wtorek, 22 marca 2016

Zawsze pod górkę - historia Steve'a Cunninghama...

Ma 39 lat.
Jest byłym mistrzem Świata wagi junior ciężkiej.
W ringu stoczył 36 wojen.
Przeboksował 270 trzyminutowych rund.
16 kwietnia stanie przed szansą na odzyskanie tytułu po ponad pięciu latach.
Jego rywalem będzie Krzysztof Głowacki...

Steve Cunningham - amerykański "USS", którego życie nigdy nie rozpieszczało. Walczy, żeby zapewnić byt swojej rodzinie. Niedawno przeżywał prawdziwy dramat. Jego córka urodziła się z poważną wadą serca. Z ust lekarzy padła nawet propozycja aborcji. Ostatecznie Bóg czuwał nad rodziną Cunningham. Znalazł się dawca i na małej Kennedy wykonano bardzo trudny zabieg przeszczepu serca. Córka Steve'a jest teraz jego najwierniejszym kibicem...


Kariera Steve'a to jeden wielki rollercoaster - ogromna sinusoida. Wzloty i upadki.
Zaczęło się zgodnie z planem - 19 kolejnych zwycięstw, m.in. nad byłym mistrzem Świata, Guillermo Jonesem doprowadziło "USS" do walki o wakujący tytuł IBF w wadze cruiser. Pierwsza wycieczka do Europy swój finał miała... w Polsce. Na warszawskim Torwarze Amerykanin spotkał się z Krzysztofem Włodarczykiem. "Diablo" zadał Cunninghamowi pierwszą zawodową porażkę, ale bardziej szokująca niż wygrana Polaka była punktacja tej walki. Paweł Kardyni punktował 115-113 na korzyść Włodarczyka. Jedną rundę więcej Polakowi dał Wallfried Rollert (116-112). Co widział amerykański sędzia, Charles Dwyer? 11 z 12 rund punktował on na korzyść Steve'a Cunninghama (109-119). 
Jedno było pewne - pojedynek rewanżowy znowu odbędzie się w Polsce. Tym razem areną zmagań był katowicki Spodek. Walka znowu była bardzo emocjonująca i znowu werdykt okazał się niejednogłośny. W rewanżu jednak swój tytuł zdobył "USS" wygrywając z Krzysztofem Włodarczykiem. Tej walki nie punktował żaden z polskich sędziów. Dwóch punktowych zapisało więcej rund Amerykaninowi (115-112, 116-112), zaś trzeci z sędziów widział remis 114-114.


Ledwie po pół roku od zdobycia pasa, Steve pojechał na bardzo niebezpieczny teren - do Niemiec, by bronić tytułu IBF przeciwko niepokonanemu Marco Huckowi. Bardzo ciekawa walka zakończyła się w ostatniej rundzie, kiedy to Amerykanin trafił Niemca wspaniałym prawym bezpośrednim, po czym doskoczył i zasypał serią ciosów podbródkowych zmuszając narożnik gospodarza do zastopowania walki ratując wyczerpanego Hucka rzuconym na matę ręcznikiem...

Steve to wielki twardziel, który nigdy nie unikał wyzwań, o czym świadczy fakt, iż w kolejnym pojedynku spotkał się w Prudential Center w Newark z Tomaszem Adamkiem. Była to czwarta z rzędu walka Amerykanina o pas, czwarta z rzędu z rywalem ze ścisłego topu i trzecia z czterech zakończona niejednogłośną decyzją. W tym przypadku dwóch sędziów po kapitalnej walce widziało nieznaczną wygraną Polaka (115-112, 116-110), a tylko jeden opowiedział się za obrońcą tytułu punktując 114-112. Pas IBF opuścił biodra Cunninghama i został w posiadaniu Tomasza Adamka. 


Już w pierwszej walce po porażce z Adamkiem, "USS" walczył w eliminatorze do straconego chwile wcześniej pasa IBF z Wayne'm Braithwaite'm i wyraźnie pokonał go na punkty. "Góral" w międzyczasie przeniósł się do wagi ciężkiej zostawiając swój tytuł bez właściciela. O wakujący po Adamku pas walczyć mieli Steve Cunningham i Troy Ross. Ross to wielki wojownik. To po jego lewym prostym Cunn po raz pierwszy w karierze zapoznał się z deskami. Ostatecznie rywal Steve'a nie został dopuszczony do piątej rundy z powodu kontuzji oka i upragniony tytuł znowu znalazł się w posiadaniu Amerykanina. 

Obrona z Enadem Liciną nie należała do wyjątkowo ciekawych konfrontacji, jednak pod koniec 2011 roku Steve spotkał się z bardzo mocno promowanym Yoanem Pablo Hernandezem na jego terenie w Niemczech. Kubański zawodnik walczący w niemieckiej grupie promotorskiej był jednym z tych zawodników, którzy za wszelką cenę musieli posiadać tytuł. Cunningham długo "wchodził" w pojedynek, ale od czwartej rundy zaczął trafiać Hernandeza na korpus mocno osłabiając rywala. Kiedy w szóstej rundzie był blisko nokautu na Kubańczyku, nieoczekiwanie po połowie pojedynku walka została przerwana ze względu na przypadkowe zderzenie głowami zawodników i punkty zostały podliczone. Dwóch sędziów (m.in. Paweł Kardyni) punktowało na korzyść Yoana, zaś trzeci z sędziów widział minimalne prowadzenie "USS" Cunninghama. Amerykanin został jawnie okradziony z mistrzowskiego tytułu. 
Rewanż wyjątkowo nie wyszedł Steve'owi. W czwartej rundzie został złapany przez Hernandeza i dwukrotnie posłany na deski. Cunn dobrze finiszował, ale to było za mało, żeby wyrwać zwycięstwo i odebrać pas. Przegrał przez jednogłośną decyzję ponosząc czwartą zawodową porażkę.
Steve już wtedy wiedział, że swojej szansy sportowej i - przede wszystkim - finansowej będzie szukał w królewskiej dywizji. 


Przenosiny do wagi ciężkiej były z pewnością dobrą decyzją. Amerykanin dysponuje znakomitymi warunkami fizycznymi - jego zasięg rąk to aż 208cm!!! Wielu urodzonych ciężkich może mu pozazdrościć, m.in. wieloletni dominator wagi ciężkiej, Władimir Kliczko.
"USS" postawił na defensywny styl walki. Długie ręce miały punktować rywali, a on sam miał nie dawać się zranić. 

10 rund z Jasonem Gavernem przeszło bez echa. Natomiast w drugiej konfrontacji miał zawalczyć już w eliminatorze IBF... z Tomaszem Adamkiem. "Góral" miał już za sobą aż 10 pojedynków w wadze ciężkiej, jednak w walce wspomniany wcześniej styl Cunninghama świetnie zdał egzamin. Tomasz momentami był bezradny, a Steve konsekwentnie wciągał Polaka w swoją grę i zdaniem wielu wypunktował go. Sędziwie jednak zadecydowali inaczej. Historia się powtórzyła i dwóch punktowych widziało wygraną Adamka (116-112, 115-113), a tylko jeden dał wygraną czarnoskóremu "USS" 115-113. 

Steve Cunningham miał już za sobą niezliczoną ilość "przekrętów" na swoją niekorzyść, jednak dalej wierzył w siebie i swoje możliwości. Wbrew realizmowi zdecydował się przyjąć walkę z "Olbrzymem z Wilmslow", Tysonem Furym. I co? I w drugiej rundzie świat został zaszokowany, gdy usłyszał wielki huk padającego na deski ważącego w okolicach 110 kilogramów Furego. Walka trwała jednak siedem rund i zwycięzcą okazał się niepokonany wcześniej Fury, jednak Anglik znokautował Cunninghama nieczystym ciosem, a do czasu przerwania walki na kartach sędziowskich górą był skazywany na porażkę "USS"...



Manuel Quezada nie postawił wysoko poprzeczki i przegrał ze Steve'm każdą rundę. Przyszedł czas na walkę z kolejnym niepokonanym, twardym i dysponującym piekielną siłą Amirem Mansourem. W piątej rundzie jeden z ciosów doszedł w końcu do szczęki Cunna i blisko było końca walki. Amerykanin przyznał później, że podnosząc się z desek przypomniał sobie o życiowej walce, jaką wygrała jego córeczka. "USS" nie tyle wstał, co rzucił się do walki i w ostatniej rundzie sam posłał Mansoura na deski. Walkę znowu punktowali sędziowie i u każdego z nich górą był Cunningham.
Kiedy Cunn zabrał już zero z rekordu Mansoura, to samo uczynił w przypadku mniej znanego Natu Visinii i celował w trzecią z rzędu wygraną z niepokonanym rywalem. Pojedynek z Wiaczesławem Glazkovem był jednocześnie eliminatorem do walki o pas IBF. Cunningham i Glazkov pokazali bardzo wyrównaną walkę, ciekawy boks i po 12 rundach zdania były bardzo podzielone. Większość ekspertów punktowało dla Amerykanina, jednak trzech sędziów opowiedziało się za Ukraińcem. 

W sierpniu 2015 roku Steve stoczył swoją ostatnią dotychczas walkę. Spotkał się z mającym mistrzowski aspiracje, 46-letnim Antonio Tarverem. I tę walkę również wygrał w ringu, aczkolwiek sędziowie nie byli jednomyślni. Tylko jeden widział wygraną "USS", jeden zwycięstwo Tarvera, a ostatni z rozjemców wytypował remis. Panowie ze sobą zremisowali, jednak z pewnością bardziej pokrzywdzony mógł czuć się Steve Cunningham...


Wielu pięściarzy będąc krzywdzonym tak często, już dawno daliby sobie spokój z boksem. To bardziej biznes niż boks. Za Cunninghamem nigdy nie stał potężny promotor i o swoje Amerykanin zawsze musiał walczyć sam. Co wygrał to jego!!!
Amerykanin dał sobie spokój z wagą ciężką, wrócił do swojego naturalnego przedziału wagowego i... zaatakuje Krzysztofa Głowackiego w walce o pas WBO wagi cruiser. 
To będzie dla niego piąta konfrontacja z Polakiem. Kibice "Główki" liczą, że czwarta przegrana...

poniedziałek, 21 marca 2016

"Ostatni raz Dragona" w Żyrardowie - podsumowanie gali...

Każdy kibic doskonale wie, że gala w Żyrardowie to przede wszystkim swoisty benefis Alberta Sosnowskiego. To on był wisienką na torcie, to jego nazwisko było wabikiem na licznie zgromadzoną publiczność i w końcu to pod niego ustalana była cała karta walk tego wydarzenia. Albert wracał po dwuletnim rozbracie z ringami, po porażce z Marcinem Rekowskim po to, aby jeszcze raz spróbować swoich sił i godnie - spodziewanym zwycięstwem - zakończyć bokserską karierę...


Ale od początku...
Zaczęło się od występu słynącego z dużego serca do walki Łukasza Janika z dość anonimowym dotychczas Tomaszem Piątkiem. W umownym limicie do 70 kilogramów wyraźnie lepszy okazał się jednak Radomianin, który doskonale wykorzystał swój wzrost, większy zasięg ramion i pozycję mańkuta i skutecznie trzymał na dystans agresywnego przeciwnika. Łukasz Janik po raz kolejny pokazał, że jego umiejętności stricte bokserskie są na bardzo niskim poziomie. Jest twardy, rzadko przegrywa przed czasem, ale w Żyrardowie zanotował 19-tą porażkę w karierze z pięściarzem, który w tym samym momencie zaliczył pierwsze zawodowe zwycięstwo.

Po dobrym występie Piątka, w ringu pojawił się ponoć utalentowany Daniel Bociański. 21-letni chłopak z Nowego Sącza obdarzony znakomitymi warunkami fizycznymi, jak na wagę superśrednią. Jego rywalem był Łotysz, który nigdy nie wygrał z zawodnikiem, który miałby przynajmniej jedną wygraną walkę na koncie. Co jeszcze ciekawsze - Vitalijs Parsins mierzy 170cm wzrostu, co przy 190cm Polaka sprawiało, że oglądamy freak show. Łotysz jednak od początku postawił wszystko na jedną kartę - rzucał obszernymi ciosami sierpowymi, które były jednak na tyle widoczne, że młody Polak spokojnie się przed nimi bronił, samemu lokując czyste ciosy na korpus. Kumulacja ciosów po łokieć sprawiła, że rywalowi zaczęło brakować powietrza i coraz częściej musiał odpocząć przyklękając na kolana. Jedno liczenie w pierwszej rundzie, dwa liczenia w drugiej i zakończenie pojedynku w trzeciej. Bociański zanotował drugi nokaut, piąte zwycięstwo i w dalszym ciągu jest niepokonany. Trzeba jednak pamiętać, że żaden z jego dotychczasowych rywali nie miał choćby dodatniego bilansu walk...

Przemysław Runowski to jeden z zawodników młodego pokolenia, który wyraźnie cierpi na brak silnego uderzenia. Jest jednym z 3-4 polskich młodych pięściarzy, którzy wyjątkowo "głaskają" zamiast bić. Nie przeszkadza mu to jednak w boksowaniu, bo to o dobry boks, a nie o nokauty chodzi. Runowski spotkał się z 11 lat starszym, dużo bardziej doświadczonym, ale i nigdy nie występującym po za swoimi rodzinnymi Włochami, Carelem Sandonem. Pięściarz z Włoch legitymował się bardzo dobrym bilansem - stoczył 20 pojedynków, z czego tylko jedną walkę przegrał. "Kosiarz" dobrze rozpoczął pojedynek, ale - moim zdaniem - walka łudząco podobna do ostatniego występu Krzysztofa Kopytka z Sosnowca. Przemek dobrze zaczął, później osłabł. Następnie wrócił do gry w momencie, kiedy osłabł rywal. Po czwartej rundzie sędziowie nie pomyliliby się, gdyby na ich kartach widniał remis, jednak lepsza końcówka Polaka sprawiła, że spokojnie wygrał pojedynek. 21-latek coraz częściej mówi o ewentualnej walce z Michałem Syrowatką. Mówiąc szczerze: czemu nie? Wystarczy zaczekać, jak Michał zaprezentuje się w rewanżu z Rafałem Jackiewiczem. Moim skromnym zdaniem "Kosiarz" nie byłby faworytem takiego starcia...



Pojedynek numer 4 - nie ukrywam, że była to konfrontacja, na którą czekałem najbardziej. Bardzo podobał mi się Jordan Kuliński w debiucie w Legionowie, dlatego ciekawił mnie jego występ przeciwko Norbertowi Dąbrowskiemu. "Noras" to trochę nieszczęśliwy zawodnik - przegrał z Robertem Świerzbińskim, przegrał z Markiem Matyją. Gdyby teraz przegrał z młodym Kulińskim, jego kariera mogłaby stanąć w miejscu, a nawet się zakończyć. Walka zakontraktowana na 6 rund przyniosła kibicom wiele emocji. Była prowadzona według powtarzającego się schematu - świetnie zaczyna Kuliński, jeszcze lepiej kończy Dąbrowski. Był to bardzo niewygodny i trudny do punktowania pojedynek. Grupa Fight Events pokazała, że będzie prowadzić Kulińskiego bardzo odważnie, jednak sam Jordan nie do końca poradził sobie w ringu już w drugim pojedynku. Zdecydowanie zawiodło przygotowanie kondycyjne, nad którym szczególnie musi popracować. Gdyby na trochę więcej rund starczyło mu sił, wyraźnie wygrałby z Dąbrowskim. Sędziowie orzekli remis i - moim zdaniem - jest to sprawiedliwy werdykt. W planach obu rywali jest już pojedynek rewanżowy...



Andrzej Sołdra występem w Żyrardowie potwierdził moje słowa po gali w Legionowie. Tak jak wtedy w walce z Sebastianem Skrzypczyńskim walka była szarpana, obfitująca w niezliczoną ilość fauli i nieczystych uderzeń, tak w pojedynku z Tomaszem Gargulą było jeszcze słabiej. Co musi sobie myśleć Dawid Kostecki, który walkę z Sołdrą przegrał? Gargula dał się wciągnąć w brudną walkę, lecz był minimalnie precyzyjniejszy i jego ciosy były nieco bardziej widoczne. Jednakże zdecydowanie była to najsłabsza walka tej przyzwoitej gali. Dziwi mnie natomiast punktacja uznawanego za najlepszego obecnie sędziego w Polsce, Pana Leszka Jankowiaka, który w Legionowie w ringu bardzo mu pomagał, a w Żyrardowie wypunktował jego wygraną. Na szczęście Panowie Kardyni i Molenda siedzieli w lepszych miejscach i widzieli trochę więcej i trochę bardziej. Po bardzo słabej, bardzo mało emocjonującej walce niejednogłośnie zwyciężył "Tomera" Gargula. Andrzej Sołdra musi się zastanowić nad przyszłością, bo pięściarski świat z pewnością nie stoi przed nim otworem.

"Do jednej mordy" zwykło się mówić kiedy pojedynek jest nadwyraz jednostronny. Tak było w walce wieczoru, które było jednocześnie pożegnaniem Alberta Sosnowskiego z zawodowym ringiem. "Dragon" zanotował zwycięstwo numer 49 i zapowiedział, że nie będzie go korciło jubileuszowe zwycięstwo. Andras Csomor okazał się bardzo prostym zawodnikiem, który stawia opór dopóki nie otrzyma ciosu. Takowy cios otrzymał od Alberta już w pierwszej rundzie i walka na dobre się zakończyła. Nokaut przyszedł w kolejnej odsłonie, co bardzo ucieszyło kibiców i samego Alberta. Wszak, jest to jeden z bardzo pozytywnych pięściarzy, zawsze uśmiechnięty, zawsze grzeczny i zawsze potrafiący się składnie wypowiedzieć. Kariera komentatora przed nim, w studiu czuje się równie dobrze co na ringu za najlepszych czasów - wygranych walk z Wojciechem Bartnikiem, Orlinem Norrisem, Lawrence'm Tauasą, Steve'm Hereilusem, Dannym Williamsem czy Paolo Vidozem, zremisowanej walki z Francesco Pianetą i tej najważniejszej - niestety przegranej - o mistrzostwo Świata z Witalijem Kliczką. 



Albert - DZIĘKUJEMY !!!

środa, 9 marca 2016

"King Kong" trzęsie wagą ciężką...

Tak jak w legendarnym filmie Petera Jacksona ogromna małpa "King Kong" siała spustoszenie, tak analogiczne swój terror zaczyna wprowadzać w życie Luis "King Kong" Ortiz. Przez długi czas będący w cieniu innych pięściarzy Kubańczyk zaczął pokazywać swoje kapitalne umiejętności. Urodzony w 1979 roku pięściarz ma przede wszystkim wspaniałe warunki - przy wzroście "ledwie" 193cm ma aż 213cm zasięgu rąk. Takiej rozpiętości ramion nie mają sporo wyżsi od Ortiza Władimir Kliczko, Deontay Wilder czy Alexander Ustinov, a bardzo nieznacznie pod tym względem "King Konga" przewyższa tylko mierzący aż 206cm wzrostu Tyson Fury.


Ortiz bardzo późno rozpoczął karierę zawodowca - zadebiutował dopiero w 2010 roku mając już... 31 lat. Wcześniej z powodzeniem rywalizował na amatorskich ringach. Zdobył m.in złoty medal na Mistrzostwach Panamerykańskich w 2005 roku, był także wicemistrzem świata w drużynie na Mistrzostwach Świata rozgrywanych w Rosji. Był także wielokrotnym medalistą Mistrzostwa Kuby w latach 2002-2008. Karierę amatorską skończył z imponującym rekordem - stoczył aż 362 walki, z czego tylko 19 przegrał. Co ciekawe - ważący obecnie ponad 110kg "King Kong" na amatorskich ringach występował w kategorii, w której górny limit wynosił... 91kg.

Luis szybko chciał nadrobić czas stracony na długiej karierze amatorskiej i w ciągu dwóch pierwszych lat na zawodowstwie stoczył 15 pojedynków. Wszystkie walki rozstrzygnęły się na korzyść Kubańczyka, 12 razy znokautował swoich rywali, dwukrotnie rywale byli dyskwalifikowani za uderzenia poniżej pasa, a w jednym przypadku potrzebne było podliczenie kart punktowych. Do tej pory tylko raz w przypadku walk Luisa Ortiza liczone były karty - w trzeciej zawodowej konfrontacji "King Kong" spotkał się na Florydzie z Kendrickiem Relefordem i wypunktował go na dystansie ośmiu rund w stosunku 80-72, 79-73, 79-73. Releford w trakcie pojedynku padł na deski, jak... każdy rywal Ortiza.


Obecnie bilans mieszkającego i trenującego na co dzień w Miami na Florydzie Kubańczyka to 25-0. 22 walki zakończone przez KO (+ dwie DQ i jedna wspomniana przed UD).
Ortiz do 2014 roku wygrywał ze swoimi rywalami bardzo szybko i bardzo efektownie. Najczęściej spędzał w ringu jedną, góra dwie-trzy rundy. Tylko tyle zazwyczaj wystarczało mu na dokonanie spektakularnej demolki. Efektownie na deskach lądowali chociażby Luis Andres Pineda, Joseph Rabotte czy Lateef Kayode. 
Po zwycięstwie nad tym ostatnim na biodrach "King Konga" miał zawisnąć pierwszy poważny pas. Miał, bo walkę uznano za nieodbytą po wykryciu w jego organizmie narkotyków i środków dopingujących. 

Będącemu od jakiegoś czasu w czołówce rankingu WBA Ortizowi przeszedł koło nosa nie tylko pas tymczasowego Mistrza Świata WBA królewskiej kategorii, ale i walka z regularnym Mistrzem Świata, Ruslanem Chagaevem. Pas WBA Interim Kubańczyk zdobył rok później po "szybkiej robocie" z Matiasem Arielem Vidondo, jednak prawdziwy sprawdzian miał dopiero nadejść - na koniec 2015 roku Ortiz spotkał się pogromcą Artura Szpilki, Bryantem Jenningsem. Sam obiektywnie muszę powiedzieć, że stawiałem na "By-By" Jenningsa ze względu na wspaniałą defensywę i dość silny cios, jednakowoż mając na względzie możliwe braki kondycyjne niesprawdzonego wcześniej w dłuższej konfrontacji "King Konga". Jak się po raz kolejny okazało - nie każdą walkę da się wygrać obroną. Piekielna siła Luisa dała o sobie znać. Jego pięści rozbiły szczelny mur i Jennings z hukiem padł na deski, a chwile później został uratowany przez sędziego przed naprawdę ciężkim nokautem z rąk prawdziwej bestii. Tym występem Kubańczyk zameldował się w ścisłej czołówce królewskiego limitu i wysłał wiadomość do całej reszty zawodników się w niej znajdujących - "King Kong nadchodzi!!!


Przed tygodniem kolejny twardy zawodnik nie ustał ciosów Ortiza. Tym razem to Tony Thompson, którego na deski rzucał tylko wieloletni dominator wszechwag, Wladimir Kliczko. Ortiz kilkukrotnie sprawił, iż Amerykanin padał na deski, aż w końcu - po kolejnym liczeniu - sędzia poddał bezradnego rywala. W czerwcu Ortiz ma się spotkać w ringu z mierzącym 202cm wzrostu Alexandrem Ustinovem i ma to być ostateczny eliminator do walki z obecnie panującym mistrzem, Tysonem Furym, którego czeka jeszcze rewanż z Ukraińcem, Wladimirem Kliczko.


"King Kong" nabrał sporej pewności siebie. Jest przekonany, że mógłby pokonać wszystkich mistrzów - Charlesa Martina, Deontaya Wildera i Fury'ego.
Ten 36-letni facet dysponuje okrutną siłą ciosu, będąc przy tym znakomitym technicznie. Do tego świetnie chodzi na nogach i myśli w ringu. Ma wszystko, by lada moment stać się numerem 1 i pozbawić wyżej wymienionych czempionów swoich pasów...

poniedziałek, 7 marca 2016

"Powroty i kradzieże" w Sosnowcu - podsumowanie gali...

Za nami kolejna gala na rodzimym podwórku. Już trzecia w bardzo krótkim odstępie. Tym razem boks zawitał do Sosnowca. Na gali, która odbyła się w piątek, 4 marca kibice mieli okazję obejrzeć 7 bardzo ciekawie zapowiadających się pojedynków. Czy w rzeczywistości gala dostarczyła tych emocji, których zabrakło tydzień wcześniej w Radomiu? Moim zdaniem było lepiej, ale głównie na fakt, iż w Sosnowcu główne role grały bardziej znane nazwiska. Krzysztof Włodarczyk - to on był "motorem napędowym" tego wydarzenia i to dla niego w głównej mierze pasjonaci szermierki na pięści zjawili się w piątkowy wieczór na Śląsku.



Pierwszy kibicom zaprezentował się chłopak, który - obok Przemysława Zyśka w Legionowie - zanotował niedawno jeden z najefektowniejszych debiutów w Polsce w ostatnim czasie. Paweł Stępień - bo o nim mowa - uznawany jest za bardzo perspektywicznego pięściarza. Po zaledwie jednej zawodowej walce przymierzany był do Pawła Głażewskiego. W Sosnowcu nie było nam dane oglądać jego warsztatu zbyt długo, bo po raz kolejny bardzo szybko, w otwierającym starciu zakończył swój pojedynek. Na razie obie walki - z Przemysławem Pikulikiem i Przemysławem Biniendą - trwały bardzo krótko, jednak Stępień zdążył pokazać się w nich z bardzo dobrej strony. Potrafi boksować i bardzo dynamicznie przechodzi do frontalnego ataku, który sieje postrach wśród dotychczasowych rywali. Młody Binienda trzykrotnie lądował na deskach, zanim został poddany przez narożnik. Walka z doświadczonym Pawłem Głażewskim byłaby z pewnością bardzo ciekawa i młody talent nie stałby na straconej pozycji. Paweł Stępień to na pewno największy wygrany piątkowej gali. Warto przyglądać się jego postępom.



Remigiusza Woza znamy z występu na Polsat Boxing Night w 2013 roku. Tam spotkał się z Dariuszem Sękiem w limicie wagi półciężkiej i wyraźnie przegrał przez nokaut. W piątek spotkał się z Mateuszem Zielińskim w umownym limicie do... 95 kilogramów. Zieliński, który trenuje w momencie, gdy jego dziecko pójdzie spać, naturalnie nie miał najmniejszych szans na zagrożenie bardziej renomowanemu rywalowi. Stoczył on w sumie 8 walk, z czego 6 przegrał. Wszystkie przed czasem, najpóźniej w drugiej rundzie. Wóz pokazał się z dobrej strony, ale kto na jego miejscu z takiej strony by się nie pokazał. Jedynym czym dysponuje Mateusz Zieliński to duże serce do walki. Szkoda, że musi takowe mieć, głównie z powodów finansowych...

Dla Konrada Dąbrowskiego walka w Sosnowcu miała pokazać miejsce w szeregu polskiej wagi superlekkiej. Stanąć miał naprzeciw rywala, który w ostatnich trzech pojedynkach konfrontował się z Polakami, kolejno Dawidem Kwiatkowskim, Michałem Leśniakiem i Damianem Wrzesińskim. Andrei Staliarchuk, pomimo mocno negatywnego rekordu posiada spore doświadczenie i umiejętności pozwalające na toczenie wyrównanych walk z teoretycznie lepszymi pięściarzami. Białorusin zremisował z Kwiatkowskim i Wrzesińskim, a z Leśniakiem przegrał niejednogłośnie na punkty. Wcześniej pokonał także Kwiatkowskiego i Dariusza Snarskiego, a wyraźnie przegrał tylko z Michałem Syrowatką. Walka z młodym Konradem Dąbrowskim zakontraktowana została tylko na 4 rundy. I niestety nastąpiła pierwsza kradzież tego wieczora. Można rzec, że ta mniejsza...
Dąbrowski wygrał pierwsze starcie, lecz w trzech kolejnych był lepszy od dużo młodszego Polaka. Po ostatnim gongu podniósł ręce w góre i był pewny swojej wygranej. Niestety, po raz kolejny okazało się, że Polska nie jest pod tym względem tolerancyjna. Jeden z sędziów wytypował remis (ostateczność!), zaś dwóch pozostałych totalnie abstrakcyjnie przyznało zwycięstwo w tej walce Dąbrowskiemu. Dodam, że ten chłopak nie ma w sobie kompletnie nic. Żadnego punktu zaczepienia. Ani agresji, ani siły, ani techniki... Wydaje mi się, że jego grupa promotorska może niedługo stracić do niego cierpliwość...

Była pierwsza kradzież. Czas na pierwszy powrót. Paweł "Harnaś" Kołodziej próbuje odbudować dobre relacje z Andrzejem Wasilewskim i Piotrem Wernerem i wrócić do łask grupy Sferis Knockout Promotions. Pomysł zmiany kategorii na ciężką odpadł. Kołodziej zostaje w kategorii cruiser z zamiarem walki o pasy. Pytanie jednak brzmi: "z czym do ludzi?" Przez obroną Pawła kilkukrotnie przedarł się dużo niższy Włodzimierz Letr. "Harnaś" w defensywie gubi się strasznie, w ogóle nie wykorzystuje znakomitych warunków fizycznych i w ringu wygląda na wystraszonego. Z tej mąki chleba nie będzie, a Kołodziej w wywiadzie po walce zaczął wypowiadać się o potencjalnej kontynuacji kariery w USA. Czy on naprawdę nie widzi, że jego kariera już dawno stanęła w miejscu? Stawiam tezę, że z Łukaszem Rusiewiczem - z którym miał pierwotnie walczyć, Harnaś by przegrał. Być może przed czasem...
Kilka słów należą się Włodkowi Letrowi - Człowieku! Apeluję! Skończ z boksem. Dla siebie, dla swojego zdrowia przede wszystkim. Oszczędź tego sobie, swojej rodzinie i kibicom. Włodek Letr lądował na deskach po każdym wyprowadzonym ciosie przez Pawła Kołodzieja. Ewidentnie ma problem neurologiczny, zaburzenia równowagi... Niech jego mentor Dariusz Snarski namówi go na jakieś inne zajęcie. W imieniu wszystkich kibiców - trochę proszę, a trochę żądam...



Pierwszy raz mogliśmy w telewizji obejrzeć Kamila Młodzińskiego. Walczący na przemian w Polsce i na Węgrzech 25-latek stoczył walkę z niepokonanym Ivanem Njegacem z Chorwacji. I cóż to był za pojedynek. Dawno nie widziałem takiego kabaretu w wykonaniu Polaka. (No, może poza Letrem chwilę wcześniej...). Katastrofalny boks, gwiazdorstwo, zero umiejętności i ewidentnie przegrana walka. Nie w Polsce. Dwóch sędziów widziało wygraną Młodzińskiego, co jest abstrakcją. Ambitny, lecz dość surowy technicznie Njegac skutecznie rozbijał Polaka i w końcówce walki już go totalnie zdominował. Wygrał przynajmniej 4 z 6 rund, co dałoby mu wygraną w stosunku 58-56. Sędziowie dali jednak wygraną Młodzińskiemu większością głosów. Kradzież. Gnój. Polskie sędziowanie.
Dodam tylko na koniec, że Kamil Młodziński prezentował jakiś totalny anty-boks, bo to nawet nie był boks amatorski, co podkreślał Andrzej Kostyra. Prezentował styl gimnazjalisty w walce "za garażami" na przerwie. I obrażał się jakby rywal uderzał go w szczepionkę. Bardzo słaby obrazek to był. Bardzo słaby. Chorwat był przerażony, gdy sędzia podniósł rękę Młodzińskiego do góry. Jego nie okradli nawet w Wielkiej Brytanii, gdzie dano mu wygraną nad niepokonanym Anglikiem. W Polsce to jednak nie przeszło. Panowie sędziowie - takimi zagrywkami demotywujecie! Powiem więcej - rujnujecie w tych chłopakach pasję. Rujnujecie im kariery!

Przed walką wieczoru kibicom zaprezentował się ten, który w ostatnim czasie zrobił w grupie Sferis Knockout Promotions największy postęp - Krzysztof Kopytek. Miał bardzo mocnego i niewygodnego przeciwnika, Stanislasa Salmona z Francji. Kopytek znakomicie zaczął. Był silniejszy, lokował celne ciosy, zdominował Francuza od początku walki, a w drugiej rundzie rzucił go na deski lewym sierpowym. Wydawało się, że walka może zakończyć się przed czasem, jednak w świetnym stylu wrócił do gry przeciwnik Polaka. Dwie kolejne rundy padły jego łupem i walka niebezpiecznie zaczęła się wyrównywać. "Kopyt" miał niespodziewane problemy kondycyjne i szala zaczęła się przechylać na korzyść Salmona. Krzysztof zachował jednak resztki sił i dwa ostatnie starcia wygrał, czym przechylił szalę na swoją korzyść. Punktacja sędziów - jak zwykle - mocno gospodarska. Dwukrotnie 79-72 i raz 78-73. Moim zdaniem było zdecydowanie bliżej remisu, osobiście punktował 77-74, chociaż na neutralnym terenie w grę mógł wchodzić jeden mały punkt. Brawo jednak dla Krzysztofa Kopytka, bo zdał najważniejszy w swojej karierze test.



No i walka wieczoru, czyli ten na którego wszyscy w Sosnowcu czekali. W hali rozbrzmiał "Thunderstruck", a w przejściu pojawił się "Diablo". Powrót po półtorarocznej przerwie do boksu i po 3,5-letniej przerwie do Polski. Ostatni raz boksował w kraju w 2012 roku we Wrocławiu w rewanżu z Francisco Palaciosem. "Diablo" musiał pokonać Valerego Brudova, aby powoli wspinać się z powrotem na szczyt. Krzysztof zaczął mocno skoncentrowany. Widać było, że nie chce się podpalać. W drugiej rundzie stało się natomiast coś niespotykanego. Nokaut! Ale jaki! "Diablo" znokautował twardego rywala ciosem prostym. Rosjanin co prawda wstał, ale jego narożnik rzucił ręcznik na znak poddania. Walka skończyła się zanim na dobre się rozpoczęła. Włodarczyk zanotował jubileuszowe, 50-te zwycięstwo w karierze i co najważniejsze, zrzucił rdze. Oby do przodu!



Kilka słów podsumowania:
7 walk - 2 powroty, 2 plusy, 2 minusy i jedna walka bez historii.
Włodarczyk wrócił i pokazał, że jest w stanie jeszcze wygrać z każdym. Kołodziej wrócił i pokazał, że każdy jest w stanie z nim wygrać.
Świetny Stępień i duży progres Kopytka. Bardzo słaby i bezpłciowy Dąbrowski i tragiczny, w ogóle nie rokujący Młodziński. Neutralny Wóz...
Kariery powinni już zakończyć przede wszystkim Włodek Letr i Valery Brudov...

czwartek, 3 marca 2016

"Southpaw" czyli leworęczni kozacy...

Statystycy mówią, że na świecie żyje 8-15% ludzi posługujących się lewą ręką. Najczęściej podawana jest liczba 10. Przyjmijmy więc, że właśnie co dziesiąty człowiek jest mańkutem. Jak jest w boksie? Okazuje się, że bardzo podobnie. Mniej więcej ok. 10% to tzw. "Southpaw" czyli pięściarze walczący z odwrotnej pozycji, z prawą ręką z przodu i lewą przygotowaną na mocne uderzenie, proste bądź sierpowe. 
Mańkuci mają małą przewagę, bo nie każdy pięściarz dobrze radzi sobie z rywalem walczącym w ten sposób. Trudniej jest przewidzieć ruch zawodnika leworęcznego, poza tym przednie nogi pięściarzy są na styku, co może prowadzić do przypadkowego nadepnięcia.

Postanowiłem sprawdzić, czy leworęczni pięściarze również odgrywają główne role w swoich limitach wagowych i udało mi się wytypować całkiem sporą ilość takich zawodników, którzy rewelacyjnie radzą sobie na ringu. Wytypowałem aż 30-stu pięściarzy, którzy doskonale radzą sobie w pozycji mańkuta. Po kolei, od najmniejszych mężczyzn są to:

1. Omar Andres Narvaez

40-letni już "El Huracan" to były, dwukrotny mistrz świata WBO w wadze muszej i supermuszej. Zawodnik ten stoczył w ringu ponad 50 walk, a przegrywał tylko dwukrotnie - z Nonito Donaire'm i Naoyą Inoue.

Rekord: 45-2-2 (24 KO)

2. Shinsuke Yamanaka

Niepokonany w 26 pojedynkach Japończyk, od pięciu lat posiadacz mistrzowskiego pasa federacji WBC w wadze koguciej. Bezsprzecznie najlepszy pięściarz w swoim limicie wagowym, jeden z zawodników szerokiej czołówki rankingu P4P.

Rekord: 24-0-2 (17 KO)

3. Guillermo Rigondeuax

Dwukrotny złoty medalista olimpijski, były - także dwukrotny - mistrz świata zawodowców w wadze superkoguciej. 35-latek uznawany za jednego z najlepszych technicznie pięściarzy na świecie, jednakowo jeden z najbardziej unikanych oraz najrzadziej oglądanych.

Rekord: 16-0-0 (10 KO)

4. Vasyl Lomachenko

Kolejny mistrz świata i kolejny praktycznie pewny kandydat do ścisłego topu rankingu P4P. Dwukrotny mistrz olimpijski, dwukrotny mistrz świata i mistrz europy amatorów. Zakończył karierę amatorską z imponującym wynikiem 396-1. Na zawodowym ringu stoczył dotychczas 6 walk, zdążył zaliczyć porażkę, ale posiada też już mistrzowski pas.

Rekord: 5-1-0 (3 KO)

5. Gary Russell Jr

27 zawodowych pojedynków i jedna porażka z Vasylem Lomachenko. Obecny mistrz świata kategorii piórkowej federacji WBC. Drobny 27-latek z dużą szybkością i siłą w lewej ręce.

Rekord: 26-1-0 (15 KO)

6. Jesus Marcelo Andres Cuellar

Kolejny mistrz świata w wadze piórkowej. Argentyńczyk z Buenos Aires znokautował aż 21 przeciwników, w tym zdecydowaną większość swoją bardzo silną lewą ręką.

Rekord: 28-1-0 (21 KO)

7. Javier Fortuna 

Młody, 26-letni pięściarz z Dominikany. Były mistrz świata wagi piórkowej i obecny czempion wagi superpiórkowej. Niepokonany, bardzo szybki zawodnik. Jeden z najlepszych w swoim limicie wagowym. 

Rekord: 29-0-1 (21 KO)

8. Ismael Barroso

Świeży mistrz świata wagi lekkiej federacji WBA, 33-latek z Wenezueli pod koniec ubiegłego roku zdemolował Kevina Mitchella i z miejsca stał się jednym z najciekawszych pięściarzy tej wagi. Ogromna siła - tylko jeden rywal zdołał dotrwać do końca walki.

Rekord: 19-0-2 (18 KO)

9. Terry Flanagan

Niepokonany Brytyjczyk, aktualny mistrz świata wagi lekkiej. Ledwie 26-letni pięściarz dysponujący bardzo dobrą techniką i umiejętnościami bokserskimi. Wielki talent.

Rekord: 29-0-0 (12 KO)

10. Cesar Rene Cuenca

Pierwszy zawodnik w zestawieniu, który obecnie nie posiada mistrzowskiego pasa. Jest za to byłym czempionem IBF w limicie wagi superlekkiej. Posiada imponujący rekord, pomimo tylko dwóch nokautów.

Rekord: 48-1-0 (2 KO)

11. Errol Spence Jr

Uznawany za następce Floyda Mayweathera Jr ogromny talent wagi półśredniej. Aż dziwne, że nie wywalczył jeszcze ani jednego pasa, jednak z pewnością lada chwila stanie do walki o te najcenniejsze. Duża szybkość w połączeniu z siłą. Jeden z większych prospektów na światowych ringach. 

Rekord: 19-0-0 (16 KO)

12. Manny Pacquiao

Najbardziej znany pięściarz w zestawieniu. Aż trudno uwierzyć, że kończy karierę. Był mistrzem w sześciu kolejnych kategoriach wagowych. Walczył z najlepszymi na świecie. Wielki twardziel, wielki technik, ikona pięściarstwa naszych czasów.

Rekord: 57-6-2 (38 KO)

13. Demetrius Andrade

Niepokonany, lecz były mistrz świata federacji WBO wagi juniorśredniej. Wysoki, silny, mający znakomity przegląd pola Amerykanin, który jeszcze zapewne zdobędzie wiele mistrzowskich laurów. 

Rekord: 22-0-0 (15 KO)

14. Erislandy Lara

Bardzo niewygodny, uznawany za jednego z najbardziej unikanych pięściarzy świata. Do tego jeden z najlepszych technicznie zawodników. Obecny mistrz świata WBA w wadze półśredniej, który przegrywał tylko niejednogłośnie i kontrowersyjnie.

Rekord: 22-2-2 (13 KO)

15. Andy Lee

Były, niedawny mistrz świata WBO kategorii półśredniej. Bardzo silny, zawsze dający efektowne walki. Albo rzuca na deski, albo sam na nie pada. Jeśli pada, zawsze wstaje. Twardy i nieustępliwy.

Rekord: 34-3-1 (24 KO)

16. Billy Joe Saunders

Pogromca Andy'ego Lee i aktualny mistrz WBO wagi półśredniej. Dopiero 26-letni pięściarz przymierzany niedawno do Gennady Golovkina. Ma patent na niepokonanych rywali - aż pięciu odebrał "0" z rekordu. Sam jeszcze je ma.

Rekord: 23-0-0 (12 KO)

17. Matt Korobov

Amatorski mistrz świata i europy. Zawodowy były pretendent do mistrzowskiego pasa, pokonany przez Andy'ego Lee. Rosyjski temperament i upór w dążeniu do celu na pewno sprawi, że jeszcze dostanie swoją szansę.

Rekord: 25-1-0 (14 KO)

18. Gilberto Ramirez

Urodzony w 1991 roku meksykański pięściarz wagi superśredniej. 33 pojedynki i wszystkie wygrane. Już za miesiąc stanie do walki o mistrzowskie trofeum mając za rywala Arthura Abrahama. Świetne warunki fizyczne, znakomita lewa ręka, duży procent nokautów.

Rekord: 33-0-0 (24 KO)

19. James DeGale

Złoty medalista Igrzysk Olimpijskich w Pekinie, aktualny mistrz świata IBF w wadze superśredniej. Kapitalna technika, świetny timing, znakomicie się go ogląda w ringu. Zawsze daje emocjonujące widowiska.

Rekord: 22-1-0 (14 KO)

20. Juergen Breahmer

Duże doświadczenie, 16 lat zawodowej kariery. 37-letni Niemiec stoczył w ringu prawie 50 pojedynków, z czego przegrał tylko dwa. Były mistrz europy i świata federacji WBO, aktualny mistrz WBA wagi półciężkiej.

Rekord: 47-2-0 (35 KO)

21. Adonis Stevenson

Aktualny mistrz świata WBC w limicie wagi półciężkiej. Ustawiony na celowniku Andrzeja Fonfary pięściarz dysponujący piekielnie mocnym uderzeniem. 38-letni "Superman" w ringu, jeden z dwóch bezsprzecznie najlepszych zawodników w swojej wadze.

Rekord: 27-1-0 (22 KO)

22. Rakhim Chakhiev

Ogromna siła. Znakomicie operuje lewą ręką. Zawodnik idący ostro do przodu, nie zważający na konsekwencje. Były mistrz europy i pretendent do tytułu WBC wagi cruiser, pokonany przez Krzysztofa "Diablo" Włodarczyka.

Rekord: 24-2-0 (18 KO)

23. Oleksandr Usyk

Nowa siła w wadze juniorciężkiej. Amatorski mistrz świata i mistrz olimpijski. Oficjalny pretendent do pasa WBO, który dzierży obecnie Krzysztof Głowacki. Małe doświadczenie zawodowe, ale za to 100% walk wygranych przed czasem. Optymalne połączenie techniki i siły.

Rekord: 9-0-0 (9 KO)

24. Ilunga Makabu

Znakomity zawodnik pochodzący z Afryki, który już za miesiąc stanie do walki o mistrzostwo świata wagi cruiser spotykając się w Rosji z Grigory Drozdem. Duża siła, wspaniała lewa ręka.

Rekord: 19-1-0 (18 KO)

25. Krzysztof Głowacki

Pierwszy (lecz nie ostatni) Polak w zestawieniu. Jedyny aktualnie reprezentant naszego kraju z mistrzowskim pasem. Posiadacz trofeum WBO w limicie wagi juniorciężkiej. Nokautujący cios z lewej ręki, wspaniała ambicja.

Rekord: 25-0-0 (16 KO)

26. Denis Lebedev

Jeden z pięściarzy zaliczanych do ścisłego topu rankingu P4P bez podziału na kategorie wagowe. Najdłużej panujący mistrz kategorii cruiser. Ogromna inteligencja ringowa, umiejętność skracania ringu i imponująca siła. Już niedługo przystąpi do unifikacji tytułów. 

Rekord: 28-2-0 (21 KO)

27. Artur Szpilka

Pierwszy pięściarz królewskiej dywizji. Niedawny pretendent do tytułu mistrza świata federacji WBC. Ciągle uczący się 26-latek z ambicjami przerastającymi umiejętności. Duży talent, z dużą siłą. Dobry technicznie. Największe walki jeszcze przed nim. Ponoć przyszły mistrz świata, pierwszy Polak z tytułem w wadze ciężkiej.

Rekord: 20-2-0 (15 KO)

28. Ruslan Chagaev

Walczący na zawodowym ringu od 1997 roku "zwykły" mistrz świata WBA wagi ciężkiej, który już za kilka dni przystąpi do obrony swojego trofeum. Leworęczny zawodnik, który jednak walczy zdecydowanie zbyt rzadko. Dość statyczny między linami, jednak posiadający spore umiejętności i dużą siłę w lewej ręce.

Rekord: 34-2-1 (21 KO)

29. Charles Martin

Najświeższy mistrz świata wszechwag, czempion IBF, który już niedługo stanie w ringu naprzeciw największego prospekta kategorii bez limitu, Anthonego Joshui. Silny, lecz jeszcze nie do końca sprawdzony mistrz. 

Rekord: 23-0-1 (21 KO)

30. Luis Ortiz

Jeszcze nie mistrz, ale ostatnio najgorętsze nazwisko w królewskiej kategorii wagowej. Pogromca Bryanta Jenningsa. Jeden z najlepszych techników wśród olbrzymów, posiadający wspaniałem warunki fizyczne, jeden z największych zasięgów rąk w boksie, do tego dysponujący piekielną siłą z obu rąk. Kubańczyk to też jeden z najbardziej obecnie unikanych graczy w bokserskiej grze.

Rekord: 24-0-0 (21 KO)

Jak widać, w zestawieniu jest bardzo dużo mistrzów świata. Co to oznacza? Że w boksie podziały na zawodników walczących z normalnej pozycji i mańkutów nie ma większego sensu.Wystarczy posiadać odpowiednie umiejętności i umieć je wykorzystać. Którą ręką z przodu - nieważne. Wygrywa się głową...