poniedziałek, 22 sierpnia 2016

"Deszczowo i pochmurnie" w Międzyzdrojach - podsumowanie gali...

Bokserska gala w Amfiteatrze w Międzyzdrojach na dobre wpisała się już w coroczny kalendarz wydarzeń sportowych w tym mieście. W tym roku jednak pogoda spłatała organizatorom niezłego psikusa - ulewny deszcz, który akurat w czasie gali przeszedł nad polskim morzem całkowicie storpedował galę i sprawił, że kibice oglądali kolejne walki ściśnięci i zmoczeni - wyglądało to jak zgraja gapiów przyglądająca się bitce pod budką z piwem. Autentycznie...


Kibice chcieli obejrzeć dobry boks. Czy obejrzeli? Nie chciałbym oceniać pochopnie, ale moim zdaniem podczas tego wydarzenia nie było tzw. magnesu. Żadne nazwisko nie przyciągnęło, a Kamil Szeremeta w roli bohatera wieczoru nie do końca spełnił oczekiwania. Warto jednak dodać, że wyjątkowo nie pomógł mu w tym sobotni rywal...
Krótkie podsumowanie gali Seaside Boxing - czas! start!

Wieczór rozpoczął się od najcięższej artylerii - na ringu pojawił się duży Siergiej Werwejko i znany doskonale w Polsce Artsiom Charniakevich. Białorusin, który na zawodowych ringach zdołał wygrać tylko z Włodzimierzem Letrem i jednym ze swoich rodaków postawił twardy opór faworyzowanemu Werwejce i kilkukrotnie zdołał nawet przebić się przez nieszczelną obronę urodzonego na Ukrainie pięściarza. Przewaga Werwejki oczywiście w żadnym momencie walki nie podlegała dyskusji, ale ta walka pokazała, że przed prawie dwumetrowym ciężkim jeszcze kawał pracy. Na chwilę obecną dobrze funkcjonuje tylko lewy prosty Siergieja, a popracować trzeba przede wszystkim nad obroną i pracą na nogach. Bardzo trafnie boks w wykonaniu Werwejki podsumował komentator, Maciej Miszkin, porównując Ukraińca do Mariusza Wacha...

Kolejny pojedynek na gali był jednocześnie rewanżem za walkę z przed półtora roku z Torunia. Piotr Gudel po raz drugi pokonał Krzysztofa Rogowskiego. 26-latek zapowiadał przed walką, że tym razem pokona rodaka wyraźniej, lecz nie udało mu się zrealizować swojego celu. Sędziowie punktowali niejednogłośnie - dwóch wskazało minimalnie na "Gudelka", trzeci wypunktował remis. Walka pokazała, że Gudel oprócz dużej agresji i aktywności w ringu nie dysponuje żadnymi atutami. Absolutnie nie posiada siły ciosu, jest też bardzo podatny na uderzenia rywali. Mający dwukrotnie więcej porażek niż zwycięstw na koncie Krzysztof Rogowski nie wyglądał między linami gorzej niż aspirujący do dużych pojedynków Gudel. Duży pojedynek, o który od dawna doprasza się Białostoczanin może nadejść bardzo szybko. Na gali Polsat Boxing Night szykowany jest ponoć jego pojedynek z niepokonanym, będącym bardzo wysoko w rankingach światowych Kamilem Łaszczykiem. To jednoznacznie pokazuje dwie sprawy: w jakim miejscu jest w tej chwili Kamil Łaszczyk i czy promotorzy mają ochotę dalej inwestować w przyszłość Piotra Gudla. Przyszłość nie rysuje się w kolorowych barwach...


Przemysław Zyśk - człowiek, który nieco rozruszał tą nudną galę w trzeciej walce. Chłopak po raz drugi wszedł za zawodowy ring i ponownie pokazał, że jest człowiekiem godnym uwagi. Przez sześć rund koncertowo obijał Tomasza Piątka, lecz ten za nic w świecie nie chciał paść na deski. "Zyzio" imponował kombinacjami, a przy tym nie podpalał się. Trener w narożniku skutecznie stopował temperament młodego pięściarza. Przemek bardzo dobrze także bronił się przed ciągłymi klinczami w wykonaniu rywala. Chłopak pokazuje, że ma świetny przegląd pola, wie jak skrócić ring, bije bardzo dobrym długim prawym bezpośrednim i - co najważniejsze - jest skuteczny, jego ciosy dochodzą do celu. Głowa Piątka raz za razem odskakiwała do tyłu i tylko ogromnej woli walki zawdzięcza on fakt, iż nie przegrał przed czasem. Zyśk to młody chłopak i przede wszystkim musi zachować dość dużą aktywność. Powinien wychodzić do ringu przynajmniej 4-5 razy w roku, a promotorzy muszą stopniowo podwyższać mu poziom rywali. Jeśli będzie się rozwijał zgodnie z planem, za rok powinien być gotowy na starcie np. z Łukaszem Maćcem. Zdecydowanie jeden z największych wygranych gali w Amfiteatrze.


Następny do ringu wszedł niepokonany Kamil Młodziński. 26-latek po raz kolejny udowodnił, że absolutnie nie ma serca i umiejętności potrzebnych do uprawiania tego sportu. Promotorzy drugi raz z rzędu wybronili Rybniczanina, bo na koncie powinien mieć już dwie porażki. W marcu w Sosnowcu przegrał walkę z Ivanem Njegacem, zaś w ubiegłą sobotę jeszcze bardziej zdecydowanie uległ Krzysztofowi Szotowi. W rekordzie Młodziński ma jednak wygraną z Chorwatem i remis z Szotem. 12 lat starszy Szot dowiedział się o walce z 6-dniowym wyprzedzeniem, był nieaktywny od ponad roku, a przyjechał nad morze i dał lekcje boksu Kamilowi Młodzińskiemu. Promotorzy już dobrze wiedzą, że nie ma co inwestować w chłopaka. Jedynym usprawiedliwieniem dla Kamila może być fakt, że przygotowywał się pod innego rywala. Przeciwnikiem miał być Tomasz Król. Co do Szota - co doświadczenie, to doświadczenie. 38-latek pokazał, że mógłby jeszcze być świetnym testerem dla młodych rodaków. Być może jeszcze dostanie szanse...


Bezpośrednio przed walką wieczoru na ring weszli młodzi Przemysław Runowski i Elmo Traya z Filipin. W stawce walki znalazł się pas WBC Youth Intercontinental w wadze super lekkiej. Walka zakontraktowana została na 10 rund. Początkowo młody Filipińczyk dominował nad Polakiem szybkością i agresją w ringu. W moim odczuciu wygrał pierwsze dwa starcia, lecz w trzeciej do głosu zaczął dochodzić Runowski. "Kosiarz" imponował skutecznością, trafiał na bardzo wysokim współczynniku, stopował ataki Trayi i po kilku rundach przeciwnik nie szedł już tak ostro do przodu, a wręcz zaczął się cofać. Runowski coraz bardziej przyspieszał tempo i w siódmej rundzie był nawet bliski wygranej przed czasem. W końcówce tempo nieco spadło, a ostatnią rundę można było śmiało zapisać na konto gościa z Filipin. Walkę jednak zdecydowanie wygrał Polak, przy okazji zgarniając pas. Obiektywnie, punktacja była nieco zbyt wysoka, ale do tego zdążyliśmy się już na polskich galach przyzwyczaić. Krzysztof Bubak zapisał wszystkie rundy dla "Kosiarza", zaś Mirosław Brózio i Piotr Kozłowski jedno starcie dali Elmo Trayi. Ja punktowałem 97-93 - pierwsze, drugie i ostatnie starcie dla rodaka takich pięściarzy jak Manny Pacquiao i Nonito Donaire. Przemek został szczęśliwym posiadaczem młodzieżowego pasa mistrzowskiego federacji WBC i w dalszym ciągu pozostaje niepokonany. Ciekawy jestem jak wyglądać będzie kariera Runowskiego w najbliższym czasie...


Co można powiedzieć o walce wieczoru? Że świetnie się zapowiadała - młody i niepokonany Polak, Kamil Szeremeta zmierzy się w ringu z były mistrzem Świata... Szkoda tylko, że z byłego mistrza Świata, Kassima Oumy nie pozostało zupełnie nic. Ugandyjczyk odważnie zapowiadał przed walką, że wraca bo czuje, że może jeszcze namieszać w czołówce. Śmiesznie brzmią te słowa po tym, co zaprezentował w walce z Kamilem. Ouma dreptał po ringu, jego obrona polegała na zasłanianiu się barkiem, w przerwach między rundami tańczył w narożniku, a przeciwko Szeremecie nie pokazał kompletnie nic. Absolutnie nie zasłużyć nawet na wypłatę. Muszę się przyznać, że wydarzenie wieczoru było nudne do tego stopnia, że... przymknąłem oko w okolicach siódmej rundy. Każda runda jednak wyglądała tak samo. Szeremetę nieco przygniotła chyba perspektywa bohatera wieczoru, atakował sporadycznie i wyglądało na to, że nie chce zbytnio zaryzykować obawiając się doświadczenia Kassima. Polak oczywiście zdał egzamin, ale pomógł mu w tym wyraźnie Ouma, który przeszedł obok pojedynku ewidentnie grając na nosie organizatorom gali, którzy zapowiadali go jako wybitnego pięściarza...




Sześć pojedynków, sześć decyzji sędziowskich, zero nokautów. 
Przykro mi, ale galę znów muszę uznać za mało udaną pod kątem wyrazistości i emocji. Kamil Szeremeta to bardzo solidny zawodnik, ale jeszcze nie na walki wieczoru. 
Do organizatorów - warto się następnym razem zastanowić jak rozwiązać sprawę ewentualnego deszczu. Międzyzdroje 2016 to idealny przykład na to, że nie w każdych warunkach może odbyć się bokserskie show. Owszem, ring i kilka pierwszych rzędów było zadaszonych, ale reszta kibiców poustawiała się za siedzeniami tak, że wyglądało to bardziej jak pokaz nowych garnków Philipiaka. Ponadto pięściarze niemiłosiernie ślizgali się po macie ringu - w szczególności Gudel i Runowski. Niestety - boks to sport typowo na halę, najlepiej duże hale. Koniecznie pod dachem... 

Zdjęcia pochodzą ze stron ringpolska.pl i polsatsport.pl.

czwartek, 18 sierpnia 2016

"Co poszło nie tak?" - sytuacja Kamila Łaszczyka...

Dzisiejszy artykuł będzie nieco inny od poprzednich. Tytuł jest pytaniem. Ale pytanie "Co się dzieje z Kamilem Łaszczykiem?" zadawane jest w ostatnim czasie coraz częściej. Dodam, że nie bez powodu...


Łaszczyk to wielce utalentowany zawodnik wagi piórkowej. Urodzony w 1991 roku we Wrocławiu "Szczurek" szybko zyskał łatkę tego, który będzie w stanie zamieszać na szczytach światowego boksu. 
Kamil przeszedł na zawodowstwo po znakomitym okresie amatorskim. Pięściarz ten może pochwalić się imponującym rekordem 110 wygranych w 117 amatorskich pojedynkach. Tylko siedmiokrotnie musiał uznawać wyższość przeciwników. Łaszczyk miał dużo szczęścia na początku swojej zawodowej kariery, gdyż skorzystał z pomocy Fundacji Global Boxing, która wspierała polskich pięściarzy na międzynarodowych imprezach bokserskich. Młody 20-latek trafił pod skrzydła prezesa Global Boxing, Mariusza Kołodzieja i trenera Aroza Gista. Pierwsze zawodowe pojedynki toczył w Stanach Zjednoczonych, gdyż jego limit wagowy jest bardzo mało popularny w Europie. Prawdziwy boks Łaszczyk poznał więc za oceanem. W Polsce wszyscy wiedzieli kim jest Kamil Łaszczyk. Odliczano dni do jego zawodowego debiutu.


Będący brązowym medalistą Mistrzostw Europy i sześciokrotnym Mistrzem Polski w różnych przedziałach wiekowych "Szczurek" efektownie rozpoczął zawodową karierę nokautując anonimowego Emila Brooksa. Taki sam rezultat powtórzył dwa tygodnie później, a po miesiącu od debiutu Kamil miał już na koncie trzy walki zakończone przed czasem. Nie obyło się jednak bez małej wpadki. W trzecim pojedynku z Javierem Ramosem dał się zaskoczyć i wylądował na deskach. Wszystko jednak sam zakończył już w pierwszym starciu. Pojawił się jednak pewien niepokój - Łaszczyk może nie mieć silnej szczęki...

Po szybkich trzech walkach nastała półroczna przerwa. Kamil sam nie wiedział, gdzie będzie walczył. Z promotorami ustalił, że gale z jego udziałem w USA i w Polsce będą się przeplatać. Po przerwie Wrocławianin znów w ekspresowym tempie stoczył trzy pojedynki. W październiku 2011 roku po raz pierwszy sprawdził się na pełnym dystansie. Wygrał zdecydowanie. Dwie kolejne potyczki zakończył w pierwszej rundzie. W grudniu zadebiutował na gali w Polsce. W warszawskim hotelu Hilton w zaledwie 70 sekund rozbił Węgra, Istvana Pasztiego. Pierwszy rok kariery Kamil zakończył z bilansem sześciu zwycięstw, w tym pięciu przed czasem.

Rok 2012 Łaszczyk zaczął od przejścia na "sześciorundówki". W pierwszej połowie roku stoczył trzy walki - wygrywał na punkty z Samuelem Sanchezem i Tevinem Farmerem w Stanach oraz Nikitą Łukinem w rzeszowskiej Hali na Podpromiu. W pojedynku z Farmerem zdobył pierwszy pas WBO Youth w wadze super piórkowej, jednak walka nie była łatwa. Jeden z sędziów punktował ledwie 77-75. Był to pierwszy występ Kamila na dystansie 8 rund. Druga połowa roku 2012 i cały 2013 Łaszczyk walczył w Polsce. Najpierw w rodzinnym Wrocławiu zastopował Gennadyi'a Delisandru zgarniając pas WBC Baltic Silver. W listopadzie miał po raz pierwszy wystąpić na królewskim dystansie. Stawką walki z niepokonanym Antonio Cossu był kolejny pas, tym razem WBO InterContinental. Łaszczyk zdał test, wypunktował rywala oddając mu tylko jedną rundę. W 2013 roku "Szczurek" po raz pierwszy spotkał się w ringu z Polakiem. W świetnie zapowiadającym się pojedynku wygrał na punkty z Krzysztofem Cieślakiem, jednak punktacja 99-91 była zdecydowanie za wysoka. Pojedynek był dużo bardziej wyrównany, a przebieg walki wskazywał bardziej na remis, niż na tak zdecydowaną wygraną młodszego z Polaków. 
Kolejna walka - kolejny Polak. Tym razem niewygodny Krzysztof Rogowski. Łaszczyk nie dał mu szans wygrywając wszystkie rundy, jednak trzeba przypomnieć, że wtedy jeszcze "Roguś" nie był zawodnikiem na telefon. W połowie roku do Polski, a konkretnie do Amfiteatru w Ostródzie przyjechał legitymujący się bardzo dobrym bilansem 23-3 Andrei Isaev. Kamil Łaszczyk po raz pierwszy bronił pasa WBO I-C. Isaev dał Polakowi ciężką walkę. Ostatecznie sędziowie dali Polakowi osiem z dwunastu rund i zgodnie punktowali 116-112. Dwa dni przed Wigilią Bożego Narodzenia Kamil wystąpił jeszcze na gali w Radomiu, ale nie dał sobie zrobić krzywdy wygrywając szybko i efektownie z Laszlo Fekete. 
Kamil pozostawał bardzo aktywny, walczył dość często i przede wszystkim efektownie. Dysponował bardzo dużą szybkością, świetną pracą na nogach i ogromną ilością kombinacji. Po 2013 roku jego rekord brzmiał: 15-0. Siedem walk wygranych przed czasem. Wychodziło aż pięć walk na rok, co jest świetnym wynikiem. Nadzieje na poważne pojedynki rosły...



Na początku 2014 roku Kamil stoczył - przynajmniej w moim odczuciu - najlepszy pojedynek w dotychczasowej karierze. W UIC Pavillon w Chicago stanął na przeciwko Daniela Diaza. Amerykanin miał być największym testem w karierze "Szczurka", jednak już w pierwszej rundzie zapoznał się z deskami. Kamil skontrolował pojedynek do samego końca i wygrał "do jednej bramki". W maju na gali w malutkim Ślesinie pokonał Fina, Tuomo Eronena zdobywając tytułu międzynarodowego mistrza Polski w wadze piórkowej, a także został mistrzem Świata mniej znaczącej federacji WBF. 
Kamil coraz częściej trenował w Polsce pod okiem trenera Piotra Wilczewskiego i - nie wiedzieć czemu - zaczął mieć w ringu kłopoty, aktywność spadła, zaczęły się pojawiać kontuzje. Nie wiem, czy to "zasługa" Wilka, ale podobnie działo się z Mariuszem Wachem pod okiem Wilczewskiego. 
W październiku w Dzierżoniowie Kamil napotkał nieoczekiwane problemy w walce z Sergio Romero. Dwóch sędziów punktowało tylko 77-75, a Kamil schodził z ringu jakby przed chwilą przebiegł maraton. Wcześniej świetnie radził sobie przecież na dystansie 12 rund. Co się więc stało z Łaszczykiem?
Pod koniec roku Kamil stoczył jeszcze walkę z legitymującym się ujemnym bilansem Antonio Horvaticiem. Rywal nie miał nic do powiedzenia, ale Kamil nie miał siły, by zakończyć walkę przed czasem. Coś przestało grać...



Walka z Horvaticiem była ostatnim występem Łaszczyka przed polską publicznością. 
W 2015 roku na Florydzie zmierzył się z Jose Luisem Araizą. Rywal nie miał prawa zrobić Kamilowi krzywdy, a kibice przecierali oczy ze zdumienia, kiedy w drugim starciu Polak dwukrotnie lądował na deskach. Potwierdziły się przypuszczenia o słabej szczęce "Szczurka", którego Araiza rzucał na deski sygnalizowanymi ciosami. Kamil ostatecznie przetrwał kryzys i sam zakończył pojedynek kilka rund później, ale nie był to dobry występ w wykonaniu pięściarza, który był już numerem 5 federacji WBO na świecie. 
Walka z Oscaurisem Friasem przelała czarę goryczy. Reprezentant Dominikany przyjechał do Stanów Zjednoczonych z bilansem 16-0, jednak niech ten rekord nikogo nie zwiedzie. Najlepszym jego przeciwnikiem był niejaki Alejandro Lebron, rekord - UWAGA - 4-48-3. Nikt się nie przewidział. Cztery wygrane, 48 porażek i 3 remisy. Nie było prawa spodziewać się innego rozstrzygnięcia niż wygrana przed czasem Kamila Łaszczyka. Polak jednak pozwolił rywalowi na przeboksowanie wszystkich rund, a Frias stracił po drodze punkty tylko za ciosy poniżej pasa. Kamil nie miał ani kondycji, ani siły, ani - przede wszystkim - pomysłu na to, jak wykończyć słabiutkiego przeciwnika. Zaczęła się równia pochyła i widział to każdy, w Polsce i w Ameryce.
Po wygranej nad Friasem, Kamil odczekał osiem miesięcy. Mówiono nawet o jego pojedynku o światowy czempionat, jednak kibice w Polsce widząc ostatnie wyczyny Łaszczyka, łapali się za głowy. W końcu Kamil wystąpił na gali w Londynie, jego rywalem mianowano Ignaca Kassai, z pięćdziesięcioma porażkami na koncie. Kamil wygrał, lecz oddał nawet rundę dużo słabszemu rywalowi. Znów nie zachwycił. 
W mediach zaczęły pojawiać się informacje, że tym zwycięstwem Kamil zapewnił sobie walkę z Lee Selby'm, mistrzem Świata IBF, jednak od tego czasu Polak pauzuje. Nikt nie wie, kiedy wystąpi po raz kolejny, nikt nie wie gdzie odbędzie się jego najbliższa walka. Co najgorsze - nikt nie wie, kto go będzie do takowej walki przygotowywał. W moim odczuciu talent został zmarnowany...


Kamil Łaszczyk w dalszym ciągu pozostaje niepokonany. Co lepsze - dalej pozostaje w ścisłej czołówce rankingu WBO (w tej chwili na "szalonym" drugim miejscu) i ciągle realna jest jego walka o mistrzowski tytuł. Serio? Należy się zastanowić, czy po takiej serii - nie ma co się oszukiwać - słabych występów, należy ryzykować zdrowie naszego pięściarza. Mistrzami w wadze piórkowej są teraz zawodnicy, których bardzo ciężko będzie przeskoczyć. Carl Frampton, od niedawna mistrz WBA, wspomniany Lee Selby, mistrz IBF, Gary Russel Jr, mistrz WBC i Oscar Valdez, mistrz WBO. Którego z nich miałby pokonać Kamil? Odpowiedź jest prosta - niestety na tym etapie żadnego.
Zniknął też argument, który działał dotychczas na korzyść Kamila, a mianowicie wiek. Łaszczyk jest jeszcze młody, ma 25 lat, ale Valdez jest tylko rok starszy. Frampton, Selby czy Russel także nie przekroczyli jeszcze 30-tki. Czego brakuje Polakowi? Warunków fizycznych, siły ciosu, odporności na ciosy i przede wszystkim trenera z prawdziwego zdarzenia. Różnica jest jednak podstawowa - oni idą do przodu, Kamil został na pewnym etapie, którego nie przeskakuje. Czy kiedykolwiek przeskoczy? Z taką "organizacją" obawiam się, że nie. Wielka szkoda Wrocławianina...

środa, 10 sierpnia 2016

Ranking "RED CORNER" / welterweight / sierpień '16

Kolejny ranking "RED CORNER" - tym razem w moim osobistym odczuciu najlepiej obsadzony limit wagowy w boksie. Trudno było mi wytypować pierwszą piętnastkę i rezerwową piątkę, gdyż akurat w tej wadze walczy tylu świetnych zawodników, że spokojnie mógłby podać ranking TOP50. 
Jest to limit, w którym wykrystalizowała się czołówka 7-8 pięściarzy. Oni są nieco lepsi od reszty. Co dalej? Dalej każdy może pokonać każdego. Zdecydowanie nie wykluczam, że zawodnicy, którzy nie znaleźli się w zestawieniu daliby radę pokonać tych, których wyróżniłem. Ten limit obfituje także w wielu młodych pięściarzy, którzy w następnym rankingu mogą już awansować kosztem pięściarzy starszych i doświadczonych.
Do dzieła!

#1
Keith Thurman
27-0 (22 KO)

#2
Kell Brook
36-0 (25 KO)

#3
Manny Pacquiao
58-6-2 (38 KO)

#4
Danny Garcia
32-0 (18 KO)

#5
Errol Spence Jr
20-0 (17 KO)

#6
Shawn Porter
26-2-1 (16 KO)

#7
Timothy Bradley
33-2-1 (13 KO)

#8
Jessie Vargas
27-1 (10 KO)

#9
Antonio Orozco
25-0 (16 KO)

#10
Konstantin Ponomarev
30-0 (13 KO)

#11
Jose Benavidez
25-0 (16 KO)

#12
Felix Diaz
18-1 (8 KO)

#13
Frankie Gomez
21-0 (13 KO)

#14
Robert Guerrero
33-4-1 (18 KO)

#15
Lamont Peterson
34-3-1 (17 KO)

-------------------------------------------

#16
Paul Malignaggi
36-7 (7 KO)

#17
Jeff Horn
14-0-1 (9 KO)

#18
Andre Berto
31-4 (24 KO)

#19
Leonard Bundu
33-1-2 (12 KO)

#20
David Avanesyan
22-1-1 (11 KO)

czwartek, 4 sierpnia 2016

Andre Ward - geniusz szermierki na pięści...

Nie ma co ukrywać - Amerykanin jest jednym z najlepszych zawodników na świecie bez podziału na kategorie wagowe. Czy obsadzenie go na szczycie tej listy będzie nadużyciem? Moim zdaniem absolutnie nie. W mojej osobistej hierarchii planuje się w samym czubie, dodatkowo zalicza się do wąskiego grona geniuszów boksu, wspólnie z Vasylem Lomachenko, Guillermo Rigondeux i Terence'm Crawfordem.


S.O.G. - Syn Boga. Urodzony w 1984 roku amatorski mistrz Olimpijski z Aten, w kategorii półciężkiej. Przez większość swojej kariery zawodowej pięściarz wagi super średniej. Od niedawna zawodnik walczący w kategorii półciężkiej również na zawodowstwie. W limicie wagi super średniej zdobył wszystko co mógł - w 2009 roku został mistrzem Świata WBA. Tytuł ten obronił sześciokrotnie, natomiast w 2011 roku dołożył pas organizacji WBC. W wieku 29 lat popadł w konflikt z promotorem, co poskutkowało półtorarocznym rozbratem z ringiem. Amerykanin stracił bardzo cenny czas, ale wrócił w kategorii półciężkiej i błyszczy nadal.


Andre związał się kontraktem z telewizją HBO, co oznaczać ma jego rychły powrót na szczyty bokserskiego świata. Statystycy wychwycili, że pomimo faktu, iż klasą sportową dorównuje samemu Floydowi Mayweatherowi Juniorowi, sugerując się ilością sympatyków na portalach społecznościowych, zna go ponad 80 razy mniej ludzi. Ward zaliczył niedawno epizod w filmie "Creed" opisującym życie syna Apollo Creeda, Adonisa. Jest to kontynuacja projektu "Rocky". Mówi się, że Andre ostatnią walkę przegrał w wieku 12 lat. Na amatorskich ringach stoczył 115 pojedynków, z czego aż 110 zakończył zwycięstwem. W ostatnich sześciu latach kariery amatorskiej nie zaznał goryczy porażki. 


Dzisiaj "S.O.G." legitymuje się nieskazitelnym bilansem 29-0. 15 pojedynków zakończył przed czasem. Już w najbliższy weekend stoczy walkę nr 30, z Alexandrem Brandem, który ma być ostatnią przeszkodą przed wyśmienicie zapowiadającym się starciem z Sergeyem Kovalevem. 
A kogo Amerykanin pokonał dotychczas? Lista jest długa i niezwykle efektowna. Kariera Warda nabrałą rozpędu w 2009 roku, kiedy to wysoko wypunktował Edisona Mirandę. W tym samym roku znokautował także Shelby Pudwilla i - przez techniczną decyzję w 11 rundzie - Mikkela Kesslera, odbierając mu tytuł mistrza Świata WBA. Do momentu przerwania walki, po 10 rundach Ward prowadził na kartach w stosunku 97-93 i 98-92, a więc bardzo wyraźnie. Był to pierwszy pojedynek dla obu w prestiżowym turnieju Super Six. Pierwszym pretendentem do pasa Andre Warda był Allan Green. "S.O.G." nie zdołał zakończyć walki przed czasem, ale całkowicie zdominował rywala wygrywając u wszystkich sędziów wszystkie rundy. Był to drugi występ w turnieju Super Six. W drugiej obronie Ward spotkał się z twardym Sakio Biką. Tu też nie było nokautu, ale spokojne i wyraźne zwycięstwo punktowe. W półfinale turnieju Super Six zostali już tylko wielcy gracze. Ward spotkał się z Arthurem Abrahamem. Tutaj też Amerykanin nie dał szans przeciwnikowi wygrywając w stosunku 118-110, 118-111 i 120-108.
Finał turnieju odbył się pod koniec 2011 roku. Andre Ward spotkał się w nim z posiadaczem pasa WBC, Carlem Frochem. W stawce tego prestiżowego pojedynku był także pas magazynu The Ring. Zwycięzca miał się znaleźć na dachu pięściarskiego świata. I na tym dachu znalazł się Andre, wygrywając z kapitalnym Brytyjczykiem jednogłośną decyzją sędziowską. Dwóch sędziów punktowało tamtą walkę 115-113, więc zadecydowała jedna runda. 
Następny pojedynek Ward stoczył z zawodnikiem z wyższej kategorii wagowej. Był nim mistrz Świata, Chad Dawson, który specjalnie dla Andre zszedł do limitu wagi super średniej. Dawson nie mógł się odnaleźć w nowej dla siebie kategorii, ustępował rywalowi szybkością i przegrał walkę przez techniczny nokaut w 10 rundzie. Wcześniej aż trzykrotnie Dawson znalazł się na deskach.
Po roku przerwy szansę od Warda dostał niepokonany i silny Edwin Rodriguez. "La Bomba" tytuł przegrał już na wadze wnosząc sporo ponad limit i nie chcąc próbować zbijać. Zapłacił karę finansową, a drugą, bardziej bolesną karę wyznaczył mu Amerykanin. Jeden z sędziów nie przyznał Rodriguezowi żadnej rundy, drugi tylko jedną odsłonę, a trzeci dwie. Obaj bokserzy zostali ukarani odjęciem dwóch punktów za niesportowe zachowanie w czwartej rundzie. 



Po walce z Edwinem Rodriguezem Andre Ward popadł w konflikt ze swoim promotorem. Pięściarz zarzucał Danowi Goossenowi notoryczne łamanie warunków kontraktu i chciał unieważnić umowę. Sprawa trafia do sądu, który rację przyznał promotorowi. Ward musiał wywiązać się z umowy kontraktowej. Patową sytuację rozwiązała śmierć Dana Goossena, który przegrał walkę z nowotworem wątroby. 


Ward wrócił na ring po 20 miesiącach przerwy już w kategorii półciężkiej. Andre nie chciał żadnych pojedynków na przetarcie i od razu przystąpił do walki z solidnym Paulem Smithem. Amerykanin znokautował Brytyjczyka w dziewiątej rundzie wygrywając wszystkie wcześniejsze. W marcu 2016 roku spotkał się z niepokonanym wcześniej i bardzo silnym Sullivanem Barrerą. Genialny Andre zdołał rzucić rywala na deski, ale ten dotrwał do końca walki. Sędziowie byli jednomyślni - 117-108, 117-109, 109-109 - wszyscy na korzyść Andre Warda. 


Już w najbliższą sobotę "S.O.G." spotka się z Alexandrem Brandem i zapowiada się, że odniesie jubileuszowe, 30-te zwycięstwo. Na listopad planowana jest jedna z najbardziej wyczekiwanych konfrontacji w 2016 roku. Andre Ward zaatakuje Sergeya Kovaleva, niepokonanego, unikanego i piekielnie mocno bijącego "Krushera", posiadacza pasów WBA, WBO i IBF w kategorii półciężkiej. Czy Amerykanin będzie faworytem? Zdania są podzielone. W takiej walce możliwy jest absolutnie każdy scenariusz. Rosjanin dysponuje zdecydowanie mocniejszym uderzeniem. Ward jest lepszy w defensywie, posiada także lepszą technikę, jest też pewnie szybszy od rywala. Ta walka to być może starcie o pozycję nr 1 w rankingu P4P po odejściu Floyda Mayweathera Jr'a.


Andre Ward to pięściarski geniusz - co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Na swoim rozkładzie ma całą plejadę gwiazd, nikt nie był w stanie mu zagrozić nawet przez moment. Kontrolował wszystkie pojedynki. Czy ktokolwiek będzie w stanie u zagrozić? Pokonać go? Ostatnia porażka poniesiona w 1996 roku, w wieku 12 lat mówi sama za siebie. Andre nigdy nie obierał dróg na skróty, nawet po dłuższych przerwach boksował z zawodnikami z czołówki. Tylko raz mierzył się w ringu z zawodnikiem o ujemnym bilansie. Profesor szermierki na pięści. Lider!