czwartek, 29 listopada 2018

Wilder vs Fury czyli współczesny gigantyzm...

Czekaliśmy, czekaliśmy, nie wierzyliśmy, ale wygląda na to, że to się wydarzy naprawdę. Do starcia na szczycie wagi ciężkiej nie trzeba już odliczać dni, lecz godziny. Jak zwykle Ameryki nie odkryję, mówiąc że na temat tego pojedynku wszystko już zostało powiedziane. Atmosferę zrobili sami zawodnicy, o całą resztę zadbali organizatorzy. Ring jest gotowy, Los Angeles jest gotowe, kibice mogą przygotować się na grzmoty. Pytanie jakie zadają sobie wszyscy kibice tego sportu brzmi: Co się w tym ringu może wydarzyć? Ano, moi drodzy, wszystko. Bo scenariuszy jak zwykle jest wiele. To, że Wilder ma najcięższą rękę w boksie, raczej wypadałoby się zgodzić. To, że jego wygrana przed czasem jest możliwa, nie trzeba nikogo przekonywać. Innego zdania jest Fury. On twierdzi, że to on wygra przed czasem. To też jest realna opcja, gdyż odpowiednio trafiony Wilder spokojnie zatańczy. Rzadziej mówi się o pełnych, 12-tu rundach. Ale i tego możemy być świadkami. 


Deontay Wilder to brązowy medalista Igrzysk Olimpijskich w Pekinie w kategorii ciężkiej. W półfinale przegrał z Clemente Russo na punkty i... była to jego ostatnia przegrana walka. Pojedynek w ochraniaczach nie był dla niego. Bez koszulek i kasków jest zdecydowanie lepszy. Jeszcze tego samego roku zadebiutował na zawodowstwie i w ciągu 12 miesięcy stoczył 8 wygranych walk. Wszystkie rozstrzygnął przed czasem, większość w pierwszej rundzie. 


Świat o Wilderze usłyszał nieco później. Ja osobiście pierwszy raz widziałem go w 2012 roku w walce z Owenem Beckiem. Wówczas zaczęła się także zwiększać rozpoznawalność jego rywali. Po Becku byli Kertson Manswell, Kelvin Price, Audley Harrison czy Sergey Liakhovich. Wszyscy padali jak muchy, nikt nie przetrwał więcej niż do czwartej rundy. W 2014 roku wygrywając błyskawicznie z Malikiem Scottem wywalczył eliminator do boju o pas WBC, który dzierżył wówczas Bermane Stiverne. Na początku 2015 roku "Bronze Bomber" zdominował Stiverne'a, odebrał mu pas i pokazał, że może walczyć na pełnym dystansie. To jedyna dotychczas walka Wildera nie zakończona nokautem. 


Po zdobyciu pasa pojedynki były już nieco dłuższe. 9 rund z Moliną, 11 z Duhaupasem, 9 z Arturem Szpilką. Polak bardzo dobrze pokazał się w pojedynku z Amerykaninem, ale piekielna siła Wildera ścięła Szpilkę z nóg. Po Polaku był jeszcze Chris Arreola, Gerald Washington, rewanż z Bermane Stiverne'm i ostatni pojedynek, z Luisem Ortizem, zakończony w 10 rundzie. Szpilka, później Washington i ostatnio Ortiz pokazali jednak, że potrafią kraść Wilderowi rundy. Specjalistą w tej dziedzinie jest natomiast... Fury.



Tyson Fury nie miał bogatej kariery amatorskiej. Nie był na Igrzyskach. Może pochwalić się jedynie medalami światowego i europejskiego czempionatu w juniorach. W wieku 20 lat podpisał zawodowy kontrakt i zaczął nokautować rywali. Mierzący ponad 2 metry pięściarz słusznej budowy nie dawał szans kolejnym przeciwnikom. W pierwszym roku kariery zawodowej wygrał 9 walk, m.in. z Johnem McDermottem. 


W 2011 roku Fury pokonał znanego Marcelo Nascimento, a kilka miesięcy później zadał pierwszą porażkę Dereckowi Chisorze, zdobywając przy okazji tytuł mistrza Wspólnoty Brytyjskiej. Tyson później nokautował m.in. Nicolaia Firthę, Martina Rogana czy Vinny'ego Maddalone. Pod koniec 2012 roku wypunktował twardego Kevina Johnsona wygrywając eliminator do pasa WBC, którego... nigdy się nie doczekał. W następnej walce zadebiutował w USA przeciwko cruiserowi, Stevowi Cunninghamowi i... sensacyjnie znalazł się na deskach w drugiej rundzie. Fury przegrywał walkę, ale w drugiej fazie pojedynku przewaga warunków dała o sobie znać i Brytyjczyk znokautował rywala. 



Po tej walce Fury zmuszał do poddania kolejno Joeya Abella, jeszcze raz Derecka Chisorę i Christiana Hammera, aż w listopadzie 2015 roku przystąpił do walki z Władimirem Kliczko o trzy pasy mistrzowskie. Niewielu dawało mu wówczas szanse na pokonanie panującego od dekady Ukraińca, ale on to zrobił. Komentujący Andrzej Kostyra stwierdził wówczas, że nadchodzi apokalipsa, ogromne trzęsienie ziemi w boksie. Późniejszej historii opowiadać nie będę. Fury zniknął, ale niedawno wrócił. Stoczył dwie walki z Seferim i Pianetą, a teraz zarzucił sieci na pas WBC i niepokonanego Deontaya Wildera...


Deontay Wilder

Wiek: 33
Wzrost: 201cm
Zasięg: 211cm
Waga: ok. 98kg
Rekord: 40 (39 KO) - 0 - 0
Rundy: 123
Debiut: 2008
Sukcesy:
WBC World heavyweight (2015-...)

Tyson Fury

Wiek: 30
Wzrost: 206cm
Zasięg: 216cm
Waga: ok. 112kg
Rekord: 27 (19 KO) - 0 - 0
Rundy: 160
Debiut: 2008
Sukcesy:
WBA World heavyweight (2015-2016)
WBO World heavyweight (2015-2016)
IBF World heavyweight (2015)
IBO World heavyweight (2015)
WBO International heavyweight (2014)
EBU heavyweight (2014)
BBBofC British heavyweight (2011)


Olbrzym z Wilmslow jest trzy lata młodszy i 5cm wyższy od mistrza z USA. W dniu walki będzie też na pewno od niego cięższy. Fury zapowiada, że będzie najlżejszy w karierze, a to musiałoby oznaczać, że zejdzie poniżej 111 kilogramów. Wilder w ostatniej walce z Luisem Ortizem także zszedł do wagi z początków kariery (97kg), także jeśli Panowie utrzymają swoje obietnice to forma będzie najlepsza z możliwych. Co widać na pierwszy rzut oka - obaj są niepokonani, obaj pewni siebie. Wilder przeboksował w 40 występach tylko 123 rundy, co daje ok. 3 rundy na walkę. Aż 19-krotnie kończył pojedynek w pierwszej odsłonie. Fury wygrywał w ten sposób tylko trzy razy. Obaj zadebiutowali na zawodowstwie mniej więcej w tym samym czasie. Pod koniec 2008 roku. W oczy rzuca się też lista trofeów Fury'ego. To linearny mistrz Świata wagi ciężkiej. Jednak szybko pasy te zostały mu odebrane. Wilder zdobył jeden pas i trzyma go już od trzech lat. To jedyny pas, którego w kolekcji nie miał jeszcze Fury.


W ringu walkę poprowadzi doświadczony sędzia Jack Reiss. Amerykanin był rozjemcą w walkach Wildera z Jasonem Gavernem (RTD 4), Erikiem Moliną (KO 9), Johanem Duhaupasem (TKO 11) i Chrisem Arreolą (RTD 8). Nigdy nie sędziował walk Tysona Fury'ego. Skład sędziów punktowych jest uniwersalny. Amerykanin urodzony w Meksyku, Kanadyjczyk i Brytyjczyk. Co ciekawe Alejandro Rochin i Robert Tapper nie mieli styczności ani z Wilderem, ani z Fury'm. Co innego Brytyjczyk Phil Edwards. On był sędzią punktowym w obu pojedynkach Tysona z Dereckiem Chisorą (117-112 i RTD 10). Był także sędzią ringowym w walce Fury'ego z Nevenem Pajkiciem w 2011 roku. Miał także okazję punktować w jedynej dotychczas walce Deontaya Wildera w Wielkiej Brytanii, z Audleyem Harrisonem w 2013 roku, ale walka zakończyła się po 70 sekundach.


Czy ta walka ma faworyta? Chyba nie. Można oczywiście widzieć nieznacznego faworyta w Wilderze - jest amerykański sędzia, jest Los Angeles, jednak życie uczy, by nigdy nie skreślać Tysona Fury'ego. W 2015 roku był przecież Dusseldorf, a Brytyjczyk stworzył prawdziwe trzęsienie ziemi i doprowadził do apokalipsy. Można przypuszczać, że to on zakończył karierę jednej z legend wagi ciężkiej i bezsprzecznie najlepszego pięściarza ostatniej dekady w królewskiej kategorii. On potrafi zniszczyć przeciwnika psychicznie przed walką, by później w ringu tylko dokończyć dzieła zniszczenia. Tak było z Kliczką i tak może być także z Wilderem. Czy będzie? Tego nie wie nikt. Równie dobrze może Amerykaninowi wyjść cios i walka zakończy się na jego korzyść już w pierwszej rundzie. Bylibyśmy nieco zawiedzeni, ale to także realny scenariusz patrząc na ilość wygranych w otwierającym starciu "Bronze Bombera". Jedno jest pewne - czyjeś zero w rekordzie zostanie zdetonowane. A walka zwycięzcy z Anthony'm Joshuą nabierze jeszcze większych rumieńców...

środa, 21 listopada 2018

Andrzej Gmitruk - człowiek wielkiej klasy i ogromnej pasji...

20 listopada. Godzina ok. 10 rano. Jadę samochodem, słucham radia: "Tragiczna wiadomość z ostatniej chwili. Nie żyje legendarna postać polskiego boksu, Andrzej Gmitruk.". Zjeżdżam na pobocze. Nie wierze w to, co przed sekundą usłyszałem. Odpadam internet, przeglądam podstawowe strony. Na każdej z nich czarno-białe zdjęcie trenera. Wchodzę na popularny portal społecznościowy. Pierwsze osiem postów, jakie mi się wyświetlają dotyczą Andrzeja Gmitruka. To niestety dzieje się naprawdę. Czytam, że pożar, że zaczadzenie, że atak serca. Wtedy mnie to nie interesowało. On nie żyje. Człowiek, którego nie znałem osobiście, ale poczułem jakby był osobą mi bardzo bliską. Coś takiego poczułem drugi raz w życiu. Wcześniej, w 2005 roku w momencie śmierci Arkadiusza Gołasia, młodego reprezentanta Polski w siatkówce. Wówczas jednak byłem jeszcze niepełnoletni...


Andrzej Gmitruk to przede wszystkim kapitalna postać. Taki dobry tata polskiego pięściarstwa. Człowiek do tańca i do różańca. Można było z nim kraść konie. Wypić piwo, pożartować, ale i dostać solidną porcję zjebki. Legendarny trener. Współtwórca sukcesów Andrzeja Gołoty, czy Tomasza Adamka. Trener olimpijczyków z Seulu, medalistów. Niestrudzony. Wydawał się nieśmiertelny, tym bardziej szokująca była wczorajsza wiadomość. Trener Gmitruk to również człowiek wielkiej klasy. Owszem, potrafił przekląć, rzucić mięsem, ale tylko w imię dobrej sprawy - do Maćka Sulęckiego czy Artura Szpilki. To także człowiek o niespotykanej dzisiaj pasji do boksu. Nie tylko trener, ale i komentator. Encyklopedia anegdot, ciekawostek, żartów, wspominek. Nie lubił określenia "legenda", ale teraz ta łatka przylgnie do niego na zawsze. To słowo pojawia się od wczoraj najczęściej. Prawdziwa legenda polskiego boksu. Osobiście podpisuje się pod słowami, że wraz z Andrzejem Gmitrukiem przemija pewna era polskiego pięściarstwa. Nieodwracalnie.

Jakim paradoksem w tej sytuacji jest fakt, iż również legendarny trener reprezentacji Polski w piłce nożnej, Janusz Wójcik, podobnie charakterna postać polskiego sportu, odeszła dokładnie 20 listopada, tylko rok wcześniej?

Takich autorytetów już nie ma. 

A ja ciągle zastanawiam się
"dlaczego on tego wszystkiego nie dementuje?", 
"dlaczego nie reaguje na te głupie żarty?", 
"dlaczego nie podnosi się z desek?"...

Do zobaczenia, Panie Trenerze!

piątek, 16 listopada 2018

"Pokonać Demirezena" - nowy start Izu Ugonoha...

Na wstępie powiem banał. Uwielbiam styl, jaki prezentuje Izu Ugonoh. Jest to prawdziwy ciężki, posiadający bardzo dobre warunki, silny cios, a także posiada cenną umiejętność - jak poczuje krew, to zaryzykuje. Walka z Breazealem pokazała, że albo wykończy rywala, albo sam się wykończy.  Generuje w ringu emocje. Chce się go oglądać. W moim odczuciu jest zupełnie inny, niż pozostali polscy ciężcy - kiedy wchodzi do ringu, ja osobiście nie boje się o niego. To pokazuje dojrzałość. Kiedy widzę Artura Szpilkę, Mariusza Wacha czy nawet Adama Kownackiego, a wcześniej Tomka Adamka czy Alberta Sosnowskiego, boje się nie tylko o wynik walki, ale i o to, żeby nie stała się krzywda. Izu jest inny. Izu wydaje mi się dojrzalszy. On doskonale wie, po co wchodzi między liny i co dokładnie ma w ringu zrobić. Oczywiście, że nie jest doskonały, co pokazała chociażby walka z Breazeale'm, ale i w tamtym feralnym pojedynku pokazał coś, co bardzo mi się podobało. Ugonoh ma to "coś" i właśnie to "coś" postanowił oszlifować Dariusz Michalczewski. 


Nie ma co ukrywać, że "Tiger" Michalczewski ze swoją grupą promotorską może być lekiem na całe obecnie ogarniające polski boks zło. Nie dość, że kibice liczą, że poprawi jakość polskich gal, to jeszcze wstrzelił się w bardzo dobrym momencie. W momencie, kiedy właśnie Izu Ugonoh potrzebował takiego mentora, podobnie jak np. Kamil Łaszczyk. Kiedy widzimy małą wewnątrzkrajową "wojenkę" Andrzeja Wasilewskiego z Mateuszem Borkiem, to właśnie Dariusz Michalczewski może okazać się tym wygranym. A przy nim kilku pięściarzy, którzy mieli pod górkę z wyżej wymienioną dwójką. Już wiemy, że Izu ma być największą gwiazdą i koniem pociągowym grupy Tiger Promotions, ale swoje miejsce na galach "Tigera" znajdą wspomniany Łaszczyk, czy inne duże nazwiska - Jonak, Wach...

Projekt "Tiger Promotions" zapowiada się bardzo ciekawie. Darek ma pieniądze, chęci i kontakty, a te trzy aspekty złożone do kupy dają już podwaliny pod bardzo fajne rzeczy w polskim boksie. Co nowego? Ano przede wszystkim nikt nie będzie hodował rekordów. Tak przynajmniej się zapowiada. Co jeszcze bardziej nowszego? Polskie gale za granicą. To jest bardzo ciekawa sprawa. Michalczewski - co jasne - ma świetne kontakty w Niemczech i już w przyszłym roku gala jego grupy najprawdopodobniej odbędzie się w Hamburgu. Na razie wszystko wygląda obiecująco. Najważniejsze jednak jest to, że Tiger Promotions zyska na kontrakcie z Izu Ugonohem, a Izu Ugonoh zyska na kontrakcie z Tiger Promotions...


Nazwiska. Bo o tym już wspomniałem. Na galach Darka mają walczyć fajne nazwiska. Pierwsza gala w Gdańsku dopiero przed nami, a już wiemy, że to nie tylko puste słowa. Ali Eren Demirezen przyjedzie walczyć z Izu kładąc na szali cenny pas WBO European. Jego promotor Erol Ceylan to dobry znajomy "Tigera" z Hamburga. Na galę w Gdańsku oprócz Demirezena przywiezie także innego ciężkiego, niepokonanego Agrona Smakici oraz cruisera o bardzo dobrym bilansie, Nikolę Milacicia. Tych podjąć mają odpowiednio Mariusz Wach i Michał Olaś. Warto wspomnieć, że Ceylan pod swoimi skrzydłami ma takie nazwiska jak Alexander Dimitrenko, Christian Hammer, Adrian Granat, niepokonany Mario Daser czy bracia Seferi. To wszystko może wyglądać bardzo dobrze.


Skupmy się na Ugonohu. To dla niego kolejny nowy start kariery. Miejmy nadzieję, że to będzie dłuższa i owocna współpraca. Izu ma już niemałe doświadczenie i teraz trzeba tylko podeprzeć to, czego nauczył się w Nowej Zelandii i USA dobrymi walkami w Europie. Ali Eren Demirezen to pięściarz niepokonany. 10 walk, 10 zwycięstw, 10 nokautów. Rekord może budzić podziw i robić wrażenie, ale w istocie Demirezen to nikt szczególny. Tuż przed ostatnimi Świętami Bożego Narodzenia zmierzył się z rozbitym Michaelem Sprottem i męczył się z nim przez 5 rund. Słabszy pod tym względem był tylko Marcin Siwy, który Brytyjczyka znokautować nie zdołał, ale cała rzesza zawodników zrobiła to już w otwierającym starciu - Teper, Meehan, Joshua, Granat, Hammer... Dwóch rund potrzebował w czerwcu Łukasz Różański, ale on już w pierwszej rzucał Sprottem jak workiem ziemniaków. Demirezen pas WBO European zdobył wygrywając z niejakim Radem Rashidem, tym samym, którego na początku swojej kariery wypunktował... Izu Ugonoh. W tym roku Turek wygrał także z Gruzinem Tornike Puritchamiashvili (rekord 5-11), który przegrał także z Marcinem Siwym. Ostatnim sprawdzianem Demirezena był... Siergiej Werwejko. I na tym pojedynku chciałem się skupić, bo wczoraj specjalnie obejrzałem sobie go jeszcze raz, dla przypomnienia. Werwejko przegrał przez techniczny nokaut w ósmej rundzie. Nie wiem jak wyglądały karty punktowe do tego momentu, ale obiektywnie patrząc, Werwejko nie przegrywał tej walki. W moim odczuciu lepiej prezentował się na początku walki, ale całkowicie stracił kondycje i od szóstej rundy chwiał się jak trzcina na wietrze. Mimo to, Ali Demirezen nie był w stanie posłać kolosa na glinianych nogach na deski, a walkę przerwał sędzia na stojąco. 


Atuty Demirezena? Nie widzę szczególnie ważnych. Nokautuje, a więc na pewno ma ciężką rękę, ale jego ciosy wyglądają jakby ciągnął je z siódmego rzędu trybun. Są przewidywalne i Izu spokojnie wciągnie Turka na kontrę. Praca nóg to zwykłe człapanie - pod tym względem także korzystniej wypada Polak. Szybkość? Raczej nie. Tu również przewaga Ugonoha. Gdzie więc może znaleźć się kruczek? Nie chcę wchodzić w dyskusje apropo kondycji, bo ufam, że walka z Breazeale'm to nie była kwestia kondycji, tylko podpalenia się. Druga sprawa jest taka, że wierze, że w walce z Demirezenem kondycja nie odegra roli, bo nie będzie potrzebna. Ugonoh powinien mocnym akcentem rozpocząć działalność Tiger Promotions i zastopować rywala, zgarniając tytuł WBO European. A ten pas wsadzi go w rankingi, przez co rok 2019 będzie jeszcze ciekawszy, o czym Izu sam już wspomniał. Trzymam kciuki za pomyślność tego projektu.

wtorek, 13 listopada 2018

"Kontrowersje" w Gliwicach - podsumowanie gali...

Zacznę od tego, że jeszcze jakiś rok temu w życiu nie powiedziałbym, że w takim miejscu, jak Gliwice będzie można obejrzeć boks na dobrym poziomie. Że jedna z najlepszych gal tegorocznych odbędzie się właśnie tam, z walką wieczoru oscylującą do rangi polskiej walki roku...
Udało się, gala była dobrze zorganizowana, nazwiska były na przyzwoitym poziomie. W sumie nie ma się organizacyjnie do czego przyczepić. Najwięcej emocji oczywiście było pod koniec, ale do tego jeszcze dojdziemy. Kibice obejrzeli siedem dobrych pojedynków, ale że szkoda mi troszkę czasu, pierwsze trzy z nich złożę do kupy i powiem kilka zdań...


Z Markiem Matyją mam niemały problem. Człowiek niby wszystko robi dobrze, ale ciężko mi się ogląda jego boks. Wydaje mi się, że nie ma szansy, aby wyjść poza pewien poziom, który obecnie reprezentuje. Matyja nie generuje emocji, a to w boksie jest przepustką do większych pojedynków. On prezentuje dobry poziom, może być zapchajdziurą każdej gali, ale nigdy nie będzie kimś stanowiącym o jej widowiskowości. A szkoda...
Nie chciałbym tych samych słów powiedzieć o Przemku Zyśku, jednak coraz bardziej ten młody chłopak popada w Polsce w marazm. Jakość jego rywali nie jest wysoka, on na ich tle nie prezentuje się jakoś wyjątkowo, do tego nie dysponuje mocnym ciosem, wymęcza wygrane walki. Na pewno na plus jest fakt, że ten rok skończy z czterema stoczonymi pojedynkami, jednak w przyszłym powinien już dostawać ciekawsze nazwiska, a przynajmniej dodatnie rekordy. 
Łukasz Różański - spośród wyżej wymienionych na pewno najmniej techniczny i najmniej "bokserski", ale z pewnością najbardziej widowiskowy. Nie bierze jeńców, nikt nie płaci mu za nadgodziny. Wchodzi do ringu, robi robotę, zamiata i schodzi. Nie mamy możliwości mu się przyjrzeć, bo w Częstochowie przeboksował dopiero 16-tą rundę w ponad 3-letniej zawodowej karierze. Ma już na koncie jednak m.in. Sosnowskiego czy Sprotta. Oby nie był to kolejny klocek pokroju Marcina Siwego.


Maciej Sulęcki - samozwańczy "król podwórka". Z jednej strony podziwiam go za mega ambicje i emanowanie pewnością swoich możliwości, a z drugiej często zachowuje się jakby "wyżej srał niż dupę miał". Jego rywal  był niewiele wart, a "Striczu" wykonał swoje założenie o możliwie szybkim i efektownym zakończeniu pojedynku. I w sumie tyle o tym starciu można powiedzieć, więc skupie się na samym Maćku. Jakby tak się dobrze przyjrzeć, to jeszcze niewiele osiągnął, a wydaje mu się, że jest na galaktycznym poziomie. Owszem, pokonał Proksę, Centeno czy Culcaya, ale z Danielem Jacobsem przegrał walkę. Maciek często lubi podkreślić, że na neutralnym gruncie werdykt byłby dla niego. NIE! Nie byłby. Podobnie rzecz ma się z Billy Joe Saundersem. Anglik pewnie nie bardzo kojarzy Sulęckiego, ale Polak lubi powtarzać, że "Superb" się go boi. Po co? Ja rozumiem frustracje, długie przerwy, słabych rywali... Ale bez pokory daleko się nie zajedzie. A Maciek - co zauważam ostatnio często - tej pokory nie nabrał. Oby nie został niedługo sprowadzony na ziemię.


Ewa Piątkowska zaboksowała w Gliwicach bardzo dobrze, efektywnie, efektownie, praktycznie do jednej bramki z groźną - bądź, co bądź - przeciwniczką. O samym pojedynku też nie ma co wiele pisać, dlatego o Ewie (a raczej o Ewach): Widzicie różnicę w boksie Piątkowskiej w porównaniu do Brodnickiej? Niech ktoś mi serio wytłumaczy fenomen Brodnickiej! Nudny boks, ciągłe klincze, wrzaski przy zadawanych ciosach, kosmiczne pontony... Dla mnie bezsprzecznie królową polskiego boksu jest Piątkowska, głównie za styl boksowania. Jest spokojniejsza w ringu, na pewno silniejsza, lepiej porusza się na nogach no i bardziej przypomina pięściarkę a nie celebrytkę. Z niecierpliwością czekam na jej walkę z Cecillią Breakhus, skoro ostatnio taką możliwość dostała niedoszła rywalka Polki, Inna Sagaydakovskaya, a teraz tego zaszczytu dostąpi pokonana przez Ewę Aleksandra Lopes. 


Spora lekcja czekała w Gliwicach na Pawła Stępnia. Lekcja życia, lekcja pokory, lekcja wytrwałości. Polak pierwszy raz musiał podnieść się z desek, aby wygrać walkę i zrobił to. Rywal był bardzo dobry, jak na ten etap kariery. Dmitry Sukhotsky to były dwukrotny pretendent do tytuły mistrza Świata, który jednak ostatnio przegrywa przed czasem. Spodziewałem się łatwiejszej przeprawy dla Pawła, jednak Rosjanin przegrał dopiero w przedostatniej rundzie. Stępień pokazał mimo wszystko, że ma papiery na boksera światowej klasy. Musi jednak więcej myśleć i słuchać narożnika, a mniej się podpalać na swój mocny cios. Na pewno życzyłbym sobie, aby wartość jego kolejnych przeciwników nie malała, bo Paweł jest jednym z nielicznych polskich pięściarzy młodego pokolenia, których powinno się prowadzić nieco mniej ostrożnie.

Walka wieczoru to prawdziwy huragan emocji. Z jednej strony Mariusz Wach, zwykle statyczny i małomówny, z drugiej Artur Szpilka, człowiek facebooka, twittera, zawsze głośno mówiący swoje zdanie. I tu przed walką mieliśmy zamianę ról. Mariusz straszył Artura, a Artur kumulował emocje. Osobiście przewidywałem wysokie zwycięstwo Szpilki, bo w Wachu nie widzę nic szczególnego, ale tym razem "Viking" zaskoczył mnie bardzo pozytywnie. Zadawał sporo ciosów, szedł do przodu, funkcjonował cios prosty, był po prostu aktywny między linami, co nie zdarzało mu się zbyt często. Szpilka jednak - wydaje mi się - kontrolował przebieg pojedynku. Był szybszy, bił chyba więcej ciosów, akcentował rundy, rzadko się podpalał. Pojedynek był wyrównany, lecz ze wskazaniem na "Szpilę". Dużo zmieniło się w dwóch ostatnich rundach, które Mariusz wygrał, dodatkowo zyskując punkt za nokdaun na Szpilce w ostatniej odsłonie. To mocno zbliżyło punktacje, jednak ostatecznie wygrał Artur Szpilka, co wydaje mi się słusznym rezultatem. Nie wygrałby jednak, gdyby jeszcze raz padł na deski. Sędziowie byli rozbieżni. Pan Małek sześć rund przyznał Wachowi, natomiast Pan Tuszyński tylko dwie. Najbliżej prawdy był Pan Moszumański punktując 95-94 dla Artura i z tą punktacją się zgadzam. Wygrana Szpilki była też na rękę promotorom. Na nim jeszcze coś zarobią, a Wach i tak niedługo przejdzie na emeryturę. Co jednak najbardziej istotne - nie sama walka, a jej zakończenie. Słowa psychologa i samego Artura, że jest już innym człowiekiem, że już się go nie da sprowokować można skwitować gromkim śmiechem. To dalej bardzo słaby psychicznie człowieczek, którego można psychicznie naruszyć w moment. Zachowanie niegodne sportowca, idola. Bez ogródek powiem, że zachowanie frajerskie, idiotyczne. I tak jak wiem, jak działa ten biznes i wiem, że Szpilka jest koniec pociągowym boksu na polskim podwórku, tak dla zasady dobitnie bym go ukarał, bo w tym sporcie powinni brać udział osoby okrzesane, stabilne emocjonalnie. A Szpilka taką osobą nie jest...


...i tak jak gala w Gliwicach to było naprawdę dobre wydarzenie, tak główna "gwiazda" wieczoru potrafiła w jeden moment cały pozytywny obraz spieprzyć. Szkoda.

Zdjęcia pochodzą ze strony SportoweFakty.pl

środa, 7 listopada 2018

Usyk vs Bellew czyli pojedynek finezji z uporem...

To może być znakomity pojedynek, ale może być to również niezwykle jednostronne starcie. W przypadku tej walki scenariuszy nie przewiduje się zbyt wiele. Zdecydowanym faworytem jest niepokonany Ukrainiec, ale przekonaliśmy się już nie raz, że Tony'ego Bellew nie należy skreślać przed żadną walką. Żeby emocji było mało, jest to dopiero drugi raz w historii boksu, kiedy to pięściarz wnosi na szalę wszystkie cztery mistrzowskie pasy, by ich bronić. Wcześniej zrobił to tylko Bernard Hopkins...


Usyka jest nam znany jeszcze z czasów amatorskich, kiedy to występował w turniejach WSB w barwach Ukraine Otamans. Swoją karierę amatorską Ukrainiec zwieńczył na Igrzyskach Olimpijskich w Londynie, kiedy to odprawił Artura Beterbieva, Tervela Puleva i w finale Clemente Russo zostając mistrzem Olimpijskim w kategorii ciężkiej. Włochowi zrewanżował się za porażkę cztery lata wcześniej w Pekinie na etapie ćwierćfinałów. Usyk był także mistrzem Europy (2008) i mistrzem Świata (2011) amatorów. 


Kariera zawodowa Ukraińca to pasmo zwycięstw. Od początku, jako mistrz Olimpijski, nie mógł sobie pozwolić na słabych rywali. Każdy jego przeciwnik miał dodatni bilans, a od piątej zawodowej walki walczył na dystansie 10 rund. Jego menedżer, Egis Klimas nie ukrywał, że będzie prowadził Usyka tak, by jak najszybciej sięgnął po mistrzowski pas. Pierwszych dziewięciu rywali Oleksandr zastopował, a w dziesiątej walce przystąpił do pojedynku o tytuł. Rywalem na gali w Gdańsku był Krzysztof Głowacki.


Polak przystępował do pojedynku jako niepokonany mistrz Świata, ale w starciu z fantastycznym Ukraińcem niewiele miał do powiedzenia. Usyk kapitalnie rozegrał walkę i wykluczył atuty "Główki" wygrywając na wyjeździe wyraźnie na punkty. Po tej walce dwukrotnie wystąpił w Stanach Zjednoczonych pokonując Thabiso Mchunu i Michaela Huntera. 


W 2017 roku wystąpił w turnieju WBSS, którego od początku był faworytem. W turnieju pokazał kapitalny koncert wygrywając trzy walki na terenach rywali. Najpierw w Niemczech zastopował Marco Hucka, następnie na Łotwie uporał się z Mairisem Briedisem. W połowie bieżącego roku w finale załatwił w Rosji faworyta gospodarzy, Murata Gassieva unifikując wszystkie cztery mistrzowskie tytuły. 


Teraz pojedzie do Anglii na walkę z Tony'm Bellew, który ma zupełnie inne atuty od Ukraińca. Jest przede wszystkim silnym pięściarzem, który w ringu już niejednokrotnie udowodnił, że nie wolno pozbawiać go szans. Bellew to facet nie wyglądający na pięściarza. Nie ma ani wspaniałej sylwestki, ani jakiś specjalnych warunków, ani dużego zaplecza amatorskiego. Ma za to serce do walki i ogromną wiarę w swoje możliwości. 


Zawodową karierę rozpoczął w 2007 roku w wadze półciężkiej, od trzech szybkich nokautów. Następnie przez dwa lata obijał "kelnerów", by w 2010 roku doczłapać się do pojedynku o tytuł wspólnoty Brytyjskiej. Najpierw spotkał się z Bobem Ajisafe, a następnie Ovillem McKenzie'm i w obu tych walkach... leżał na deskach. W 2011 roku dostał szanse boksowania o tytuł mistrza Świata, ale Nathan Cleverly okazał się zbyt mocny. Dwa lata później po odprawieniu Roberto Bolontiego i Isaaka Chilemby po raz drugi spróbował szansy zgarnięcia pasa, ale na ziemię sprowadził go Adonis Stevenson nokautując w szóstej rundzie. Była to ostatnia porażka Anglika, który po tej walce postanowił przenieść się do wyższego limitu.


W wadze cruiser "Bomber" z Liverpoolu nie spotkał pogromcy. Pokonał Valery'ego Brudova, zrewanżował się Nathanowi Cleverly'emu, a w walce o wakujący pas mistrza Europy minimalnie wygrał z Mateuszem Masternakiem. W połowie 2016 roku nadeszła trzecia szansa na pas - tym razem w wadze junior ciężkiej. W walce o wakat Bellew spotkał się z Ilungą Makabu i faworytem nie był. Wówczas jednak pierwszy raz dał o sobie znać instynkt zabójcy Anglika. Wstał z desek i w trzeciej rundzie zastopował faworyzowanego rywala zdobywając upragnione trofeum. Wygrana nad BJ Floresem to była formalność. Nadchodziły za to wielkie walki z Davidem Haye'm w wadze ciężkiej.



Mało kto dawał "Bomberowi" szanse z Haye'm. Haye był większy, silniejszy, bardziej doświadczony i od wielu lat boksował w wadze ciężkiej. Tony nic sobie z tego nie robił, wręcz zakpił z opinii publicznej nokautując "Hayemakera" w 11 rundzie. W rewanżu zrobił to dużo szybciej, czym zyskał miano nieobliczalnego. Ten facet pokazał, że może wygrać z każdym, chociaż nie ma warunków na boksera...


Oleksandr Usyk

Wiek: 31
Wzrost: 190cm
Zasięg: 198cm
Waga: ok. 90kg
Rekord: 15 (11 KO) - 0 - 0
Rundy: 117
Debiut: 2013
Sukcesy:
IBF World cruiserweight (2018-...)
WBA World cruiserweight (2018-...)
WBC World cruiserweight (2018-...)
WBO World cruiserweight (2016-...)
WBO Inter-Continental cruiserweight (2014)

Tony Bellew

Wiek: 36
Wzrost: 191cm
Zasięg: 188cm
Waga: ok. 95kg
Rekord: 30 (20 KO) - 2 (1 KO) - 1
Rundy: 216
Debiut: 2007
Sukcesy:
WBC World cruiserweight (2016-2017)
EBU European cruiserweight (2015)
WBO International cruiserweight (2014)
WBC Silver light heavyweight (2012)
BBBofC British light heavyweight (2011)


Usyk jest pięć lat młodszy. Jest także mniej wyboksowany. Jego kariera zawodowa trwa 6 lat krócej niż Anglika. Za "Bomberem" będzie przemawiać doświadczenie z ringowych wojen. Stoczył on niemal 100 rund więcej. Ma także ponad dwukrotnie więcej pojedynków, ale zanotował dwie porażki. Bellew pozostaje jednak niepokonany w limicie wagi cruiser, natomiast to Usyk położy na szali wszystkie mistrzowskie pasy. Warunki fizyczne będą atutem Ukraińca. Ma on aż o 10cm większy zasięg, ponadto będzie górował także szybkością, pracą nóg, ma także przewagę kondycyjną. Po stronie Bellew będzie stała siła ciosu, hart ducha i wiara w sprawienie sensacji. Na pewno Anglikowi bardziej pasowałby pojedynek w wadze ciężkiej, ale wówczas nie miałby szansy na pasy, a to na nich najbardziej zależy "Bomberowi" z Liverpoolu.


Arbitrem będzie Anglik Terry O'Connor. Czy szczęśliwy dla rodaka? Trudno powiedzieć. Bellew stoczył tylko dwa pojedynki z O'Connorem między linami. Pokonał wówczas w rewanżowej walce Ovilla McKenzie, a także Danny'ego McIntosha przed czasem. Doświadczony sędzia częściej jednak punktował pojedynki "Bombera". Siedział na stołku w pierwszej walce z McKenzie'm, Julio Cesarem Dos Santosem i ostatniej walce z Davidem Haye'm. Przede wszystkim jednak punktował dwie walki Bellew z Nathanem Cleverly'm. W przypadku pierwszej, przegranej walki O'Connor widział remis 114-114, natomiast w zwycięskim rewanżu, jako jedyny wypunktował wygraną "Cleva" w stosunku 114-115. Naturalnie Terry O'Connor nigdy nie pracował przy walkach Oleksandra Usyka.


Zastanawia mnie jedna kwestia - dlaczego tą walkę uznaje się za niezwykle ciekawą? Przecież tu jest zdecydowany faworyt - kapitalny amator i znakomity zawodowiec, mistrz Świata wszystkich federacji swojej kategorii, znajdujący się w obecnej chwili na piedestale światowego boksu, dysponujący jedną z najlepszych w boksie prac nóg, o bardzo dobrej szybkości, bijący ciosy w seriach, w różnych płaszczyznach, potrafiący się dostosować do każdego rywala, o mistrzowskiej kondycji, odgrywający w ringu swoiste oscarowe role Ukrainiec Oleksandr Usyk oraz bardzo duży underdog Tony Bellew. Co przemawia za Anglikiem? Nie będę rozwijał dyrdymałów o jego sile ciosu itd. Faktu, że "potrafi odwrócić losy walki w każdej sekundzie też nie rozwinę bo to banał. To jednak Tony Bellew - pięściarz przede wszystkim uparty. I to w tej jego upartości można zauważyć odrobinę szaleństwa, a w tym szaleństwie szansy. Minimalnej, bo minimalnej. Dla mnie to wielki spektakl właśnie ze względu na tą przepaść między punktem A, a punktem B. Czy z tego może powstać legendarny bój? Moim zdaniem nie, ale obym się mylił. Można także upatrywać szansy w samej w sobie Wielkiej Brytanii, ale tak samo myślał Głowacki w Polsce, Huck w Niemczech, Briedis na Łotwie i przede wszystkim Gassiev w Rosji. Pewnego poziomu jednak nie da się przeskoczyć przy zielonym stoliku. Bellew nie ma argumentów, aby jakkolwiek zagrozić Usykowi i będzie dla mnie bardzo dużą sensacją, jeśli będzie potrafił nawiązać walkę chociażby w kilku rundach.