wtorek, 26 września 2017

Niezwykła historia Wisaksila Wangeka...

Tajlandia to kraj, w którym sztuki walki są bardzo głęboko zakorzenione. W tym kraju już kilkuletnie dzieci zaczynają swoje "kariery" ucząc się bić i bronić. W tamtych rejonach sztukę walki traktuje się niemal jak świętość. Stąd odrębna dyscyplina czyli muay thai (tajski boks), która stała się sportem narodowym. Nie wszyscy Tajowie uczą się boksu, ale zdecydowana większość tajskich bokserów wywodzi się z muay thai. Ich naturalne predyspozycje nie pozwalają im uzyskiwać sukcesów w najcięższych kategoriach wagowych, za to w tych najlżejszych niemal nie mają sobie równych. Średni wzrost dorosłego mężczyzny w Tajlandii to ok. 162cm. Portal statystyczny Boxrec klasyfikuje 382 zawodowych pięściarzy z tego kraju, w tym jednego występującego w wadze ciężkiej.

Tajowie walczą niezwykle często. Rekordzista - do dziś aktywny - stoczył już między linami 95 pojedynków. Wielu pięściarzy ma ponad 50 walk, co jest już w światowej skali bardzo dużym wyczynem. No bo gdyby każdy z Was miał wymienić na poczekaniu nazwiska kilku współczesnych zawodników z ponad 50-cioma występami na koncie, to pewnie byłby z tym problem... Wladimir Kliczko, Manny Pacquiao... yyy... Orlando Salido, no i oczywiście Ismail Abdoul. A, no i Rafał Jackiewicz. W Tajlandii co trzeci liczący się pięściarz przekroczył już tą magiczną liczbę. 49 występów ma na koncie obecnie najlepszy zawodowiec z tego kraju, Wisaksil Wangek. Jako, że boks w Tajlandii to temat na odrębną historie i jest to temat-rzeka, skupie się właśnie na Wangeku.
 

Skąd on się wziął? Wisaksil Wangek być może znany jest bardziej pod "nazwą" Srisaket Sor Rungvisai. Dlaczego napisałem nazwą, a nie pseudonimem? Bo pseudonim ma inny - Nakornl. Ciężko wytłumaczyć co oznaczają te wyrazy, ale się postaram. Wisaksil urodził się w miejscowości Si Sa Ket w Tajlandii. Wnioskuje więc, że "Srisaket" i Si Sa Ket mają ze sobą coś wspólnego. "Nakornl" oznacza w tamtejszym języku słowo... miasto. Troszkę poszperałem i udało mi się dowiedzieć, że Tajowie rywalizują w swoim kraju nie między sobą bezpośrednio, a między klubami i między miastami. "Srisaket Sor Rungvisai" oznacza przynależność Wangeka do konkretnego klubu w konkretnym mieście. Inny przykład - mistrz Świata w najniższej kategorii wagowej reprezentuje klub Knockout CP Freshmart, a taki pseudonim ma kilku tajskich pięściarzy. Naprawdę ciężko coś konkretnego powiedzieć w tym temacie, więc przejdźmy do historii jego zawodowych występów. 


Jak wszyscy dobrze wiemy, 30-letni Wangek jest od niedawna na ustach większości kibiców, ponieważ sensacyjnie zatrzymał marsz uznawanego za najlepszego pięściarza Świata bez podziału na kategorie wagowe Romana Gonzaleza. "Chocolatito" mając rekord 46-0 już witał się z gąską i celował w rekord Rocky'ego Marciano i Floyda Mayweathera. Wygrywał z takimi zawodnikami jak Juan Francisco Estrada czy Brian Viloria, a zatrzymał się na kompletnie niedocenianym Taju imieniem Wisaksil Wangek, dla którego była to pierwsza podróż do USA w życiu. W znanej Gonzalezowi hali Madison Square Garden Wangek wypunktował faworyta, a pół roku później w walce rewanżowej pozbawił złudzeń odprawiając wyraźnie przed czasem w czwartej rundzie. Przypadek mógł zdarzyć się raz. W rewanżu była już dominacja i wielki upadek faworyta. Narodziła się nowa gwiazda niższych kategorii, ale czy faktycznie?


Spójrzmy na przegląd kariery Taja. Wangek zadebiutował na zawodowych ringach raptem w 2009 roku od dwóch porażek w Japonii. Przegrywał z Akirą Yeagashim i Yushinem Yasufo. Następnie wrócił do siebie i... zremisował z debiutantem. W piątej walce zawodowej ponownie wybrał się do Japonii i znów przegrał. Jego rekord brzmiał 1-3-1. Nie wiem co się z nim wówczas stało, ale od tego czasu wygrał 26 kolejnych walk - wszystkie oczywiście w Tajlandii. Po dwóch wygranych z "Chocolatito" Gonzalezem pięściarz z Tajlandii dysponuje rekordem 44 wygranych, 4 porażek i 1 remisu z początku kariery. Aż 40 razy wygrywał przed czasem. Ale... Aż 14 razy mierzył się z debiutantami, a 16 razy jego rywale mieli ujemny bilans. Co ciekawe, bezpośrednio przed wyjazdowymi walkami z Gonzalezem aż trzy razy z rzędu stawał w ringu z debiutantami. Nie ma się co dziwić, że nikt nie traktował go nazbyt poważnie...

Wygrywając walkę w Madison Square Garden Wisaksil Wangek zyskał pas mistrza Świata WBC w dywizji super muszej. Bardzo ciekawym jest fakt, iż dokładnie to trofeum nosił na biodrach już cztery lata wcześniej. To własnie Wangek znokautował Japończyka Yotę Sato i odebrał mu pas WBC, który później po ciężkim boju oddał w ręce niepokonanego wówczas Carlosa Cuadrasa. Meksykanin bronił trofeum sześciokrotnie, zanim przegrał z... Romanem Gonzalezem. A Gonzalez już w pierwszej obronie przekazał go w ręce Wangeka. 


Podsumowując - przed wyjazdem do USA i walkami z Romanem Gonzalezem, Wisaksil Wangek stoczył 47 pojedynków, z czego trzy ważne. Najpierw pokonał wspomnianego Yotę Sato, później przegrał z Carlosem Cuadrasem, a następnie - również nieoczekiwanie - znokautował Jose Salgado. Pozostali rywale Wangeka posiadają nazwiska, które nic Wam nie powiedzą. 
Jeszcze jedna ciekawostka. Kiedy Wisaksil Wangek był mistrzem Świata WBC, pasa bronił co... cztery pojedynki. Dziwnie to brzmi, ale po pokonaniu Sato Wangek wygrał dwukrotnie z zawodnikami o ujemnym bilansie i z jednym debiutantem. Podobnie zrobił po kolejnej obronie. Wychodził wówczas do ringu co 30-45 dni. 

No i na koniec - portal Boxrec to statystyka, wiem. Te matematyczne wyliczenia dały taki wynik, dzieki którym Wangek jest liderem kategorii super muszej. Bezpośrednio za plecami Taja widnieją takie nazwiska jak Naoya Inoue, Khalid Yafai, Juan Francisco Estrada, Carlos Cuadras czy właśnie "Chocolatito" Gonzalez. Jak w takim razie klasyfikować Wisaksila w rankingu P4P bez podziału na kategorie wagowe? Gonzalez ocierał się o lidera. Czy w takim razie Wangek ma mieć miejsce w ścisłej czołówce?
...No właśnie!

poniedziałek, 18 września 2017

"Wrócę silniejszy..."

"Gdzie Ci mężczyźni, prawdziwi tacy..." - śpiewała niegdyś Danuta Rinn. I wykrakała. Bo gdzie dzisiaj Ci mężczyźni, Ci polscy rzemieślnicy w królewskiej kategorii wagowej? Nie dość, że przegrywają, to jeszcze dość mocno, przed czasem. A jak nie przegrywają to stoją w miejscu, ich kariera nie porusza się do przodu. Co mnie skłoniło, żeby usiąść nad tekstem o takiej tematyce? Ostatnia gala w Radomiu i brutalna porażka samozwańczego "najlepszego ciężkiego w Polsce". No jeśli tak upada najlepszy ciężki w Polsce to szkoda myśleć, co jest głębiej. Na nasze polskie nieszczęście to nie tylko Krzysiek Zimnoch ostatnio dał plamę, ale większość naszych nadziei wagi ciężkiej. Przed czasem przegrali przecież i Szpilka i Ugonoh. Nie rozwija się kariera Mariusza Wacha. Niby wrócił Tomek Adamek, ale jest to powrót do pierwszej porażki...

Śmieszny jest fakt, że teraz wre praca nad zorganizowaniem elektryzującego pojedynku Artura Szpilki z Krzysztofem Zimnochem. Teraz, kiedy obaj przegrali przed czasem w dość drastycznym stylu. Po co ta walka teraz? Komu ona jest potrzebna w tej chwili? Panowie podsycili atmosferę grubo ponad 4 lata temu, od tej pory wymieniali między sobą kąśliwe "uprzejmości", ale każdy poszedł swoją drogą. Teraz, kiedy obaj są po porażkach, nagle o sobie przypomnieli i chcą sobie coś wyjaśniać? Promotorzy nie mają już za bardzo pomysłu na prowadzenie ich karier i uznali, że przegranego odstrzelą, a karawana ze zwycięzcą jakoś pojedzie dalej?


Artur Szpilka to z pewnością najpopularniejszy polski ciężki w ostatnich latach. Czy najpopularniejszy oznacza najlepszy? Zdecydowanie nie. Ilość kciuków w górę klikniętych na facebooku nie oznacza w tym przypadku kompletnie nic, nawet ilości fanów, bo profil Artura lubili i jego sprzymierzeńcy i przeciwnicy. Artur zawsze dużo i głośno mówił, ale ostatnio stanowczo ucichł. Najpierw brutalnie znokautował go Deontay Wilder, a kiedy wrócił po kilkunastomiesięcznej przerwie na macie ringu stosunkowo szybko i łatwo usadził go Adam Kownacki. Ten "wesoły grubasek", jak zwykł nazywać go Szpilka. Oczywiście Artur na chwilę zniknął z portali społecznościowych, ale już się pojawił, by oczywiście uświadomić kibiców, że wróci silniejszy...


Tak samo silniejszy wróci oczywiście Krzysztof Zimnoch, bo wpadce w walce z silnym, lecz ograniczonym Joeyem Abellem. Podobnie silniejszy Krzysiek wracał także oczywiście po błyskawicznym nokaucie z rąk Mike'a Mollo. Jeśli tak ma wyglądać ta zapowiadana siła, to ja nie chcę tego oglądać. Zimnoch naturalnie jest w dalszym ciągu chętny na walkę z Arturem. 


Odejdźmy na moment od tej jakże elektryzującej walki i skupmy się przez chwilę na Izu Ugonohu. Nie ukrywam, że Izu to zawodnik, na którego liczyłem (i liczę) najbardziej. Jest jeszcze całkiem młody, jest silny, dobrze zbudowany i ambitny. Jego debiut na amerykańskim ringu nie do końca wyszedł tak, jak sobie wymarzył, ale moim zdaniem pokazał się z dobrej strony. Zabrakło doświadczenia i cwaniactwa, zabrakło chłodnej głowy, lekkiego przyhamowania, by później ruszyć mocniej. Ugonoh również przegrał przed czasem i również zapowiedział, że wróci silniejszy. Nie wraca. Minęło już ponad pół roku od porażki z Dominikiem Breazeale'm, a słuch po szczecinianinie zaginął. Pojawiały się jakieś półoficjalne informacje, że Izu szykuje się na coś konkretnego, doszły mnie słuchy, że ma zamiar wrócić do wagi cruiser. Co by nie było, nieco szkoda czasu. Jeśli trenuje, trzeba wracać, przełamać się i bić. Kto, jak nie Izu w tej chwili?


Ciekawym przypadkiem jest Mariusz Wach. 37-letni już "Viking" niby nie dał się usadzić Kliczce, niby dał twardą walkę Povetkinowi, niby wygrał ostatnio w Niemczech, a dalej jest o nim kompletnie cicho. Wygrana z solidnym Niemcem na jego terenie to niemały sukces, a jednak o Mariusza nikt nie pyta. I on też nie pyta. Jest cisza. Pojawiały się jakieś kontakty z MMA, ale w tym sporcie Mariusza kompletnie nie widzę. Jest to chłop jak dąb, ale wolny, statyczny, taki trochę Nikolay Valuev dzisiejszych czasów. Niby coś tam wygrywa, ale emocji w tym nie ma żadnych. I kariera stoi. Na samej końcówce. Stoi. Mariusza nie ma...


Wrócił za to Tomasz Adamek. On zawsze wracał silniejszy. Karierę kończył już trzy razy. Po Glazkovie, po Szpilce, po Molinie. I skończyć nie może. Niedługo obchodził będzie 41 urodziny, ale wrócił, bo ma jeszcze coś do pokazania. Co? No przecież "jak jest szybki to może wygrać z każdym", więc wypadałoby mu wierzyć. "Góral" wraca by spróbować jeszcze raz, ale każdy wie, że jego kariera będzie się toczyć najpóźniej do pierwszej porażki. To już nie ten wiek, nie te ruchy, nie ta szybkość, nie te nogi i nie te ambicje. Ale Tomek ma grono oddanych kibiców i nazwisko, które będzie zapełniać hale. Polska jednak czeka na sukcesy, a tych Adamek już niestety nie zagwarantuje...


Wczoraj minął rok, jak ostatni raz między linami widzieliśmy Andrzeja Wawrzyka. Pokonał wówczas zwłoki Alberta Sosnowskiego. Dużo ciekawiej pokazał się wcześniej, w fajnym stylu ogrywając Marcina Rekowskiego. Jak było później - każdy wie. Wilder, mistrzostwo Świata, Ameryka, wpadka dopingowa i upadek. Andrzej ma dopiero 30 lat i jeszcze pewnie sporo przed nim, ale nie ma co ukrywać - nie jest to materiał na odnoszenie sukcesów. Brakuje mu siły, odporności na ciosy i psychiki. To pocieszny gość, ale ze średniej półki. Co się z nim dzieje teraz? Czy odbywa jakąś karę za wpadkę dopingową? Chyba nie, bo wiemy jak działają te wszystkie dyskwalifikacje. o Wawrzyku cisza. Ale spokojnie, on też wróci silniejszy...


Kilka słów o Adamie Kownackim. Chłopak ma ewidentnie swoje 5 minut. Wygrał walkę, w której większość skazywała go na porażkę. Wygrał w dobrym stylu, przekonująco. Ale w moim odczuciu ma dużo więcej braków w wyszkoleniu, niż atutów. Wystarczyło to, by zaskoczyć Szpilkę, ale im dalej w las, tym więcej drzew. Boxrec klasyfikuje go już w pierwszej 10-tce najlepszych ciężkich na świecie, chociaż jest to totalne nieporozumienie. Taki Adamek zdążył już więcej zapomnieć, niż Kownacki dopiero się nauczył. Pomijając to wszystko, fajnie się go ogląda i oczywiście bardzo mu kibicuje. Nie wiadomo jednak, czy klasyfikować go jako Polaka, czy jako Amerykanina. W USA traktują go przecież jak swojego...


Żeby nie było zbyt pesymistycznie - są oczywiście młodzi. Jest kilka nazwisk, na których można się skupić, aby mieli oni szanse zbudowania solidnych podwalin pod swoją karierę. Najlepszy z nich jest bez wątpienia Paweł Wierzbicki. Duży, szeroki chłop, z silnym ciosem. Jest także Michał Olaś, chociaż on bardziej przypomina mi junior ciężkiego. No i trzeci - Krzysztof Kosela, ponad 2 metry faceta, który może nie jest wirtuozem boksu, ale nadrabia ambicją i wiarę w siebie. Pomijam w tym zestawieniu Marcina Siwego, który pomimo rekordu 17-0 jest dla mnie - powiem wprost - okrutnie słaby. Miał walczyć z Tomem Schwarzem w Niemczech, ale ta walka jakoś się chyba rozmyła, zresztą całe szczęście dla Marcina, że tak się stało. Podobnie rzecz ma się z Sergeyem Verveyko, który bardziej wygląda na cukiernika, niż pięściarza. Bez wyrazu, bez emocji, bez siły i chyba bez większego talentu.


Kariery zakończyli już chyba Marcin Rekowski i Albert Sosnowski. Kilka słów poświęcę temu drugiemu, który jest niejako fenomenem. Nikt tak nie wycisnął swojej kariery jak cytrynę, jak właśnie "Dragon" Sosnowski. Z pewnością zdobył więcej, niż przypuszczał. Pomimo iż nie był obdarzony wielkim talentem, zdobył pas mistrza Europy, pretendował do tytułu mistrza Świata, dzielił ring z Vitaliyem Kliczko w jego najlepszym czasie, bił się w Wielkiej Brytanii, w Stanach Zjednoczonych i w Niemczech. Z niczego wyrobił sobie nazwisko i za to trzeba go szanować. 


I na koniec wrócę jeszcze do tekstu z tytułu. "Wrócę silniejszy". Jest to tak oklepane, że zawsze kiedy to słyszę chce mi się śmiać. Jaki jest sens w pleceniu takich głupot? Serio dorośli faceci sami w to wierzą? Taki Zimnoch "wróci silniejszy" po Mollo, obskoczył zwłoki Michaela Granta i znowu skończył na glebie po Abellu. I po nim też "wróci silniejszy". No po co? Trenerzy wpajają swoim zawodnikom, że mają takimi tekstami strzelać po przegranych walkach? Nie lepiej powiedzieć "Spieprzyłem robotę. Wracam na salę ostro zapierniczać"? Więc, Panowie z naszej polskiej kategorii ciężkiej. Nie wracajcie silniejsi. Wracajcie na salę i zapierniczajcie! 

sobota, 16 września 2017

Golovkin vs Alvarez czyli bitwa o podium P4P...

Niesamowita wojna czeka nas już dzisiejszej nocy. Dwóch pięściarzy, którzy już wielokrotnie byli do siebie przymierzani wreszcie stanie ze sobą w ringu. Dwóch pięściarzy, którzy zajmują bardzo wysokie lokaty w rankingu P4P bez podziału na kategorie wagowe będzie musiało pokazać między linami wyższość nad rywalem. Wygrany na pewno znajdzie się w pierwszej trójce zestawienia, co nie oznacza, że przegrany wypadnie z czołówki. W stawce walki znajdą się pasy WBA, IBF, WBC i IBO, których bronić będzie Kazach, jednak młody "Canelo" nie ma zamiaru bić się o tytuł WBC. Pas ten w przypadku jego zwycięstwa pozostanie wakujący. W sobotnią noc w ringu spotkają się ze sobą dwie ogromne siły. Zawodnicy wniosą na matę łącznie aż 86 wygranych i tylko jedną porażkę. Co więcej, aż 67 pojedynków rozstrzygnięte zostało przed czasem. Czy tym razem walka ma szansę potrwać pełen dystans?


Faworytem bukmacherów jest Golovkin. Kazach pozostaje niepokonany w 37 pojedynkach, z czego aż 33 rozstrzygnął przed upływem regulaminowego czasu walki. Kariera zawodowa Golovkina rozpoczęła się w 2006 roku, jednak wcześniej odnosił on także spore sukcesy w boksie amatorskim. W 2000 roku został mistrzem Świata juniorów, a dwa lata później triumfował w Igrzyskach Azjatyckich. W 2003 roku zdobył złoty medal mistrzostw Świata rozgrywanych w Tajlandii. Walczył już wówczas w wadze średniej. Największym sukcesem "GGG" był jednak występ na Igrzyskach Olimpijskich w Atenach. Wówczas 22-letni Gennady sięgnął po srebrny medal ulegając w finale Gaydarbekowi Gaydarbekovowi, w półfinale odprawiając jednak Andre Dirrella.


Kazach podpisał zawodowy kontrakt z grupą K2 Promotions i pierwsze 18 walk stoczył w Niemczech pokonując m.in. Daniela Urbańskiego, Sergeya Khomitsky'ego czy Mehdiego Bouadlę. 
W 2010 roku w niecałą minutę odprawił Miltona Nuneza zdobywając tytuł tymczasowego mistrza Świata federacji WBA, który następnie zamienił na pełnoprawny tytuł po otrzymaniu przez Felixa Strurma tytułu w wersji Super. W następnych miesiącach Golovkin wygrywał przed czasem m.in. z Kassimem Oumą i Makito Fuchigamim, a jego debiutem w Stanach Zjednoczonych była walka z Grzegorzem Proksą, który wskoczył na zastępstwo Rosjanina Dmitry Piroga. Znakomity wówczas Polak nie miał zbyt wiele do powiedzenia w starciu z "GGG", lądował na deskach w pierwszej i czwartej rundzie, a w piątej sędzia ringowy zatrzymał pojedynek. To wówczas kibice w Polsce dowiedzieli się o piekielnej sile Gennady Golovkina.


W następnych latach wielu próbowało, ale nikt nie był w stanie zagrozić Kazachowi. Siedem rund wytrzymał Gabriel Rosado, osiem Curtis Stevens, a tylko trzy Nobuhiro Ishida, Matthew Macklin czy Daniel Geale. Chwile później Golovkin szybko rozprawił się z doświadczonym Marco Antonio Rubio dokładając pas WBC Interim. Jedną z lepszych walk dał Kazachowi niesamowicie twardy Martin Murray, ale i on przegrał przed czasem w 11 rundzie. W 2015 roku dużym sprawdzianem wartości "GGG" miał być David Lemieux, ale rzeczywistość okazała się dla niego brutalna. Przegrał siedem rund, leżał na deskach, w a ósmej przegrał walkę. Pięściarz z Karagandy zunifikował kolejny pas, tym razem IBF.



W 2016 roku Golovkin szybko pokonał średniego Dominika Wade'a, ale we wrześniu spotkał się w bardzo ciekawie zapowiadającej się walce z niepokonanym Kellem Brookiem. Wywodzący się z niższych kategorii Anglik postawił twarde warunki, nawet wygrał kilka pierwszych rund, ale poległ ostatecznie w piątej rundzie. Gennady obronił tym samym pasy WBA, WBC, IBF i IBO w wadze średniej. W ostatniej walce spotkał się ze znakomitym, lecz niedocenianym Danielem Jacobsem. Amerykanin rozegrał kapitalne zawody wciągając Golovkina na głębokie wody. Jacobs przegrał minimalnie po decyzji sędziowskiej, ale była to pierwsza od 9 lat walka Golovkina na pełnym dystansie. 



Saul Alvarez kariery amatorskiej nie miał, gdyż niezwykle szybko podpisał kontrakt zawodowy. W momencie debiutu miał zaledwie 15 lat i  3 miesiące. W trzeciej zawodowej walce spotkał się z debiutantem, niejakim... Miguelem Vazquezem, który został później mistrzem Świata wagi lekkiej. Walka zakończyła się niejednogłośnym zwycięstwem "Canelo". W piątym występie Alvarez zaliczył pierwszą wpadkę - tylko zremisował z Jorge Juarezem, który obecnie legitymuje się rekordem 8-26-3. W pierwszych latach kariery Meksykanin walczył z bardzo dużą częstotliwością. Wchodził do ringu przynajmniej 7-8 razy w roku. Ostatnią walką Saula przed osiągnięciem pełnoletności był rewanż z Vazquezem (wówczas 21-2), który zakończył się wygraną punktową po 10 rundach. Wchodząc w dorosłość Alvarez legitymował się już bilansem 20 zwycięstw i jednego remisu. 


Kilka miesięcy po 18-tych urodzinach "Canelo" zadebiutował w USA wygrywając z Larry'm Masleyem, a w grudniu 2009 roku pokonał wysoko na punkty Lanardo Tynera. Pierwszym poważnym sprawdzianem jakości Meksykanina był pojedynek w MGM Grand w Las Vegas przeciwko Jose Miguelowi Cotto. Saul zdał egzamin rzucając Cotto na deski i wygrywając przed czasem. W następnych walkach wygrywał przed czasem z Luciano Cuello i Carlosem Baldomirem i był już bardzo blisko pojedynku o mistrzowski pas. Pod koniec 2012 roku wygrał na punkty z Lovemore'm Ndou czym zyskał prawo do walki o wakujący po Manny'mm Pacquiao pas WBC. Rywalem był Matthew Hatton z Wielkiej Brytanii. "Canelo" wyszedł do walki bardzo zmotywowany i nie dał żadnych szans wygrywając wszystkie 12 rund. Alvarez był mistrzem Świata w wieku 20 lat i 8 miesięcy. 


Jeszcze tego samego roku stoczył trzy walki w obronie tytułu. Wygrywał przed czasem kolejno z Ryanem Rhodesem, Alfonso Gomezem i Kermitem Cintronem. W tym czasie "Canelo" przeplatał występy w Meksyku z tymi w Stanach Zjednoczonych. W 2012 roku wszedł do ringu tylko dwa razy. Najpierw wyraźnie wypunktował doświadczonego Shane'a Mosleya, a później wygrał przed czasem z Josesito Lopezem rzucając go na deski w drugiej, trzeciej i czwartej rundzie. Na początku następnego roku stanął do walki unifikacyjnej z czempionem federacji WBA, niepokonanym Austinem Troutem. Walka była bardziej wyrównana niż wskazywał na to werdykt. Alvarez wygrał u jednego z sędziów aż 10 rund, co było sporym nadużyciem. We wrześniu 2013 "Canelo" spotkał się w ringu z niepokonanym Floydem Mayweatherem Juniorem w walce o dwa mistrzowskie pasy i pozycję giganta współczesnego boksu. Pojedynek ten przegrał na punkty stosunkowo wyraźnie, jednak sędzina C.J. Ross wypunktowała w tej walce abstrakcyjny remis 114:114. Była to pierwsza porażka Alvareza i jedyna jak dotąd.



Od porażki z Mayweatherem "Canelo" walczył już tylko w USA. W pierwszym występie pokonał przed czasem twardego Alfredo Angulo, ale w następnej walce bardzo wysoko poprzeczkę postawił mu Erislandy Lara. W moim osobistym odczuciu Kubańczyk wygrał tamtą walkę, ale sędziowie przyznali zwycięstwo Alvarezowi. Następny pojedynek to świetny nokaut w trzeciej rundzie na Jamesie Kirklandzie i wyrównana walka z Miguelem Cotto, w której znowu sędziowie kompletnie się zbłaźnili punktując 119:109 czy 118:110. Meksykanin zdobył tym samym pas WBC w wadze średniej. W 2016 roku Saul spotkał się z Amirem Khanem, którego kapitalnym uderzeniem znokautował w szóstej odsłonie, a następnie z Liamem Smithem, którego zastopował w rundzie dziewiątej. W tej walce Alvarez odebrał Brytyjczykowi pas WBO w dywizji super półśredniej. Pięściarz z Guadalajary bardzo często zmieniał kategorie wagowe i walczył w umownych limitach, co nie wszystkim się podobało. W ostatnim zawodowym występie "Canelo" wypunktował słabego i zmarnowanego już Julio Cesara Chaveza Juniora wygrywając do jednej bramki.



Gennady Golovkin

Wiek: 35
Wzrost: 179cm
Zasięg: 178cm
Waga: ok. 72kg
Rekord: 37 (33 KO) - 0
Rundy: 172
Debiut: 2006
Sukcesy:
WBC World middleweight (2016-...)
IBF World middleweight (2015-...)
IBO World middleweight (2011-...)
WBA World middleweight (2010-...)
WBC World Interim middleweight (2014)
WBA World Interim middleweight (2010)
WBO Inter-Continental middleweight (2009)

Saul Alvarez

Wiek: 27
Wzrost: 175cm
Zasięg: 179cm
Waga: ok. 73kg
Rekord: 49 (34 KO) - 1 - 1 
Rundy: 353
Debiut: 2005
Sukcesy:
WBO World super welterweight (2016)
WBC World middleweight (2015-2016)
WBA World super welterweight (2013)
WBC World super welterweight (2011-2013)
WBC Silver super welterweight (2010)
WBC Youth World welterweight (2009)
WBO Latino welterweight (2009)


Kariera Golovkina jest płynna. Od debiutu występuje w jednej kategorii wagowej, której jest wierny i którą krok po kroku dominuje. "Canelo" Alvarez natomiast skacze po dywizjach ważąc od 139 do 164 funtów. Teraz spotkają się w limicie wagi średniej, gdzie Meksykanin był, a Kazach jest mistrzem Świata. "GGG" jest 8 lat starszy, jednak na zawodowstwie debiutowali w odstępie pół roku. W oczy rzuca się dużo większa liczba przeboksowanych rund przez Alvareza, jednak składa się na to kilka czynników. Meksykanin stoczył ponad 50 pojedynków, a już od swojej 10 walki toczył walki na minimum dziesięciorundowym dystansie. Wyszedł do 27 starć zakontraktowanych na mistrzowskim dystansie i 12 z nich dokończył. Golovkin 20 razy walczył na najdłuższym dystansie, ale tylko raz - w ostatniej walce z Danielem Jacobsem - potrzebował kart sędziowskich. Kazach jest kilka centymetrów wyższy, ale za to "Canelo" nadrabia zasięgiem. Warunki nie powinny odgrywać w tej walce większej roli.


Przyjrzyjmy się obsadzie sędziowskiej. Walkę w ringu poprowadzi jeden z najlepszych sędziów na świecie, doświadczony Kenny Bayless. Amerykanin sędziował już pojedynki Meksykanina. Był w ringu podczas ostatniej potyczki "Canelo" z Julio Cesarem Chavezem, a także z Amirem Khanem i Floydem Mayweatherem, więc miał możliwość obejrzeć Saula z bliska w ciągu 30 dobrych rund. Bayless nie miał okazji sędziować starć "GGG". Sędziowie punktowi to także obsada z USA. Doświadczona trójka - Adelaide Byrd, Dave Moretti i Don Trella. Pani Byrd punktowała już walki obu rywali, Dave Moretti pracował tylko przy walkach Saula Alvareza, a Don Trella tylko przy Gennady Golovkinie. Zacznijmy od kobiety. Adelaide Byrd punktowała walkę Golovkina z Dominikiem Wade'm, ale zdążyła zapisać tylko jedną rundę. Oprócz tego widziała z bliska walkę "GGG" z Willie'm Monroe Jr (50:43). Amerykanka wypunktowała także 120:108 dla Alvareza w pojedynku z Chavezem Jr, ale widziała minimalne prowadzenie Amira Khana w walce z "Canelo".  Don Trella pracował przy walce Kazacha z Danielem Jacobsem i wypunktował 115:112. Miał możliwość także obejrzenia z bliska trzech rund w pojedynku z Danielem Geale'm (30:27). Dave Moretti natomiast miał możliwość punktowania tylko walk Meksykanina. Podobnie jak koleżanka po fachu był pewny, iż "Canelo" wygrał wszystkie rundy z Chavezem (120:108), jednak absurdalnie wysoko wypunktował jego wygraną nad Miguelem Cotto (119:109). To także Dave Moretti przyczynił się do ogłoszenia wygranej Saula z Erislandy Larą (115:113). 


Wydaje się, że amerykański zestaw sędziów nie powinien faworyzować żadnego z zawodników, chociaż jeśli już, to pewnie będą przychylni Alvarezowi. Czy ta walka jednak zakończy się na punkty i karty będą w ogóle potrzebne?

Czy mam obmyślony scenariusz na to starcie? Owszem. Mocno kibicuje pięściarzowi z Karagandy, ponieważ bardziej go lubię, jednak mam wrażenie, że ta walka może potoczyć się wedle scenariusza "Canelo" Alvareza i jego teamu. To może być 36-minutowa ucieczka Meksykanina po ringu i "pykanie", które przyniesie końcowy sukces na kartach sędziowskich. Należy jednak pamiętać, że niewielka wygrana punktowa Golovkina z Jacobsem nie oznacza, że coś się zacięło w dobrze naoliwionej maszynie. "GGG" to w dalszym ciągu zabójca i może być tak, że ciosy, które zada odłożą się, co doprowadzi do zastopowania pojedynku w drugiej połowie walki. Nie wydaje mi się natomiast, aby to Alvarez miał znokautować Golovkina, chociaż i takiej ewentualności nie można wykluczyć. Należy natomiast liczyć na dobre widowisko. Jest to walka z gatunku tych, dla których warto nastawić budzik, włączyć w nocy telewizor i otworzyć szeroko oczy...