czwartek, 19 maja 2016

"Kiepski finał" w Kędzierzynie-Koźlu - podsumowanie gali...

Jak zwykle czekam kilka dni po gali, aż opadną emocje i można "na chłodno" podsumować galę. Tym razem kolejny raz mieliśmy do czynienia z wydarzeniem bokserskim w wykonaniu mającego się coraz lepiej na pięściarskim podwórku Mariusza Grabowskiego. 
Promotor ten ma ściśle określony plan działania - posiada w swojej "stajni" kilku obiecujących zawodników i podpiera swoją galę głośnym nazwiskiem dla wzmocnienia atrakcyjności. Ostatnio najczęściej tym chwytliwym nazwiskiem jest... Wach. Mariusz Wach. 


W Kędzierzynie-Koźlu zaprezentowało się 10 panów i dwie panie, co stanowi iż kibice mieli przyjemność (wątpliwą?) obejrzeć 6 starć. Od początku...

Pierwszy pojedynek to prezentacja Michała Gerleckiego, który na tle mającego aż 22 porażki Węgra Atilli Palko miał pokazać się z bardzo dobrej strony po porażce z Geardem Ajetoviciem. 
W rzeczywistości było... różnie. Gerlecki z pewnością przeważał nad rywalem, w drugiej odsłonie aż trzykrotnie posłał Węgra na deski i wręcz obowiązkiem Polaka było zakończenie tej nierównej walki. Tak się jednak nie stało. Gerlecki pokazał, że ma bardzo duże luki w obronie i nie dysponuje ciosem, lub też jego kumulacją, która mogłaby w takich okolicznościach zakończyć walkę. Palko dreptał, oddychał rękawami, a jednak dotrwał do końca walki i - co najśmieszniejsze - ukradł Polakowi ostatnią rundę. Gerlecki wygrał jednogłośnie i wysoko, lecz koniecznie musi wyciągnąć wnioski na przyszłość z tego pojedynku. Jeszcze rok temu potrafił zastopować Stjepana Bozicia, a w Kędzierzynie nie potrafił rozbić Atilli Palko z Węgier. To nie jest dobry prognostyk na przyszłość.

Trzecią kolejną wygraną po dość niespodziewanej porażce zanotował z kolei Robert Parzęczewski. "Arab" nie patyczkował się zbyt długo, pokazał się krótko, ale bardzo dobrze. W pierwszej odsłonie napoczął Eryka Ciesłowskiego, a w drugiej potężnym prawym sierpowym walkę zakończył. Zrobił dokładnie to, czego nie potrafił Michał Gerlecki. Parzęczewski dalej brnie w swoim ustalonym kierunku i ciągle nie zmienia swojego podejścia - chce zdobyć tytuł mistrza Świata wcześniej niż zrobił to Krzysztof Włodarczyk. "Diablo" sięgnął po pas pokonując Steve'a Cunninghama mając dokładnie 25 lat i 2 miesiące. "Arab" w październiku obchodzić będzie 23 urodziny, więc ma jeszcze trochę czasu. Na chwilę obecną powinien spróbować doprowadzić wraz ze swoim promotorem do rewanżowego pojedynku z Francuzem Jessy'm Luxembourger, który odebrał mu zero z rekordu. 


Przyszedł w końcu czas na pojedynek pań. Ogromną faworytką walki była oczywiście Oleksandra Sidorenko. Ukrainka kapitalnie zaprezentowała się na tle surowej, lecz niezwykle ambitnej Klaudii Szymczak. Widać, ze Sasza prezentuje świetny technicznie boks, w którym jest dużo kombinacji i pracy na nogach. Ukrainka niemiłosiernie znęcała się nad Polką, jednak nie potrafiła dokończyć dzieła zniszczenia. Sidorenko w swojej karierze nie wygrała ani jednej walki przed czasem, jednak zupełnie nie przeszkadza jej to w dominowaniu swoich rywalek. Praktycznie z każdą dotychczasową przeciwniczką Sasza wygrała wszystkie starcia. Warto wspomnieć, że Klaudii Szymczak znokautować nie potrafiły także Ewa Brodnicka i Ewa Piątkowska. Ta druga jest teraz ponoć na radarze Sidorenko i jej promotora, Mariusza Grabowskiego. Grabowski chciałby, aby Ukrainka zaboksowała z "Tygrysicą" o jej pas mistrzyni Europy, jednak ta najpierw chętniej spotka się w rewanżu z Brodnicką... 
Tak czy owak, znakomity występ Oleksandry Sidorenko.


Po występie Sidorenko z Szymczak między linami pojawili się 25-letni Adam Balski i 34-letni Łukasz Rusiewicz. To pojedynek, na który najbardziej czekało większość kibiców. Odważna weryfikacja Balskiego już w piątym zawodowym pojedynku. Eksperci mieli różne zdania na temat tego ruchu, gdyż Rusiewicz jest jednym z najbardziej twardych i wymagających journeymanów wagi cruiser. Balski dotychczas czterokrotnie kończył walki przed czasem i - dość nieoczekiwanie - był tego bliski także w Kedzierzynie-Koźlu. Rusiewicz dwukrotnie padał na deski po ciosach młodego i niesamowicie ambitnego Balskiego i na miękkich nogach wracał do narożnika na przerwę. Pokazał on natomiast, że niewiarygodnie trudno jest go przełamać, gdyż cały czas przyjmując ciosy parł do przodu jak czołg. Dla młodego junior ciężkiego grupy Tymex Boxing Promotions ta walka była sporym sprawdzianem, ale Balski ten test zdał śpiewająco. Pokazał, że warto na niego stawić i że może wziąć na swoje barki ciężar uciągnięcia grupy Mariusza Grabowskiego. Z pewnością już jest jednym z motorów napędowych stajni. Adam może czuć się jednym z największych wygranych gali w Kędzierzynie. 



Po dobrym widowisku w wykonaniu Balskiego i Rusiewicza przyszedł czas na najsłabszą walkę tego wieczoru. Marcin Siwy i Andre Bunga - obaj ważący powyżej 110 kilogramów - toczyli bardzo przeciętny pojedynek na środku ringu, częściej klinczując i przepychając się po macie niż zadając czyste ciosy. Marcin próbował ciosów na dół, Niemiec obszernie bił na głowę. Obaj walczyli "po swojemu" dzięki czemu między linami panował istny chaos. W połowie tej zakontraktowanej na 8 rund walki zawodnicy słaniali się już na nogach i nie wyglądało to dobrze z perspektywy kibica. Siwy po raz kolejny pokazał, że "z tej mąki nie będzie chleba", prezentował pchane ciosy, za którymi w ogóle nie szły nogi. Bunga dostosował się do tego poziomu i nie próbował wychodzić przed szereg. Walka zakończyła się jednogłośną, choć niewyraźną wygraną Polaka w stosunku 77-75. Panowie po walce wyglądali jakby przebiegli maraton. Marcin Siwy pomimo rekordu 15-0 prezentuje okropnie surowy boks, nie wspominając w ogóle o technicznych sprawach. Nie wiem po co holowany jest przez Mariusza Grabowskiego, lecz jednego jestem pewien - pierwszy z brzegu chociaż minimalnie poprawny technicznie pięściarz będzie w stanie skarcić Marcina, a przyzwoity zawodnik zakończy jego mało atrakcyjną karierę.


To nie był wieczór ciężkich. W walce wieczoru po porażce z Alexandrem Povetkinem wrócił Mariusz Wach. Rywal - Marcelo Luiz Nascimento, czyli etatowy dostarczyciel wygranych w rekordzie czołówki i zaplecza wagi ciężkiej. Brazylijczykowi jeszcze nigdy nie udało się wyrgać walki z przeciwnikiem o lepszym rekordzie. Najbliżej był - o zgrozo - w Kędzierzynie-Koźlu.
Nie byłem, nie jestem i z pewnością nigdy nie będę pasjonatem boksu w wykonaniu Wacha, ale jego występy przeradzają się powoli w kabaret lub jakąś mało śmieszną komedię. Piotr Wilczewski przed walką zapowiadał, że Mariusz ma w tej walce pokazać się z dużo lepszej strony, więcej operować pasywną wcześniej prawą ręką. Wyszło to bardzo kiepsko. Powiem głośno - dla mnie Mariusz Wach nie powinien tej walki wygrać. Może jej nie przegrał, ale remis byłby sprawiedliwym rezultatem. Nascimento rzucał cepami, jakby ciągnął je z przeciwnego narożnika, publiczność zdążyła się uchylić, ale Mariusz... nie. Mariusz zbierał wszystkie (!) prawe overhandy Brazylijczyka na twarz, co poskutkowało rozcięciem w okolicy lewego ucha. Polak nie zadawał w ogóle ciosów, dreptał po ringu w poszukiwaniu odpowiedniej pozycji do rozpoczęcia ataku, rywal wręcz zapraszał go do bitki, a Wach... chodził dalej. Sędziowie chyba sami nie wiedzieli co oceniają i jak mają to zrobić, żeby dać wygraną Wachowi, a jednocześnie zbyt mocno nie skrzywdzić aktywniejszego Nascimento. Najbardziej wygłupił się Robert Gortat, który punktował 98-92 dla Polaka. Najbliższy prawdy był natomiast Krzysztof Bubak punktujący 96-95. 
Mariusz w wywiadzie po walce powiedział, że rywal nie pasował mu swoim stylem. Ale czy on miał jakikolwiek styl? Jeśli taki "styl" nie pasował Wachowi, to który będzie pasował? Wstyd było patrzeć na Mariusza w tej walce. 
Jest zdecydowanie jakiś głębszy problem. Gdzie? Nie wiem, lecz się domyślam. Moja teza jest taka, że Piotr Wilczewski nie ma żadnego autorytetu u Mariusza. Traktują się jak kumple i taka relacja bardziej ich łączy niż relacja trener - zawodnik. Mariusz potrzebuje trenera z prawdziwego zdarzenia, który będzie miał jaja uderzyć pięścią w stół i postawić "Wikinga" do pionu. Ale czy warto? Moim skromnym zdaniem nazwisko Wacha będzie działać już tylko jako wabik na "januszy" boksu, oczywiście na galach Tymex Boxing Promotions...



Podsumowując krótko - okropnie słabe występy w dwóch ostatnich walkach nieco zaburzyły ogólną opinię o tej gali. Kibice widząc poczynania Marcina Siwego i Mariusza Wacha z pewnością wyszli z hali zawiedzeni. Obaj ciężcy muszą przemyśleć swoją przyszłość, a Mariusz Grabowski musi przemyśleć, czy nadają się aby dalej ich promować. 
Ale są też plusy - takim z pewnością była Oleksandra Sidorenko. Jeśli chodzi o walory stricte techniczne, Ukrainka wygląda na tle swoich kolegów z kędzierzyńskiej gali, jakby przyleciała z innej planety. Bardzo duży plus można także postawić przy nazwisku Adama Balskiego. To chłopak, który ma odpowiednią charyzmę do uprawiania tego sportu. To perełka w grupie pana Grabowskiego, więc promotor ma się jednak z czego cieszyć. Trzeci plus to Robert Parzęczewski. Pokazał się z dobrej strony, udowodnił że jest silny i wie, do jakiego celu zmierza. 
Mariusz Grabowski musi dokonać selekcji swoich podopiecznych. Są tu osoby, które są w stanie wziąć na siebie ciężar tej "stajni". Inni natomiast zupełnie się nie nadają, przez co niweczą wysiłek lepszych...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz