wtorek, 23 lipca 2019

Przegląd szczytu P4P.

Mamy już pierwszą połowę 2019 roku za sobą, a druga rozpoczęła się od kilku bardzo ciekawych konfrontacji. Jak doskonale wiecie, na koniec każdego roku kalendarzowego przedstawiam swoje TOP50 P4P i za każdym razem mam nie lada problem, aby poprawnie "ustawić" czołówkę. W tym roku nie będzie inaczej i widzę to już po jego połowie. Przedstawię pierwszą "10" na koniec każdego roku (począwszy od 2016) i zobaczymy, kto utrzymuje się na szczycie, a kto z niego wypadł. Sprawdzimy także, czy do bram raju puka ktoś zupełnie nowy...


A więc..
W 2016 roku czołówka wyglądała tak: Crawford, "Chocolatito", Ward a dalej Golovkin, Lomachenko, Kovalev, "Canelo", "Pacman", Rigondeaux, dziesiątkę zamknął Carl Frampton.
W 2017 roku podium to znowu Crawford, a także "GGG" i Lomachenko. Dalej znaleźli się "Canelo", Mikey Garcia, Kovalev, Usyk, Thurman, Santa Cruz i pojawił się także Anthony Joshua.
Przed rokiem pozycję lidera po raz kolejny utrzymał Terence Crawford, a na podium znalazł się także Lomachenko i "Canelo" Alvarez. Zaraz za nimi uplasowali się Usyk, Golovkin, Mikey Garcia, pojawili się także Errol Spence Jr, Naoya Inoue, dalej Anthony Joshua, a "10" zamknął Miguel Berchelt.

Jak łatwo zauważyć, karierę definitywnie zakończył tylko Andre Ward. Z czołówki wypadli Guillermo Rigondeaux, Carl Frampton, Roman Gonzalez, Sergey Kovalev, a także m.in. Manny Pacquiao. Na samym szczycie od kilku lat znajduje się natomiast genialny Terence Crawford. 

Od Crawforda zacznijmy. To niesamowity, wybitny wręcz pięściarz i co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Obawiam się jednak, że w ostatnim czasie brakuje mu realnych wyzwań. Jego wygrane nad Jose Benavidezem, Jeffem Hornem czy nawet Amirem Khanem były łatwe do przewidzenia. Następnym rywalem Amerykanina ma być za to Egis Kavaliauskas, co też nie rzuca na kolana. "Bud" na pewno utrzyma miejsce w ścisłej czołówce, ale potrzebne mu realne wyzwanie, wygrana w pojedynku 50%-50%. 


Podobnie ma się rzecz z Vasylem Lomachenko. To geniusz, bez krzty wątpliwości. W ostatnim występie dość szybko rozprawił się z Anthony'm Crollą, a w sierpniu zmierzy się z Luke'm Campbellem. Ukrainiec będzie w tym starciu wyraźnym faworytem. Wydaje się, że większym wyzwaniem byłaby walka chociażby z Teofimo Lopezem.


Co innego "Canelo" Alvarez. Wciąż młody Meksykanin sukcesywnie dorzuca do swojego imponującego rekordu świetne nazwiska. W 2019 roku pokonał już Daniela Jacobsa, a na grudzień planowana jest jego walka w dywizji półciężkiej z Sergeyem Kovalevem. Ponadto jako jedyny ma na rozkładzie Gennady Golovkina. 


Oleksandr Usyk ma wszystko, by wreszcie postawić nogę na podium P4P. Zunifikował całą wagę cruiser i czeka na debiut w wadze ciężkiej. Ten jednak nie nadszedł i wciąż czekamy, jak poradzi sobie Ukrainiec w królewskiej kategorii. Ważne będzie także z kim zawalczy, kogo pokona, czy nie zaliczy wpadki. Warto by jednak podtrzymać aktywność i wychodzić do ringu przynajmniej dwa razy do roku.


Gennady Golovkin, Mikey Garcia, Anthony Joshua czy Keith Thurman to pięściarze, których łączy porażka. Porażka, która nieco zrzuci ich z piedestału. Golovkin już odbił się po przegranej z Alvarezem, ale jego przeciwnik nie posiadał znanego nazwiska. Garcia przeszarżował i wyraźnie uległ większemu Errolowi Spence'owi, Anglik zaliczył sporą wpadkę dając się zastopować mniejszemu Andy'emu Ruizowi a Thurman w ostatni weekend zaliczył pierwszą porażkę przegrywając z "Pacmanem" z Filipin. 


Po drugiej stronie barykady są właśnie Spence czy Pacquiao. Amerykanin pozostaje niepokonany, zalicza kolejne, coraz trudniejsze testy, jest bardzo pewny siebie i już ma długofalowy plan ataku na sam szczyt rankingu P4P. W najbliższej walce spotka się z bardzo mocnym Shawnem Porterem, a w 2020 roku ma plan na starcia z Pacquiao i Crawfordem. Manny'emu wielu wróżyło koniec kariery po przegranej z Mayweatherem, a później Hornem. Ten jednak, pomimo 41 lat na karku pokazał, że wciąż należy do czołówki, wygrał z Keithem Thurmanem, w przyszłym roku być może zmierzy się z Amirem Khanem lub Errolem Spence'm.


Do "10" puka kilku pięściarzy z drugiej linii. Warto przyjrzeć się Jaime Munguii. Młodziutki Meksykanin regularnie walczy przynajmniej 4-5 razy w roku, do tego posiada pas mistrzowski i stopniowo podwyższa sobie poprzeczkę. Callum Smith był niedawno przymierzany do walki Saulem Alvarezem. Wygrana w takim pojedynku z miejsca dałaby mu bardzo wysokie miejsce. Jest też Josh Warrington. Brytyjczyk zabłysnął w ostatnim roku, w zeszłym miesiącu pokonał Kida Galahada. Jeśli dołoży do tego jeszcze przynajmniej jedną wygraną w dobrym stylu, będzie sukcesywnie poprawiał swoją pozycję. Bardzo ciekawie zapowiada się finał turnieju WBSS w wadze super lekkiej, gdzie spotkają się niepokonani Regis Prograis i Josh Taylor. Zwycięzca może zakręcić się w okolicach pierwszej dziesiątki rankingu. 


Jak widać, może zrobić się dość gęsto. Ale nie ma co narzekać. Im gęściej, tym ciekawiej. To znak, że mamy możliwość i niewątpliwą przyjemność oglądać w akcji świetnych pięściarzy, a to przecież jest to, co my - kibice lubimy najbardziej. I tego się trzymajmy!

czwartek, 18 lipca 2019

Pacquiao vs Thurman czyli pojedynek doświadczenia z młodością...

Już w najbliższy weekend będziemy świadkami jednej z najlepiej zapowiadających się walk 2019 roku. Spotkają się ze sobą posiadacze pasów WBA w kategorii półśredniej. Manny Pacquiao posiada pas "Regular", natomiast Keith Thurman "Super World". Po ich walce mistrz zostanie jeden. Czego możemy się spodziewać po tej walce? Ciężko powiedzieć, gdyż to starcie ma więcej niewiadomych, niż odpowiedzi. No bo nie możemy być pewni formy Amerykanina, który w styczniu pojawił się w ringu po dwuletniej przerwie spowodowanej kontuzjami i do tego zaprezentował się średnio. W lepszej sytuacji wydaje się być "Pacman", który wygrał dwie ostatnie walki, a dodatkowo po 10-letniej przerwie udało mu się wygrać z przeciwnikiem przed czasem. Nie da się ukryć, że Thurman jest od Filipińczyka 10 lat młodszy i z pewnością silniejszy. Biorąc pod uwagę wszystkie zaistniałe okoliczności, możemy spodziewać się wszystkiego. Zresztą... jak zawsze w boksie.


Manny'ego Pacquiao przedstawiać Wam chyba nie trzeba. Jeden z najwybitniejszych współczesnych pięściarzy, a najwybitniejszy aktywnie boksujący. Mistrz Świata siedmiu kategorii wagowych, który pierwszy światowy tytuł zdobył w 1998 roku, kiedy jego najbliższy rywal miał... 10 lat. Filipińczyk na zawodowych ringach stoczył aż 70 pojedynków, z czego wygrał 61. Pierwsze sześć lat kariery przewalczył przed rodzinną publicznością, ale z biegiem czasu zaczął grać pierwsze skrzypce na ringach za oceanem. Debiut "Pacmana" w Stanach Zjednoczonych przypadł na połowę 2001 roku i była to od razu hala MGM Grand w Las Vegas, czyli dokładnie ta sama, w której w sobotę wyjdzie na przeciw Keitha Thurmana. 


Lista ofiar Filipińczyka jest niesamowicie długa, ale i bardzo obfita. Pierwszym bardzo konkretnym przeciwnikiem Pacquiao był Marco Antonio Barrera, z którym wygrał przed czasem. Kilka miesięcy później, w 2004 roku po raz pierwszy spotkał się z Juanem Manuelem Marquezem. Walka zakończyła się remisem i była początkiem pięknej historii między tymi zawodnikami. Ostatecznie Marqueza "Pacman" pokonał dwa razy, Barrerę też. Podobnie Erika Moralesa. Oprócz nich na rozkładzie Manny'ego znaleźli się chociażby Oscar De La Hoya, Ricky Hatton, Miguel Cotto, Antonio Margarito czy Shane Mosley. Wszystkich wyżej wymienionych Manny pokonał między 2008 a 2011 rokiem.


Jak już wspomniałem Pacquiao przegrywał siedmiokrotnie. Po raz pierwszy mając... zaledwie 17 lat. Pogromcą okazał się Rustico Torrecampo. Trzy lata później sytuacja się powtórzyła - Filipińczyk przegrał znowu przed czasem, znowu w trzeciej rundzie. Tym razem ze swoim rodakiem, Boonsai Sangsuratem. Kolejna przegrana była już bardziej współczesna. Zafundował ją Erik Morales w 2005 roku po bardzo wyrównanej walce. Ostatnie cztery przegrane były już stosunkowo niedawno. Porażki z rąk Tima Bradleya (2012) i Jeffa Horna (2017) były absolutnie niezasłużone, natomiast w międzyczasie Manny przegrał najważniejszą walkę w karierze, z Floydem Mayweatherem (2015) i najtrudniejszą w karierze, z Juanem Manuelem Marquezem, przed czasem (2012). 



Keith Thurman - jak już wspomniałem - jest 10 lat młodszy od swojego rywala i ma dużo mniej doświadczenia. Przy Pacquiao jednak chyba każdy ma mało doświadczenia. Amerykanin jest niepokonany w 29 pojedynkach, a karierę zawodową rozpoczął w listopadzie 2007 roku. Dokładnie w tym samym czasie Filipińczyk po raz drugi wypunktował Marco Barrerę i miał na koncie niemal 50 stoczonych wojen. "One Time" zaczął bardzo mocno. Pierwszych 9 pojedynków rozstrzygnął na swoją korzyść już w pierwszej rundzie, a do wspomnianego MGM Grand zawitał dopiero w 2010 roku wygrywając z Favio Mediną w czwartej rundzie. Od początku kariery wyróżniał się dużą siłą i nokautującym uderzeniem. 


Kariera Keitha zaczęła się na dobre ledwie 6 lat temu. W 2013 roku wygrał 12 rund z Janem Zaveckiem w eliminatorze do pasa WBO. Pasa, o który ostatecznie nigdy nie zawalczył. Od następnej walki, z Diego Chavesem Thurman jest mistrzem Świata WBA w wersji tymczasowej, a od walki z Robertem Guerrero może mianować się pełnoprawnym mistrzem. W 2017 roku w walce unifikacyjnej Keith Thurman wygrał po emocjonującej walce z Danny'm Garcią i zgarnął dwa mistrzowskie pasy WBA i WBC. Od tego jednak czasu zaczęły się problemy z kontuzjami Amerykanina. Ponad dwa lata przechodził z jednej kontuzji w drugą i powrót na ring kilkukrotnie się wysypywał. Ostatecznie w styczniu wrócił między liny w walce z Josesito Lopezem i miała to być walka na przetarcie. Przetarcie okazało się wyniszczającym starciem, ostatecznie wygranym przez Thurmana po niejednogłośnej decyzji. Po Amerykaninie było widać rdzę i długi rozbrat z ringiem. W walce z Pacquiao ma to już wyglądać lepiej, ale Filipińczyk z pewnością postawi wyższe warunki niż Lopez.


Manny Pacquiao

Wiek: 41
Wzrost: 166cm
Zasięg: 170cm
Waga: ok. 66kg
Rekord: 61 (39 KO) - 7 (3 KO) - 2
Rundy: 474
Debiut: 1995
Sukcesy:
WBA World welterweight (2018-...)
WBO World welterweight (2009-2012, 2014-2015, 2016)
WBC Diamond welterweight (2009)
WBC World lightweight (2008)
WBC World super featherweight (2008)
IBF World super bantamweight (2001-2004)
WBC World flyweight (1998-1999)

Keith Thurman

Wiek: 31
Wzrost: 171cm
Zasięg: 175cm
Waga: ok. 67kg
Rekord: 29 (22 KO) - 0 - 0
Rundy: 148
Debiut: 2007
Sukcesy:
WBA World welterweight (2015-...)
WBC World welterweight (2017)
WBA Interim welterweight (2013-2014)


Co tu się rzuca w oczy? Niemal wszystko. Doświadczenie przemawia za Filipińczykiem, który na zawodowych ringach boksuje 12 lat dłużej. "Pacman" przed czasem wygrał o 10 walk więcej niż Amerykanin stoczył wszystkich pojedynków. Pacquiao to żywa legenda tego sportu, walk o światowy czempionat stoczył więcej niż Thurman wszystkich. Niemal 500 przeboksowanych, trudnych rund robi niesamowite wrażenie. Za Thurmanem przemawia młodość, siła i warunki fizyczne. Amerykanin jest o 5cm wyższy, ma także większy zasięg ramion. Wydaje się, że może być też szybszy, w końcu Filipińczyk jest już po 40-tce. Ważna będzie dyspozycja dnia i forma, z jaką do ringu wejdzie Thurman. "One Time" w formie sprzed kontuzji będzie dla rywala bardzo niebezpieczny, natomiast obecnie jest to spora niewiadoma. Manny nigdy nie schodzi poniżej pewnego poziomu. Ten poziom może być nieosiągalny dla Thurmana, jednak czy tak będzie, pokaże dopiero ring. 


W ringu walkę poprowadzi doświadczony sędzia Kenny Bayless. Jest on arbitrem ringowym od 1992 roku, prowadził wiele walk na najwyższym poziomie sportowym. Był trzecią osobą w ringu przy aż 10-ciu pojedynkach Manny'ego Pacquiao. Osiem z tych walk Filipińczyk wygrał. Źle może się Filipińczykowi kojarzyć tylko z dwóch ważnych walk, przegranej przez piekielny nokaut z Marquezem i przegranej z Floydem Mayweatherem. Dla porównania - raz pracował przy Thurmanie. Sędziował wygraną walkę z Robertem Guerrero. Sędziowie punktowi to Dave Moretti, Glenn Feldman i Tim Cheatham. Dokładnie taka sama trójka punktowała ostatnią walkę "Pacmana", wygraną z Adrienem Bronerem. Moretti podobnie jak Bayless przy walkach Filipińczyka pracował dziesięciokrotnie. Wypunktował m.in. przegraną Manny'ego w walkach z Erikiem Moralesem (113-115) czy Floydem Maywetherem (110-118). Glenn Feldman punktował jego walki cztery razy, m.in z Mayweatherem (112-116) czy Jessie Vargasem (118-109). Ostatni z sędziów, najmłodszy i najmniej doświadczony, punktował tylko ostatnią walkę Pacquiao, z Bronerem (116-112). 
Czym może odpowiedzieć Thurman? Praktycznie niczym. Dave Moretti punktował wspomnianą walkę z Guerrero (118-109). Pozostali sędziowie Keitha Thurmana nie znają.
Manny Pacquiao także doskonale zna halę MGM Grand. "One Time" ma kilkukrotnie mniejsze doświadczenie w tej kwestii.


Wszystkie te dane składają się na przewagę Pacquiao, ale wcale nie musi to być wyznacznik. "Pacman" ze swoimi 70 pojedynkami zawodowymi bije na głowę praktycznie wszystkich swoich rywali. Walka może potoczyć się w różnoraki sposób. Wydaje mi się, że większość w tym starciu będzie zależeć od samego Thurmana i jego dyspozycji w sobotę. Jeśli pokona Filipińczyka, wróci do wielkiej gry, jeśli natomiast polegnie, będzie mu już bardzo ciężko wrócić na właściwe tory. To musi być emocjonujący pojedynek. Czy może zakończyć się przed czasem? Ciężko mi sobie to wyobrazić. Pewne jest, że kariera Manny'ego się kończy i on nie może sobie już pozwolić na przegrane i każda najbliższa jednoznaczna będzie z zakończeniem tej pięknej przygody z boksem. Thurman ma oczywiście siłę, by rzucić Filipińczyka na deski, ale raczej spodziewałbym się tu walki na pełnym dystansie. I tak jak pisałem, Keith w dobrej formie może wypunktować Pacquiao, ale paradoksalnie szybszy i bardziej zdeterminowany może być Pacquiao i to on przechyli szalę zwycięstwa na swoją stronę zadając jednocześnie Amerykaninowi pierwszą porażkę w karierze...

wtorek, 2 lipca 2019

Za wysokie progi na Sulęckiego nogi...

Opadł już nieco kurz, a wraz z nim emocje związane z sobotnią walką Macieja Sulęckiego o tytuł mistrza Świata federacji WBO w wadze średniej. Jak doskonale wiemy, Polak szansy nie wykorzystał, a amerykański rywal pokazał naszemu rodakowi, ile jeszcze przed nim pracy, aby wejść na poziom, na którym Sulęcki bardzo chciałby być. Walka z Demetriusem Andrade była pierwszą mistrzowską próbą Sulęckiego i wygląda na to, że - przynajmniej na jakiś czas - ostatnią.
Niepokonany na zawodowych ringach Amerykanin zabrał Maćka do szkoły i zrobił szybki sprawdzian, który Maciek niestety oblał. Idąc dalej nomenklaturą szkolną, Polak zapomniał odrobić lekcji i na tle perfekcyjnie przygotowanego "Boo Boo" wyglądał jak pierwszoklasista przy tablicy. Próbował, ale żadne z odpowiedzi Polaka na pytania zadane w ringu przez czarnoskórego nauczyciela nie były skuteczne i trafne. Nie do końca pomagał też człowiek, który stał tuż za Maćkiem, a mianowicie trener Piotr Wilczewski. Zarówno dla Maćka, jak i dla Piotra była to sroga lekcja, która pokazała, że na obecną chwilę dla obu progi, na których znaleźli się w sobotę, są za wysokie...


Zacznijmy od początku. Wydaje mi się, że Sulęcki po ogłoszeniu walki z Andrade i podpisaniu kontraktów uwierzył, że walka wygra się sama. Opowiadał, że doczekał się w końcu szansy, na jaką zasługuje, że wreszcie jest tam, gdzie jego miejsce itd. Nie ma wątpliwości, że wspólnie z Wilczewskim ciężko trenowali i Maciek ostatecznie złapał formę, ale na tym poziomie nie jest to jedyny wyznacznik i gwarant sukcesu. Oprócz ciężkiej pracy liczy się także talent, a talent pokazał Demetrius Andrade, nie Maciek. Na konferencjach prasowych Sulęcki mówił, że ma zamiar między linami dobrze się bawić i odebrać pas rywalowi, bo na niego nie zasługuje. 36 minut w ringu pokazało jednak coś zupełnie innego. Jedynym, który bawił się w ringu był przeciwnik. I bawił się świetnie, niejednokrotnie więc ośmieszając Polaka. "Striczu" padł na deski już po minucie walki i jak sam później opowiadał, zupełnie nie wiedział, skąd nadszedł cios. Sulęcki od pierwszego gongu został stłamszony i wyciągnięty na poziom, na którym nigdy nie był. I Polak się pogubił. Plany B, C, D i E okazały się fikcją, bo Maciej nie zrobił kompletnie nic, aby w jakikolwiek sposób spróbować zaskoczyć Andrade. Trener Wilczewski również wyglądał na zestresowanego, bo momentami nie wiedział co ma podpowiedzieć swojemu zawodnikowi. A koncert Amerykanina trwał w najlepsze. Oglądając walkę, miałem wrażenie, że "Boo Boo" nie chciał skończyć walki przed czasem, a systematycznie rozmontowywać Polaka i ośmieszać od początku do samego końca. Liczenie w inauguracyjnej rundzie plus dwanaście rund dominacji mogło dać tylko jeden, właściwy i sprawiedliwy wynik. 120-107 dla Andrade u wszystkich sędziów. Demetrius pokazał Maćkowi, że pas WBO jest jak najbardziej na właściwym miejscu. 


31-letni pięściarz z Providence pozostaje niepokonany. Dzięki walce z Sulęckim dał się poznać większości kibiców w Polsce. Dał się poznać ze znakomitej strony, jako pięściarz niezwykle pewny swoich nieprzeciętnych umiejętności, ze stylem niewygodnym absolutnie dla każdego. Podejście do Amerykanina miało tylko dwóch rywali. Vanes Martirosyan i Jack Culcay, którzy urwali mu kilka rund, a wynik tych walk był niejednogłośny. Przypominam, że Jack Culcay to zawodnik, z którym jednogłośnie zwyciężył także Sulęcki, jednak Andrade spotkał się z nim w Niemczech, a Sulęcki w amerykańskim debiucie Niemca. 

Co może teraz czekać Sulęckiego? Nie ma co ukrywać, że oddał ważną walkę bez walki. Plan taktyczny nie wypalił, a plan rezerwowy nie istniał. Może to za dużo powiedziane, ale w moim odczuciu zawiódł także trener Wilczewski. 40-letni szkoleniowiec chyba spanikował, rady w narożniku były strzelany jak z karabinu maszynowego, nie wszystko trafiało do Sulęckiego. Polak popełniał proste, szkolne błędy, a trener nie zwracał na nie uwagi. Wyglądało to tak, jakby wszyscy spanikowali. Szkoda, że stało się to w tak ważnym pojedynku. "Striczu" wypadł po tej walce ze ścisłego obiegu. Wygrana nad Andrade miała gwarantować Polakowi walkę z Saulem Alvarezem lub Gennady Golovkinem. Teraz o takim poziomie Polak może zapomnieć. Potrzebne będą 2-3 walki na odbudowanie. Najważniejsze, żeby Sulęcki kontynuował karierę na terenie USA. Jest kilku zawodników, z którymi mógłby powalczyć i wygrać. Brandon Adams, Luis Arias czy też trochę mocniejsi Sergey Derevyanchenko, Rob Brant czy David Lemieux. 


Na koniec pytanie, a które odpowiedzi nie uzyskamy już nigdy. Czy Andrzej Gmitruk w narożniku dałby radę coś w tej maszynie zmienić? Nie ma co gdybać, ciężko cokolwiek powiedzieć w tej chwili. Wydaje się, że przygotowania Maćka poszły w całości zgodnie z planem. Zaszwankowały zwłaszcza komunikaty już w trakcie walki. Piotr Wilczewski nie udźwignął presji, co z pewnością nie zdarzyłoby się doświadczonemu Gmitrukowi. Inna kwestia, czy ten nokdaun z pierwszej rundy nie ustawił dalszej walki. Brakowało mi wprowadzeniu spokoju w narożniku, celnych rad i ewentualnie podjęcia ryzyka w odpowiednim momencie. Nie pomagał w tym jednak Andrade. Perfekcyjnie przygotowany, prezentujący znakomity, mistrzowski poziom "Boo Boo"...