czwartek, 28 lutego 2019

Geniusz Mateusza Borka - analiza "Ostatniego Tańca" w Katowicach...

Już 6 kwietnia odbędzie sie w katowickim "Spodku" kolejna gala pod batutą Mateusza Borka zatytułowana "Ostatni taniec". Dla kogo będzie to ostatni taniec? Od początku wydawało się, że będzie to pożegnanie z ringiem byłego mistrza Świata dwóch kategorii wagowych, Tomasza Adamka. Na to również zwracał uwagę oficjalny plakat wydarzenia, w którym to widoczne były oczy i dłonie "Górala". Teraz wygląda na to, że będzie to swego rodzaju benefis. Adamek nie pokaże się w walce, ale wejdzie na ring i oficjalnie pożegna się z polskimi kibicami. Swoją drogą, jest to najwyższa pora. Polak między linami zrobił bardzo dużo, zarobił mnóstwo pieniędzy, jest ustatkowany i nie potrzebuje rozmieniać swojego rekordu i szanowanego nazwiska na drobne. 
Kogo jeszcze zobaczymy na Śląsku? Na pewno wabikiem dla tamtejszych kibiców będzie Damian Jonak, który związany jest ze śląską ziemią. Niedawno dowiedzieliśmy się, że pokaże się także górnik z tamtych okolic, czyli Robert Talarek. Za widowisko odpowiedzialny będzie z pewnością Robert Parzęczewski, a w walce wieczoru pojawi się nie kto inny, tylko Mariusz Wach. W tej chwili na rozpisce znajduje się sześć pojedynków, jednak Mateusz Borek w rozmowie z Andrzejem Kostyrą nie wykluczył jeszcze jednego starcia. Miał pokazać się Adam Balski, jednak już wiemy, że kibice nie będą mieli okazji zobaczyć go w akcji w Katowicach. Być może w jego miejsce wskoczy jeszcze jeden, zastępczy pojedynek. Gala zapowiada się bardzo interesująco. Czy taka będzie w praktyce? Poczekajmy, zobaczymy...


Na rozpisce znajdziemy aż trzy pojedynki polsko-polskie, czyli to co kibice (a także sam szef MB Promotions) lubią chyba najbardziej. Walki te zapowiadają się dość interesująco. Mateusz Rzadkosz i Tomasz Gromadzki spotkają się w ringu już po raz trzeci, jednak kibiców na pewno nie nudzą ich konfrontacje. Zwłaszcza "Zadyma" dał się poznać polskiej publiczności ze swojego elektryzującego stylu walki. Publika uwielbia oglądać w ringu takich zawodników, z ogromnym sercem do boksu i absolutną wiarą w zwycięstwo. Gromadzki to zawodnik, pod którym można podpiąć słowa Michała Materli" "Może zabraknąć mi siły, kondycji, umiejętności, ale nigdy nie zabraknie mi charakteru". Takiego charakteru i serducha, jakim dysponuje Tomek Gromadzki nie ma wielu zawodników. Mateusz Rzadkosz jest na pewno lepiej ułożony stricte boksersko, ale walczy zdecydowanie bardziej zachowawczo. Walka jest interesująca z uwagi na fakt, iż wszystkie "jedynki" w rekordach tych pięściarzy są ich własną zasługą. Walczyli dwukrotnie. Za pierwszym razem padł sprawiedliwy remis, za drugim przed czasem zwyciężył Rzadkosz. Gdyby odjąć im te dwie walki, obaj mieliby nieskazitelne rekordy. Czy tym razem Gromadzki będzie w stanie wpisać "1" po stronie porażek Mateusza Rzadkosza? 
Drugim pojedynkiem na gali będzie starcie o pas międzynarodowego mistrza Polski w wadze super lekkiej. Pochodzący z Poznania Damian Wrzesiński zmierzy się z Kamilem Młodzińskim. Powiem szczerze i przyznam się, że nie jestem fanem talentu Kamila Młodzińskiego. Do niedawna uznawałem go za przeciętnego pięściarza, a w mojej opinii przegrał walki chociażby z Ivanem Njegacem i Krzysztofem Szotem. W ostatniej walce z Rafałem Grabowskim stawiałem, że zdecydowanie przegra, a ten na przekór moim słowom zdecydowanie wygrał. Była to trzecia (po dwóch walkach z Michałem Leśniakiem) walka, w której pokazał dojrzały boks i mógł podobać się w ringu. Damian Wrzesiński po ciężkiej walce wygrał w ostatnim pojedynku z Michałem Chudeckim i w mojej opinii to on będzie faworytem zbliżającego się pojedynku. Do tego dochodzi fakt, że został okrutnie przekręcony w Belgii w walce przeciwko Jean Pierre Bauwensowi, a także wysoko wypunktował Tomka Króla, z którym przegrał Młodziński. Poznaniak jest na fali wznoszącej i takich rywali jak Kamil Młodziński musi pokonywać, jeśli chce powalczyć o coś więcej w tym sporcie. To na pewno będzie dobra walka, z dużą dozą prawdopodobieństwa potrwa przez pełne 10 rund i zakończy się punktową wygraną "Wrzosa". 
Trzeci pojedynek polsko-polski to starcie, na które kibice ostrzą sobie zęby. Będzie to powrót Patryka Szymańskiego po absolutnie niespodziewanej, sensacyjnej wręcz porażce z rak Fauada El Massoudi. Jego ówczesny trener, Andrzej Gmitruk po walce wypowiedział się, że Patryk powinien zakończyć karierę, bo nie nadaje się do twardego sportu, jakim jest boks. Patryk zrobił sobie półroczną przerwę i wraca w Katowicach z bardzo mocnym i twardym rywalem, na papierze zdecydowanie lepszym niż El Massoudi. To Robert Talarek, pięściarski obieżyświat, który z niejednego pieca już chleb jadł. Zawodowo boksuje raptem od sześciu lat, a ma na koncie aż 38 pojedynków. Wygrywał m.in. w Szwecji, Niemczech, Czechach, Wielkiej Brytanii, Francji, Węgrzech, Hiszpanii i Holandii. Przynajmniej siedem razy pokonywał faworytów, a drugie tyle razy został obrabowany w wyjazdowych pojedynkach. To samouk i niesamowity twardziel, który na pewno poniżej pewnego poziomu nie pozwoli sobie zejść. Ten poziom to będzie wysoki poziom dla Szymańskiego, jednak zawodnik, który zdobył m.in. tytuł młodzieżowego mistrza Świata musi sobie z tego pokroju rywalem poradzić, jeśli marzy jeszcze o kontynuowania kariery w tym sporcie. Dla mnie jest to walka bez faworyta. Widzę atuty obu rywali. O ostatecznej wygranej zadecydować może konsekwencja taktyczna lub dyspozycja dnia. Szymański pozostaje niewiadomą.




No i przechodzimy do głównych dań wieczoru. Przede wszystkim podoba mi się jedna rzecz. Rywalami naszych będą pięściarze, którzy nigdy nie boksowali jeszcze w Polsce. Można przyczepić się do ich obecnego poziomu sportowego, ale przynajmniej nie są to tzw. odgrzewane kotlety, jakich na polskim podwórku niestety zdecydowanie zbyt dużo. Na początek Andrew Robinson, 35-letni "D'Animal" z Wielkiej Brytanii. 27 walk, 4 porażki i 1 remis. Wszystkie walki stoczone w swojej ojczyźnie. Dla Robinsona będzie to pierwszy wyjazd poza wyspę. Co skłoniło go do wizyty akurat w Polsce? Wygląda na to, że jest to rekord Damiana, który - nie ma tu co ukrywać - jest fantastyczny. Polak jest przecież niepokonany w 42 zawodowych występach i taki skalp ładnie wyglądałby w rekordzie Brytyjczyka. Przeanalizujmy jednak karierę Robinsona. 22 wygrane walki, tylko sześć "czasówek", ostatnia na początku 2016 roku, czyli trzy lata temu. Aż 19 rywali z ujemnym rekordem, z czego aż trzech w ostatnich sześciu występach. Cztery porażki, ostatnia w połowie ubiegłego roku, przed czasem. W ostatniej walce, pierwszej w wadze super średniej, wygrana czterorundowa walka z facetem mającym 5 wygranych w 51 występach. Walka warta odnotowania? Pojedynek z Nicky Jenmanem, zakończony wygraną niejednogłośną po 10 rundach. W tym miejscu warto dodać, że Jenman po pojedynku z Robinsonem przegrał trzy kolejne pojedynki, większość szybko przed czasem. Damian Jonak od powrotu na ring po trzyletniej przerwie stoczył dwa pojedynki, z Marcosem Cornejo i Sherzodem Khusanovem i oba wygrał. Absolutnie nie widzę możliwości, aby Polak uległ Andrew Robinsonowi. Sądzę, że go nie zastopuje, ale wypunktuje stosunkowo pewnie. Brytyjczyk nie ma żadnej broni, którą mógłby Damiana zaskoczyć.


Robert Parzęczewski to dla mnie największe odkrycie w ostatnim czasie na polskim podwórku. Bezdyskusyjnie zawodnik roku 2018, przynajmniej dla mnie. Młody, agresywny, silny, ale i twardo stąpający po ziemi, liczący swoje siły na zamiary, nie podpalający się, inteligentny. Można tak wymieniać w nieskończoność. Porażka jakiej doznał w 2015 roku to chyba największy prezent, jaki mógł dostać na tamtym etapie kariery. Hektolitry potu wylewane na treningach i sparingach doprowadziły go w tym momencie do walki z Dimitry Chudinovem. Kim jest Chudinov? Na pewno ktoś, kto w ostatnim czasie swoją karierę zdecydowanie poświęcił. Nie będę opowiadał, że to były mistrz Świata, bo dla mnie jego tytuł był nic nie warty. Chudinov boksuje od 2009 roku. Na początku walczył w USA, później dzielił to między Rosję, a Wielką Brytanię. Od kilku lat jeździ już po świecie i szuka przygód. Najważniejszą w tej chwili wytyczną są trzy porażki w czterech ostatnich występach. Warto dodać, że to były wszystkie walki wyjazdowe. Stąd wniosek, że Rosjanin nie liczy już na nic więcej, tylko zarobek i robienie pożytku z nazwiska. I tak trafił do Polski. Na pewno jest twardy, przed czasem przegrał tylko raz, w dodatku z samym Chrisem Eubankiem Jr, w ostatniej rundzie. W ostatnim czasie uległ jednak 47-letniemu Lolendze Mockowi, a także Patrickowi Mendy, który tą wygraną zakończył niechlubną passę pięciu kolejnych walk bez zwycięstwa. Fakt, iż Chudinov swego czasu wygrywał z takimi zawodnikami jak Patrick Nielsen, Mehdi Bouadla czy Geard Ajetović w tej chwili już nie mają znaczenia. "Arab" powinien zniszczyć Rosjanina, jeśli nie przed czasem to wysoko na punkty. Myślę jednak, że 10 rund to sporo i Polak rozpracuje - bądź co bądź - rozbitego już nieco rywala i zakończy pojedynek nokautem. 


No i na koniec Mariusz Wach i jego rywal, którego poznaliśmy dopiero wczoraj. Okazał się nim Martin Bakole Ilunga, pięściarz z Republiki Kongo, brat bardziej znanego pięściarza wagi cruiser, Ilungi Makabu. Pięściarz ten zawodowo walczy od niedawna, bo dopiero od pięciu lat. Stoczył tylko 12 pojedynków, przeboksował ledwie 36 rund. Na pewno posiada mocne uderzenie, bo niemal połowę swoich walk kończył już w pierwszej rundzie. Próżno szukać w jego rekordzie znanych nazwisk. Wygrywał z dwoma Polakami, Łukaszem Rusiewiczem i Kamilem Sokołowskim, jednak ich akurat zastopować nie potrafił. Nie znokautował także Ferenca Zsalka, który przed czasem przegrał 28 razy. Swoją karierę kontynuuje w Wielkiej Brytanii bo tam mieszka i trenuje. W ostatnim występie przegrał przed czasem z Michaelem Hunterem po bardzo słabej w swoim wykonaniu walce. To pokazuje jedną zależność. Jeśli Bakole szybko nie nokautuje, z biegiem kolejnych rund ma coraz większy problem. Wach to nie jest człowiek, którego można łatwo zastopować, a walka zakontraktowana jest na 10 rund. Wniosek jest jeden - im dalej w las, tym więcej (dla Bakole) drzew. Mariusz również - jak pamiętamy - jest po przegranej, ale dobrej walce. Polak powinien przetrzymać początkowy napór rywala i po upływie 3-4 rund przejmować panowanie nad wydarzeniami w ringu. Uważam, że "Viking" jest w stanie powtórzyć wyczyn Huntera i również pod koniec walki wygrać przed czasem. Mariusz z tak mało doświadczonym przeciwnikiem ostatni raz walczył bardzo dawno temu. Było to konkretnie w 2010 roku, kiedy to znokautował Christiana Hammera. Owszem, Wachowi zdarzały się bardzo słabe występy w ringu, jak chociażby te z Gbengą Oluokunem czy Marcelo Nascimento, ale nie wyobrażam sobie, w jak słabej dyspozycji musiałby być, aby dać się ograć Martinowi Bakole. 


Podsumowując, gala na pierwszy rzut oka wygląda na fajnie zbilansowaną, przede wszystkim z nowymi nazwiskami, z teoretycznie wyrównaną kartą, ale gdy człowiek zagłębi się, spróbuje przeanalizować temat, wychodzi na to, że rywale są wręcz idealnie skrojeni dla Polaków. To idealny matchmaking Mateusza Borka, bo w rekordach pojawią się wygrane nad ciekawymi nazwiskami, być może nawet bardzo przekonujące i wprowadzające Polaków na jeszcze wyższy poziom. Brawo!