poniedziałek, 28 maja 2018

"Kabareton" w Warszawie - podsumowanie gali...

PGE Narodowy - to brzmi dumnie. Marcin Najman - to już mniej! Duży i piękny stadion wraz z organizatorem gali mieli stworzyć świetne widowisko, jednak po raz kolejny - i chyba już ostatni - dał o sobie znać charakter Marcina. Gala okazała się niewypałem w oczach zdecydowanej większości ekspertów i kibiców, ale nie w oczach samego Najmana. Organizator próbuje zaginać rzeczywistość i wmawia ludziom (i sobie przy okazji), że odniósł niewyobrażalny sukces swoją Narodową Galą Boksu.


Chwila szczerości w tym momencie. Jestem osobą, którą być może ciężko zadowolić, ale w każdym podsumowaniu próbuje wypisać wady, jak i zalety w sposób obiektywny. Tak będzie i tym razem, chociaż trzeba sobie jasno powiedzieć, że wyłożenie na stół pozytywów gali w Warszawie jest zdecydowanie trudniejsze, niż wypunktowanie błędów. No niestety...

Podsumowanie będzie zatem długie i - mam nadzieje - wyczerpujące. Zacznę od tego, że kibicowałem Marcinowi Najmanowi w roli organizatora tego dużego przedsięwzięcia, tak jak kibicuje każdej innej, nawet najmniejszej gali boksu w naszym kraju. Słyszeliśmy duże zapowiedzi z ust Najmana, dla wielu wręcz niemożliwe do zrealizowania. Sporo ludzi z urzędu skreśliło szanse na powodzenie tego wydarzenia, jednak ja zawsze mówiłem, że Marcin Najman na pewno jest lepszym organizatorem i biznesmanem, niż sportowcem. W tym upatrywałem szansy na sukces. Tego się jednak nie doczekaliśmy...

Ale od początku! Zapowiedzi były bardzo konkretne. Po pierwsze, sam Stadion Narodowy. Łącznie niemal 60 tysięcy miejsc siedzących. Można było sobie tylko wyobrazić, jak pięknie wyglądałby zapełniony kibicami pięknego sportu, jakim niewątpliwie jest boks. Sam organizator wielokrotnie rotował liczbami sprzedanych już biletów. Cyferki były konkretne, jednak nijak nie zgodziły się finalnie z liczbą kibiców podczas gali. Stadion Narodowy zapełnić jest ciężko, tym bardziej zdziwiłem się, że aż na tak głęboką wodę rzucił się Najman. Odpowiednio dobrana karta walk miała pomóc w sprzedaży wejściówek i tu też słyszeliśmy szumne zapowiedzi. W walce wieczoru Mariusz Wach miał spotkać się z Bryantem Jenningsem, Dereckiem Chisorą, Robertem Heleniusem czy nawet... Tysonem Furym. Bo i tak bardzo płynął w swojej wyobraźni sam Najman. Koniec końców wybór padł na Molinę, który nie doleciał, a finalnie wymieniane było nazwisko... Sergeya Verveyki. Jak wiemy, Mariusz został oficjalnie zważony, ale na gali nie wystąpił w ogóle. 
Można powiedzieć, że to kłopoty, które mogą zdarzyć się każdemu. Ależ oczywiście, jednak w kwestii organizacyjnej jest zapewnienie w obwodzie zawodnika, który w takiej sytuacji wskoczy na zmianę, tym bardziej, że na gali mieliśmy zobaczyć aż trzy pojedynki królewskiej kategorii.
Koniec końców w walce wieczoru kibice obejrzeli Artura Szpilkę z Dominickiem Guinem - twardym, nieprzewracalnym Amerykaninem, który dla Narodowej Gali Boksu przerwał kilkuletnią emeryturę. 



W ringu kibice mieli okazję zobaczyć kilku ciekawych i dających emocje zawodników - m.in. Roberta Talarka, Norberta Dąbrowskiego, Rafała Jackiewicza, Izu Ugonoha czy właśnie Szpilkę, ale cała ta grupa ubrana w całość nie miała szans uratować tej gali. Jackiewicz na Narodowej Gali Boksu miał kończyć karierę trzeba starciami na trzech innych zasadach, następnie miał bić się o pas WBF, który sam sobie załatwił, a ostatecznie wyszedł do Roberta Świerzbińskiego i... przegrał. 
Izu Ugonoh miał powrócić ciężką walką po porażce z Dominickiem Breazeale'm i długim rozbracie, jednak jego rywal Fred Kassi stwierdził po drugiej rundzie, że boli go głowa. Była także walka na zasadach MMA i kilka starć K-1, bo Najman zamarzył sobie zrobić festyn sztuk walki podparty jeszcze muzyką "gwiazd" tj. Edyta Górniak śpiewająca z playbacku czy zespół Kombii. Na samym szczycie całego tego bagienka siedziała Anna Maria Anders, której obecnością wielokrotnie szczycił się sam Najman. Czyż nie był to festyn? Był. W dodatku średnio udany.


Dużym sukcesem i niewątpliwie pozytywnym akcentem całego wieczoru była obecność Michaela Buffera, który zgodził się przyjąć zaproszenie organizatora, jednak już podczas ważenia z pewnością pożałował. No bo jak musiał się poczuć facet, który sam w sobie jest instytucją i wielką postacią tego sportu, kiedy wywoływał do ringu samego Najmana i jego rywala, Rihardsa Bigisa z Łotwy? Musiał poczuć zażenowanie i nikt mi nie wmówi, że jest inaczej. Forsa forsą, ale Amerykanin chyba nigdy nie wypowiadał mniej znaczących nazwisk stojąc na bokserskim ringu. 
Jeśli już jesteśmy przy Najmanie i Bigisie... o zgrozo! Najmana w roli organizatora jeszcze zniosę, ale jako pięściarza już nigdy. "El Testosteron" zbłaźnił się po raz kolejny i to jeszcze na swojej "wielkiej" gali. Kompromitacja ogromna, swoisty strzał w kolano. Kontuzja odniesiona przy furiackim ataku w "najmanowym" stylu połączona ze zmęczeniem dała wynik taki jak zawsze. Poddanie walki przez Marcina. "Sportowiec" poddał się po raz kolejny. Tak samo jak klepał po walkach z Pudzianowskim i Saletą, tak teraz "odklepał" z Bigisem, który był chyba słabszy niż miał pierwotnie być Artur Binkowski. Zawodnik, który wygrywał tylko z debiutantami oraz zawodnikami, którzy sami nigdy nie wygrali walki pokonuje Najmana w Polsce. I po walce sam zainteresowany wypowiada się w tonie: "Nigdy nie unikałem wyzwań, wystarczy spojrzeć z kim walczyłem". Co? Ja nie muszę spoglądać z kim Marcin Najman walczył. Byli to m.in. Peter Simko, Anton Lascek, Piotr Sapun, Stefan Cirok, Alex Serbic czy Martin Pacas. Sami fighterzy, proszę Państwa! 



Ok, żeby nie było tak bardzo negatywnie, to zagryzę to jakimś pozytywem. Mi osobiście podobały się walki w formule K-1. Bardzo fajnie oglądało się Łukasza Jarosza czy Tomasza Sararę. No więc pozytywów na razie wystarczy. Nie wypalił pomysł stoczenia walki w MMA w bokserskim ringu. Piotr Hallmann i jego rywal Damien Lapilus nie długo mieli okazję pokazać się zgromadzonej publiczności, gdyż zawodnik przyjezdny wypadając poza liny nabawił się kontuzji. Przejdźmy dalej. A może od tego warto było zacząć. Anna Popek w roli prowadzącej gale boksu to coś w rodzaju Marcina Różalskiego prowadzącego Roraty w Kościele. Zrobiło się nam w ringu takie "Pytanie na Śniadanie", niestety kobieta o tym sporcie nie ma bladego pojęcia. Miała chyba wyglądać. Sytuacje miał ratować Jacek Lenartowicz, który ma już obycie w roli anouncera, jednak wychodzi mu to z bardzo marnym skutkiem. Nigdy nie zgadnę, dlaczego podwaja, a nawet potraja imię zawodnika wchodzącego do ringu. Po co? No i dodam jeszcze do tego wszystkiego, że śpiewanie hymnu naszego kraju przez zespół wyglądający jak "Mazowsze" na Stadionie Narodowym podczas gdy na trybunach znajdywało się ok. 200 osób zakrawał o błazenadę. 



Świetną walkę dali Norbert Dąbrowski i zawsze ekspresyjny Robert Talarek. Tym razem "Noras" wygrał zdecydowanie i odbił się nieco po niekoniecznie dobrej passie. W walce była krew, był pot i były emocje. Kapitalny pojedynek, bo też świetne zestawienie. Walki "Norasa" z Talarkiem mogłyby odbywać się na każdej gali.
Świerzbiński z Jackiewiczem dali poprawny pojedynek, jednak bez fajerwerków. Można powiedzieć, że walka się odbyła.
Bardzo trudny pojedynek czekał natomiast Ewę Piątkowską i wszystko co było powiedziane o Marii Lindberg sprawdziło się. Polka miała chyba najtrudniejszą przeprawę w zawodowej karierze, ale udało jej się wygrać i obronić pas. Izu - tak jak wspominałem - nie powalczył zbyt długo, natomiast Artur Szpilka po dziesięciu jednostajnych rundach wyraźnie wypunktował Dominicka Guinna. Nie spodziewałem się, że kiedyś to powiem, ale brakowało finalnie tego Wacha, chociaż jego starcie z Moliną mogłoby uśpić publikę. Publikę, której według informacji Najmana było na PGE Narodowym 18 tysięcy. Według innych źródeł oraz ludzi, którzy byli na gali, jakaś połowa z tej liczby. Nie wnikam, jednak nauczony doświadczeniem, Marcinowi Najmanowi bym nie wierzył.



Tak więc jako podsumowanie tego bagienka, podam kilka pozytywnych aspektów piątkowej gali:
1. Michael Buffer. Postać nr. 1 w Warszawie tego dnia, bezsprzecznie.
2. Walka Dąbrowski - Talarek. Miód i świetna rozgrzewka dla kibiców na Stadionie i przed telewizorami.
3. Powrót Artura Szpilki na zwycięską ścieżkę. Boks "Szpili" oglądało się dobrze, chociaż był to - powiedziałbym - taki oficjalny sparing, gdyż rywal nie miał ochoty walki wygrać.
4. Wygrana Rihardsa Bigisa. Łotysz będzie mógł opowiedzieć kiedyś wnukom, że walczył na pięknym, 60-tysięcznym Stadionie, zapowiadał go Michael Buffer, walkę wygrał. Piękna historia. Marcin Najman sprawił mu piękny prezent.
5. Walki w K-1. Oglądało się to dobrze, były emocje. Można łączyć boks z tą formułą w przyszłości.

Minusów jest troszkę więcej niestety, wymienię z grubsza, bez czepiania się:
1. Sama osoba Marcina Najmana. Facet ma kompromitacje wpisaną w życiorys. Ta gala miała być swoistym zamknięciem ust krytykom, jednak jeszcze bardziej podsyciła to, o czym mówiono od dawna. Pechowiec, w dodatku bardzo mocno oderwany od rzeczywistości.
2. Postawa Freda Kassiego. Niedopuszczalna decyzja o poddaniu. Powinno się wypłacić mu liścia, zamiast pieniędzy za przyjazd.
3. Anna Popek i Jacek Lenartowicz. Serio? Nie ma lepszych w 40-milionowym kraju?
4. Playback Edyty Górniak. Po co taki koncert? Bez sensu...
5. MMA w ringu. Nie sprawdziło się. W tej formule niestety konieczny jest oktagon.
6. Kabaret z występem Mariusza Wacha. Szkoda samego zawodnika i kibiców, którzy kupili bilety, aby go obejrzeć. Brak wyobraźni organizatorów, by mieć w zanadrzu solidne zastępstwo. Nazwisk przecież przewijało się sporo.
7. Kiepsko oglądało się Stadion Narodowy, biało czerwony, na którym 80% krzesełek było pustych. Nie ten rozmiar kapelusza.
8. Organizatorzy w miejscu zasięgu ramion zawodników wpisali rok zawodowego debiutu. Nikt nie zorientował się przez kilka godzin trwania wydarzenia.

Można by wypisywać w nieskończoność, ale po co się pastwić. Każdy widział, czy to na miejscu czy w telewizji. Na kolejne edycje Narodowej Gali Boksu już się chyba nikt nie nabierze...


P.S. Widoku Najmana okładanego lodem oraz momentu, kiedy przed walką wieczoru nie był w stanie podnieść ręki aby przywitać się z Andrzejem Wasilewskim nie zapomnę długo. Show must go on...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz