poniedziałek, 27 marca 2017

"Z Rio de Janeiro do wielkiego świata" - festiwal nowych twarzy...

Minęło ponad pół roku od Igrzysk Olimpijskich w Rio de Janeiro, gdzie swoje walory zaprezentowało wiele być może przyszłych gwiazd boksu zawodowego. Taka jest kolej rzeczy, że pierwszym marzeniem młodego pięściarza jest sława - Olimpiada, a dopiero późniejszym pieniądze - boks zawodowy. Wiele gwiazd obecnego boksu zaczynała od Igrzysk, a odniesiony tam sukces był jednocześnie trampoliną na salony boksu zawodowego. W tym miejscu wystarczy wymienić kilka nazwisk takich jak Mayweather, Kliczko, Rigondeaux, Golovkin, Ward, Wilder, Lomachenko, Usyk czy Joshua. To wszystko byli i - przede wszystkim - obecni mistrzowie Świata zawodowców, którzy swoją piękną karierę zaczynali na Olimpiadach i dzięki wywalczonym tam medalom było im łatwiej przebić się na trudnym początku zawodowej drogi. 

W Brazylii także wystąpiła spora ilość młodych i przebojowych pięściarzy i tylko kwestią czasu było, kiedy zdecydują się po udanym turnieju olimpijskim podpisać zawodowe kontrakty. Kilku z nich zdążyło już zadebiutować na zawodowstwie. Oto krótki przegląd - być może - przyszłych dominatorów, zawodowych mistrzów Świata...

Zaczniemy od "góry" i od złota. Im złoto "cięższe" tym cenniejsze - to taka niepisana zasada, którą każdy powinien zrozumieć. To najcenniejsze złoto w Rio wywalczył Francuz, Tony Yoka. W półfinale wygrał on z Filipem Hrgoviciem z Chorwacji, a w najważniejszym pojedynku pokonał Brytyjczyka Joe Joyce'a. Francuz szybko zdecydował się "kuć żelazo póki gorące" i podpisał zawodowy kontrakt z Richardem Shaeferem, a jego debiut planowany jest na maj. Yoka wierzy, że jest w stanie zdominować wagę ciężką, a ma ku temu podstawy - w 2010 roku na Letnich Igrzyskach Olimpijskich Młodzieży dość swobodnie wypunktował dzisiejszego mistrza Świata zawodowców, Josepha Parkera. Francuz pierwsze kroki w zawodowym świecie będzie stawiał przy jednym z najlepszych trenerów - jego karierę pilotował będzie Virgil Hunter. 



Zostając w wadze ciężkiej, na kontynuowanie kariery na zawodowstwie zdecydował się też Ivan Dychko. Wysoki, mierzący aż 205cm wzrostu Ukrainiec to dwukrotny brązowy medalista Igrzysk Olimpiskich. Po krążki sięgał w Londynie i w Rio. Na ubiegłorocznym turnieju w Brazylii uległ w półfinale Joe Joyce'owi, natomiast w Londynie przegrał na tym samym etapie w stosunku 11-13 późniejszemu triumfatorowi, Anthony'emu Joshule. Co ciekawe, sporo obserwatorów w tamtej walce widziało zwycięstwo Dychko, a wynik uznany został za mocno kontrowersyjny. Kim obecnie w boksie zawodowym jest Joshua nikomu nie trzeba tłumaczyć. Motywacją Ukraińca jest teraz wzięcie rewanżu na niepokonanym Brytyjczyku i do tego przede wszystkim będzie dążył. Kontakt zawodowy podpisał z australijską grupą MJA Entertainment, trenować będzie pod okiem Mike'a Altamury. Ivan zakończył zatem karierę amatorską ze świetnym bilansem 181-18. Jego debiut planowany jest na maj.




Jedną z największych gwiazd turnieju w Brazylii i jednym z największych wygranych tych Igrzysk był na pewno Shakur Stevenson. Dużo szumu wokół jego osoby zrobił sam Floyd Mayweather, który już w trakcie turnieju otwarcie mówił, że zamierza podpisać z 19-latkiem zawodowy kontrakt. Shakur nie sięgnął co prawda po złoty medal, ale to o nim mówiło się najczęściej i najwięcej. Ostatecznie Stevenson zdobył medal koloru srebrnego, a zawodowy kontrakt podpisał z... Top Rank Boba Aruma. Młody Amerykanin miał później za złe swojemu słynnemu rodakowi, że mamił go swoimi obietnicami, a później nie okazał się słowny. 19-latek na tyle zdenerwował się na Mayweathera, że zamierza osiągnąć na zawodowym ringu jeszcze więcej niż on. Da się więcej? Shakur, trzymamy za słowo. Pierwszy zawodowy występ Amerykanina nastąpi 22 kwietnia na gali w Carson. Pięściarz zaznaczył, że nie ma ochoty na walki na najkrótszym dystansie i już jego debiut będzie zakontraktowany na 6 rund. Młody zawodnik pytany o wymarzoną walkę bez zwłoki odpowiada: "MGM Grand w Las Vegas i Vasyl Lomachenko". To z pewnością byłoby coś.




Również 22 kwietnia zadebiutuje inny Olimpijczyk, który podpisał kontrakt z Bobem Arumem - złoty medalista w wadze super półśredniej, pochodzący z Uzbekistanu Fazliddin Gaibnazarov. Doświadczony amator idzie jeszcze dalej niż jego młodszy kolega z USA - już w debiucie będzie boksował na dystansie 8 rund. W Rio de Janeiro zaczął od nokautu, a w najważniejszych pojedynkach wygrywał w stosunku 2:1 z Vitaliyem Dunaytsevem w półfinale i Lorenzo Sotomayorem w finale. 25-letni Gaibnazarov miał już w przeszłości okazję dzielić ring z genialnym Vasylem Lomachenko - w 2011 roku na Mistrzostwach Świata w Baku po świetnym pojedynku przegrał ostatecznie 10:18. Plany Uzbeka są mocno sprecyzowane - za 2-3 lata ma być przymierzany do walki o mistrzowskie pasy.



Jednym z największych przegranych Olimpiady w Rio był z pewnością Irlandczyk Michael Conlan. Znakomity pięściarz z Belfastu został perfidnie okradziony z medalu przez sędziów AIBA, którzy musieli się sporo napocić, aby przyznać wygraną Rosjaninowi Vladimirowi Nikitinowi w pojedynku ćwierćfinałowym. Impulsywny Conlan bez skrupułów pokazał sędziom co o nich myśli i zapowiedział, że nigdy więcej nie wyjdzie do ringu jako amator. Jak powiedział, tak zrobił. To kolejny zawodnik, który zdecydował się na grupę Top Rank i współpracę z leciwym Bobem Arumem. 24-letni Conlan ma co prawda medal olimpijski zdobyty jeszcze w Londynie, kiedy to wywalczył brązowy krążek. 22 kwietnia w Carson, kiedy debiutanckie pojedynki stoczą Stevenson i Gaibnazarov, Conlan zaboksuje po raz drugi. Jego debiut zdążył już się odbyć. Irlandczyk zaczyna karierę w wadze super koguciej i w debiucie znokautował twardego Tima Ibarrę. Bob Arum chce zrobić z niego gwiazdę. Już teraz mówi się o tym, że w przyszłości odbędzie się jego walka z Shakurem Stevensonem i ma to być wielki hit. Czy tak się stanie - zobaczymy. Zarówno Stevenson, jak i Conlan mają na pewno bardzo solidne podstawy, żeby wyszlifować z nich diamenty światowych ringów. 




Trzy walki zawodowe za sobą ma natomiast jedyny medalista Olimpijski wśród gospodarzy, Brazylijczyk Robson Conceicao. W Rio w półfinale odprawił on zdobywce brązowego medalu z Londynu, Lazaro Alvareza, zaś w decydującym boju wyraźnie wypunktował Sofiane Oumihę z Francji. Brazylijczyk to jeden z najstarszych medalistów z ostatnich Igrzysk. Warto dodać, że występował on także w 2008 roku w Pekinie, jak i cztery lata później w Londynie, jednak w obu tych turniejach kończył swoją przygodę już na pierwszej rundzie. Zawodową drogę Conceicao powierzył - podobnie jak większość - grupie Top Rank. Bob Arum powoli chce wprowadzić wszystkich swoich nowych podopiecznych na wyższe szczeble kariery. Brazylijczyk debiutował najwcześniej, Irlandczyk Conlan debiutował przy Conceicao, zaś Stevenson i Gaibnazarov zrobią to przy Conlanie. Leciwy promotor ma plan na każdego z nich. Pięściarz z Salvadoru pierwszą walkę stoczył w listopadzie 2016 i pewnie wypunktował rywala. W 2017 dołożył do tego jeszcze dwie wygrane i z rekordem 3-0 i dwóch nokautach przygotowuje się już do następnego pojedynku.



Dwa dni temu do grona zawodowców dołączył też olimpijski pogromca Igora Jakubowskiego, Brytyjczyk Lawrence Okolie. Debiut wypadł okazale, jednak nie dał praktycznie żadnych odpowiedzi, na co stać pięściarza z Londynu. Walka trwała zaledwie 20 sekund i zakończyła się mocnym nokautem na kompletnie anonimowym rywalu. Co ciekawe, Okolie jako jedyny ze wszystkich Olimpijczyków zaczął zawodową karierę od czterorundowej potyczki. Mierzący 196cm wzrostu Anglik już w kwietniu wyjdzie do ringu drugi raz. Jego karierą zarządza grupa Matchroom Eddie'go Hearna. 
Przypomnijmy, że Lawrence Okolie pokonał w stosunku 3:0 Igora Jakubowskiego po bezbarwnym występie Polaka. W następnej rundzie to jednak on przegrał w takim samym stosunku z weteranem ringów amatorskich, Kubańczykiem Erislandy Savonem.



Dziś nikt nie jest w stanie powiedzieć, która z tych młodych gwiazd rozbłyśnie najjaśniej. Wydaje się, że każdy z nich ma duże szanse na karierę na miarę osiągnięć olimpijskich, jednak nie bez przyczyny mówi się, że boks amatorski i boks zawodowy to dwa zupełnie różne sporty. Trzeba się szybko przestawić, tak jak zrobił to m.in. Vasyl Lomachenko, który już w trzeciej zawodowej walce sięgnął po mistrzowski pas. Najbardziej profesjonalnie wygląda obecnie boks Michaela Conlana, jednak wygląda na to, że szybko powinien się też przestawić Shakur Stevenson. Nie wydaje mi się natomiast, że dużą karierę na wagę poprzednich złotych medalistów Olimpijskich zrobi Tony Yoka. Potrzeba czasu - po kilku występach każdego z nich będzie można powiedzieć coś więcej. W tym momencie wypada jedynie każdemu życzyć dużo zdrowia, a kibicom - wielu emocji związanych z ich boksem...

środa, 22 marca 2017

"Pęknięty balon" w Żyrardowie - podsumowanie gali...

Niestety nie do końca zadowoleni z gali w Żyrardowie mogą być właściciele grupy Fight Events. Pękł jeden z ich najbardziej okazałych balonów, co z pewnością nie działa na korzyść grupy. Ale po kolei... Po raz kolejny gala boksu zawitała do podwarszawskiego Żyrardowa. W ubiegłym roku właśnie w Żyrardowie z boksem zawodowym żegnał się Albert Sosnowski. "Dragon" stoczył jednak jeszcze jedną walkę z Andrzejem Wawrzykiem. W 2016 roku kibice oglądali także bardzo ciekawe starcie Jordana Kulińskiego z Norbertem Dąbrowskim zakończone remisem. Co ciekawe, w tegorocznej edycji gali w Żyrardowie Ci dwaj również wystąpili. W 2016 roku Żyrardów gościł boks dokładnie 18 marca. W tym roku gala odbyła się dzień wcześniej...


Wiele pisania nie będzie. Ogółem na gali odbyło się 7 walk, z czego o czterech nie będzie za wiele do powiedzenia, poza tym, że się odbyły. Udane debiuty zaliczyli Paulina Raszewska, która nie bez problemów i niejednogłośnie wypunktowała Bojanę Libiszewską oraz Piotr Budziszewski, który nie miał kłopotu z szybkim nokautem na Sławomirze Latopolskim, który legitymuje się teraz rekordem 0-18, z czego 17 razy przegrywał przed czasem, z reguły w pierwszych minutach.
Odbyła się także walka w wadze średniej pomiędzy Danielem Przewieślikiem, a Mateuszem Samajem. Wygrał ten pierwszy przez nokaut w drugiej rundzie. 

Jedną z największych, o ile nie największą gwiazdą gali w Żyrardowie był Norbert Dąbrowski, który jednak nie dał kibicom okazji do dłuższego przyglądania się swoim poczynaniom. Już w pierwszej minucie pierwszej rundy naruszył rywala, a w drugiej rozprawił się z Michałem Graszkiem. Warto w tym miejscu dodać, że to własnie Michał Graszek jest tym pięściarzem, który jako jedyny nie potrafił znokautować Sławomira Latopolskiego. "Noras" wrócił po świetnej, lecz przegranej walce z Eleiderem Alvarezem. Widać zdecydowaną poprawę w pewności siebie zawodnika z Warszawy. Z niecierpliwością czekam na większe wyzwania dla Norberta...


Kolejna walka i znowu wyraźna przewaga faworyta. Tym razem faworytem był niedawny amator, a teraz już zawodowiec, Kamil Gardzielik. Jego przeciwnik miał być inny, jednak w ostatniej chwili wypadł z rozpiski. Na macie stawił się niejaki Kasjan Inglot, który nie potrafił przeciwstawić się faworyzowanemu Gardzielikowi. Widać było braki zarówno w wyszkoleniu technicznym, jak i kondycji. Siłą woli wytrwał do trzeciej odsłony, ale więcej ugrać się już nie udało. Kolejna walka bez echa i emocji. W dalszym ciągu mało też wiemy o Gardzieliku. Czekamy na lepszą walkę, być może już na dłuższym niż 4 rundy dystansie...


Przedostatni akcent piątkowej gali był chyba tym, na który najbardziej czekali kibice. Ja na pewno. Anonsowana "walka o wszystko" pomiędzy Jordanem Kulińskim, a Piotrem Podłuckim. Obaj bardzo pewni siebie, obaj niepokonani, obaj zdecydowani na ostre wymiany i wojnę. I ta walka nieco ożywiła publiczność. Rozpoczęła się od świetnej rundy, bardzo zażartej i wyrównanej. Zapowiadało się na twardy orzech do zgryzienia dla sędziów. W drugiej rundzie przewagę zyskał mniejszy, ale szybszy Kuliński, który zdołał zapewnić sobie dodatkowy punkt przewagi rzucając Podłuckiego na deski. Podłucki nie był jednak ani zamroczony, ani nie cofnął się na moment, a wręcz przeciwnie. Walka trwała na całego, jednak cały czas z optyczną przewagą Jordana. Podłucki mimo lepszych warunków mało używał ciosów prostych, co było wodą na młyn dla Kulińskiego, który punktował z dystansu. Wyższy Podłucki nastawiał się chyba na urwanie głowy rywalowi, jednak nic takiego nie miało miejsca. Tak jak się spodziewano, pod koniec walki tempo spadło. Zarówno Kuliński, jak i Podłucki to nie tytani kondycji. Kuliński wygrywał na punkty i nie potrzebował odrabiać strat, natomiast Podłucki nie zaryzykował. Ostatecznie sędziowie opowiedzieli się za pięściarzem z grupy Fight Events. Kuliński wygrał na kartach 78-73, 78-73, 78-74 i zgarnął leżące w puli 10 tysięcy złotych. Piotr Podłucki stracił nie tylko zero w rekordzie, ale i nie zarobił ani grosza...



Walką wieczoru był występ Sergeya Verveyki. Promotorzy chyba widzieli w Ukraińcu kogoś więcej niż faktycznie jest i po pięciu przeciętnych występach z zawodnikami o ujemnych bilansach rzucili go na głęboką wodę - walkę wieczoru z Marcelo Luizem Nascimento, który nie tak dawno w Kędzierzynie-Koźlu wypunktował Mariusza Wacha, z czego później został okradziony. Nie do końca wiem, na co liczyli promotorzy Verveyki, ale grubo się przeliczyli. Mierzący 195cm wzrostu 28-latek nie poradził sobie chyba przede wszystkim z narzuconą mu presją. Wygrał co prawda pierwszą rundę, ale od drugiej odsłony można było mówić o początku smutnego końca. Dyskotekowy styl boksowania Brazylijczyka okazał się niezwykle trudny dla Wacha i teraz zdecydowanie zbyt trudny dla Verveyki. Cepy ciągnięte z centrum Warszawy dochodziły raz po raz głowy Ukraińca w Żyrardowie. Każda kolejna runda była istną męczarnią dla zdecydowanie zbyt szybko zmęczonego Ukraińca. Brazylijczyk to doświadczony pięściarz i dokładnie widział, co się święci. Jeszcze bardziej podkręcał tempo i wsadzał kolejne weselne "luje" na głowę nie istniejącego już w ringu Sergeya. W trzeciej rundzie Verveyko był liczony, a sędzia Dariusz Zwoliński próbował ratować sytuacje upominając Brazylijczyka za ciosy w tył głowy i zabierając mu punkt. W kolejnych rundach sytuacja się nie zmieniała. Koniec nastąpił w piątym starciu po kolejnym ataku Nascimento. Verveyko sygnalizował, że nie ma ochoty dalej walczyć odwracając się tyłem do rywala. Wszystkie latające w powietrzu cepy znajdywały drogę do szczęki Ukraińca. Zawodnik Fight Events nie wiedział co się dzieje, gdzie się znajduje i jak się nazywa. Sędzia przerwał jatkę. Jakie wnioski? Ano takie, że Verveyko to żaden prospekt. Nie chcę kopać leżącego, ale on bardziej wygląda na prawnika, lekarza czy nauczyciela, niż na pięściarza. Zero nóg, zero budowy ciała, zero mięśni, zero odporności, zero serca do walki, zero techniki... Niestety. W tej walce wyglądał tak, że krzywdę byłby w stanie wyrządzić mu nawet Włodek Letr. Nascimento sam był zaskoczony, że poszło gładko i przyjemnie. Pocieszające jest to, że Polska na pewno będzie się Brazylijczykowi dobrze kojarzyć. Bo to właśnie tu odniósł pierwsze wyjazdowe zwycięstwo w karierze. Pierwsze w Europie. Przegrywał w Wielkiej Brytanii, w Niemczech, we Francji, w Serbii, w Monako, w Australii, w Rosji i na Ukrainie. Wygrał w Polsce. A jakby uczciwie ocenić walkę w Kędzierzynie-Koźlu, zrobił to w Polsce dwukrotnie.


Myślę, że Marcelo Luiz Nascimento zawalczy jeszcze w Polsce. Sergey Verveyko był w Polsce uznawany za spory talent, był w rankingach TOP10 najlepszych ciężkich w naszym kraju. Journeyman z Ameryki Południowej wybił mu boks z głowy. Będzie teraz niezłym nazwiskiem na kolejną mniejszą galę w Polsce. Może z Marcinem Siwym? Może z Krzysztofem Koselą? A może z kimś mocniejszym? Czemu nie..

Dla mnie ta gala to przede wszystkim pojedynek Kuliński - Podłucki. Ta walka mnie nie zawiodła i to chyba jedyny plus tego widowiska. Grupa Fight Events dopiero stawia pierwsze kroki. Uczą się. Oby w przyszłości było lepiej. W każdym aspekcie...


Zdjęcia pochodzą ze stron ringpolska.pl, polsatsport.pl, wloclawek.info i iturek.pl

wtorek, 7 marca 2017

"Noc prawdy" w Dzierżoniowie - podsumowanie gali...

Prawda wyszła na jaw. "Noc Prawdy" grupy Tymex Boxing Promotions okazała się znakomitą galą. Nie omieszkam napisać, że był to chyba najlepszy dotychczas wieczór z boksem pod patronatem Mariusza Grabowskiego. Wojny były zacięte, emocji nie brakowało, jednak ostatecznie wyniki poszły na "naszą" stronę. Zgodnie z oczekiwaniami. Brawo dla Mariusza Grabowskiego i Andrzeja Gmitruka. Świetna gala. Od początku do końca.


Zaczął Przemek Opalach. O walce z Gruzinem Paatą Varduashvili nie ma co opowiadać, bo przeciwnik nie pokazał absolutnie nic przez pierwsze sześć minut, a do trzeciej rundy już nie wyszedł. To już drugi Gruzin, którego "Spartan" pokonał w dwie rundy. Powiem zatem o czymś innym. Mam ogromny szacunek dla Opalacha, bo wyciska on ze swojej kariery dużo więcej, niż pozwala na to logika. Ma bardzo dobry rekord i zdobył w swojej karierze już sporo ciekawych pasów. Tytuł IBF International zgarnął w 2013 roku, a od tego czasu mieli go na swoich biodrach tacy zawodnicy jak Tyron Zeuge, Stanislav Kashtanov, a obecnie posiada go John Ryder. Opalach ma także pas mistrza Świata federacji WBF, a także WBC Baltic, który przed nim należał do Maxima Vlasova. 30-latek z Olsztyna pokazuje, że może dużo zarówno przy negocjacyjnym stole, jak i w samym ringu. Może być mocnym punktem każdej średniej gali w Polsce. Jest też niezwykle ambitny, co przyznał w wywiadzie po walce. Chciał pokazać czego się nauczył, a rywale nie dają mu nawet rozwinąć skrzydeł. 


Na ringu jako kolejny miał pojawić się Paweł Rumiński, który dotychczas spędził na ringu w dwóch występach łącznie pół minuty. W trzeciej walce miał spotkać się z Tomaszem Gromadzkim i był faworytem tej konfrontacji pomimo faktu, który wspomniałem w pierwszym zdaniu. Ambitny i agresywny Gromadzki sprawił kolejną niespodziankę i surowo sprowadził Legionistę na ziemię. Okazało się bowiem, że z Rumińskiego marny pięściarz, a jedyne czym może się pochwalić to spora ambicja. W tej walce była to jednak jedynie chęć wytrzymania do końca walki. Gromadzki nie zna innej taktyki, niż parcie do przodu i "zajechanie" rywala i wykonał to w 100%. Już w pierwszej rundzie niższy Gromadzki wygrał wymianę na środku ringu i pokazał, kto będzie w tym pojedynku dyktował warunki. Zapędzał Rumińskiego pod liny i zarzucał ciosami z obu rąk i każdej możliwej płaszczyzny. Zawodnik z Warszawy w okolicach trzeciej rundy był już wyczerpany, co jednoznacznie wskazuje, że nie przestawił się jeszcze z trybu amatorskiego na zawodowy. Niedoceniany Gromadzki wygrał każdą z sześciu rund, chociaż w ostatniej odsłonie obaj Panowie pokazali kibicom w Dzierżoniowie piękno tej dyscypliny sportu, kiedy słaniając się na nogach wyrzucali sierpy w stronę rywala. Wyglądało na to, że jeden celny cios może spowodować ciężki nokaut. Ostatecznie ciosy pruły powietrze i zawodnicy wysłuchali ocen sędziowskich. Zasłużenie wygrał Tomasz Gromadzki, który kontynuuje serię zaskakujących rezultatów. Ciekawe jakby wypadł na tle... Przemka Opalacha.


Wynik następnego pojedynku był dość prosty do przewidzenia. 43-letni Tomasz Gargula przegrał cztery ostatnie pojedynki i przegrał także z młodym i silnym Parzęczewskim. "Arab" chce chyba coś udowodnić sobie i promotorom, gdyż do każdej walki podchodzi z dużym animuszem. Gargula już w pierwszej rundzie znalazł się na deskach, jednak sędzie - moim zdaniem niesłusznie - uznał, że "Tomera" upadł w wyniku potknięcia. Robert nie miał zamiaru jednak walczyć z nim pełnego dystansu. W drugiej rundzie znów znalazł się na deskach starszy z pięściarzy. Od tej pory walka mogła się zakończyć w każdej chwili. Ostatecznie w trzeciej rundzie po dobrym i długim lewym prostym Parzęczewski rozbił Garguli nos, a w kolejnej rundzie złapał go serią ciosów przy linach i zmusił sędziego do zakończenia nierównej walki, a Gargulę... chyba do zakończenia kariery. Tomasz powinien dość intensywnie o tym pomyśleć. Przegrał piątą walkę z rzędu, z czego cztery przed czasem. "Arab" Parzęczewski wyrasta natomiast na jednego z liderów grupy Tymex Boxing. On dla odmiany piątą kolejną walkę wygrywa przez nokaut i w każdej pokazuje się z dobrej strony. Warto spróbować zwiększyć jakość rywali dla Roberta. To młody chłopak i musi się rozwijać. Radzę zwrócić uwagę na niego. To może być konkretny zawodnik, a ma dopiero 23 lata.


Walka Żeromińskiego z Mazurem była jedną z tych, w której najtrudniej było wskazać zwycięzcę przed pierwszym gongiem. Z jednej strony niepokonany i górujący wzrostem i zasięgiem rąk Tomasz Mazur, z drugiej szybszy i bardziej doświadczony Michał Żeromiński. Walka na papierze wyglądała na wyrównaną i tak samo się zaczęła. Na początku inicjatywę przejął Mazur i na siłę można było punktować dla niego dwie pierwsze starcia. Później dobre ciosy na korpus w wykonaniu "Żeromy" ustawiły niejako walkę. Do końca walki rundy szły już najprawdopodobniej dla Radomianina, którego mocno wspierała przyjezdna publiczność, ale Mazur miał także swoje momenty. Ostatnia runda to odwrót Tomka Mazura i ciągły napór Żeromińskiego. Tą rundą przypieczętował swój sukces w całej walce, jednak trzeba zaznaczyć, że była to trudna walka do punktowania. Ostatecznie pięściarz z Radomia wygrał i dopisał do rekordu dwunaste zwycięstwo, jednak całkowicie odpłynął sędzia Włodzimierz Kromka punktując 80-72 dla zwycięzcy. Zdecydowanie bliżej prawdy byli pozostali sędziowie punktując 77-75 i 78-74. Michał pokazał w tej walce, że także jest jednym z motorów napędowych grupy Tymex Boxing, jednak w odróżnieniu od Roberta Parzęczewskiego, on już na wyższy poziom swojego boksu raczej nigdy nie wskoczy. 


Nadir Bakhshyieu to pięściarz, który w ostatnim występie sprawił nie lada niespodziankę punktując wyraźnie Konrada Dąbrowskiego. Tym razem miał zmierzyć się z Michałem Leśniakiem. Taktyka Białorusina jest podobna do taktyki Tomka Gromadzkiego - żelazna kondycja, pęd do przodu i zasypywanie rywala ciosami, bicie byle gdzie. Tym większe uznanie dla "Szczupaka", który potrafił wyeliminować atuty rywala walcząc pełne sześć rund na wstecznym. Na wstecznym boksuje się zdecydowanie gorzej - wiadomo. Leśniak jednak używał długiego lewego prostego, bił dużo na dół i nie popełnił błędu Dąbrowskiego - przygotował się kondycyjnie. Polak stopował zapędy Bakhshyieu i regularnie go punktował, co jednak nie robiło na rywalu większego wrażenia. Taktyka była ciągle ta sama - iść i bić. I podopieczny Darka Snarskiego to robił. Nie udało mu się jednak złamać Polaka i walkę wyraźnie przegrał. Ostatecznie wszyscy sędziowie wszystkie rundy przyznali "Szczupakowi", co nie dziwiło. Jedną mogli Białorusinowi dać, za ambicje. Podobnie jak w przypadku Opalacha i Parzęczewskiego, można spróbować nieco podnieść Leśniakowi poprzeczkę. Facet ma dużo ambicji i fajnie się go ogląda.


Co-main event gali w Dzierżoniowie - Adam Balski. Kolejny z liderów grupy Mariusza Grabowskiego i zarazem zawodnik, w którego promotor wierzy najbardziej. Rywalem Balskiego był Dariusz Skop boksujący na co dzień w Anglii. Adam od początku ustawił sobie Skopa i wyrzucał ciosy z pełną siłą. Zaczął bardzo agresywnie i kontynuował atak w każdej kolejnej rundzie. Dariusz Skop wisiał na skraju nokautu, jednak tylko sobie znanym sposobem stał jeszcze na nogach. W drugiej połowie walki pojedynek był tak jednostronny, że Balski wręcz biegał po ringu za uciekającym Skopem i bił go mocny gdy tylko do niego dopadł. Rywal ograniczał się do klinczu, nie myślał już o wygranej, a o dotrwaniu do końca boju. Dosłownie w każdej rundzie na sam koniec było blisko nokautu, ale Skopa raz za razem ratował gong. W ostatniej, ósmej rundzie Skop wreszcie padł na deski i wydawało się, że odpuści. Wstał jednak i ostatecznie dotrwał do ostatniego gongu. Oprócz desek Dariusz Skop został także dwukrotnie ukarany odjętym punktem za trzymanie Balskiego. Sędziowie nie mieli żadnych problemów z werdyktem. Adam Balski wygrał wszystkie rundy, dodatkowo rywalowi odjęto aż trzy punkty co równa się z wynikiem 80-69. Kto nie chciałby zobaczyć walki Balski - Parzęczewski? To byłoby świetne widowisko, ale póki Panowie mają wspólnego promotora można o tym zapomnieć. Balski to materiał na Pana Pięściarza. Ciekawe, czy wykorzysta potencjał.



Ostatnia walka gali i nazwisko, na które wszyscy czekają - Mateusz Masternak wraca na ring po kolejnej rocznej przerwie. Ostatnio "Master" stracił zbyt dużo czasu, ale zapowiedział, że teraz szybko wróci na ring, a do końca roku chce stoczyć jeszcze przynajmniej dwie walki. Pojedynek z Alexandrem Kubichem wyglądał dokładnie tak jak walka Rosjanina z Michałem Cieślakiem. Rywal niepozornych rozmiarów boksuje lepiej niż wygląda. Ciężko go trafić, jest niski, dodatkowo obniża jeszcze pozycję i zmienia ją na mańkuta. W piątej rundzie Kubich postanowił zaryzykować i rzucił się na zaskoczonego Masternaka od gongu. Polak przetrwał nawałnicę, a w kolejnych odsłonach całkowicie kontrolował poczynania w ringu. Walka nie była miła dla oka, dużo była klinczy, sporo pracy miał sędzia, ale tylko i wyłącznie ze względu na boks Kubicha. Po dziesięciu rundach wygraną numer 38 dopisał do rekordu Mateusz. Wygrał wszystkie rundy, jednak sędzia Bubak dwie z nich zapisał na konto Rosjanina. "Master" zdecydowanie korzystniej wypadł w walce z Erikiem Fieldsem niż w ubiegłą sobotę, ale boksuje się tak, jak przeciwnik pozwala. Widać u Mateusza te długie absencje, dlatego jeśli będzie walczył częściej, będzie to wyglądało lepiej i wrócą też nokauty, z których był znany przed pierwszą zawodową porażką z Grigory Drozdem. 



Podsumowując - gala jak najbardziej na plus. Dużo emocji w walkach Gromadzkiego z Rumińskim czy Żeromińskiego z Mazurem. Bardzo dobre walki Parzęczewskiego i Balskiego. Swoje zrobili też Opalach, Leśniak i Masternak. Moim zdaniem wygranych tej gali jest trzech - Gromaszki, Parzęczewski i Żeromiński. Na minus można zapisać dyspozycje Skopa, Rumińskiego i Kubicha, a także kompromitacje Varduashvilego. Mariusz Grabowski ma pomysł na siebie i na swoją grupę promotorską i ten pomysł jest bardzo dobry. Ma swoich pięściarzy, a galę uatrakcyjnia występami gwiazd - był Jonak, był Wach, teraz jest Masternak. To wszystko ze sobą współgra i można otwarcie powiedzieć, że współpraca Panów Grabowskiego i Gmitruka idzie w dobrą stronę, a grupę Tymex Boxing Promotions można zaliczyć do bardzo przyzwoitych. 
"Noc Prawdy" przechodzi do historii. Prawda jest taka, że kibice w Dzierżoniowie zobaczyli kawał dobrego widowiska w sobotni wieczór.

Zdjęcia pochodzą ze strony www.bokser.org