poniedziałek, 26 czerwca 2017

"Nowe rozdanie" w Gdańsku - podsumowanie gali...

Za Nami duże bokserskie wydarzenie, jakim niewątpliwie była siódma już gala z cyklu Polsat Boxing Night. Tym razem na stadionie Lechii, gdańskiej Ergo Arenie kibice obejrzeli osiem ciekawych pojedynków. Karta walk mogła się podobać - znaleźli się w niej byli mistrzowie Świata i Europy, a także kilku młodych wilków. Tym razem za organizację gali odpowiadał doświadczony dziennikarz i debiutujący promotor, Mateusz Borek. U tego człowieka widać wielką pasję, duże obycie i niebotyczną wiedzę z zakresu sportu i biznesu. Z początkowej karty walk wyleciały z czasem aż cztery nazwiska, ale zastępstwa nie odbiegały, a - co więcej - w większości przypadków były lepsze niż pierwotne wybory. Niektórzy pięściarze pokazali się z bardzo słabej strony, co jednak nie umniejsza to organizatorowi, gdyż nie miał na to żadnego wpływu. Więcej w opisach poszczególnych walk. Zapraszam!


Gala zaczęła się od pojedynku, który - wbrew pozorom - zapowiadał się na bardzo interesujący i jeden z najbardziej wyrównanych. Wieczór z boksem otwarli Norbert Dąbrowski i Robert Talarek - pięściarze z przeszłością, którzy w ostatnim czasie byli zdecydowanie na fali wznoszącej. Osobiście byłem przeciwny tej walce, gdyż jeszcze przed walką szkoda mi było przegranego. Przegranym okazał się "Noras", chociaż to na jego wygraną stawiali eksperci i większość kibiców. Robert Talarek pokazał jednak, że rekordy nie walczą i w perfekcyjnym stylu wyeliminował atuty rywala. Dąbrowski nie tak dawno pokazał się ze świetnej strony przeciwko Eleiderowi Alvarezowi, a Robert Talarek wygrał z nim wszystkie rundy po drodze rzucając nawet na deski. Udanie więc zrewanżował się Norbertowi za niejednogłośną porażkę z 2015 roku z gali w Brodnicy. Robert Talarek przedłużył do pięciu swoją passę wygranych i pokazał, że gdyby tylko miał takie zaplecze jak rywale, z którymi się mierzy i wygrywa, mógłby być zawodnikiem klasy światowej, a przynajmniej europejskiej. Teraz natomiast musi jeździć po świecie i stawiać czoła rywalom, sędziom i kibicom w innych krajach, z czym świetnie daje sobie radę. Bardzo chętnie obejrzałbym teraz rewanż Talarka z Kamilem Szeremetą. "Górnik" to jeden z największych wygranych sobotniej gali.




Jako drudzy do ringu w Ergo Arenie weszli niepokonani Łukasz Wierzbicki i Robert Tlatlik. Walka okazała się równie ciekawa co pierwsza, również jeden z zawodników zyskał przewagę, jednak musiał być bardzo czujny do samego końca. Robert Tlatlik na ważeniu dumnie przechadzał się w koszulce z napisem 21-0, jednak po walce może ją spalić, gdyż jego rekord brzmi w tej chwili 20-1. Niemiec urodzony w Polsce przegrał wyraźnie z Polakiem zamieszkującym przez większość życia w Kanadzie. Wierzbicki dysponował zdecydowanie lepszymi warunkami fizycznymi, był wyższy i miał większy zasięg od rywala, co skrzętnie wykorzystywał. Punktował Tlatlika długimi ciosami prostymi będąc także czujnym w defensywie i nie dając się często trafiać. Tlatlik okazał się dużo słabszy niż wskazywałby na to jego nienaganny rekord. Nie umiał sobie poradzić z szybkością i ciosami na dół Wierzbickiego i przegrał wyraźnie na punkty. Łukasz po walce zapowiedział, iż zamierza przejść do wyższej kategorii wagowej. 



Po dwóch walkach toczonych w dobrym tempie przyszedł czas na... Ewę Brodnicką. Warszawianka z walki na walkę prezentuje coraz nudniejszy boks, usypia kibiców zgromadzonych w hali i przed telewizorami, a na końcu korzystając z przywilejów gospodyni wygrywa walkę. Tak było i teraz, przy czym sprowadzona na ostatnią chwilę Viviene Obenauf postawiła poprzeczkę dużo wyżej niż poprzednie rywalki. Brazylijka biła dużo ciosów, wykazała się także dobrą odpornością, była szybka i punktowała Ewę. W ostatniej rundzie po serii ciosów sierpowych doprowadziła do liczenia Brodnickiej czym jeszcze podwyższyła swoje prowadzenie. W końcowych momentach wyraźnie naruszona Polka robiła to, na czym zna się najlepiej - w jednym wielkim klinczu dociągnęła walkę do ostatniego gongu. Po raz kolejny przydali się Brodnickiej sędziowie - tym razem dwóch - Leszek Jankowiak i Krzysztof Bubak. Szczególnie śmieszna była punktacja tego pierwszego, który przyznał Obenauf tylko trzy rundy. Jedynie sędzia Moszumański widział - prawidowo! - wygraną zawodniczki przyjezdnej. Ewa Brodnicka po walce kolejny raz bezkrytycznie podeszła do swojego bardzo słabego boksu, zaprzeczając iż była zamroczona i mówiąc, iż zdecydowanie wygrała walkę. Prawda jest taka, że z neutralnymi sędziami przegrałaby ją jednogłośnie. Polka jest bardzo próżna. Potwierdza się, że ciekawsze są ważenia w jej wykonaniu, niż same walki. Tylko czy tocząc od kilku lat tak nudne i słabe walki chce jej się wygłupiać na ceremoniach ważenia? Powinno być jej choć trochę wstyd...



Łukasz Janik to również zawodnik, który wskoczył do karty walk jako zastępstwo. Dostał swoją szansę po sytuacji rodzinnej Vikapity Meroro i miał zaboksować z młodym i obiecującym Adamem Balskim. "Lucky Look" wszedł do ringu po ponad dwuletniej przerwie, kilku pobytach w szpitalach, śpiączce, kontuzjach i rehabilitacjach. Ciężko było spodziewać się, iż będzie w stanie zatrzymać rozpędzonego i nakręconego Balskiego, któremu wielka kariera otwiera swoje drzwi. Balski od początku narzucił swój styl, już w pierwszym starciu naruszając Janika, a w trzeciej rzucając go na deski. Janik wstał i dotrwał do gongu, jednak w następnym starciu dał się wyliczyć po ciosie na dół. Starszy z pięściarzy sugerował, iż został trafiony poniżej pasa, jednak powtórki pokazały co innego. Sędzia wyliczył Janika i zakończył pojedynek. Dla Balskiego było to jubileuszowe, dziesiąte zwycięstwo. Łukasz dał po walce popis błazenady, czym chyba jednoznacznie skreślił się w polskim boksie. Nie ma co mówić o Janiku. Warto mówić o Balskim. Ten chłopak ma za sobą ledwie 10 pojedynków, a już bardzo ciekawe nazwiska w rekordzie. Nie wiadomo jak potoczyłby się pojedynek z Meroro, ale być może Panowie będą jeszcze mieli okazję się spotkać. Jestem natomiast przeciwny zestawianiu Adama z innym młodym, niepokonanym Polakiem, Michałem Cieślakiem. Po co wybijać się wzajemnie? Nie lepiej, aby obu naszych popchnąć w kierunku europejskich, a później światowych pasów? Adam Balski pokazuje, że warto na niego postawić.




Druga połowa gali to już pojedynki największych gwiazd. Rozpoczął ją Maciej Sulęcki, który obecnie jest na najlepszej drodze, aby dostać walkę o mistrzostwo Świata. "Striczu" wystrzelił w górę po niespodziewanej wygranej przed czasem z Grzegorzem Proksą. Co ciekawe, był to dopiero jego czwarty nokaut w 19 walce. Od tego czasu stoczył sześć pojedynków i wszystkie zakończył noautem wygrywając m.in. z Hugo Centeno Juniorem i Derrickiem Findleyem. W Gdańsku pierwotnie miał bić się z Australijczykiem, Rocky Jerkiciem, jednak nastąpiła zmiana i miejsce Jerkicia zajął Damian Ezequiel Bonelli z Argentyny. 39-letni "El Pollero" był jednak tylko mięsem armatnim i Polak rozstrzelał go w ciągu trzech rund, co wcześniej zapowiadał. Sulęcki, któremu niedawno powiększyła się rodzina, zapowiedział, że szkoda mu czasu i zdrowia na walki z takimi zawodnikami i potrzebuje dużego pojedynku z dużym nazwiskiem. Jest ponoć gotowy na walkę o pasy, czy to w limicie kategorii super półśredniej czy w średniej wymieniając nawet nazwisko samego Gennady Golovkina. "Striczu" obecnie legitymuje się świetnym rekordem 25 wygranych, żadnej porażki. Łączy on walki w Polsce z tymi w USA i jego kariera nabrała odpowiedniego rozpędu. To w tej chwili jeden z najlepszych - o ile nie najlepszy - pięściarz w polskich barwach. Bonelli zapoznał się z deskami już w drugiej rundzie, a w kolejnej zrobił to jeszcze dwukrotnie przed poddaniem ze strony narożnika.



Pojedynek Mateusza Masternaka z Ismailem Sillakhem zapowiadał się - przynajmniej w mojej ocenie - na jeden z najbardziej zaciętych i taki był. Ukrainiec okazał się najlepiej przygotowany ze wszystkich pięściarzy z zagranicy występujących na PBN i sprawił Masternakowi sporo problemów. Polak musiał wznieść się na wyżyny swoich umiejętności, aby minimalnie pokonać rywala. Poczatek należał do Sillakha, który po pierwszej rozpoznawczej rundzie wygrał dwie kolejne. W czwartej odsłonie nastąpiło przełamanie "Mastera", akcja lewy-prawy prosty i Ukrianiec znalazł się na deskach. Walka miała kilka zwrotów akcji, bo kiedy w środkowych rundach przewagę zyskiwał Mateusz, w ósmej odsłonie to on był liczony po przyklęknięciu na kolano. Ostatnie dwie rundy były wyrównane, ale Polak zaakcentował końcówkę czym zyskał przychylność arbitrów, którzy w komplecie dali mu minimalną wygraną. Nie była to jednak dobra walka Masternaka. Znów walczył w jednym tempie, znów uparł się na jedną akcję, która początkowo wchodziła, ale później Sillakh się na nią uczulił. Nie radził sobie ze zmianą pozycji Ukraińca na mańkuta i - co chyba najważniejsze - zatracił instynkt zabójcy, który cechował go od początku kariery. Kiedy mocno trafił rywala, nie poszedł za ciosem, nie zaryzykował. Jeśli przegrałby tą walkę, mógłby mieć pretensje tylko do siebie. Tym bardziej słabo wypadł Mateusz, gdyż Sillakh przed tą walką przegrywał trzykrotnie za każdym razem kończąc walkę na deskach - z Grachevem, Kovelevem i Vlasovem. "Master" jest ponoć bliski dużej walki, być może nawet o któryś z pasów. Jeśli wierzy, iż może taki pas zdobyć, musi zmienić coś w swoim nastawieniu podczas walki. Więcej agresji i luzu, a mniej kalkulacji.
Przy okazji tej walki chciałbym odnieść się do oceny Macieja Miszkinia. Miszkiń przed walką stawiał na wygraną Ismaila Sillakha i podczas walki na siłę punktował jego wygraną nad Polakiem, mówiąc później że dwie ostatnie rundy przyznał Ukraińcowi - absurdalnie. Nie wiem co jest na rzeczy, ale nie podoba mi się taka stronniczość.




Doczekaliśmy się my, kibice i doczekał się on - Krzysztof Głowacki wrócił w końcu na ring po ubiegłorocznej przegranej z Oleksandrem Usykiem. "Główka" początkowo miał zmierzyć się z Amerykaninem, Brianem Howardem, ale w jego miejsce wskoczył ostatecznie Hizni Altunkaya. Legitymujący się świetnym rekordem 29-0 Turek z niemieckim paszportem miał przetestować nieco zardzewiałego Polaka, ale był tylko ruchomym workiem treningowym i skończył tak, jak się wszyscy spodziewali. Głowacki naruszył Altunkayę w drugiej rundzie i posłał go na deski. Turek poczuł siłę pięści Krzyśka i schował się za podwójną gardą. W takiej pozycji dotrwał do piątego starcia, kiedy to dwukrotnie był liczony przez sędziego. Głowacki był wyraźnie zły, iż rywal nie chce się z nim bić. Ostatecznie Hizni poddał walkę przed rozpoczęciem szóstej rundy godząc się na pierwszą zawodową porażkę. Krzysiek Głowacki zrzucił rdzę, zapowiedział, iż nie chce już więcej tak długich przerw i wyraził nadzieję na angaż do turnieju WBSS. W tej walce pokazał dużą siłę rażenia, którą może stopować dużo trudniejszych przeciwników niż Altunkaya. Oby takie walki już tylko przed Krzyśkiem.



Tomasz Adamek to magnes sam w sobie. To on był gwiazdą tej gali, to on jest ulubieńcem Mateusza Borka i to on miał zaczarować halę w walce wieczoru. Dla Adamka zapełnia się hala, dla niego przychodzą kibice. "Góral" trzykrotnie zapowiadał już emeryturę i trzykrotnie wracał do boksu. Tam było i tym razem. Jego testem miał być Solomon Haumono z Nowej Zelandii. Ten okazał się jednak bardzo słabo dysponowany. Przez całe 10 rund ani razu nie zaryzykował, człapał po ringu i rzadko decydował się na zadanie ciosów. Adamek - choć już 40-letni - wyglądał przy nim jak młodzieniaszek. Obskoczył go, wypunktował, wypykał i mało brakowało, a zastopowałby. Jak zwykle zaprezentował dobrą pracę nóg, a nowy trener Gus Curren wprowadził kilka nowych elementów, m.in. frontalną postawę. Przed walką Adamek powiedział, iż jeśli nie wygra przekonująco, to kończy karierę. Wygrał praktycznie do jednej bramki, ale rywal był okrutnie słaby. Czy to jest zwycięstwo przekonujące - na to pytanie musi odpowiedzieć sobie sam Adamek, ale w kuluarach mówi się już o dużej zagranicznej walce, którą dla Adamka szykuje Mateusz Borek. Wygląda więc na to, że karuzela będzie się kręcić nadal. Tak jak większość myślała, "Góral" wygrał i rozbłyśnie nadzieja na walkę o mistrzostwo Świata. Jeśli przegra, nie pożegna się przecież z kibicami porażką. I tak w kółko. Mam swoje zdanie na ten temat - według mnie nie powinien już więcej boksować - wygrał walkę, zaprezentował się dobrze. Niech takiego zapamiętają go kibice. Tomku, trzeba wiedzieć kiedy zejść ze sceny! Tym bardziej, iż to nie pieniądze są ponoć powodem powrotu...



"W komplecie" - tak nazwałem roboczo tytuł dzisiejszego podsumowania, bo nie było większych niespodzianek. Za taką można jedynie uznać porażkę "Norasa", ale dla mnie to absolutnie niespodzianka nie była. Szkoda tylko, że Ewa Brodnicka nie dołączyła poziomem do swoich kolegów, tylko po raz kolejny trzeba było ją ciągnąć za uszy. 
Gala to jednak "Nowe rozdanie" - dla kogo nowe? Na to pytanie odpowiedzcie sobie sami...
Walką wieczoru - według mnie - starcie Masternaka z Sillakhem. Rozczarowaniem są zawodnicy przyjezdni - Haumono, Altunkaya, Bonelli i Tlatlik zaprezentowali się bardzo słabo. Wśród Polaków - oczywiście Łukasz Janik pokazał, iż nie ma co robić z tym Panem interesów i na tym sprawa powinna się zamknąć. 

Jeszcze jedno - tytuł największego wygranego gali dla Grzegorza Proksy. Świetny, rzeczowy komentarz. Proksa pokazał, że zna boks od podszewki, dobrze punktował walki, dobrze je oceniał i dobrze czytał boks. Do tego dysponuje dużym zasobem słów i jest  bardzo inteligentny. To kolejny, obok Maćka Miszkinia i Alberta Sosnowskiego pięściarz, który dobrze radzi sobie w studio. 
Kolejny raz ciężko było słuchać Andrzeja Kostyry - rażące błędy - w wypowiadaniem nazwisk, z myleniem imion, z porównaniami w stylu "zmarszczki po 60-tce". Z całym szacunkiem dla dużej wiedzy Pana Kostyry - czy naprawdę on ma dożywotni kontrakt na komentowanie boksu? 
Uważacie, że Miszkiń z Proksą nie poradziliby sobie lepiej we dwójkę?


Gala na duży plus. Bardzo dobry debiut Mateusza Borka. Pokazał, że można na jednej gali zebrać kilku świetnych zawodników. To był niejako prztyczek w nos dla Andrzeja Wasilewskiego i Tomasza Babilońskiego. Da się, Panowie. Da się!


Zdjęcia pochodzą ze strony www.ringpolska.pl

poniedziałek, 19 czerwca 2017

Ranking "RED CORNER" / light heavyweight / czerwiec '17

Czekaliśmy wszyscy na pojedynek rewanżowy pomiędzy Andre Wardem, a Sergeyem Kovalevem, aby ostatecznie rozwiać wątpliwości i dowiedzieć się, który z nich jest najlepszym zawodnikiem w limicie kategorii półciężkiej. Teraz już to wiemy, a także obsadziliśmy pozostałe miejsca w naszym rankingu. Waga półciężka jest specyficzna - jest tu dokładnie trzech pięściarzy, którzy wyraźnie są ponad resztą oraz cała rzesza zawodników dobijających się gdzieś w pobliże podium. W każdym roku pojawiają się nowe, ciekawe nazwiska aspirujące do walk o tytuły. A w tej wadze o tytuły jest wyjątkowo ciężko. W naszym rankingu pojawiło się sześć nowości, a więc sześciu pięściarzy z zestawienia wypadło. Rekordzista awansował aż o siedem miejsc. O tyle samo spadł także... Polak.
Oto ranking na czerwiec 2017 roku:

#1
Andre Ward
32-0 (16 KO)

(+1) Mistrz federacji WBA, WBO i IBF oraz zdecydowany lider tego limitu, który po dwukrotnym pokonaniu dotychczasowego lidera, Sergeya Kovaleva nie ma już więcej wyzwań w tym przedziale wagowym. Absolutna czołówka rankingu P4P bez podziału na kategorie wagowe.

#2
Sergey Kovalev
30-2-1 (26 KO)

(-1) Dwie kolejne porażki w pojedynkach na szczycie spychają Rosjanina z pozycji lidera, jednakże tylko na drugie miejsce. "Krushera" chętnie teraz zobaczylibyśmy w walce o pas WBC, z Adonisem Stevensonem.

#3
Adonis Stevenson
29-1 (24 KO)

(-) Bez zmian u "Supermana". Niby od czasu ostatniego rankingu wygrał dwa pojedynki, jednak poziom jego rywali nieco obniża jego pozycje. Ostatecznie pomimo dwóch porażek Kovaleva, Stevenson pozostaje na miejscu trzecim.

#4
Eleider Alvarez
23-0 (11 KO)

(+1) "Storm" dzięki dużej aktywności awansuje o jedną pozycję i jest teraz pierwszym poza podium. W ostatnim roku wygrał aż cztery pojedynki, m.in. wyrzucając z rankingu Jeana Pascala. Wciąż niepokonany i czekający na swoją szansę walki o tytuł WBC z Adonisem Stevensonem.

#5
Artur Beterbiev
11-0 (11 KO)

(-1) Spadek o jedno oczko ze względu na małą aktywność. W ostatnich 12 miesiącach tylko raz wchodził do ringu wygrywając w pierwszej rundzie. W lipcu zmierzy się z Enrico Koellingiem w eliminatorze do pasa IBF. W następnym pojedynku może zawalczyć z Andre Wardem lub odwiecznym rywalem, Sergeyem Kovalevem.

#6
Oleksandr Gvozdyk
13-0 (11 KO)

(+4) Kolejny przedstawiciel wschodniej szkoły boksu. Gvozdyk notuje dość spory awans dzięki trzem zwycięstwom, m.in. z Isaakiem Chilembą. Ostatnie siedem walk kończył przed czasem i jest blisko dużego pojedynku, być może o pas.

#7
Joe Smith Jr
23-1 (19 KO)

(N) Bezsprzecznie odkrycie ostatniego roku. Przy publikacji ostatniego rankingu był postacią anonimową. Niestety, świat usłyszał o nim po szybkim nokaucie na Andrzeju Fonfarze. Pod koniec roku dosłownie wyrzucił z boksu Bernarda Hopkinsa. W lipcu powalczy z Sullivanem Barrerą - wygrany będzie blisko walki o tytuł.

#8
Sullivan Barrera
19-1 (14 KO)

(N) Druga nowość w zestawieniu. Nieobecny w poprzednim rankingu ze względu na porażkę z Andre Wardem, jednak efektowna wygrana nad Vyacheslavem Shabranskyy'm i Paulem Parkerem ustawiła go w dość ścisłej czołówce tego limitu. W lipcu bije się z Joe Smithem o pozycje pretendenta.

#9
Dmitry Bivol
11-0 (9 KO)

(+6) Duży skok i pewne miejsce w czołówce dla młodego i perspektywicznego Rosjanina, tymczasowego mistrza Świata WBA. 27-latek wygrał w tym roku już trzy walki, w tym m.in. z Robertem Berridge'm i Cedrikiem Agnew. 

#10
Marcus Browne
19-0 (14 KO)

(+1) Awans o jedną pozycje w porównaniu z ubiegłorocznym rankingiem Marcus Browne zawdzięcza sobie przede wszystkim wygraną nad Thomasem Williamsem Juniorem, czym wyrzucił rodaka z zestawienia. Jest także po minimalnej i kontrowersyjnej wygranej z Radivoje Kalajdziciem, a przed planowaną na lipiec walką z Seanem Monaghanem.

#11
Erik Skoglund
26-0 (12 KO)

(+7) Największy awans w tegorocznym zestawieniu dla Szweda. Skoglund co prawda zaliczył tylko jedną wygraną walkę, ale potknięcia rywali sprawiły, że ciągle niepokonany pięściarz notuje duży skok w górę rankingu. W niedługim czasie być może zobaczymy go w turnieju WBSS w niższym limicie.

#12
Isaac Chilemba
24-5-2 (10 KO)

(-3) "Golden Boy" z Malawi spada o trzy pozycje ze względu na trzy kolejne przegrane walki, w tym dwie w ostatnim roku. Mierzy się on jednak z samymi kozakami tego limitu, kolejno z Eleiderem Alvarezem, Sergeyem Kovalevem i Oleksandrem Gvozdykiem. W dalszym ciągu to jeden z najtwardszych pięściarzy kategorii półciężkiej i świetny tester.

#13
Juergen Braehmer
48-3 (35 KO)

(-5) O pięć pozycji w dół spada były mistrz Świata, Niemiec Juergen Braehmer, który w swoim ostatnim występie przegrał pechowo przez kontuzję z Nathanem Cleverly'm. Rehabilitacja i mała aktywność w ringu sprawia, iż musi ustąpić miejsca młodym wilkom.

#14
Andrzej Fonfara
29-5 (17 KO)

(-7) Z siódmego na czternaste miejsce leci niestety Polak. To największa obsuwa w całym zestawieniu, ale na chwilę obecną tak wygląda właśnie pozycja Fonfary w tej wadze. Przyczyniły się do tego szybkie porażki "Polskiego Księcia" z Joe Smithem Juniorem i Adonisem Stevensonem. Polak wygrał co prawda walkę z Chadem Dawsonem, ale rzutem na taśmę.

#15
Nathan Cleverly
30-3 (16 KO)

(+2) W ostatnim czasie bije się Walijczyk ledwie raz rocznie, ale w ubiegłym roku zanotował cenną wygraną nad Juergenem Braehmerem zabierając mu regularny pas federacji WBA. Od ośmiu miesięcy pozostaje jednak nieaktywny.

-----------------------------------------------------

#16
Igor Mikhalkin
20-1 (9 KO)

(N) Wyraźna wygrana nad Thomasem Oosthuizenem dała Mikhalkinowi pas IBO i miejsce w naszym rankingu. Rosjanin ma na koncie tylko jedną porażkę, którą w 2010 roku zafundował mu Aleksy Kuziemski.

#17
Dominic Boesel
24-0 (9 KO)

(N) Kolejna nowość w rankingu to Niemiec, Dominic Boesel. Pięściarz bije się na razie tylko przed własną publicznością, ale pozostaje niepokonany, a w rekordzie ma już kilka ciekawych nazwisk takich jak Timy Shala, Sami Enbom czy nasz Norbert Dąbrowski. 

#18
Umar Salamov
19-0 (14 KO)

(-2) Spadek o dwa miejsca pomimo aż trzech wygranych pojedynków - tak też może się zdarzyć. Rosjanin ustąpił miejsca kilku innym pięściarzom, którzy według nas wykazali się w ostatnich 12 miesiącach nieco bardziej. 

#19
Radivoje Kalajdzić
22-1 (15 KO)

(N) Bośniak świetnie zaprezentował się w walce z Marcusem Browne'm, której naszym zdaniem nie przegrał, a później poprawił to przekonującym nokautem nad niepokonanym Travisem Peterkinem. Twardziel, któremu należy się miejsce w zestawieniu, na razie na przedostatnim miejscu.

#20
Sean Monaghan
28-0 (17 KO)

(N) Niepokonany 35-latek, który w dalszym ciągu pozostaje bez prawdziwego testu. Taki sprawdzian czeka go w lipcu, kiedy zawalczy z Marcusem Browne'm. Miejsce nr 20 na zachętę przed tą walką. 

Z rankingu wypadli:

(6) Thomas Williams Jr
(12) Jean Pascal
(13) Julio Cesar Chavez Jr - zmiana kategorii wagowej
(14) Chad Dawson
(19) Vyacheslav Shabranskyy
(20) Edwin Rodriguez - nieaktywność

Ze względu na doznane porażki z tegorocznym rankingiem pożegnali się wysoko notowani Thomas Williams Jr, Jean Pascal, Chad Dawson oraz Vyacheslav Shabranskyy. Edwin "La Bomba" Rodriguez przez ostatnie 12 miesięcy nie wchodził do ringu, natomiast Julio Cesar Chavez wędruje między limitami, a w ostatniej walce wyszedł do Saula Alvareza kompletnie nieprzygotowany. 

środa, 14 czerwca 2017

Ward vs Kovalev czyli walka o prestiż, pasy i nieśmiertelność...

Atmosfera przed tym pojedynkiem podgrzewana jest już od listopada, bo to właśnie wtedy Ci dwaj dżentelmeni spotkali się w ringu po raz pierwszy. Przed pierwszą walką mówiono i pisano, że jest to pojedynek o miano najlepszego pięściarza Świata bez podziału na kategorie wagowe. Ostatecznie w ringu Amerykanin i Rosjanin dali świetne widowisko, a walka była bardzo bliska remisu. Finalnie zero spadło z rekordu Kovaleva, z czym "Krusher" nie może pogodzić się do dziś. Sędziowie tamtego pojedynku punktowali jednomyślnie, wszyscy ocenili tamtą walkę w stosunku 114-113 dla Andre Warda, pomimo desek z drugiej rundy.


O werdykcie mówi się do dzisiejszego dnia. Jedni sądzą, że jest sprawiedliwy, inni iż kontrowersyjny. Prawda jest taka, że to Rosjanin lepiej wszedł w pojedynek i wygrywał pewnie pierwsze rundy zgarniając także bonus za liczenie Amerykanina. W połowie starcia sytuacja jednak się odmieniła, punktować Kovaleva zaczął Ward i to on zdecydowanie lepiej finiszował. Jeszcze przed ogłoszeniem punktacji sędziów wiadome było tylko jedno - to musi się skończyć rewanżem. Arbitrzy opowiedzieli się za Wardem i to on pozostał niepokonany. Kovalev musiał oddać pasy. W nocy z soboty na niedzielę kibice będą świadkami walki rewanżowej. "Krusher" marzy, by z powrotem zgarnąć mistrzowskie tytuły, natomiast "S.O.G." nie zamierza ich oddać. Walka toczy się o tytuły WBC, WBA i IBF w wadze półciężkiej, ale także - a może i przede wszystkim - o niesamowity prestiż, a wręcz nieśmiertelność w tym sporcie...


Andre "S.O.G." Ward to już chyba legenda współczesnego boksu. To pięściarski geniusz, który ostatni raz przegrał walkę mając... 12 lat. Od tamtej pory zapowiedział, że więcej nie przegra i słowa dotrzymuje. Ma na koncie 31 kolejnych wygranych walk na zawodowych ringach, istną aleję gwiazd w rekordzie oraz mistrzowskie pasy w dwóch kategoriach wagowych. To gigant współczesnych czasów, jeden z najlepszych pięściarzy Świata rankingu P4P, a spora liczba ekspertów mówi, że absolutny numer jeden.


Mówiąc o "Synu Boga" warto zacząć od samego początku. Amerykanin jako amator stoczył 115 pojedynków, z czego wygrał... 110. Przegrał pięciokrotnie, ale trzeba dodać, że zaczął w wieku... 10 lat. Ostatnią porażkę poniósł w 1996 roku mając lat 12. Ostatnie sześć lat amatorskiej kariery to ponad 70 kolejnych wygranych walk. Ward to wielokrotny mistrz Stanów Zjednoczonych w poszczególnych kategoriach wiekowych i wagowych. W 2004 roku wystąpił na Olimpiadzie w Atenach i dosłownie przejechał się po rywalach zgarniając w cuglach złoty medal. Z każdym przeciwnikiem wygrywał minimum siedmioma punktami, co jest przepaścią. W tym samym roku doczekał się zawodowego debiutu...


Na zawodowstwie mistrz Olimpijski zaczął z wysokiego "C". Nie obchodziły go walki z rywalami o ujemnych bilansach. Od razu przeszedł do wyższego pułapu. Tylko debiut odbył się na dystansie czterech rund, a spośród 31 zawodowych rywali, tylko jeden miał w rekordzie więcej porażek niż zwycięstw, a Ward walczył z nim tylko i wyłącznie z powodu kontuzji wcześniej planowanego, innego rywala.


Po dwóch latach od debiutu Ward miał już na koncie 10 zwycięstw, w tym wygraną przed czasem z solidnym Andy'm Kolle i punktową z Derrickiem Findleyem i Darnellem Boone'm. Boone był tym, który po raz pierwszy rzucił Andre na deski. To ten sam zawodnik, który stoczył wyrównany, zakończony niejednogłośną decyzją pojedynek z Sergeyem Kovalevem i... jako jedyny znokautował Adonisa Stevensona. W kolejnych miesiącach Andre Ward sukcesywnie poprawiał swój rekord rozbijając w pył coraz to mocniejszych oponentów. W 2008 roku zdobył wakujący pas WBO NABO, który dwukrotnie obronił, m.in. wysoko punktując twardego Edisona Mirandę.


W 2009 roku Amerykanin wystąpił w piekielnie silnie obsadzonym turnieju Super Six w wadze super średniej. W turnieju wzięło udział sześciu pięściarzy, którzy musieli w fazie grupowej stoczyć po trzy pojedynki. Za wygrane otrzymywało się punkty i klasyfikowało pięściarzy w formie tabeli. Do półfinału awansowało czterech, a do finału dwóch. W turnieju oprócz Andre Warda wzięli udział także Jermain Taylor, Andre Dirrell, Arthur Abraham, Mikkel Kessler, Carl Froch i Andre Ward. W międzyczasie Jermaina Taylora zastąpił Allan Green, a Mikkela Kesslera Glen Johnson. "S.O.G." w pierwszej walce spotkał się z Kesslerem. Duńczyk nabawił się kontuzji oka, przez co sędziowie podliczyli karty punktowe po rozegraniu 11 rund, uznając wysoką wygraną Warda. Amerykanin zdobył tym samym mistrzowski pas WBA, który wcześniej dzierżył właśnie Kessler. W drugim występie w turnieju Andre miał zmierzyć się z Jermainem Taylorem, ale tego w turnieju zastąpił Allan Green. Ward wygrał z nim wszystkie rundy broniąc swojego pasa po raz pierwszy. Do etapu półfinałowego przeszli Ward, Froch, Abraham i Johnson. W pierwszym półfinale "Syn Boga" wysoko odprawił niemieckiego "Króla Arthura" i zameldował się w finale turnieju. Tam spotkał się z posiadaczem pasa WBC, Carlem Frochem z Wielkiej Brytanii. Finał odbył się pod koniec 2011 roku. Andre Ward wygrał w stosunku 118-110, 115-113 i 115-113, zwyciężył w całym turnieju kończąc go z dwoma tytułami mistrzowskimi. Ten turniej to była trampolina do sławy Amerykanina.




W kolejnym pojedynku Ward zmierzył się z mistrzem Świata wyższej kategorii, opromienionym wygraną walką nad Bernardem Hopkinsem, Chadem Dawsonem. Dawson dla Warda zszedł do niższego limitu, jednak dysponujący gorszymi warunkami fizycznymi "S.O.G." pokazał mu miejsce w szeregu trzykrotnie rzucając na deski i kończąc walkę przed czasem. W 2013 roku rozpracował natomiast twardego i niepokonanego wcześniej Edwina Rodrigueza. To była ostatnia walka Warda przed... nieplanowaną, półtoraroczną przerwą spowodowaną narastającym konfliktem zawodowym z promotorem, Danem Gossenem. Sprawę nieoczekiwanie rozwiązała śmierć Gossena. Andre mógł z czystą głową wrócić na ring w wyższym limicie.


Rozpoczął od pojedynku z Paulem Smithem zakończonym przed czasem. Później rozprawił się z jednym z najlepszych pięściarzy tego limitu, Sullivanem Barrerą rzucając go w trakcie walki na matę. W sierpniu 2016 roku spotkał się z Alexandrem Brandem, ale już wówczas było wiadomo, że na listopad planowana jest wielka walka z Sergeyem Kovalevem o trzy mistrzowski pasy. Ward wygrał minimalnie, lecz jednogłośnie i to on do długo wyczekiwanego rewanżowego starcia wyjdzie jako mistrz. Wciąż niepokonany mistrz.


Sergey Kovalev nie miał takich sukcesów amatorskich jak Andre Ward, nie wystąpił też na Igrzyskach Olimpijskich. Jest wielokrotnym medalistą mistrzostw Rosji i Europy juniorów i seniorów zarówno indywidualnie, jak i drużynowo. Rosjanin jest rok starszy od Amerykanina, jednak na zawodową karierę zdecydował się zdecydowanie później, bo aż w 2009 roku, mając 26 lat. Jako główny powód podaje złe traktowanie go w drużynie i konflikt z rosyjską federacją bokserską faworyzującą jego dawnych rywali, Artura Beterbieva i Matveya Korobova. "Krusher" przegrał z Korobovem w finale mistrzostw Rosji w 2004 roku, a Beterbievowi uległ trzy lata później w półfinale tego samego turnieju. Karierę amatorską skończył z bardzo dobrym rekordem 195 wygranych przy tylko 18 porażkach.


Rosjanin przeprowadził się do Stanów Zjednoczonych i to tam kontynuował bokserską przygodę. Zaczął ostrożniej niż Ward, od pięciu czterorundówek i zdecydowanie niższego poziomu rywali. Pierwsze cztery walki wygrał w pierwszej rundzie, a w pierwszych dziewięciu pojedynkach nie wyszedł poza rundę drugą. Problemy napotkał dopiero w październiku 2010 roku, kiedy to spotkał się ze wspomnianym Darnellem Boone'm. W grudniu tego samego roku po raz pierwszy wystąpił przed rosyjską publicznością wygrywając po sześciu rundach z Karenem Avetisyanem. W następnym roku stanął w ringu z niegroźnym Groverem Youngiem, który jednak sfaulował Kovaleva w drugiej rundzie na tyle, że walka nie mogła zostać kontynuowana. Sędziowie orzekli techniczny remis, mocno krzywdzący Rosjanina.


W następnej walce "Krusher" znów przyjechał do Rosji i spotkał się z rodakiem, Romanem Simakovem o tytuł WBC krajów azjatyckich. Ta walka okazała się brzemienna w skutkach. Kovalev wygrał z Simakovem w siódmej rundzie, a 27-letni Rosjanin jeszcze w hali stracił przytomność i szybko został odwieziony do szpitala. Tam postanowiono wprowadzić go w stan śpiączki farmakologicznej i przeprowadzić operacje mózgu. Po niej nie udało się wybudzić Romana, który trzy dni po walce zmarł w szpitalu. Sergey nie mógł pogodzić się z tą sytuacją, obwiniał siebie za śmierć kolegi, próbował kontaktować się z rodzicami Simakova, jednak bezskutecznie. Jego menedżer wykupił nawet bilety lotnicze do Jekaterymburga, jednak rodzice przylecieli do szpitala kiedy ich syn już nie żył. Kovalev rozpatrywał nawet opcję zakończenia kariery, ale ostatecznie wszedł ponownie do ringu, a gażę za rewanżowy pojedynek z Darnellem Boone'm w całości przekazał rodzinie Romana Simakova.


Kariera "Krushera" nabrała tempa w 2013 roku. Wówczas pokonał on kolejno Gabriella Campillo i Corneliusa White'a, po czym przystąpił do walki o światowy czempionat przyjeżdżając na teren rywala i przy jego kibicach, w Cardiff znokautował Nathana Cleverly'ego sięgając po pas federacji WBO. Później było podobnie - w pierwszej obronie szybko odprawił Ismaila Sillakha, w drugiej Cedrica Agnew, a w trzeciej Blake'a Caparello. Australijczyk świetnie wszedł w walkę rzucając Kovaleva w pierwszej rundzie na deski, ale Rosjanin szybko się otrząsnął i podrażniony skończył walkę już w drugiej rundzie.



Następna walka okazała się kluczowa. "Krusher" zmierzył się między linami z Bernardem Hopkinsem, pięściarzem-legendą, mistrzem Świata federacji WBA i IBF, mającym obchodzić za dwa miesiące swoje 50-te urodziny. Kovalev zepsuł jednak Amerykaninowi święto, w pierwszej rundzie fundując mu liczenie, a później wygrywając każdą kolejną rundę aż do końca walki. Wygrywając z Hopkinsem Kovalev zyskał miano niezniszczalnego. Później zniszczył Jeana Pascala, Nadjiba Mohammediego i jeszcze raz Kanadyjczyka. W połowie ubiegłego roku przyjął jeszcze w w tej samej hali, w której walczył z Simakovem Isaaca Chilembę i wypunktował go wyraźnie. W listopadzie spotkał się z Andre Wardem...



Andre Ward

Wiek: 33
Wzrost: 183cm
Zasięg: 180cm
Waga: ok. 79kg
Rekord: 31(15 KO) - 0
Rundy: 230
Debiut: 2004
Sukcesy:
WBO World light heavyweight (2016-...)
IBF World light heavyweight (2016-...)
WBA Super World light heavyweight (2016-...)
WBA Super World super middleweight (2009-2013)
WBO International light heavyweight (2016)
WBO NABO super middleweight (2008)

Sergey Kovalev


Wiek: 34
Wzrost: 183cm
Zasięg: 184cm
Waga: ok. 79kg
Rekord: 30(26 KO) - 1 - 1
Rundy: 126
Debiut: 2009
Sukcesy:
WBO World light heavyweight (2013-2016)
IBF World light heavyweight (2014-2016)
WBA Super World light heavyweight (2014-2016)



 Co rzuca się w oczy? Chyba przede wszystkim ilość przeboksowanych rund. Rosjanin stoczył w ringu o jedną walkę więcej, a stoczył ponad 100 rund mniej. Ma zdecydowanie większy odsetek nokautów. Co ciekawe, Ward jest na zawodowstwie pięć lat dłużej. Jak sprawę widzą bukmacherzy? Mają twardy orzech do zgryzienia. Przed pierwszą walką widzieli minimalnego faworyta w osobie Andre Warda i nie pomylili się. Teraz jest podobnie, ale to głównie dlatego, iż ciężko wyobrazić sobie przegrywającego Amerykanina. On jest przecież z innej galaktyki. Z drugiej strony Kovalev pokazał w pierwszej walce, iż Warda da się trafić i posłać na deski. Wtedy walki nie skończył, ale teraz zapowiada, że się nie zawaha. Panowie prezentują zupełnie odmienne style. Amerykanin bazuje na świetnej technice, szybkości i genialnej wręcz obronie, dzięki czemu nie daje sobie zrobić krzywdy. "Krusher" to z kolei lodołamacz. Jak wskazuje jego pseudonim, kruszy obrony rywali, dobiera się do nich i niszczy ciosami. Pierwsza walka pokazała, że początek należał do Rosjanina, a końcówka do "Syna Boga". Kondycja jednak nie powinna grać tu większej roli. Obaj to w 100% profesjonaliści.


Znakomicie dobrani zostali sędziowie tej walki. Trzecią osobą w ringu będzie doświadczony arbiter, jeden z najlepszych obecnie sędziów ringowych, Tony Weeks. Jak to się więc stało, że... nigdy on nie sędziował walki ani Warda, ani Kovaleva? Weeks pracował przy olbrzymiej ilości walk mistrzowskich, jednak nigdy nie z Amerykaninem i Rosjaninem w rolach głównych. Będzie neutralny. Podobnie małą wiedzę będą mieli sędziowie na stołkach - do pracy przy tej walce zaproszeni zostali Glenn Feldman, Dave Moretti i Steve Weisfeld. Całkowicie neutralny powinien być Dave Moretti. Jemu nigdy nie było dane punktować walk ani Warda ani "Krushera". Glenn Feldman pracował dwukrotnie przy walkach "S.O.G." - w 2006 roku podczas walki z Andy'm Kolle i w 2010 z Allanem Greenem (120-108). Widział on także z bliska deski Sergeya Kovaleva w walce z Blake'm Caparello. Najwięcej doświadczenia może mieć Steve Weisfeld, ale tylko w przypadku walk Rosjanina. Punktował on starcia 34-latka z Darnellem Boone (rewanż), Gabrielem Campillo, Nadjibem Mohammedim i pierwszą walkę z Jeanem Pascalem (70-62). Nie punktował walk Andre Warda. Moim zdaniem bardzo dobrze wytypowany sędzia ringowy i trójka punktujących na kartach.


Nie ma co ukrywać, że rewanż Andre Warda z Sergeyem Kovalevem to najlepsza walka w pierwszej połowie 2017 roku. W drugiej połowie roku dojdzie najprawdopodobniej do starcia Gennady Golovkina z Saulem Alvarezem. Wyniki tych dwóch pojedynków odpowiedzą nam na pytanie o ścisłą czołówkę rankingu P4P bez podziału na limity wagowe. Numerem jeden może zostać któryś z dwójki walczącej w sobotnią noc, ale potrzebna byłaby przekonująca wygrana, a takiej ciężko się spodziewać. Obstawiam, iż znowu będzie to ciężka do punktowania, wyrównana konfrontacja. Konfrontacja podwyższonego ryzyka - obaj się już znają, a ich pierwszy pojedynek to wykład, z którego muszą czerpać. Kompletnie nie wiem, który z nich lepiej odrobi lekcje...