czwartek, 30 czerwca 2016

"Legendą być". Życiowa sinusoida Mike'a Tysona...

Kiedy chce się opisać Mike'a Tysona w kilku zdaniach, nigdy nie wiadomo od czego zacząć i na czym skończyć. Jego życie to tak ciekawa historia, że powstawały o nim filmy i dokumenty, a on sam wydał niezwykle interesującą biografię. 
Jego życie to istna sinusoida wzlotów i upadków. Raz kolorowa, a innym razem czarno-biała. 


Jako dziecko, Mike wychowywał się na ulicach Brooklynu. 
Tam gdzie on szwędał się nocami, dorośli ludzie bali się odwiedzać za dnia. Jego ojciec był sutenerem, a matka prostytutką. Jego jedynym wzorcem byli więc naturalnie starsi koledzy z dzielnicy. Mając 10 lat, Mike trafił do "gangu" okradającego ludzi i domy. Jego "kariera" prowadziła od zakładu poprawczego wprost do więzienia. Inny schemat prowadził do rychłej śmierci, której na ulicach Brooklynu nie brakowało...

W wieku 16 lat zmarła matka Mike'a, co sprawiło, że młody chłopak z trudnej dzielnicy czuł jeszcze większy ból. Ten ból chciał "oddawać" wszystkim, których napotkał na swojej drodze. Tyson miał wiele szczęścia, że został zauważony przez Boba Stewarda i Teddy'ego Atlasa, którzy zainteresowali się chłopakiem. Mike zaczął wyładowywać swoją energię w salce bokserskiej prowadzonej przez Cusa D'Amato. Cus adoptował młodego czarnoskórego chłopaka. Wiedział, że doprowadzi go na bokserski szczyt. 
Legendarny trener nie doczekał jednak sukcesów Mike'a. D'Amato zmarł w listopadzie 1985 roku, trzy dni po wygranej przez Tysona walce ze Sterlingiem Banjaminem i dziewięć dni przed pojedynkiem z Eddie'm Richardsonem. Obie te potyczki Tyson wygrał w pierwszej rundzie.


Kariera Mike'a zaczęła się imponująco. Tyson rozbijał kolejnych rywali, którzy nie wytrzymywali siły jego pięści. Większość z przeciwników walki z Mike'm przegrywała już w szatni. Chłopak zadebiutował na zawodowym ringu w marcu 1985 roku, a rok ten skończył z rekordem 15-0. Wszystkie walki wygrane przed czasem. Mając bilans 27-0 Mike podszedł do walki o upragniony mistrzowski tytuł, który obiecał nieżyjącemu trenerowi. Jego rywalem był Trevor Berbick, jednak Mike nie dał mu żadnych szans wygrywając w drugiej rundzie. Mike Tyson został tym samym najmłodszym mistrzem Świata wagi ciężkiej w historii boksu. Dokonał tej sztuki w wieku 20 lat, 4 miesięcy i 22 dni. 


Po zdobyciu pasa WBC Tyson zaczął unifikować tytuły. W walce z Jamesem Smithem dołożył pas WBA, a od Tony'ego Tuckera wziął pas IBF. Nokautował takich zawodników jak Pinklon Thomas, Larry Holmes, Tony Tubbs, Michael Spinks czy Frank Bruno. 
Zyskał przydomek "Iron". Nikt nie był w stanie go zatrzymać. Do czasu...

W lutym 1990 roku pojechał do Tokio aby spotkać się w ringu z Jamesem "Busterem" Douglasem. Mike - jak napisał w swojej autobiografii - całkowicie zlekceważył rywala, przed walką bawił się, zażywał narkotyki, alkohol pił litrami i w ogóle nie trenował. Po kilku obronach tytułu pochłonęła go sława i pieniądze. Roztrwaniał je szybciej, niż zarabiał. Ciągle obracał się w towarzystwie kobiet. Walkę sensacyjnie przegrał...


James Douglas przetrwał nawałnicę Tysona i kiedy nadeszły późniejsze rundy, sam znokautował Mike'a, słaniającego się wówczas na nogach. Do dziś jest autorem największej sensacji w historii zawodowego boksu. Dla "Iron" Mike'a zaczęła się równia pochyła. Co prawda, Mike wrócił do boksu, pokonał nawet dwukrotnie Donovana Ruddocka, ale "jechał" na opinii, całkowicie odpuszczając sobie treningi. 

Im więcej miał pieniędzy, tym bardziej burzliwe prowadził życie osobiste. Jedna z kobiet, z którymi regularnie się spotykał oskarżyła go o gwałt. Tyson został skazany na sześć lat więzienia, z czego odsiedział połowę. Czas spędzony za kratkami całkowicie zburzył - i tak już mocno nadszarpniętą - psychikę boksera. 
Walczyć jednak nie zapomniał. Już w pół roku po wyjściu z więzienia wrócił na tron wagi ciężkiej nokautując Franka Bruno. Cały pięściarski świat czekał na jego walkę z Evanderem Holyfieldem. Tyson był wyraźnym faworytem bukmacherów i ekspertów, jednak nieoczekiwanie przegrał w 11 rundzie przez nokaut. W rewanżu z niemocy odgryzł rywalowi kawałek ucha, co po dziś dzień jest jednym z najdziwniejszych zachowań w bokserskim świecie. "Żelazny" Mike został zdyskwalifikowany. 



Cały bokserski świat wiedział już, że kariera tego ogromnego talentu zmierza ku schyłkowi. Mike wrócił jeszcze wygraną nad Fransem Bothą czy Lou Savarese, a w październiku 2000 roku zmierzył się z Andrzejem Gołotą. W swojej autobiografii opisywał, że bał się Polaka, który znany był wówczas z brutalności i brzydkich fauli. Mike aby zapomnieć o przeraźliwym strachu przed Gołotą zażywał przed walką marihuanę. Amerykanin już w pierwszej rundzie zaskoczył Andrzeja mocno ruszając na niego. W drugiej rundzie Polak opanowywał sytuację, jednak nieoczekiwanie zrezygnował z dalszej walki z Tysonem, ostentacyjnie opuszczając ring w "The Palace". Po walce w organizmie Amerykanina wykryto narkotyk i walkę uznano za nieodbytą.


Pięściarz wrócił na ring, ale w 2002 roku został zdeklasowany przez Lennoxa Lewisa. Ostatecznym upadkiem Mike'a Tysona były porażki z Dannym Williamsem i Kevinem McBride'm. Widok uśmiechniętego, siedzącego na ringu Mike'a był jak głęboki oddech. On wiedział, że nic już nie musi. Jego czas się skończył...


Kariera Mike'a Tysona przypominała trochę objazdowy cyrk. Cyrk jeździł, zarabiał gigantyczne pieniądze. Te jednak trafiały do wszystkich wokół, a nie do gwiazdy. Mike był zewsząd okradany. Jego współpracownicy wyciskali z niego każdego dolara. On sam nie miał pojęcia o swoich pieniądzach. 
Dochodziło do takich sytuacji, że kobieta w barze siadała mu na kolanach po czym oskarżała go o molestowanie, a Mike żeby nie robić afery wypłacał jej kilkadziesiąt tysięcy dolarów. Innym razem złapany przez policję za jazdę pod wpływem narkotyków, zostawił policjantom swojego nowego Rolls-Royce'a, aby Ci zapomnieli o sprawie. Pieniądze zarabiał Mike, a bogacili się wszyscy wokół.

20 lat w bokserskim świecie totalnie wyssało energię z Amerykanina. Mike zarobił setki milionów, a roztrwonił miliardy. Narkotyki, środki psychotropowe, alkohol i kobiety całkowicie zniszczyły jego życie.
On chciał się jednak zmienić. Po dwóch nieudanych małżeństwach z Robin Givens i Monicą Turner, w 2009 roku znalazł ukojenie u boku Lakihy "Kiki" Spicer. Mike ma w sumie ośmioro dzieci, jednak jedna z córek zmarła po nieszczęśliwym wypadku na elektrycznej bieżni. Były pięściarz poświęca się teraz dla rodziny, prowadzi działalności charytatywne i misyjne, cały czas udziela się także w Klinikach dla osób uzależnionych. Wychodzi na prostą...


Dzisiaj, 30.06.2016 roku Mike Tyson obchodzi 50-te urodziny. 
Czego można jednak życzyć człowiekowi z taką historią, jaką ma Mike?

Spokoju. 
Spokoju i normalności...

poniedziałek, 20 czerwca 2016

Ranking "RED CORNER" / super middleweight / czerwiec '16

Kolejny ranking serwisu "RED CORNER" przed nami! Tym razem waga super średnia. Dość mocno obsadzony limit, połączenie młodości z doświadczeniem. Bardzo wielu ambitnych zawodników, lecz po raz pierwszy bez reprezentanta Polski. Najwyżej sklasyfikowanym Polakiem jest/był Maciej Miszkiń, który oficjalnie zakończył karierę pięściarza.
Bez zbędnych tekstów, przechodzimy szybko do zestawienia.
Standard - pierwsza "15" i rezerwowa "5" wagi super średniej...

#1
James DeGale
23-1 (14 KO)

#2
Gilberto Ramirez
34-0 (24 KO)

#3
Callum Smith
20-0 (15 KO)

#4
Andre Dirrell
25-2 (16 KO)

#5
Badou Jack
20-1-2 (12 KO)

#6
Fedor Chudinov
14-1 (10 KO)

#7
George Groves
23-3 (18 KO)

#8
Martin Murray
33-3-1 (16 KO)

#9
Arthur Abraham 
44-5 (29 KO)

#10
Tyron Zeuge
18-0 (10 KO)

#11
Anthony Dirrell
29-1-1 (23 KO)

#12
Felix Sturm 
40-5-3 (18 KO)

#13
Jesse Hart
20-0 (16 KO)

#14
Zac Dunn
21-0 (17 KO)

#15
Avni Yildirim
11-0 (7 KO)

----------------------------------------------------

#16
Giovanni De Carolis
24-6 (12 KO)

#17
J'Leon Love
22-1 (12 KO)

#18
Stanislav Kashtanov
35-2 (21 KO)

#19
Vijender Singh
6-0 (6 KO)

#20
Patrick Nielsen
28-1 (14 KO)

niedziela, 19 czerwca 2016

"Obiecująco" w Szydłowcu - podsumowanie gali...

Zdecydowanie w cieniu gali w hali UIC Pavillon w Chicago odbyło się bokserskie wydarzenie na zamku w Szydłowcu pod patronatem Tymex Boxing Promotions i rozpędzającego się z miesiąca na miesiąc Mariusza Grabowskiego.
Na zamkowym dziedzińcu oprócz zawodowych pięściarzy wystąpili także kickboxerzy rywalizujący w formule K-1. "RED CORNER" zawodnikom K-1 się nie przyglądał. Patrzyliśmy tylko na boks, a tego było w Szydłowcu wyjątkowo mało.
Łącznie zaprezentowało się ośmiu zawodników, którzy stworzyć mieli cztery ciekawe pojedynki. Sześciu Polaków, dwóch obcokrajowców, a w stawce walki wieczoru interkontynentalny pas federacji WBF wagi półśredniej.
Było jednak to, co kibice lubią najbardziej - były nokauty, była niespodzianka, był remis po ciężkiej przeprawie. Do rzeczy!


Pierwszy na ring wyszedł jeden z motorów napędowych grupy Tymex Boxing, Robert Parzęczewski. "Arab" po nieudanym występie w Ostrowcu Świętokrzyskim, systematycznie wraca do boksu na wysokim poziomie. Stoczył od tego czasu cztery pojedynki, z czego trzy wygrał bardzo szybko. Michał Graszek przegrał czwartą walkę, czwartą przed czasem i czwartą w początkowych rundach. Parzęczewski pokazał rywalowi miejsce w szeregu. Po początkowym badaniu, wymienieniu kilku ciosów prostych Robert przeszedł do ofensywy i szybko znalazł receptę na rozmontowanie obrony rywala. Trafił prawym sierpowym nad opuszczoną lewą ręką i posłał Michała Graszka na deski. Przeciwnik zdążył wstać, lecz sędzia - bardzo słusznie - nie dopuścił do dalszej rywalizacji i uchronił Graszka przed bardzo ciężkim nokautem. Parzęczewski nie zdążył się rozkręcić, ale pokazał, że dysponuje silnym ciosem. To wciąż zawodnik, który się rozwija i ma przed sobą bardzo ciekawą przyszłość. Oby tylko nie przegrał z samym sobą i z własnymi słabościami. Nic na siłę.


Druga walka w Szydłowcu i drugi pięściarz, który wyrasta na gwiazdę stajni Mariusza Grabowskiego. Pięściarz, który robi wrażenie na ekspertach, kibicach i - przede wszystkim - na rywalach. Adam Balski - bo o nim mowa - to bardzo dobrze zapowiadający się cruiser. Świetnie zaprezentował się w Kędzierzynie, kiedy rzucił na deski i dość swobodnie wypunktował Łukasza Rusiewicza. W Szydłowcu miał nie walczyć, jednak wskoczył w miejsce wykluczonego przez kontuzję Damiana Wrzesińskiego. Jego rywalem był Ihar Karaveau, który wcześniej trzykrotnie występował już na polskich galach. Przegrywał z Letrem, Wozem i Bańbułą, z dwoma pierwszymi przegrywając przed czasem. Białorusin aż dziewięciokrotnie przegrywał przez nokaut, z czego aż pięć razy w otwierającym starciu, więc nie była zaskoczeniem jego szybka przegrana w walce z dysponującym silnym ciosem Balskim. Adam swoją walkę zakończył jeszcze szybciej niż "Arab". Krótkim lewym sierpowym napoczął rywala, po czym odczekał kilka chwil przed ostatecznym atakiem i zakończeniem walki. Adam to z pewnością zawodnik, który potrzebuje zdecydowanie większych wyzwań. Mariusz Grabowski już teraz może opierać na nim swoje gale. Warto przyglądać się temu zawodnikowi - już niedługo może być z niego kawał pięściarza.


Po dwóch walkach kibice mieli prawo czuć mały niedosyt. Połowa walk się odbyła, a boksu w ringu było około 180 sekund. Bardzo ciekawie zapowiadała się jednak trzecia konfrontacja. Dwóch niepokonanych zawodników, dwóch walczaków. Gromadzki i Runowski zapowiadali walkę i dotrzymali słowa. Mariusz Runowski potwierdził, że dysponuje silnym ciosem i już w otwierającym starciu rzucił Gromadzkiego na deski. Tomasz potwierdził natomiast swój główny atut - wielkie serce do walki. Ten chłopak cały czas idzie do przodu i już w tej samej odsłonie zmusił przeciwnika do odwrotu. W następnych rundach zaznaczała się przewaga Gromadzkiego, który nie dawał Runowskiemu rozwinąć skrzydeł. Wyprzedzał akcje przeciwnika, uderzał silniej i celniej. Z pewnością wygrywał kolejne rundy. Mariusz Runowski wyglądał na coraz bardziej zmęczonego i zrezygnowanego. Po sześciu rundach sędzia ringowy Robert Gortat wskazał jednogłośnie na Tomasza Gromadzkiego w stosunku 60-54. Punktacja dziwna ze względu na deski Tomasza w pierwszym starciu, ale zwycięzca oczywiście się zgadzał. Tomasz Gromadzki potwierdził, że jest dobrym testem dla każdego w swojej wadze i remisu w walce z Mateuszem Rzadkoszem na pewno nie dostał w prezencie.


W walce wieczoru wystąpił Michał Żeromiński, który zmierzył się z doświadczonym Rosjaninem, Romanem Selivertsovem. Przyjezdny zawodnik był od Radomianina starszy aż o 10 lat, mierzył się także z dużo lepszymi przeciwnikami, m.in. Viktorem Plotnykovem. Warto wspomnieć, że przegrywał dziesięciokrotnie, lecz nigdy przed czasem. Biorąc pod uwagę, że "Żeroma" tylko raz zafundował rywalowi nokaut, każdy wiedział, że walka potrwa pełny dystans. W tym przypadku było to osiem rund. Pojedynek od początku był bardzo zacięty. Rosjanin odpowiadał na każdy atak Polaka. Pierwsze cztery rundy były bardzo trudne do punktowania, gdyż niewiele działo się w ringu. Swoje momenty miał Polak, swoje miał Selivertsov. W piątej rundzie Rosjanin zaznaczył swoją przewagę, a w następnej rozciął Żeromińskiemu łuk brwiowy. Dwie ostatnie rundy musiały być zapisane dla Polaka, aby oddalić od siebie widmo porażki i tak też się stało. Po zaciętych ośmiu rundach padł sprawiedliwy remis. Michał Żeromiński nie był zadowolony ze swojej postawy, bo i zadowolony być nie mógł. Nie zdołał pokonać 39-letniego przeciwnika, a jego akcje nie miały ani siły, ani polotu.


Podsumowując, Mariusz Grabowski może być umiarkowanie zadowolony. Ma kilka "perełek", który uciągną niejedną galę Tymexu. Mowa tu przede wszystkim o Adamie Balskim. Również Robert Parzęczewski może przysporzyć promotorowi jeszcze niejednego powodu do uśmiechu. Bardzo dobrze zaprezentował się ambitny Tomasz Gromadzki. Żeby być w pełni zadowolonym, brakowało chyba tylko wygranej Żeromińskiego, jednak gdyby i on wygrał swoją walkę, być może byłoby zbyt pięknie.
Trzeba mierzyć siły na zamiary. W grupie Pana Grabowskiego widać zalążek fajnej ekipy, która w przyszłości może zapełniać większe obiekty niż zamkowy dziedziniec w Szydłowcu.


piątek, 17 czerwca 2016

W drodze po marzenia - amerykański sen Andrzeja Fonfary.

Andrzej Fonfara - bo o nim będzie mowa w tym artykule - konsekwentnie podbija amerykański świat boksu. Zaczynał bardzo niewinnie, a teraz jest blisko tytułu mistrza Świata prestiżowej federacji. Jedną szansę już miał. Teraz blisko jest drugiej, której nie ma już zamiaru wypuścić z rąk...


Historia Fonfary to gotowy scenariusz na film. Kiedy zaczynał, ważył ok. 60kg i absolutnie nie wyglądał na pięściarza. Jako nastoletni amator wielokrotnie chciał skończyć z boksem. Przynajmniej dwie porażki z rzędu sprawiały, że tracił zapał do ponownego wyjścia na trening. A takie zdarzały się dość często. Jego pierwsi trenerzy absolutnie nie widzieli w nim materiału na pięściarza, a tym bardziej materiału na mistrza...


Jego zawodowy debiut przypadł na 2006 rok. Andrzej miał wówczas ledwie 19 lat. Spotkał się z mało wymagającym Miroslavem Kubikiem i... wygrał niejednogłośnie na punkty. Jeden z sędziów widział remis w walce z zawodnikiem, który w 2012 roku zakończył karierę nie wygrywając ani jednej zawodowej walki. Kilka dni po walce Fonfara wyjechał do Stanów Zjednoczonych, a trzy tygodnie później stoczył pojedynek w USA. Debiut na amerykańskim ringu również zakończył się wygraną. Kolejne dwie walki Fonfara również rozstrzygnął na swoją korzyść, do tego za ocean przyjechali do niego rodzice i brat. Wszystko zaczynało iść w dobrym kierunku, do czasu... zaskakującej porażki w piątej zawodowej walce. Mający na koncie zaledwie dwa pojedynki (jedną wygraną i jedną porażkę) Eberto Medina dość łatwo wypunktował Polaka.
Po sześciu niekoniecznie przekonujących zwycięstwach Fonfara wyszedł do ringu z Derrickiem Findleyem. Andrzej słabo wszedł w walkę, a ta skończyła się zaskakująco szybko. "Polski Książe" dał się złapać Amerykaninowi w drugiej rundzie, a do trzeciej już nie wyszedł. Andrzej zanotował drugą zawodową porażkę i jego dalsza bokserska kariera stanęła pod sporym znakiem zapytania. Fonfara wielokrotnie przyznawał, że po przegranej z Findleyem całkowicie się załamał i nie miał ochoty na dalsze boksowanie. Walka z Amerykaninem była debiutem Andrzeja w telewizji ESPN i w Polsacie. Polak nie mógł zaprezentować się kibicom z gorszej strony...


Po półrocznej przerwie Andrzej zdał sobie jednak sprawę, że musi z porażki wyciągnąć wnioski i zacząć od nowa, ze zdwojoną siłą. Zaczął coraz mocniej przykładać się do treningów, zwiększył masę mięśniową na siłowni i zmienił kategorię wagową na półciężką. Wzmożone treningi Polaka zaczęły przynosić efekty - Fonfara między 2010 a 2012 rokiem zanotował serię dziewięciu wygranych walk przez nokaut z rzędu. Co więcej - Andrzej robił to bardzo efektownie. Szczególnie zapamiętany został nokaut na Anthony'm Doughty'm - "Polski Książe" potrzebował zaledwie 23 sekund na zakończenie walki. 

W 2012 roku Andrzej spotkał się z niezwykle doświadczonym i twardym Glenem Johnsonem. Amerykanin stoczył w swojej karierze prawie 80 pojedynków, z czego aż 11 o mistrzostwo Świata. Sam był czempionem w 2004 roku. Andrzej wypunktował Johnsona dość wyraźnie, co odbiło się w Stanach szerokim echem. Polak regularnie zaczął używać pseudonimu "Polish Prince", a kibice i eksperci doskonale wiedzieli już kim jest Andrzej Fonfara.


Kolejne dwa pojedynki nie układały się po myśli Andrzeja. Zarówno w walce z Tommy'm Karpency'm, jak i Gabrielem Campillo Polak przegrywał na kartach punktowych, jednak potrafił jednym ciosem odwrócić losy pojedynku wygrywając przez nokaut. Rywale zaczęli wierzyć w dużą siłę ciosu "Polskiego Księcia". 

W 2014 roku Polak został nagrodzony za świetną serię piętnastu zwycięstw z rzędu. Musiał wybrać się do Bell Centre w Montrealu i walczyć o mistrzowski pas z siejącym postrach Adonisem Stevensonem. Fonfara chętnie przystał na propozycję i - co więcej - czuł się bardzo mocny. Walka w Quebecu nie zaczęła się dobrze. Polak zapoznał się z deskami po silnych ciosach w okolice wątroby. Stevenson poszedł za ciosem i jeszcze raz posłał Andrzeja na deski będąc pewnym, iż walka niedługo się zakończy. Polak pokazał jednak wielkie serce do walki. Potrafił przełamać gorsze momenty i odgryzał się. W dziewiątej rundzie na tyle skutecznie, że sam mistrz wylądował na macie ringu. Kibice w hali zamarli, a szala przechylała się na stronę Fonfary. Stevenson przegrał kilka rund, ale nie dał sobie zrobić krzywdy. Przewaga wywalczona na początku pojedynku wystarczyła i pas WBC został na biodrach Kanadyjczyka. Polak jednak - pomimo przegranej - zyskał jeszcze większy rozgłos w USA. Eksperci docenili postawę Fonfary i koniecznie chcieli zobaczyć rewanż. Andrzej przerwał passę trzynastu wygranych przed czasem Adonisa Stevensona. 


Fonfara to już cenione nazwisko w bokserskim świecie. "Polish Prince" uznawany jest za wielkiego twardziela. Jego walki są elektryzujące, gwarantujące ogromne emocje. Świetny pojedynek Andrzej stoczył w kwietniu 2015 roku, kiedy to w Carson stanął w ringu z rewelacyjnym Julio Cesarem Chavezem Juniorem. Meksykanin zaliczył tylko jedną porażkę w pięćdziesięciu występach. Polak nie był faworytem, ale pokazał, że zmiana kategorii wagowej przez Chaveza to był błąd. Fonfara wykorzystał swoją szansę, porozbijał i zastopował słynnego rywala. Zyskał jeszcze większą sławę, ogromne pieniądze i pas WBC International w limicie wagi półciężkiej. 
Tytuł obronił w październiku w kolejnej pamiętnej walce. Pojedynek z Nathanem Cleverly'm był jednym z najlepszych w tym przedziale wagowym w ostatnich latach. Obaj pięściarze dali z siebie absolutnie wszystko. Razem pobili rekord w ilości wyprowadzonych ciosów. Fonfara walkę wygrał, czym jeszcze bardziej zbliżył się do upragnionego rewanżu ze Stevensonem. 



W najbliższą sobotę Andrzej Fonfara spotka się z ringu z niedocenianym Joe Smithem Juniorem, a walka ta ma być ostatnim przystankiem przed ponownym wyjazdem do Kanady. "Polski Książe" jest zdecydowanym faworytem i nikt raczej nie spodziewa się niespodzianki w tej walce. Polak jest bardzo pewny siebie, zakłada wygraną przed czasem...

Andrzej Fonfara to przykład człowieka, który ciężką pracą doszedł do celu. Na początku kariery nie wróżono mu żadnych sukcesów, a teraz jest w najlepszym możliwym miejscu. Jest o krok od walki o pas i chyba nie będzie w tym przesady, jeśli powiem, iż będzie faworytem tego starcia. 
Już pod koniec roku możemy cieszyć się z kolejnego mistrza Świata w zawodowym boksie. 
Andrzej - cała Polska trzyma za Ciebie kciuki...


poniedziałek, 6 czerwca 2016

Ranking "RED CORNER" / light heaveweight / czerwiec '16

Nadszedł czas, by uaktualnić zestawienie najlepszych półciężkich na czerwiec 2016 roku. W ostatnim czasie pojedynki stoczyli m.in. Artur Beterbiev i Thomas Williams Jr, a w najbliższych dwóch miesiącach dojdzie do walk z udziałem Sergeya Kovaleva, Isaaca Chilemby, Adonisa Stevensona, Eleidera Alvareza czy Andrzeja Fonfary. Pod koniec roku natomiast planowane jest hitowe starcie Kovaleva z Amerykaninem, Andre Wardem. Waga półciężka jest jedną z najlepiej obsadzonych, a walki między pięściarzami tego limitu należą do najciekawszych. Zarówno te, które już się odbyły, jak i te, na które z utęsknieniem czeka cały pięściarski świat. Być może jest już bliżej, niż dalej i w niedalekiej przyszłości doczekamy się ostatecznych weryfikacji. 
Ranking "RED CORNER" - pierwsza "15" i rezerwowa "5" - standardowo, jak zawsze...
Zaczynamy!

#1
Sergey Kovalev
29-0-1 (26 KO)

#2
Andre Ward
29-0 (15 KO)

#3
Adonis Stevenson
27-1 (22 KO)

#4
Artur Beterbiev
10-0 (10 KO)

#5
Eleider Alvarez
19-0 (10 KO)

#6
Thomas Williams Jr
20-1 (14 KO)

#7
Andrzej Fonfara
28-3 (16 KO)

#8
Juergen Braehmer
48-2 (35 KO)

#9
Isaac Chilemba
24-3-2 (10 KO)

#10
Oleksandr Gvozdyk
10-0 (8 KO)

#11
Marcus Browne 
18-0 (13 KO)

#12
Jean Pascal
30-4-1 (17 KO)

#13
Julio Cesar Chavez Jr
49-2-1 (32 KO)

#14
Chad Dawson 
34-4 (19 KO)

#15
Dmitry Bivol
7-0 (6 KO)

-----------------------------------------------

#16
Umar Salamov
16-0 (12 KO)

#17
Nathan Cleverly
29-3 (15 KO)

#18
Erik Skoglund
25-0 (11 KO)

#19
Vyacheslav Shabranskyy
16-0 (13 KO)

#20
Edwin Rodriguez
28-2 (19 KO)