - to wszystko w przeciągu 8 miesięcy. 

Z rekordem 31-1 musiał zacząć walczyć z kimś poważniejszym. Tyle, że... Mariusz wybitnie tego nie chciał. Wolał występy na podrzędnych galach w Dzierżoniowie czy innych Ostrołękach i zapewnienia swojego "trenera" Piotra Wilczewskiego, że jest bezsprzecznie najlepszym polskim ciężkim. Takie słodkopierdzące poklepywanie po plecach to było to, co lubił Mariusz Wach. Pojawiały się propozycje walk z Bryantem Jenningsem, Anthonym Joshuą... i na propozycjach się kończyło. 
Wokół Mariusza zrobiło się zbyt dużo wrogo nastawionych do siebie ludzi. Mariusz Kołodziej chciał na Wachu jeszcze zarobić, osobisty menedżer Iwajło Gocev był przeciwny promotorowi Mariusza, a trener Wilczewski dalej klepał po plecach. W końcu zakontraktowano walkę...

Alexander Povetkin był jednym z nielicznych, którzy - podobnie jak Mariusz - wytrzymał z Władimirem Kliczko cały dystans. Rosjanin bardzo chciał zrewanżować się Kliczce i miał ewidentnie dużo wyższe aspiracje niż Polak. "Viking" postanowił "odpękać" walkę z Povetkinem, aby dać zarobić promotorom i uwolnić się od nich. Przeszedł bardzo wyraźnie obok pojedynku z Sashą, na domiar złego z powodu kontuzji oka przerwanego bardzo blisko ostatniego gongu. Mit Mariusza Wacha runął raz na zawsze.
Mówiło się nie tak dawno w kuluarach, że walki z Mariuszem chce Robert Helenius. Nie ma się co dziwić - Wach to mimo wszystko spore nazwisko, a ryzyko prawie żadne. Wach to idealny rywal dla młodych perspektywicznych ciężkich. Wach to ekskluzywny journeyman... 
Szkoda Wacha, ale w tym sporcie serce do walki jest równie ważne, co talent...

wtorek, 2 lutego 2016

Rosja - wylęgarnia bokserskich talentów?

Czy nie zastanawialiście się czasem jak to jest, że w każdym liczącym się przedziale wagowym, w czołówce zawsze można znaleźć Rosjan? Od pewnego czasu lubię zagłębić się w statystykę i ta - porównując np. Rosjan z Polakami - jest dla nas druzgocąca. Komputerowy ranking bokserski Boxrec.com (strona, którą bardziej powinno się traktować jako kalendarz bokserskich wydarzeń i historię pięściarzy, a nie swoisty ranking) wylicza rosyjskich pięściarzy w liczbie 308. Dla porównania, Polaków jest ponad dwukrotnie mniej...

Patrząc na klasyczny P4P w Rosji (wg. Boxrec.com), pierwszy pięściarz, którego nie kojarzyłem znajdował się na pozycji numer 38. A i później pojawiały się nazwiska, które znamy wszyscy. Dla kolejnego porównania - w polskim rankingu P4P (wg. Boxrec.com) znajduje się Damian Wrzesiński. Nic mu nie ujmując, z pewnością nie zna go żaden Rosjanin...

Waga ciężka

Bezsprzecznie numerem jeden jest Alexander Povetkin - były rywal Wladimira Kliczko, który w następnej swojej walce spotka się najprawdopodobniej z Deontayem Wilderem o pas WBC i dla wielu ekspertów będzie tego pojedynku faworytem. Drugi jest Andrey Fedosov - zwycięzca turnieju Boxcino z 2015 roku, jeden z kandydatów do walki z Davidem Haye'm. Trzecie miejsce piastuje olbrzym, mierzący 202cm wzrostu Alexander Ustinov, były pogromca Davida Tuy. Jedyną przegraną zadał mu Kubrat Pulev. Na dalszych miejscach znajdują się były zawodnik Hussars Poland w rozgrywkach WSB, niedawny amator, Sergey Kuzmin oraz etatowy już journeyman, zawsze solidny i twardy Denis Bakhtov.

Waga juniorciężka

Podobnie jak w przypadku Polaków, świetnie obsadzona przez Rosjan waga. Dwóch mistrzów - pas WBC należy do Grigory Drozda, który odebrał go Krzysztofowi Włodarczykowi, a WBA od 2012 roku do Denisa Lebedeva. Trzeci w kolejce jest pretendent do trzeciego pasa - IBF, Murat Gassiev, który być może spotka się teraz z Victorem Emilio Ramirezem. Czwarte i piąte miejsce w tym zestawieniu zajmują piekielnie silni, lecz nieco jeszcze zbyt mało doświadczeni i ograniczeni technicznie Rakhim Chakhiev i Dmitry Kudryashov

Waga półciężka

Kolejna waga zdominowana przez Rosjanina. Tym razem numer 1 jest powszechnie znany - Sergey Kovalev, posiadacz pasów WBO, WBA i IBF. Pierwszy pas wywalczył pokonując Nathana Cleverly'ego, dwa kolejne "dołożył" mu Bernard Hopkins. Drugi jest wielki rywal Kovaleva z czasów amatorskich, Artur Beterbiev, który głośno domaga się walki na zawodowstwie. Trzecie miejsce należy do kolejnego wielkiego amatora, Egora Mekhonceva. Następne miejsca zajmują bardzo perspektywiczni Umar Salamov, Vasily Lepikhin, Igor Mikhalin i przede wszystkim Dmitry Bivol.

Waga superśrednia

Następny przedział wagowy i następny mistrz - Fedor Chudinov, na którego biodrach wisi pas WBA po zwycięstwie nad Felixem Sturmem. Drugi jest uznawany do niedawna za wielki talent Matvey Korobov. Kolejne miejsca zajmują młodzi i silni Dilmurod Satybaldiev i Apti Ustarkhanov, a także doświadczony i niesamowicie wymagający Dmitry Sukhotsky.

Niższe wagi

Żeby nie robić z tego artykułu książki, uogólnie niższe wagi do jednego tekstu. W wadze średniej walczy Arif Magomedov i brat Fedora, Dmitry Chudinov. W wadze półśredniej występuje z powodzeniem David Avanesyan, zeszłotygodniowy pogromca Karima Mayfielda - Dmitry Mikhaylenko oraz niepokonany w 29 występach Konstantin Ponomarev. Jest także Roman Belaev czy Anton Novikov. Waga superlekka to przede wszystkim Eduard Troyanovsky, mistrz świata IBF oraz były mistrz WBO, Ruslan Provodnikov. W tym przedziale występuje także były mistrz WBA, Khabib Allakhverdiev oraz perspektywiczny, niepokonany Sergey Lipinets.
W wadze lekkiej walczy dwóch godnych uwagi pięściarzy. Były mistrz europy i dwukrotny pretendent do tytułu mistrza świata, Denis Shafikov oraz również były pretendent, Petr Petrov.
Waga superpiórkowa to przede wszystkim niedawny pretendent do pasa, twardy Andrey Klimov, a także były mistrz europy, Vyacheslav Gusev. Przedział niżej walczy niedawny jeszcze mistrz świata IBF, Evgeny Gradovich.

Jak widać, tych znakomitych Rosjan jest ogromnie duża ilość. W czym tkwi fenomen? Mają lepszych trenerów? Lepsze szkolenie? Większe zaplecze? Być może wszystkie odpowiedzi na te pytania brzmią "TAK". Rosjanie organizują wielkie gale i pompują w boks niesamowite pieniądze. Trzeba jednak pamiętać o jednym - często jest to przede wszystkim interes. Biznes, na którym trzeba zarobić. Dlatego tak ciężko jest wygrać z Rosjaninem na jego gali. Trzeba nie pozostawić sędziom szansy na oszustwo. Tak zrobił "Diablo" z Chakhievem, a czego nie udało się zrobić z Drozdem. Rosja ma swoich wielkich pięściarzy, ale ma także swoich sędziów i swoją agencję antydopingową RUSADA, o czym przekonali się niedawno choćby Mariusz Wach czy Olanrewaju Durodola. Rosja to jednak dalej nie kraj, lecz styl życia...