poniedziałek, 18 września 2017

"Wrócę silniejszy..."

"Gdzie Ci mężczyźni, prawdziwi tacy..." - śpiewała niegdyś Danuta Rinn. I wykrakała. Bo gdzie dzisiaj Ci mężczyźni, Ci polscy rzemieślnicy w królewskiej kategorii wagowej? Nie dość, że przegrywają, to jeszcze dość mocno, przed czasem. A jak nie przegrywają to stoją w miejscu, ich kariera nie porusza się do przodu. Co mnie skłoniło, żeby usiąść nad tekstem o takiej tematyce? Ostatnia gala w Radomiu i brutalna porażka samozwańczego "najlepszego ciężkiego w Polsce". No jeśli tak upada najlepszy ciężki w Polsce to szkoda myśleć, co jest głębiej. Na nasze polskie nieszczęście to nie tylko Krzysiek Zimnoch ostatnio dał plamę, ale większość naszych nadziei wagi ciężkiej. Przed czasem przegrali przecież i Szpilka i Ugonoh. Nie rozwija się kariera Mariusza Wacha. Niby wrócił Tomek Adamek, ale jest to powrót do pierwszej porażki...

Śmieszny jest fakt, że teraz wre praca nad zorganizowaniem elektryzującego pojedynku Artura Szpilki z Krzysztofem Zimnochem. Teraz, kiedy obaj przegrali przed czasem w dość drastycznym stylu. Po co ta walka teraz? Komu ona jest potrzebna w tej chwili? Panowie podsycili atmosferę grubo ponad 4 lata temu, od tej pory wymieniali między sobą kąśliwe "uprzejmości", ale każdy poszedł swoją drogą. Teraz, kiedy obaj są po porażkach, nagle o sobie przypomnieli i chcą sobie coś wyjaśniać? Promotorzy nie mają już za bardzo pomysłu na prowadzenie ich karier i uznali, że przegranego odstrzelą, a karawana ze zwycięzcą jakoś pojedzie dalej?


Artur Szpilka to z pewnością najpopularniejszy polski ciężki w ostatnich latach. Czy najpopularniejszy oznacza najlepszy? Zdecydowanie nie. Ilość kciuków w górę klikniętych na facebooku nie oznacza w tym przypadku kompletnie nic, nawet ilości fanów, bo profil Artura lubili i jego sprzymierzeńcy i przeciwnicy. Artur zawsze dużo i głośno mówił, ale ostatnio stanowczo ucichł. Najpierw brutalnie znokautował go Deontay Wilder, a kiedy wrócił po kilkunastomiesięcznej przerwie na macie ringu stosunkowo szybko i łatwo usadził go Adam Kownacki. Ten "wesoły grubasek", jak zwykł nazywać go Szpilka. Oczywiście Artur na chwilę zniknął z portali społecznościowych, ale już się pojawił, by oczywiście uświadomić kibiców, że wróci silniejszy...


Tak samo silniejszy wróci oczywiście Krzysztof Zimnoch, bo wpadce w walce z silnym, lecz ograniczonym Joeyem Abellem. Podobnie silniejszy Krzysiek wracał także oczywiście po błyskawicznym nokaucie z rąk Mike'a Mollo. Jeśli tak ma wyglądać ta zapowiadana siła, to ja nie chcę tego oglądać. Zimnoch naturalnie jest w dalszym ciągu chętny na walkę z Arturem. 


Odejdźmy na moment od tej jakże elektryzującej walki i skupmy się przez chwilę na Izu Ugonohu. Nie ukrywam, że Izu to zawodnik, na którego liczyłem (i liczę) najbardziej. Jest jeszcze całkiem młody, jest silny, dobrze zbudowany i ambitny. Jego debiut na amerykańskim ringu nie do końca wyszedł tak, jak sobie wymarzył, ale moim zdaniem pokazał się z dobrej strony. Zabrakło doświadczenia i cwaniactwa, zabrakło chłodnej głowy, lekkiego przyhamowania, by później ruszyć mocniej. Ugonoh również przegrał przed czasem i również zapowiedział, że wróci silniejszy. Nie wraca. Minęło już ponad pół roku od porażki z Dominikiem Breazeale'm, a słuch po szczecinianinie zaginął. Pojawiały się jakieś półoficjalne informacje, że Izu szykuje się na coś konkretnego, doszły mnie słuchy, że ma zamiar wrócić do wagi cruiser. Co by nie było, nieco szkoda czasu. Jeśli trenuje, trzeba wracać, przełamać się i bić. Kto, jak nie Izu w tej chwili?


Ciekawym przypadkiem jest Mariusz Wach. 37-letni już "Viking" niby nie dał się usadzić Kliczce, niby dał twardą walkę Povetkinowi, niby wygrał ostatnio w Niemczech, a dalej jest o nim kompletnie cicho. Wygrana z solidnym Niemcem na jego terenie to niemały sukces, a jednak o Mariusza nikt nie pyta. I on też nie pyta. Jest cisza. Pojawiały się jakieś kontakty z MMA, ale w tym sporcie Mariusza kompletnie nie widzę. Jest to chłop jak dąb, ale wolny, statyczny, taki trochę Nikolay Valuev dzisiejszych czasów. Niby coś tam wygrywa, ale emocji w tym nie ma żadnych. I kariera stoi. Na samej końcówce. Stoi. Mariusza nie ma...


Wrócił za to Tomasz Adamek. On zawsze wracał silniejszy. Karierę kończył już trzy razy. Po Glazkovie, po Szpilce, po Molinie. I skończyć nie może. Niedługo obchodził będzie 41 urodziny, ale wrócił, bo ma jeszcze coś do pokazania. Co? No przecież "jak jest szybki to może wygrać z każdym", więc wypadałoby mu wierzyć. "Góral" wraca by spróbować jeszcze raz, ale każdy wie, że jego kariera będzie się toczyć najpóźniej do pierwszej porażki. To już nie ten wiek, nie te ruchy, nie ta szybkość, nie te nogi i nie te ambicje. Ale Tomek ma grono oddanych kibiców i nazwisko, które będzie zapełniać hale. Polska jednak czeka na sukcesy, a tych Adamek już niestety nie zagwarantuje...


Wczoraj minął rok, jak ostatni raz między linami widzieliśmy Andrzeja Wawrzyka. Pokonał wówczas zwłoki Alberta Sosnowskiego. Dużo ciekawiej pokazał się wcześniej, w fajnym stylu ogrywając Marcina Rekowskiego. Jak było później - każdy wie. Wilder, mistrzostwo Świata, Ameryka, wpadka dopingowa i upadek. Andrzej ma dopiero 30 lat i jeszcze pewnie sporo przed nim, ale nie ma co ukrywać - nie jest to materiał na odnoszenie sukcesów. Brakuje mu siły, odporności na ciosy i psychiki. To pocieszny gość, ale ze średniej półki. Co się z nim dzieje teraz? Czy odbywa jakąś karę za wpadkę dopingową? Chyba nie, bo wiemy jak działają te wszystkie dyskwalifikacje. o Wawrzyku cisza. Ale spokojnie, on też wróci silniejszy...


Kilka słów o Adamie Kownackim. Chłopak ma ewidentnie swoje 5 minut. Wygrał walkę, w której większość skazywała go na porażkę. Wygrał w dobrym stylu, przekonująco. Ale w moim odczuciu ma dużo więcej braków w wyszkoleniu, niż atutów. Wystarczyło to, by zaskoczyć Szpilkę, ale im dalej w las, tym więcej drzew. Boxrec klasyfikuje go już w pierwszej 10-tce najlepszych ciężkich na świecie, chociaż jest to totalne nieporozumienie. Taki Adamek zdążył już więcej zapomnieć, niż Kownacki dopiero się nauczył. Pomijając to wszystko, fajnie się go ogląda i oczywiście bardzo mu kibicuje. Nie wiadomo jednak, czy klasyfikować go jako Polaka, czy jako Amerykanina. W USA traktują go przecież jak swojego...


Żeby nie było zbyt pesymistycznie - są oczywiście młodzi. Jest kilka nazwisk, na których można się skupić, aby mieli oni szanse zbudowania solidnych podwalin pod swoją karierę. Najlepszy z nich jest bez wątpienia Paweł Wierzbicki. Duży, szeroki chłop, z silnym ciosem. Jest także Michał Olaś, chociaż on bardziej przypomina mi junior ciężkiego. No i trzeci - Krzysztof Kosela, ponad 2 metry faceta, który może nie jest wirtuozem boksu, ale nadrabia ambicją i wiarę w siebie. Pomijam w tym zestawieniu Marcina Siwego, który pomimo rekordu 17-0 jest dla mnie - powiem wprost - okrutnie słaby. Miał walczyć z Tomem Schwarzem w Niemczech, ale ta walka jakoś się chyba rozmyła, zresztą całe szczęście dla Marcina, że tak się stało. Podobnie rzecz ma się z Sergeyem Verveyko, który bardziej wygląda na cukiernika, niż pięściarza. Bez wyrazu, bez emocji, bez siły i chyba bez większego talentu.


Kariery zakończyli już chyba Marcin Rekowski i Albert Sosnowski. Kilka słów poświęcę temu drugiemu, który jest niejako fenomenem. Nikt tak nie wycisnął swojej kariery jak cytrynę, jak właśnie "Dragon" Sosnowski. Z pewnością zdobył więcej, niż przypuszczał. Pomimo iż nie był obdarzony wielkim talentem, zdobył pas mistrza Europy, pretendował do tytułu mistrza Świata, dzielił ring z Vitaliyem Kliczko w jego najlepszym czasie, bił się w Wielkiej Brytanii, w Stanach Zjednoczonych i w Niemczech. Z niczego wyrobił sobie nazwisko i za to trzeba go szanować. 


I na koniec wrócę jeszcze do tekstu z tytułu. "Wrócę silniejszy". Jest to tak oklepane, że zawsze kiedy to słyszę chce mi się śmiać. Jaki jest sens w pleceniu takich głupot? Serio dorośli faceci sami w to wierzą? Taki Zimnoch "wróci silniejszy" po Mollo, obskoczył zwłoki Michaela Granta i znowu skończył na glebie po Abellu. I po nim też "wróci silniejszy". No po co? Trenerzy wpajają swoim zawodnikom, że mają takimi tekstami strzelać po przegranych walkach? Nie lepiej powiedzieć "Spieprzyłem robotę. Wracam na salę ostro zapierniczać"? Więc, Panowie z naszej polskiej kategorii ciężkiej. Nie wracajcie silniejsi. Wracajcie na salę i zapierniczajcie! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz