piątek, 30 marca 2018

Joshua vs Parker czyli grzmoty w wadze ciężkiej...

Napisałem Joshua - Parker, ale równie dobrze mogłoby być Parker - Joshua. Teoretycznie są to dwaj mistrzowie Świata królewskiej kategorii, obaj niepokonani i obaj młodzi, w dalszym ciągu perspektywiczni. No właśnie - tylko teoretycznie. Bo praktycznie nie ma wątpliwości, kto jest w tym starciu faworytem, a kto "kopciuszkiem". Eksperci, kibice i bukmacherzy zdecydowanie wyżej stawiają umiejętności Anglika i nie ma w tym ani tajemnicy, ani przesady. Ja jednak osobiście dziwie się troszkę, dlaczego akcje Josepha Parkera spadły przed tym pojedynkiem tak nisko. Tak jak napisałem wcześniej - pomijając przewagę warunków fizycznych - obaj dżentelmeni są na podobnym poziomie wedle statystyk. Jednak wiemy, że statystyki nie walczą, a w ringu stanie dwóch potężnie bijących facetów i dopiero wówczas zobaczymy co warte są dane statystyczne i opinie ekspertów. 


Anthony Joshua to przede wszystkim genialny produkt marketingowy. Mistrz Olimpijski z Londynu bardzo szybko zyskał na zawodowych ringach rangę przyszłego dominatora. Jego kariera rozpoczęła się szybko i równie szybko zaczęła posuwać się w kierunku pasów mistrzowskich. "AJ" w początkowej fazie kariery zawodowej skierowany był na zyskanie cennego doświadczenia, ale zarówno Denis Bakhtov, Konstantin Airich, Jason Gavern, Matt Skelton, Michael Sprott czy Kevin Johnson, którzy mieli wyprowadzić młodego prospekta na szerokie wody nie wytrzymali więcej niż 2-3 rundy. 


Od "Kingpina" Johnsona zaczęła się ta prawdziwa kariera Joshuy. Uznawany za "niezatapialnego" Amerykanin padł już w drugiej rundzie pod ciosami Anglika, a wcześniej przewrócić go nie umieli chociażby Tyson Fury, Dereck Chisora czy Vitaliy Kliczko. Kiedy w kolejnej walce w pierwszej rundzie padł także Gary Cornish, wszyscy już wiedzieli, że prędzej czy później "AJ" dostanie swoją szanse walki o pas. Ta przyszła szybciej niż się spodziewano, a swoją cegiełkę do tego dołożył bezsprzecznie Tyson Fury, który zostawił wolne trzy mistrzowskie pasy. Pod koniec 2015 roku Anthony spotkał się w ringu z Dillianem Whyte'm, czyli swoim pogromcą z czasów amatorskich i ta walka miała pokazać w którym miejscu są obaj Panowie. Joshua po raz pierwszy otrzymał w tej walce solidny cios, przeżył chwilowy kryzys, ale zastopował rodaka przy okazji pierwszy raz tocząc nieco dłuższą walkę. Ta wygrana dała przepustkę do pojedynku o tytuł mistrza Świata.



Kiedy Fury został pozbawiony pasów, jeden z nich zdobył wówczas Charles Martin i to właśnie on podjął ryzyko walki z Joshuą. Anglik obnażył całkowicie umiejętności Amerykanina i bardzo szybko rzucił go na deski. W drugiej rundzie było już po wszystkim i Anthony Joshua był już nie tylko gwiazdą marketingową, ale zostało to podparte mistrzowskim tytułem. W 2016 roku "AJ" dwukrotnie obronił pas IBF stopując Dominika Breazeale'a i Erika Molinę. Wówczas cały świat szykował się już na walkę Joshuy z Wladimirem Kliczką o swój pas IBF i wakujący WBA. To miała być najlepsza i najbardziej wyczekiwana walka w 2017 roku i jedna z najważniejszych w wadze ciężkiej od lat. 



Ponad 40-letni Kliczko pokazał, że w genialnie pracującej maszynie jaką był Anthony również ma prawo coś się zaciąć. Anglik również jest człowiekiem, popełnia błędy. I popełnił. Kliczko zaliczył deski, ale potrafił też na matę rzucić Brytyjczyka. Joshua miał bardzo duży kryzys - jak powiedziałby Andrzej Kostyra "jedną nogą był nad grobem, a drugą na skórce od banana", ale przetrwał. Ostatecznie wygrał z Ukraińcem w 11 rundzie, ale na punkty walka była niezwykle wyrównana. Ten pojedynek pokazał, że można z Joshuą wygrać, że on również popełnia błędy, że gubi się w obronie, ale wszystko nadrabia silnym ciosem. 


W październiku ubiegłego roku stoczył jeszcze walkę z Carlosem Takamem. Francuz to solidny rzemieślnik, ale nikt nie spodziewał się, że zdoła postawić się większemu Brytyjczykowi. Ten jednak nie przestraszył się i stoczył bardzo twardy pojedynek trwając do 10 rundy, kiedy to walka została kontrowersyjnie przerwana, głównie po to, aby mit o 100% nokautów Joshuy utrzymać. 

Teraz na drodze "AJ'a" pojawi się Joseph Parker czyli również mistrz Świata, tyle że federacji WBO. Pochodzący z Nowej Zelandii Parker nie miał pokaźnych sukcesów w amatorskim boksie, jednak na zawodowych ringach nie znalazł jeszcze pogromcy. Karierę rozpoczął rok wcześniej niż Joshua i początkowo wchodził do ringu średnio co 3-4 miesiące. Występował głównie na swoim ringu w Nowej Zelandii, jednak zgadzał się również na walki w USA i w Niemczech. W szóstym pojedynku podejmował legendę wagi ciężkiej, świetnego niegdyś Fransa Bothę i pokonał go bardzo szybko. 



Od 2014 roku skupił się na już na nieco bardziej rozpoznawalnych w świecie nazwiskach. Wygrywał z takimi zawodnikami jak Marcelo Nascimento, Sherman Williams czy Brian Minto. Kiedy nokautował Yakupa Saglama czy Jasona Pettawaya nikt jeszcze o nim za wiele nie słyszał. Parker nie miał tak pięknie usłanej kariery jak Anglik. Na każdy swój sukces musiał zapracować wraz ze swoim sztabem. Nowozelandczyk otrzymywał za swoje walki nawet kilkadziesiąt razy mniejsze pieniądze od swojego najbliższego rywala. 

Kiedy w 2015 roku wygrał ze swoim dużo starszym rodakiem, Kali Meehanem, posiadał pasy Oriental, Eurasia czy Oceania. Na nieco wyższy level Parker wszedł po walce z Carlosem Takamem, który postawił mu bardzo wysoko poprzeczkę. Joseph świetnie zaprezentował się także w pojedynkach z Alexandrem Dimitrenko i Salomonem Haumono. Wygrana nad tym pierwszym i wspomniane wcześniej kłopoty Tysona Fury'ego sprawiły, że i Parker otrzymał swoją szansę walki o pas mistrzowski. Ta odbyła się w grudniu 2016 roku, a w ringu rywalem Nowozelandczyka był Andy Ruiz Jr. Parker po wyrównanej walce był jednak lepszy i na jego biodrach zawisł pas WBO.





Od tego czasu Parker przestał nokautować. W pierwszej obronie tylko wypunktował nieco przypadkowego challengera, jakim był Razvan Cojanu, a w ostatniej walce pojechał na teren rywala, do Wielkiej Brytanii, aby odebrać zero z rekordu Hughie'go Fury'ego. Ta ostatnia walka była świetnym przedsmakiem do tego, co ma się stać już jutro. Wówczas na ringu w Manchesterze, jutro na stadionie w Cardiff. 


Anthony Joshua

Wiek: 29
Wzrost: 198cm
Zasięg: 208cm
Waga: 110kg
Rekord: 20 (20 KO) - 0 - 0
Rundy: 65
Debiut: 2013
Sukcesy:
WBA Super World heavyweight (2017-...)
IBF World heavyweight (2016-...)
IBO World heavyweight (2017-...)
WBC International heavyweight (2014)

Joseph Parker

Wiek: 26
Wzrost: 193cm
Zasięg: 193cm
Waga: 107kg
Rekord: 24 (18 KO) - 0 - 0
Rundy: 123
Debiut: 2012
Sukcesy:
WBO World heavyweight (2016-...)


Co rzuca się w oczy patrząc na statystyki obu Panów? Przede wszystkim różnica warunków fizycznych na korzyść Anglika. Anthony dysponuje zasięgiem ramion większym o 15cm, co może stanowić dużą jego przewagę w dystansie. Z drugiej strony mamy niemal dwukrotnie więcej przeboksowanych rund przez Josepha Parkera, co również może mieć znaczenie. Wiemy dobrze, że to Anthony Joshua bił się z lepszymi rywalami, ale przeciwnicy Parkera to też nie ułomki. Obaj są niepokonani i obaj na dzisiejszym ważeniu zaprezentowali świetną formę, co zwiastuje nam wielkie emocje w Cardiff. Joshua waży niecałe 110kg, czyli dobre 5kg mniej niż w ostatnim występie. Tak mało "AJ" ważył ostatnio w 2014 roku w pojedynku z Michaelem Sprottem. Również kilka kilogramów mniej niż w ostatniej walce waży Parker. To zwiastun kapitalnego przygotowania fizycznego i motorycznego obu pięściarzy, co może skutkować walką na pełnym dystansie?



Sędzią ringowym tego jakże ważnego starcia będzie Giuseppe Quartarone z Włoch, co jest swego rodzaju niespodzianką. Dla Quartarone będzie to dopiero druga sędziowana walka w tym roku i druga walka o mistrzowski tytuł w wadze ciężkiej. W 2011 roku był rozjemcą w walce Alexandra Povetkina z Cedrikiem Boswellem o regularny pas WBA. Słowem ciekawostki, Włoch sędziował m.in walkę Mateusza Masternaka z Juho Haapoją, podczas której Polak sięgnął po pas mistrza Europy, a także ostatnią walkę Rafała Jackiewicza z Rubenem Diazem przegraną przez "Wojownika".


W trzyosobowym składzie sędziów punktowych znaleźli się Anglik Steve Gray, Nowozelandczyk Ian Scott oraz Amerykanin Steve Weisfeld. Steve Gray doskonale zna Joshuę. Był sędzią ringowym w jego pojedynkach z Mattem Leggiem, Mattem Skeltonem, Konstantinem Airichem oraz Erikiem Moliną. Podobnie rzecz ma się z Ianem Scottem - punktował on pojedynki Parkera z Irineu Costą Juniorem, Jasonem Pattawayem (30-26), Yakupem Saglamem (10-9), Danielem Martzem, Jasonem Bergmanem i Carlosem Takamem (115-113). Można się więc spodziewać, że przy wyrównanej walce punktacja Graya pójdzie pod Joshuę, a Scotta pod Parkera. Główne zdanie w tej rywalizacji może mieć Steve Weisfeld, a on... był arbitrem w walce Joshuy z Wladimirem Kliczko i widział przewagę Ukraińca. Stadion w Cardiff będzie nowością dla Parkera. Joshua w ostatniej walce bił się właśnie tam z Carlosem Takamem. To może być jego przewaga. 

Podsumowując... unifikacja dwóch mistrzów w wadze ciężkiej to zawsze wielkie wydarzenie. Spotkanie dwóch niepokonanych mistrzów to dodatkowy smaczek. Powiem obiektywnie i - przede wszystkim - osobiście. Wydaje mi się, że Parker jest bardzo pewny siebie, jest niesamowicie zmotywowany, bo wie, że jego życie może się diametralnie zmienić po wygranej w sobotę. Opinie ekspertów i kibiców dodatkowo zrzucają z niego całkowitą presję. Ta jest przede wszystkim na Angliku, bo to od niego wielkich rzeczy wymaga pięściarski świat. Wydaje mi się, że Joshua traci rezon. Już sam zapis w kontakcie o klauzuli rewanżu pokazuje, że "AJ" bierze pod uwagę porażkę z Parkerem. Dodatkowo ziarno niepewności rodzi się w mojej głowie po dwóch ostatnich walkach Joshuy. Najpierw podłączył i posłał go na deski ledwo żywy Kliczko, później niezbyt efektownie wyglądał z Carlosem Takamem. Kliczko nie umiał wykończyć roboty, ale wydaje mi się, że jeśli trafi Parker, skończy walkę nokautem. A wtedy zatrzęsie się świat...


wtorek, 27 marca 2018

"Odgrzewane kotlety" na polskich ringach czyli kto, z kim i który raz...

Już od jakiegoś czasu wspominałem na różnych bokserskich stronach, portalach, facebook'ach i tym podobnych o dziwnej przypadłości polskich promotorów, aby regularnie odgrzewać na polskich ringach stare, niejednokrotnie uschnięte już kotlety. Na świecie boksuje kilkadziesiąt tysięcy zawodowych pięściarzy, a my "korzystamy" z usług ciągle tych samych nazwisk. Powody są zwykle dwa:
1. Zawodnik przyjechał i przegrał, więc skoro przegrał z jednym naszym zawodnikiem, to niech przegra też z następnym.
2. Zawodnik przyjechał i wygrał, więc nie można tak tego zostawić i zemścić musi się inny nasz zawodnik.
Są oczywiście pięściarze, którzy bardzo mocno zżyli się z naszym krajem i regularnie dostarczają zwycięstw dopiero co zaczynającym kroczyć po szczeblach kariery Polakom, ale zwykle mamy do czynienia z dwoma wyżej wymienionymi sytuacjami. W 90% sprawdza się opcja pierwsza, gdyż - bądź co bądź - zwykle nie są to zawodnicy górnych lotów...


Rekordzistą w ilości występów zagranicznego pięściarza w Polsce jest chyba Felix Lora. Oczywiście, więcej występów mają takie gwiazdy jak Dzianis Makar czy Ruslan Rodzivich, ale ich być może coś z naszym krajem wiąże. Lora to pięściarz z Dominikany, który obecnie ma już więcej porażek niż zwycięstw, ale swego czasu potrafił napsuć sporo krwi. I psuł tą krew w Polsce - Krzysztofowi Cieślakowi i Krzysztofowi Szotowi. Lora zaczął od wygranej z Cieślakiem, dla którego była to pierwsza porażka na zawodowym ringu. Było to spore zaskoczenie, więc odwet za kolegę musiał wziąć Szot, który... tylko zremisował. Szotowi po dobrej i remisowej walce należał się rewanż. Rewanż, który nieoczekiwanie przegrał przed czasem. Tak być nie mogło. Odwetu nie mógł doczekać się Cieślak, jednak przegrał wyraźnie na punkty. Niesamowita sytuacja - gość z Dominikany przyjechał do Polski cztery razy i ani razu nie przegrał? Taktyka była prosta - odczekać kilka lat i znów go ściągnąć. Tak też się stało. Udało się dopiero w 2014 roku Michałowi Chudeckiemu, a jak już on dał radę, to skorzystali na tym później jeszcze Michał Syrowatka i Przemysław Runowski. Telenowela dobiegła końca. Nasze na wierzchu...



Lora to tylko przykład. Krótszych historii było jeszcze kilka, m.in. z Jose Antonio Villalobosem (dał bardzo dobrą walkę Patrykowi Szymańskiemu, więc była szansa na to, że na jego tle lepiej wypadnie Kamil Szeremeta i wypadł), Elmo Trayą (dał ciekawe 10 rund Przemkowi Runowskiemu, więc później chętnie znokautował go Michał Syrowatka) czy Alexandrem Kubichem (niepokonany przyjechał do Polski dla Michała Cieślaka i przegrał, więc szybko obił go jeszcze Mateusz Masternak, a następny w kolejce był już Nikodem Jeżewski...).


Najciekawsze historie dzieją się jednak w naszej królewskiej, ciężkiej kategorii. Śmieszne jest nadzwyczaj to, że przeplata się tam tylko kilka tych samych nazwisk. 
Prawie 30-letnią, bogatą karierę w Polsce skończył Oliver McCall. 48-letni Amerykanin przegrał walkę z Krzysztofem Zimnochem, lecz miał jeszcze na tyle mocne nazwisko, że postanowiono skonfrontować go z Marcinem Rekowskim. Ten nieoczekiwanie, po kontrowersjach sędziowskich przegrał z "Atomic Bullem", dlatego konieczny był rewanż. "Rex" pokonał rywala. Nasze na wierzchu. 


Swoją karierę trzema występami w Polsce zakończył także Gbenga Oluokun. Przyjechał i napsuł sporo krwi Mariuszowi Wachowi przegrywając ostatecznie na punkty. Rekowski dał radę zastopować Nigeryjczyka w piątej rundzie, ale to wciąż było mało. Swoje musiał dorzucić jeszcze Krzysztof Zimnoch, któremu wystarczyły dwie rundy. Polska górą!



Konstantin Airich to może nie jest najlepszy przykład, bo jest to człowiek, który jeździł wszędzie przegrywać swoje walki. W Polsce był dwukrotnie. Za pierwszym razem zastopował go Mariusz Wach, a za drugim Krzysztof Zimnoch. Co ciekawe, doszczętnie rozbity Niemiec do momentu przerwania walki był od Zimnocha po prostu lepszy.


Ciekawa sprawa jest z Nagy'm Aguilerą. Amerykanin, który swego czasu będąc jeszcze w momencie szczytowym swojej kariery uległ w USA Tomaszowi Adamkowi. W 2015 roku był już jednak cieniem samego siebie, dlatego był idealnym kandydatem do występu w Polsce. Przyjechał i wyraźnie przegrywał z Marcinem Rekowskim, jednak zdarzyło się coś nieoczekiwanego, gdyż w ostatniej rundzie trafił i zamroczył Polaka poddając go na sekundy przed końcem walki. Miał być rewanż, do którego ostatecznie nie doszło, ale w Polsce - Panie Aguilera - nie odchodzi się z tarczą. Nagy musiał wrócić, przegrał przed czasem z Sergeyem Verveyką i na tarczy mógł wrócić do USA. Nasze na wierzchu. Zawsze!


I teraz sytuacja odwrotna - Marcelo Luiz Nascimento. "Centuriao" zapowiadał się bardzo dobrze, póki walczył w rodzinnej Brazylii. Kiedy zaczął "zwiedzać świat", zaczęły się porażki. Nie tyle przegrane walki, co porażki w marnym stylu. Skoro przegrywa regularnie, niech przyjedzie też do Polski, nasi też potrzebują zwycięstw. Przyjechał dla Mariusza Wacha i... wygrał z nim walkę. Oczywiście sędziowie nie pozwolili mu na to, ale w ringu wygrał. Kiedy już miał za sobą serię 9 kolejnych porażek, przyjechał jeszcze raz, żeby Sergey Verveyko zmazał plamę po słabej walce Wacha. Nascimento miał jednak inne plany, obnażył naszego polskiego Ukraińca i znokautował. Była to pierwsza i zarazem ostatnia wygrana Brazylijczyka na wyjeździe, gdyż później wrócił do regularnego przegrywania. Dam sobie jednak uciąć mały palec u lewej ręki, że jeszcze wróci na polski ring. W końcu tu ostatnie zdanie zawsze należy do Polaków!



Do czego pije? Oczywiście do dwóch zbliżających się, mocno "krzykliwych" gal - kwietniowej Polsat Boxing Night w Częstochowie i majowej "Narodowej Gali Boksu" w Warszawie. W Częstochowie w walce wieczoru wystąpi Tomasz Adamek, który spotka się z Joeyem Abellem. Tym samym Abellem, który przegrał z Fury'm, Pulevem, Chrisem Arreolą, ale... wygrał przecież z Krzyśkiem Zimnochem. A w myśl zasady polskiej promotorki... No właśnie! Musi odpokutować, przegrać z "Góralem" i może wracać do siebie...


Na PGE Narodowym w pojedynku wieczoru wystąpi najczęściej chyba wymieniane w tym artykule nazwisko, czyli Mariusz Wach. Wach zmierzy się z... Erikiem Moliną, który... A no właśnie, który znokautował swego czasu Tomka Adamka. Brawo Mariusz za podjęcie wyzwania, trzeba się przecież zrewanżować za kolegę. Nie będę już wspominał, że przed Wachem i Moliną do ringu wejdzie Artur Szpilka i Izu Ugonoh odpowiednio z Dominickiem Guinnem i Fredem Kassim. Przypadkowo są to... niedawno przeciwnicy "Górala" z Gilowic...


Podsumowując... nie bierzcie tego artykułu nazbyt poważnie. Nie ma sensu. Psy szczekają, ale karawana jedzie dalej, wedle ustalonych zasad. A one są przecież najważniejsze...

niedziela, 18 marca 2018

"Młodzi gniewni" czyli prospekci przed 25 rokiem życia. #2

25 miesięcy temu, kiedy rozpoczynałem swoją przygodę z bokserskim blogiem, jednym z pierwszych artykułów, które napisałem był tekst o "młodych gniewnych", czyli perspektywicznych pięściarzach, którzy nie ukończyli jeszcze 25 lat. Wymieniłem wówczas nazwiska takie jak Joseph Parker, Murat Gassiev, Dmitry Bivol, Gilberto Ramirez, Jermall Charlo czy Naoya Inoue. Wszyscy Ci wymienieni zawodnicy są dzisiaj gwiazdami dużego formatu, mistrzami świata. Po ponad dwóch latach postanowiłem przyjrzeć się temu młodzieńczemu światu boksu jeszcze raz...

W wadze ciężkiej uwaga skupia się przede wszystkim na Danielu Dubois (ur. 1997r.), który przez wielu ekspertów szykowny jest na dominatora królewskiej kategorii w niedługim czasie. Oprócz niego kreowani na zawodowych mistrzów są z pewnością niedawni świetni Olimpijczycy, czyli Filip Hrgović (ur. 1992r.) i Tony Yoka (ur. 1992r.). Wszyscy Ci zawodnicy dopiero rozpoczynają swoją przygodę z zawodowym boksem. Co innego chociażby Tom Schwarz (ur. 1994r.). Niepokonany Niemiec powoli dobija się do światowej czołówki.


W wadze cruiser 25 lat nie ukończył w dalszym ciągu Murat Gassiev. Jest on mistrzem świata, a już niedługo powalczy o absolutne panowanie w tej dywizji. Skupmy się na innych. Kevin Lerena (ur. 1992r.) z RPA bije się co prawda przeważnie u siebie, ale ma już w rekordzie kilka ciekawych skalpów. Bardzo dobrze zapowiada się także Belg Ryad Merhy (ur. 1992r.), który już niedługo powalczy o regularny pas mistrza świata. Trzecim zawodnikiem, któremu warto się przyjrzeć jest Lawrence Okolie (ur. 1992r.). Wysoki Brytyjczyk to uczestnik Igrzysk Olimpijskich w Rio de Janeiro i obiecujący zawodowiec. 


Problem jest z wagą półciężką, gdyż nie ma za wielu obiecujących młodych zawodników. Na pewno wyróżnia się Anthony Yarde, ale on ma już 26 lat. Warto więc zaszczepić nieco polskiego akcentu i wspomnieć o Robercie Parzęczewskim (ur. 1993r.), którego kariera nabiera rozpędu i wkracza na właściwe tory. Innym prospektem może być dobrze znany w naszym kraju Ali Akhmedov (ur. 1995r.). Kazach jeszcze niedawno występował w naszym kraju, a teraz kontynuuje karierę w Stanach Zjednoczonych. 


W niższej kategorii wyróżnia się młodziutki David Benavidez (ur. 1996r.), który już dzierży pas mistrza świata federacji WBC. Brytyjczycy natomiast spore nadzieje wiążą z niepokonanym Zachem Parkerem (ur. 1994r.), jednak nie jest on jeszcze sprawdzony w bojach na najwyższym poziomie. Osobiście zwróciłbym uwagę na Juniora Younana (ur. 1995r.). Wydaje mi się, że swoim stylem może w niedługim czasie załapać się do czołówki swojej kategorii.


Znakomite recenzje w kategorii średniej zbiera Jaime Munguia (ur. 1996r.) z Meksyku. Jest to zawodnik z nieskazitelnym rekordem w 28 pojedynkach i jeden z kandydatów do walk o międzynarodowe pasy. Warto także spojrzeć na reprezentanta Francji, Christiana Mbilli (ur. 1995r.), który nokautuje wszystkich, których promotorzy postawią mu na drodze. Dotychczas urodzony w Kamerunie pięściarz prezentuje się bardzo okazale.


Pomimo szybkiej porażki w niedawnej walce największym prospektem w kategorii super półśredniej pozostaje Erickson Lubin (ur. 1995r.). Pięściarz genialny w swoim fachu, dający świetne walki i duże emocje. Osobiście stawiam, że odbuduje się i sięgnie po światowy czempionat. Stosunkowo dobrze zapowiadają się również tacy pięściarze jak Carlos Adames (ur. 1994r.) z Dominikany i nasz Patryk Szymański (ur. 1993r.), który wczoraj zanotował swoje 19-te zwycięstwo.


Waga półśrednia - moim zdaniem jedna z najlepiej obecnie obsadzonych kategorii w zawodowym boksie. Od niedawna przyglądam się zawodnikowi o trudnobrzmiącym nazwisku - Qudratillo Abdukakhorov (ur. 1993r.) to ogromny talent i już teraz spore zagrożenie dla największych w tej kategorii. Myślę, że to przyszły mistrz świata. Podobnie rzecz ma się w przypadku również jeszcze mało znanego Rashidi Ellisa (ur. 1993r.). Niepokonany Amerykanin o pseudonimie "Speedy" to faktycznie piekielnie szybki i niebezpieczny pięściarz. Jest jeszcze zawodnik na Wyspach Brytyjskich, który stoczył dopiero pięć zawodowych walk, ale już widać w nim ogromny potencjał - Josh Kelly (ur. 1994r.) - zwróćcie na niego uwagę. I do tego towarzystwa dołożę Przemysława Runowskego (ur. 1994r.), którego uważam za najlepszego pięściarza młodego pokolenia w naszym kraju.  


Kategoria super lekka to również silnie obsadzony limit, zwłaszcza jeśli chodzi o młodych i ambitnych pięściarzy. Wczoraj mistrzem świata został Jose Carlos Ramirez (ur. 1992r.), który w każdej walce pokazuje coś innego, za każdym razem coś lepszego. Myślę, że przyszłym czempionem może być także Ivan Baranchyk (ur. 1993r.), który rozwija się świetnie i wkrótce może otrzymać swoją szanse. Ostatnim przedstawicielem tej kategorii jest Jack Catterall (ur. 1993r.). Jest to zawodnik, który może zamieszać, jednak nie ma aż takiego talentu jak dwaj wyżej wymienieni. 


Nie będę zagłębiał się w niższe wagi, tak jak nie zrobiłem tego także dwa lata temu. Dodam tylko, że warto obserwować postępy takich pięściarzy jak m.in. doskonale już znany mistrz świata Gervonta Davis (ur. 1994r.), Eduardo Hernandez (ur. 1997r.), Joseph Diaz (ur. 1992r.), mistrz Luis Nery (ur. 1994r.), Diego De La Hoya (ur. 1994r.), mistrz Ryan Burnett (ur. 1992r.), Takuma Inoue (ur. 1995r.), mistrz Daigo Higa (ur. 1995r.) czy też mistrz Kosei Tanaka (ur. 1995r.).


Wielu z tych zawodników dzierży już na swoich biodrach mistrzowskie pasy. Wielu być może w przyszłości dostanie się na sam szczyt. Będą też pewnie i tacy, których talent zostanie zmarnowany. Jedno jest pewne - w każdej kategorii wagowej jest duża grupa młodych adeptów boksu, do których należy przyszłość. Ten sport nie umrze...

piątek, 9 marca 2018

(Nie)doskonałości "Babyface'a".

Może to trochę dziwne, że w momencie gdy mamy na radarze w wadze ciężkiej niesamowite boje, gdy Deontay Wilder odprawił po świetnej walce unikanego Luisa Ortiza, a pod koniec miesiąca o trzy pasy mistrzowskie powalczą Anthony Joshua i Joseph Parker, ja postanowiłem przyjrzeć się... Adamowi Kownackiemu. Ale taka już moja natura. Przeważnie na opak, przeważnie pod wiatr. 
Lubię, gdy opada kurz. Lubię, gdy wszyscy już wszystko powiedzą. Wtedy ewentualnie dorzucę swoje trzy grosze i dokładnie tak jest w tym przypadku. 
Moi odbiorcy mogą zarzucić mi nadmierny pesymizm, chociaż osobiście wydaje mi się, że umiem "czytać" boks i nieskromnie powiem, iż uważam, że znam się na tym sporcie. Dzisiaj podywaguje nad umiejętnościami i przyszłością Adama. No bo czy faktycznie ktoś wie, w czym tkwi fenomen "Babyface'a"?


Tym razem inaczej niż zwykle nie zacznę od początku, a skupie się wyłącznie na końcu, czyli na teraźniejszości. Na początek rozwikłam pewną sporną dla wielu kwestie. Mianowicie to, że Adam Kownacki mieszka, trenuje i walczy w USA to NIE znaczy, że jest Amerykaninem. To, że portal statystyczny Boxrec klasyfikuje tego pięściarza pod flagą z gwiazdkami nic NIE znaczy. Adam to Polak, podkreśla to za każdym razem, do ringu wnosi flagę biało-czerwoną. Amerykanie kiedyś chcieli przyporządkować sobie Andrzeja Gołotę, teraz podobnie wygląda sytuacja z Adamem Kownackim. Zapewniam, że obaj to Polacy i tak powinniśmy ich klasyfikować. 

Pomijając wstęp organizacyjny przejdźmy do meritum. Adam w ostatnich dwóch pojedynkach zyskał dużo więcej niż przez całą swoją dotychczasową karierę. To fakt niezaprzeczalny. Zastopował Artura Szpilkę, znokautował też solidnego Iago Kiladze. Wspomniany wcześniej portal Boxrec już wywindował jego nazwisko do elitarnej pierwszej dziesiątki wagi ciężkiej, a kibice w Polsce parują go już z tymi największymi wierząc w sukces. Otóż, moi kochani. Może będzie to dla Was rozczarowaniem, może będzie to kubeł zimnej wody, a może uznacie po prostu, iż jestem nie znającym się no-name'm, ale wielkiego sukcesu Kownackiego niestety nie będzie.


Już nie ma co mówić o samym wyglądzie Adama bo oczywiście wygląd nie walczy, co pokazali wcześniej chociażby Mike Tyson (za niski na wagę ciężką?) czy bardziej aktualnie Andy Ruiz Jr (zbyt gruby?). Wygląd, posturę, poziom tkanki tłuszczowej czy mięśniowej można sobie odpuścić, gdyż każdy ma inne predyspozycje, a w tej kategorii wagowej znaczenie ma także bardzo wiele innych czynników, które mogą przechylić szalę zwycięstwa na korzyść jednego bądź drugiego zawodnika. Nie sposób jednak pominąć techniki. A ta u Adama Kownackiego stoi niestety na stosunkowo niskim poziomie. Nie będę tu opowiadał ze szczegółami, jakie błędy popełnia Adam, ale powiem krótko - to cud, że "Babyface'a" nikt jeszcze solidnie nie skontrował. Byłem bardzo zdziwiony, że nie zrobił tego Szpilka, który jeszcze nie tak dawno zrobiłby to bez mrugnięcia okiem. Adam zadając cios całkowicie się odkrywa, a nawet "leci" do przodu zostawiając nogi. Cios otrzymany w idealnym momencie w punkt kończy walkę na jego niekorzyść momentalnie. Zauważyłem też, iż Polaka bardzo łatwo można oszukać głową. Adam od początku idzie do przodu, taką ma technikę, jednak kiedy widzi zranioną ofiarę, całkowicie odpuszcza defensywę. Gdy przeciwnik oprze się o liny, ma Kownackiego wyłożonego jak na tacy, z rozpuszczonymi rękoma, bez stabilnej pozycji. Tak było ze Szpilką, ale jeszcze bardziej widoczne z Kiladze. 




Nie wiemy także jak wygląda odporność Adama. Wydaje się, że gdy jest w odwrocie chowa głowę za podwójną gardą. Nie wiadomo natomiast jak reaguje po silnych ciosach na dół. Nie obstawiałbym, iż mając spory poziom tłuszczu na brzuchu będzie spokojnie przyjmował doły i szedł dalej do przodu po swoje. Dotychczas wyglądało to tak, jakby Kownacki bazował na ambicji, na chęci spełniania marzeń, na młodzieńczej fantazji. Ale wygrane w dwóch ostatnich walkach znacząco podniosły poziom zainteresowania w USA, a co za tym idzie, poziom rywali nie będzie spadał. Będzie rósł, a to może oznaczać kłopoty Polaka. 


Żeby była jasność, bardzo cenie Adama Kownackiego i bardzo mu kibicuje. Martwi mnie jednakże, iż w tej chwili jest on przez wielu ekspertów i kibiców uznawany za bezsprzeczny numer 1 w polskiej wadze ciężkiej. To dość mocno uwłacza takim zawodnikom jak Tomek Adamek, Mariusz Wach, Artur Szpilka czy Izu Ugonoh. Bo nie zrobili wystarczająco dużo, aby być chociażby uznawanym za równego Kownackiemu. Wniosek jest taki, iż polska waga ciężka jest w potrzasku. Jest w marazmie, z którego ciężko będzie się wyplątać. Bo Mariusz Wach, a przede wszystkim Tomasz Adamek są już na skraju swoich karier. Co zrobimy, jeśli Adam Kownacki w końcu przegra i spadnie gdzieś w dół? Kto nam pozostanie?

Tak jak napisałem na początku, powiem jeszcze raz. Kibice bardzo mocno zachłysnęli się nazwiskiem Kownacki. Portale typu Boxrec jeszcze podbiły balonik wyżej i mamy z tego obraz dużego prospekta, który może namieszać w dzisiejszej wadze ciężkiej. Dodatkowo sam Adam (któremu akurat w ogóle się nie dziwie) zaczął opowiadać o swojej świetlanej przyszłości i ataku na pas. Z całym szacunkiem, wygrana nad Arturem Szpilką oraz Iago Kiladze to nie są jaskółki przepowiadające wiosnę w tym przypadku. Jeśli Kownacki nie skupi się na treningu przede wszystkim techniki oraz umiejętności szybkiego przejścia z ataku do szczelnej obrony, każdy (powtarzam: KAŻDY) pięściarz z czołowej 15-stki nie powinien mieć problemu, aby "Babyface'a" zastopować. 


W każdym razie aby nie być takim pesymistą (realistą?) na koniec powiem, iż jak każdy wierzę w Adama i liczę na jego sukces jako kibic. Jako człowiek "czytający" boks nie mogę sobie go natomiast wyobrazić...

czwartek, 1 marca 2018

Wilder vs Ortiz czyli pojedynek gigantów...

Tytuł nie kłamie. Zarówno Deontay Wilder, jak i - a może przede wszystkim - Luis Ortiz to giganci dzisiejszej wagi ciężkiej. Już w sobotę te dwie siły spotkają się w małym ringu, przemówią pięści, a w cień usunie się sędzia. Wszystko co zostało powiedziane, przestanie mieć znaczenie. Między linami zostanie tylko ich dwóch, ich praca nóg, ich głowy i ich taktyki. Obie są proste - urwać przeciwnikowi głowę. Czy jest szansa, że tak się właśnie stanie w Barclays Center?


Faworytem jest naturalnie mistrz Świata, czyli "Brązowy Bombardier" z Alabamy, jednak nie ma co ukrywać, że walka z Luisem Ortizem będzie zdecydowanie największym testem w dotychczasowej karierze Amerykanina. Będzie też walką numer 40, a każdy wie, że wszyscy dotychczasowi rywale Wildera skończyli znokautowani. Deontay karierę zawodową rozpoczął w 2008 roku mając 22 lata. Na zawodowe ringi wszedł jako brązowy medalista Olimpijski z Pekinu. Wówczas w walce o finał uległ doświadczonemu Clemente Russo.


Wilder od początku pozostawał bardzo aktywny tocząc na początku kariery nawet 6-7 walk rocznie. Szybko zyskał opinię silnego, gdyż nokautował każdego postawionego przed nim człowieka. Jego kariera większego rozpędu nabrała w 2012 roku, kiedy to stopował takich rywali jak Owen Beck, Kertson Manswell czy Kelvin Price. W następnym roku dołożył do tego doświadczonych Audleya Harrisona czy Sergeya Liakhovicha. Na początku 2014 roku jednym ciosem w pierwszej rundzie znokautował także Malika Scotta wysyłając światu sygnał, iż jest gotowy na pojedynek o mistrzowski tytuł. 


Walka o pas przyszła rok później, a w jego posiadaniu był wówczas Bermane Stiverne z Haiti. Dla "B-WARE'a" walka z Deontayem była pierwszą obroną tytułu i jak się okazało, ostatnią. Amerykanin uciął spekulacje dotyczące jego wątpliwej kondycji i na dystansie 12 rund pewnie wypunktował mistrza. Od tego czasu "Bronze Bomber" toczył dwie walki każdego roku mierząc się z rywalami dobieranymi z tzw. dobrowolnej obrony pasa. Byli to kolejno: Eric Molina, Johann Duhaupas, Artur Szpilka, Chris Arreola i Gerald Washington. Najdłużej wytrzymał Francuz, ale najlepiej na tle pięściarza z Alabamy zaprezentował się niewątpliwie "Szpila" tocząc przez 9 rund bardzo wyrównany pojedynek. 


Wilder ostatni raz w ringu pojawił się w listopadzie ubiegłego roku po raz drugi wygrywając z Bermane Stiverne'm, który zastąpił właśnie Luisa Ortiza odsuniętego od walki za rzekomą wpadkę dopingową. Stiverne tym razem nie wytrzymał nawet pierwszych trzech minut, a Wilder dopisał wówczas do swojego rekordu 38 wygraną przed czasem w 39 zawodowym pojedynku.


Teraz jego rywalem będzie niepokonany Luis Ortiz, czyli jeden z najbardziej unikanych pięściarzy wagi ciężkiej na świecie. Już sam pseudonim "King-Kong" budzi strach, a Kubańczyk istotnie go przypomina. Ma niesamowicie długie ręce, piekielnie silny cios i przy tym bardzo dobrą technikę wywodzącą się z kubańskiej szkoły boksu. Ortiz to przede wszystkim doskonały amator. Jego kariera to pasmo sukcesów amatorskich. Jego bilans walk to aż 343 wygrane przy ledwie 19 porażkach.


"King-Kong" to pięściarz urodzony w 1979 roku, a na zawodowe ringi zdecydował się dopiero w 2010 roku, mając aż 31 lat. Od początku słynął z silnego ciosu i świetnej pracy nóg. Swoich rywali z reguły nokautował. Długo jednak bił się z przeciętnymi rywalami, którzy przegrywali z nim walkę jeszcze w szatni. W 2014 roku zastopował Monte Barretta, a w tym samym roku szybko uporał się z Lateefem Kayode. Wtedy jednak zaczęły się jego problemy. Ortiz wpadł na testach na obecność niedozwolonych środków i wynik walki anulowano. Pas tymczasowego mistrza federacji WBA przeszedł koło nosa. 


Tytuł ten trafił w ręce Kubańczyka rok później, kiedy to nie dał on najmniejszych szans Matiasowi Arielowi Vidondo. Pod koniec 2015 roku Ortiz zdał jednak najcięższy test w całej swojej karierze nokautując słynącego ze szczelnej obrony Bryanta Jenningsa. To właśnie wtedy świat zaczął mu się bacznie przyglądać widząc w nim przyszłego czempiona, a rywale zaczęli unikać przeczuwając ogromne zagrożenie. 


Ortiz poszedł za ciosem, wygrywał kolejne walki, z Tony'm Thompsonem, Malikiem Scottem, Davidem Allenem i Danielem Martzem. Przeskok z tego ostatniego na Deontaya Wildera i jego pas WBC to jednak przepaść, stąd wielu zastanawia się, jak poradzi sobie Ortiz z rywalem tak mobilnym i tak wszechstronnym jak Wilder.


Panowie co do jednego są zgodni. W tej walce ktoś musi mocno runąć na deski. Obaj zapowiadają wygraną przed czasem, bo takie reprezentują style. Im za "nadgodziny" nikt nie płaci, dlatego zbyt długo nie pastwią się nad rywalami. Oni ich wysyłają do szpitala...

Deontay Wilder

Wiek: 33 
Wzrost: 201cm
Zasięg: 211cm
Waga: ok. 101kg
Rekord: 39 (38 KO) - 0 - 0
Rundy: 113
Debiut: 2008
Sukcesy:
WBC World heavyweight (2015-...)

Luis Ortiz

Wiek: 39
Wzrost: 193cm
Zasięg: 213cm
Waga: ok. 110kg
Rekord: 28 (24 KO) - 0 - 0
Rundy: 123
Debiut: 2010
Sukcesy:
WBA Interim heavyweight (2015)

Co tu się rzuca w oczy? Przede wszystkim nieskazitelne rekordy. Obaj niepokonani. Wilder 39-0, Ortiz 28-0. Obaj o doskonałych jak na tę wagę gabarytach, ze świetnym zasięgiem ramion. I wreszcie obaj... niedoświadczeni. Tylko ledwie ponad 100 rund przeboksowanych między zawodowymi linami. To pokazuje, że Ci pięściarze wolą szybko kończyć swoje walki. U Wildera średnia wynosi niecałe trzy rundy, natomiast Ortiz spędza w ringu średnio nieco ponad cztery rundy na pojedynek. Amerykanin tylko raz - ze wspomnianym Bermane Stiverne'm - stoczył walkę na pełnym dystansie. "King-Kong" był łaskaw dla czterech oponentów...
Warto dodać, iż Ortiz to mańkut, a z zawodnikami walczącymi z odwrotnej pozycji często jest trudniej. Wilder zapowiada, że nie będzie to miało dla niego żadnego znaczenia. Zobaczymy, co stanie się, kiedy zabrzmi pierwszy gong.


Nie mamy niestety informacji kto dostania zadanie sędziowania tego elektryzującego pojedynku, ale możemy przyjrzeć się hali Barclays Center. Tu przewagę lokalizacyjną będzie miał mistrz. Deontay już po raz trzeci wystąpi przed publicznością na Brooklynie. Pierwszy raz zawitał tam przy okazji walki z Arturem Szpilką, którą wygrał przez nokaut w dziewiątej rundzie. Drugi raz w listopadzie, kiedy wyrzucał z ringu Stiverne'a. Dla Ortiza hala Barclays będzie nowością. 


I teraz pytanie jest najważniejsze: Czy Deontay Wilder przekona do siebie hejterów po tej walce? Wielu zarzuca mu unikanie wyzwań, ale kto jest w tej chwili większym wyzwaniem niż Luis Ortiz? Wilder mógł sobie wybrać innego rywala, zważywszy nawet na fakt, iż "King-Kong" wpadł na dopingu. Wybrał jednak ponowne podejście do walki z kubańskim koszmarem, za co już teraz należy mu się szacunek. On chce wygrać tą walkę przekonująco i udowodnić, że jest prawdziwym ewenementem w wadze ciężkiej. Już teraz wybiega się w przyszłość do jego walki z Anthony'm Joshuą, który pod koniec miesiąca zmierzy się z czempionem WBO, Josephem Parkerem. Jeśli obaj wygrają marcowe pojedynki, ich starcie w drugiej połowie roku będzie gigantycznym wydarzeniem. Najpierw trzeba jednak przeskoczyć przeszkodę, jaką niewątpliwie jest Ortiz. Pewny siebie Ortiz, który zapowiada obnażenie mistrza i zdetronizowanie go. Komuś po tej walce spadnie zero z rekordu. Komu? Odpowiedź już za kilkadziesiąt godzin... Nie mrugajcie!