Łaszczyk to wielce utalentowany zawodnik wagi piórkowej. Urodzony w 1991 roku we Wrocławiu "Szczurek" szybko zyskał łatkę tego, który będzie w stanie zamieszać na szczytach światowego boksu.
Kamil przeszedł na zawodowstwo po znakomitym okresie amatorskim. Pięściarz ten może pochwalić się imponującym rekordem 110 wygranych w 117 amatorskich pojedynkach. Tylko siedmiokrotnie musiał uznawać wyższość przeciwników. Łaszczyk miał dużo szczęścia na początku swojej zawodowej kariery, gdyż skorzystał z pomocy Fundacji Global Boxing, która wspierała polskich pięściarzy na międzynarodowych imprezach bokserskich. Młody 20-latek trafił pod skrzydła prezesa Global Boxing, Mariusza Kołodzieja i trenera Aroza Gista. Pierwsze zawodowe pojedynki toczył w Stanach Zjednoczonych, gdyż jego limit wagowy jest bardzo mało popularny w Europie. Prawdziwy boks Łaszczyk poznał więc za oceanem. W Polsce wszyscy wiedzieli kim jest Kamil Łaszczyk. Odliczano dni do jego zawodowego debiutu.
Będący brązowym medalistą Mistrzostw Europy i sześciokrotnym Mistrzem Polski w różnych przedziałach wiekowych "Szczurek" efektownie rozpoczął zawodową karierę nokautując anonimowego Emila Brooksa. Taki sam rezultat powtórzył dwa tygodnie później, a po miesiącu od debiutu Kamil miał już na koncie trzy walki zakończone przed czasem. Nie obyło się jednak bez małej wpadki. W trzecim pojedynku z Javierem Ramosem dał się zaskoczyć i wylądował na deskach. Wszystko jednak sam zakończył już w pierwszym starciu. Pojawił się jednak pewien niepokój - Łaszczyk może nie mieć silnej szczęki...
Po szybkich trzech walkach nastała półroczna przerwa. Kamil sam nie wiedział, gdzie będzie walczył. Z promotorami ustalił, że gale z jego udziałem w USA i w Polsce będą się przeplatać. Po przerwie Wrocławianin znów w ekspresowym tempie stoczył trzy pojedynki. W październiku 2011 roku po raz pierwszy sprawdził się na pełnym dystansie. Wygrał zdecydowanie. Dwie kolejne potyczki zakończył w pierwszej rundzie. W grudniu zadebiutował na gali w Polsce. W warszawskim hotelu Hilton w zaledwie 70 sekund rozbił Węgra, Istvana Pasztiego. Pierwszy rok kariery Kamil zakończył z bilansem sześciu zwycięstw, w tym pięciu przed czasem.
Rok 2012 Łaszczyk zaczął od przejścia na "sześciorundówki". W pierwszej połowie roku stoczył trzy walki - wygrywał na punkty z Samuelem Sanchezem i Tevinem Farmerem w Stanach oraz Nikitą Łukinem w rzeszowskiej Hali na Podpromiu. W pojedynku z Farmerem zdobył pierwszy pas WBO Youth w wadze super piórkowej, jednak walka nie była łatwa. Jeden z sędziów punktował ledwie 77-75. Był to pierwszy występ Kamila na dystansie 8 rund. Druga połowa roku 2012 i cały 2013 Łaszczyk walczył w Polsce. Najpierw w rodzinnym Wrocławiu zastopował Gennadyi'a Delisandru zgarniając pas WBC Baltic Silver. W listopadzie miał po raz pierwszy wystąpić na królewskim dystansie. Stawką walki z niepokonanym Antonio Cossu był kolejny pas, tym razem WBO InterContinental. Łaszczyk zdał test, wypunktował rywala oddając mu tylko jedną rundę. W 2013 roku "Szczurek" po raz pierwszy spotkał się w ringu z Polakiem. W świetnie zapowiadającym się pojedynku wygrał na punkty z Krzysztofem Cieślakiem, jednak punktacja 99-91 była zdecydowanie za wysoka. Pojedynek był dużo bardziej wyrównany, a przebieg walki wskazywał bardziej na remis, niż na tak zdecydowaną wygraną młodszego z Polaków.
Kolejna walka - kolejny Polak. Tym razem niewygodny Krzysztof Rogowski. Łaszczyk nie dał mu szans wygrywając wszystkie rundy, jednak trzeba przypomnieć, że wtedy jeszcze "Roguś" nie był zawodnikiem na telefon. W połowie roku do Polski, a konkretnie do Amfiteatru w Ostródzie przyjechał legitymujący się bardzo dobrym bilansem 23-3 Andrei Isaev. Kamil Łaszczyk po raz pierwszy bronił pasa WBO I-C. Isaev dał Polakowi ciężką walkę. Ostatecznie sędziowie dali Polakowi osiem z dwunastu rund i zgodnie punktowali 116-112. Dwa dni przed Wigilią Bożego Narodzenia Kamil wystąpił jeszcze na gali w Radomiu, ale nie dał sobie zrobić krzywdy wygrywając szybko i efektownie z Laszlo Fekete.
Kamil pozostawał bardzo aktywny, walczył dość często i przede wszystkim efektownie. Dysponował bardzo dużą szybkością, świetną pracą na nogach i ogromną ilością kombinacji. Po 2013 roku jego rekord brzmiał: 15-0. Siedem walk wygranych przed czasem. Wychodziło aż pięć walk na rok, co jest świetnym wynikiem. Nadzieje na poważne pojedynki rosły...
Kamil coraz częściej trenował w Polsce pod okiem trenera Piotra Wilczewskiego i - nie wiedzieć czemu - zaczął mieć w ringu kłopoty, aktywność spadła, zaczęły się pojawiać kontuzje. Nie wiem, czy to "zasługa" Wilka, ale podobnie działo się z Mariuszem Wachem pod okiem Wilczewskiego.
W październiku w Dzierżoniowie Kamil napotkał nieoczekiwane problemy w walce z Sergio Romero. Dwóch sędziów punktowało tylko 77-75, a Kamil schodził z ringu jakby przed chwilą przebiegł maraton. Wcześniej świetnie radził sobie przecież na dystansie 12 rund. Co się więc stało z Łaszczykiem?
Pod koniec roku Kamil stoczył jeszcze walkę z legitymującym się ujemnym bilansem Antonio Horvaticiem. Rywal nie miał nic do powiedzenia, ale Kamil nie miał siły, by zakończyć walkę przed czasem. Coś przestało grać...
Walka z Horvaticiem była ostatnim występem Łaszczyka przed polską publicznością.
W 2015 roku na Florydzie zmierzył się z Jose Luisem Araizą. Rywal nie miał prawa zrobić Kamilowi krzywdy, a kibice przecierali oczy ze zdumienia, kiedy w drugim starciu Polak dwukrotnie lądował na deskach. Potwierdziły się przypuszczenia o słabej szczęce "Szczurka", którego Araiza rzucał na deski sygnalizowanymi ciosami. Kamil ostatecznie przetrwał kryzys i sam zakończył pojedynek kilka rund później, ale nie był to dobry występ w wykonaniu pięściarza, który był już numerem 5 federacji WBO na świecie.
Walka z Oscaurisem Friasem przelała czarę goryczy. Reprezentant Dominikany przyjechał do Stanów Zjednoczonych z bilansem 16-0, jednak niech ten rekord nikogo nie zwiedzie. Najlepszym jego przeciwnikiem był niejaki Alejandro Lebron, rekord - UWAGA - 4-48-3. Nikt się nie przewidział. Cztery wygrane, 48 porażek i 3 remisy. Nie było prawa spodziewać się innego rozstrzygnięcia niż wygrana przed czasem Kamila Łaszczyka. Polak jednak pozwolił rywalowi na przeboksowanie wszystkich rund, a Frias stracił po drodze punkty tylko za ciosy poniżej pasa. Kamil nie miał ani kondycji, ani siły, ani - przede wszystkim - pomysłu na to, jak wykończyć słabiutkiego przeciwnika. Zaczęła się równia pochyła i widział to każdy, w Polsce i w Ameryce.
Po wygranej nad Friasem, Kamil odczekał osiem miesięcy. Mówiono nawet o jego pojedynku o światowy czempionat, jednak kibice w Polsce widząc ostatnie wyczyny Łaszczyka, łapali się za głowy. W końcu Kamil wystąpił na gali w Londynie, jego rywalem mianowano Ignaca Kassai, z pięćdziesięcioma porażkami na koncie. Kamil wygrał, lecz oddał nawet rundę dużo słabszemu rywalowi. Znów nie zachwycił.
W mediach zaczęły pojawiać się informacje, że tym zwycięstwem Kamil zapewnił sobie walkę z Lee Selby'm, mistrzem Świata IBF, jednak od tego czasu Polak pauzuje. Nikt nie wie, kiedy wystąpi po raz kolejny, nikt nie wie gdzie odbędzie się jego najbliższa walka. Co najgorsze - nikt nie wie, kto go będzie do takowej walki przygotowywał. W moim odczuciu talent został zmarnowany...
Kamil Łaszczyk w dalszym ciągu pozostaje niepokonany. Co lepsze - dalej pozostaje w ścisłej czołówce rankingu WBO (w tej chwili na "szalonym" drugim miejscu) i ciągle realna jest jego walka o mistrzowski tytuł. Serio? Należy się zastanowić, czy po takiej serii - nie ma co się oszukiwać - słabych występów, należy ryzykować zdrowie naszego pięściarza. Mistrzami w wadze piórkowej są teraz zawodnicy, których bardzo ciężko będzie przeskoczyć. Carl Frampton, od niedawna mistrz WBA, wspomniany Lee Selby, mistrz IBF, Gary Russel Jr, mistrz WBC i Oscar Valdez, mistrz WBO. Którego z nich miałby pokonać Kamil? Odpowiedź jest prosta - niestety na tym etapie żadnego.
Zniknął też argument, który działał dotychczas na korzyść Kamila, a mianowicie wiek. Łaszczyk jest jeszcze młody, ma 25 lat, ale Valdez jest tylko rok starszy. Frampton, Selby czy Russel także nie przekroczyli jeszcze 30-tki. Czego brakuje Polakowi? Warunków fizycznych, siły ciosu, odporności na ciosy i przede wszystkim trenera z prawdziwego zdarzenia. Różnica jest jednak podstawowa - oni idą do przodu, Kamil został na pewnym etapie, którego nie przeskakuje. Czy kiedykolwiek przeskoczy? Z taką "organizacją" obawiam się, że nie. Wielka szkoda Wrocławianina...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz